wtorek, 2 lutego 2016

Destroyed



Tytuł: Destroyed
Paring: ?
Uwagi: dużo. Sceny zabójstw, demony, naruszone kwestie religijne, dość widocznie. Zmienione fakty.
Gatunek: dramat, au, angst, nadprzyrodzone, psychologiczne.
Opis: Wszystko się popsuło.

xxx

„Dziś szept wydawał się szeptem.
Juro będzie krzykiem”.

2 listopada, 2015 rok.

Kręte, wąskie uliczki były skąpane w ciemności nocy, a także cichym szeptem agonii innych. Wszystko było przesiąknięte goryczą, a także czymś nieznanym, czymś mrocznym, co powodowało zimne dreszcze. Ciche jęki bezdomnych ludzi, miauknięcia kotów, które włóczyły się tak samo, jak ludzie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Przeciskały się pomiędzy wąskimi uliczkami, znacząc drogi, które zwykły człowiek nie miał prawa przejść. Ich wychudzone ciała lekko mknęły, roznosząc nieprzyjemną aurę, która była wyczuwalna na parę kilometrów, ale ludzie nie zwracali na to uwagi, zbyt pochłonięci swoimi sprawami, by zauważać.
Chłodny wiatr jesieni przesiąkł w jego ciemne ubranie, a jego popielate włosy rozsypały się wokół twarzy, tworząc popielatą wichurę. Nie czuł zimna, może dlatego, że po prostu wyzbył się po części swojej cielesnej formy, pozostawiając tylko duszę, która była popsuta. Zbyt popsuta, by ją naprawić, zadośćuczynić wszelkie krzywdy, a nawet występki, jakie popełnił. Nie miał nawet ochoty poprawiać tego, bo nie miał po co. Ludzie teraz wydawali się być zbyt chciwi jak na jego gust, choć nadal czuł pręgi swojego człowieczeństwa na sobie. Pomyśleć, że kiedyś - zaledwie trzy miesiące temu - był taki sam. Zabiegany, pochłonięty sobą. Nie zwracający uwagi na nic.
Dotknięty Ręką Demona prychnął głośno, po czym wskoczył na kolejny dach. Noc była faktycznie chłodna, a na niebie rozciągały się bladosrebrne smugi, które pozostawiał księżyc, który próbował się przebić przez gęstą warstwę chmur, które widniały na niebie od niepamiętnych czasów jesieni. Wszystko wsiąkało w jego czarne ubranie, które przylegało do jego ciała, kiedy biegł ostrożnie na krawędzi dachu. Jego praca – chociaż to nie była praca – nie była ani niebezpieczna ani bezpieczna. Graniczył na skrajach, istniał tylko, że ktoś zapragnął go mieć pod ręką. Czyżby był aż tak niedobrym człowiekiem by został Naznaczony?

„Dobry człowiek po śmierci zawsze będzie złym.
Dobro nie zawsze zakwita w sercach”.

11 sierpnia, 2015 rok.

Trumna była wyściełana białym jedwabiem, wyglądała jakby była wykonana na zlecenie jakiegoś milionera. Ciało w niej leżące miało na sobie drogi, czarny garnitur, który idealnie leżał na zastygłym ciele. Popielate włosy, które były farbowane na ten kolor niezliczone razy, były zaczesane jak zwykle nienagannie, nawet po śmierci musiał wyglądać godnie.
Dotknięty Ręką Demona prychnął cicho, po czym podszedł do swojej własnej trumny. Niewiarygodne, że umiał przenieść się nawet w czas, kiedy chowali jego bezwartościowe ciało. Patrzył beznamiętnie jak zamykają ją, po czym wędrują na cmentarz. W tamtym dniu było ciepło, za ciepło jak dla niego. Cała atmosfera była napięta, ludzie nie wylewali zbędnych łez, co było zdziwieniem, ale Demon wyparł wszelkie myśli; to tylko ludzie, mistrzowie w oszustwie i obłudzie.
Zacisnął swoje blade usta, po czym wszedł na nagrobek jakiegoś nieboszczyka. Nie przejmował się zniczami, kwiatami, nie miał prawa niczego zwalić. Słowa księdza odbijały mu się w uszach, ale to wydawało się być tylko zniekształconym szeptem, szpetnymi słowami, które w jego mniemaniu nie miały prawa paść.
Więc czemu niczego nie słyszał?

„Dzisiejszy dzień jest kołysanką.
Jutrzejszy krwawą opowieścią”.

— Wu Kris był bardzo szanowaną i dobrą osobą! Nie masz prawa mówić takich rzeczy! Nie masz grama wstydu, jak śmiesz mówić tak o swoim bracie? — wysoki chłopak łapał ciężkie oddechy, jakby przebiegł maraton. — Wyjdź stąd — wymamrotał. — Wynocha!
— Wiesz, że mało mnie obchodzi jego śmierć? — wysyczał przez zęby Jongin.
— Powiedziałem coś. Jeżeli nie wyjdziesz drzwiami, jest okno. Nie masz prawa tu wchodzić, taki śmieć jak ty nigdy nie zasługiwał na takiego brata. On ci pomagał, wspierał, a ty nie masz do nikogo szacunku. Do nikogo. Ani do rodziny ani do przyjaciół.
Kiedy Jongin otwierał ponownie usta Tao siłą wypchnął go na korytarz, po czym zatrzasnął mu je przed nosem.
Wu Jongin był rodzonym bratem Yifana. Nie był jednak taki jak brat, miał wszystko w nosie, chodził do klubów, nie interesował się rodziną, ani żadnym z przyjaciół, przypomniał sobie o nich, kiedy czegoś tylko chciał. Był po prostu szatanem chodzącym po ziemi.
Tao zastanawiał się tylko nad jednym. Czemu Sehun nigdy mu nie przywalił, skoro dobrze wiedział, że Luhan go zdradza właśnie z nim? Słodki Lulu nie był na tyle słodki, każdy to wiedział, ale jeszcze nikt nie powiedział mu prosto w oczy, że jest nikim. Być może to był strach, ale Tao dobrze wiedział, że jeżeli Luhan tak dalej będzie robił zostanie sam. Sehun był na skraju, więc niedługo słodka iluzja i otoczka pękną jak bańka mydlana. Luhan i Sehun nigdy nie potrafili żyć razem, ale jednak skończyli we własnych ramionach. Oh faktycznie kochał Lu, ale starszy miał to w nosie, co perfidnie wykorzystał Kai, zaciągając go do łóżka, tylko, by przytrzeć nosa własnemu przyjacielowi. Czy tak się postępuje? Czy śmierć własnego brata nie miała dla niego sensu?
Tao usiadł na podłodze, po czym starał się nie rozpłakać. Nie mógł uwierzyć, że Kris odszedł. Jak on śmiał ich wszystkich zostawić?
Yifan był dobrodusznym człowiekiem, dbał najbardziej o rodzinę i przyjaciół, martwił się, wspierał. Teraz go już nie ma. Zostawił wszystkich, tych, którzy zdążyli się z nim zżyć, pokochać jak brata.
Tao cierpiał jeszcze bardziej niż inni. Skrycie go kochał, nie mówiąc nic, tylko trwając u jego boku, by być blisko. Nie miał odwagi mu powiedzieć tych słów, bo w głębi duszy obawiał się, że straci go już na zawsze. Teraz zostały mu gorzkie i pełne goryczy wspomnienia. Bo tam Kris jeszcze żył.
Wydawało mu się, że wczoraj było pięknie, piękna melodia w postaci głosu Wufana wciąż z nim była, dziś została mu cisza, która była karą w samotności.

„Śpiewaj wraz ze mną,
Jutro wszystko stanie się ciszą”.

Dotknięty Ręką Demona szedł ciemną uliczką, wsłuchując się w to co działo się wokół niego. Chyba za bardzo jeszcze nie ogarnął tego, co się działo, bo nie rozumiał niczego. Chyba nigdy już nie zrozumie, podążając samotną ścieżką. Przecież nikogo nie miał.
Cichy szloch odbił się w jego głowie, ale zignorował to. To nic nie znaczyło, więc taki odgłosami nie zamierzał się przejmować. Nie było warto.
Wiatr zrobił się uciążliwy. Nie do wytrzymania. Taki irytujący.
Jak szpetny szept, nękający jego umysł i uszy.

 „Miłość nie istnieje.
Istnieje tylko przywiązanie”.

Tao ruszył przez środek kościoła, wpatrując się w ołtarz. Nigdy nie przychodził do kościoła, ale w końcu się zdecydował, znajdując w rzeczach Krisa chińskie imię, które było starannie napisane.
Serce go bolało, nadal chodził jak w amoku, wciąż łudził się, że to tylko głupi sen, a nie rzeczywistość, która obdzierała go ze wszystkiego. Nawet z pozytywnych uczuć, jakie żywił, gdy Wufan jeszcze żył.
Niebo płakało wraz z nim, próbując objąć go swoim płaszczem cierpienia, przyjąć go do grona cierpiących. Nie umiał się odnaleźć, pędził w to, co było, a nie mógł odgarnąć od siebie natrętnych myśli: go już nie ma.
Tao usiadł w ławce, tuż przed ołtarzem, łapiąc się za klatkę piersiową. Nie umiał sobie poradzić z cierpieniem, jakie go rozsadzało od środka, nie umiał zniwelować tego okropnego uczucia, uczucia pustki.
Po prostu nie umiał się pogodzić z tym, że jego miłość odeszła, a on został sam z tym uczuciem. Po prostu nie umiał powiedzieć tego, że nie zdążył kochać.
Łzy same się uformowały, znacząc drogę ku dole, na bladych i zapadniętych policzkach, żłobiąc mokrą drużkę na suchych policzkach. Może to w jakiś sposób pozwoli mu wyzbyć się toksycznych uczuć, myśli, które cały czas zaprzątały mu głowę, nie pozwalając mu na spokojny sen, tylko męcząc go sennymi marami, które niegdyś były szczęśliwymi chwilami.
Nie wiedział ile tak siedział, ale nie obchodziło go to. Ważne, że mógł wypłakać się w samotności, nie pozwalając by ktoś otarł jego łzy. To wciąż bolało, nie ważne, ile minie czasu.
— Wiesz czemu ludzie przychodzą do kościoła? — Tao podniósł wzrok, kiedy do jego uszu dobiegł głos, bardzo delikatny i ciepły.
— Nie wiem — burknął. Nie chciał słuchać wywodów, nie teraz, nie w takim stanie.
— Dom Boży jest dla każdego otwarty, można tu wypowiedzieć swoje żale oraz porozmawiać z Bogiem — młody ksiądz przysiadł obok niego, po czym spojrzał na ołtarz.
— Porozmawiać z Bogiem? — Zitao powtórzył głucho. — Więc, mam żal do Boga, że mi zabrał jedyną wartościową osobę. Zostałem z niczym, choć wszystko mam. Co śmierć może zrobić z człowiekiem? — zaśmiał się gorzko. — Nigdy nie przychodziłem do kościoła, ale coś sprawiło, że musiałem tu przyjść. Chciałem poszukać kogoś, kto może mi coś powiedzieć. Nie wiem czy to coś mi da, ale czuję pustkę, nawet jeśli mam dookoła ludzi. Inni nie mogą mi zastąpić kogoś bliskiego, prawda?
— Śmierć dotyka każdego z nas, więc nie mamy prawa obwiniać za to Boga.
— Ach, tak? A może ja zrobię wyjątek?
— Więc, dlaczego tu jesteś? — ksiądz zignorował jego wcześniejszą wypowiedź. – Co masz ważnego do przekazania?
— Szukam niejakiego Yixinga — oznajmił Tao. Ksiądz się spiął.
— Dobrze się składa, bo akurat to ja jestem. Więc, musisz mieć powód, by mnie szukać.  
— Oczywiście, że mam — szepnął. — Znałeś Wu Yifana?
Odpowiedź nie nadeszła szybko, minęło kilka minut, gdy Yixing skinął głową, jakby niemrawo.
— Tak, znam. Co u niego słychać?
Zitao przełknął ciężko ślinę, bojąc wypowiedzieć te słowa, które zwiastowały utwierdzenie go w tej okropnej rzeczywistości.
— On nie żyje.
Zapadła cisza.

„Wspomnienia mają zawsze gorzki smak.
Nieważne ile czasu minie”.

Dotknięty Ręką Demona wpatrywał się w szybę, za którą działo się więcej niż by chciał.
Czemu czuł dziwne uczucie w środku siebie, tak jakby niechęć to dwójki mężczyzn, którzy nie mieli pojęcia, że właśnie ktoś stoi im nad łóżkiem, obserwując jak ich odcienie skór się odróżniają. Demon ignorował porcelanową cerę chłopka leżącego na jedwabnej pościeli. Nie zwracał uwagi, jak dłonie ich obojga wędrują po swoich ciałach niecierpliwie, tworząc szlaki, badając siebie nawzajem. Ich jęki czy ciężkie posapywania były tylko głuchą ciszą, nic nie znaczącą.
Więc w jednej chwili zapragnął poczuć ich krew, posmakować tego słodkiego smaku, który kusił.
Demon powoli wyjął miecz, który dumnie dzierżył u swego pasa i wycelował zimny metal w plecy wciąż poruszającego się chłopaka. Czuł dziwną nienawiść do tego widoku, a gdy zauważył pierwsze krople ciemnoczerwonej krwi poczuł dziką satysfakcję. Patrzył na wszystko z wielką przyjemnością, zanurzając ostrze głębiej, słuchając tym razem jęków, a nawet krzyków bólu z wielką przyjemnością. To wydawało się być kołysanką na smutne wieczory, gdzie nie istniało nic.
Kiedy pierwsze ciało runęło na te drobniejsze, a rozdzierający krzyk wypełnił cały pokój, Demon poczuł przemożną ochotę ponownego zanurzenia ostrza. Dotknięty Ręką Demona wskoczył delikatnie na łóżka i zrzucił puste ciało na podłogę, chcąc zrobić sobie miejsce do drugiego chłopaka, który był przyozdobiony krwią, tak pięknie kontrastującą z jego bladą skórą. Demon końcówką ostrza przejechał ostrożnie przez środek torsu, zostawiając krwawą szramę, która była tylko początkiem wielkiego dzieła.
Dziwna satysfakcja, krew, krzyki.
Pościel stała się mokra, kiedy krew wsiąkała w materiał, tworzyła ścieżki. Na podłodze zrobiła się kałuża, gdyż z drugiego ciała ona powoli się sączyła, wsiąkając w drewniane deski. Z prześcieradła spadały ciężkie, okrągłe krople, tworząc cichy szum, taki piękny, niepowtarzalny.
A najpiękniejsze z tego wszystkiego były ciała, które zdobiły całe pomieszczenie.

„Krzyk jest tylko oznaką słabości.
Płacz to tylko krople”.

— Dziś nic nie ma znaczenia.
Sehun wyglądał jak wrak człowieka, nie chciał nic jeść, zamknął się w sobie i nic go nie cieszyło.
Tao miał ochotę sam zniknąć, nie pozostawiając po sobie nic.
Dzisiejszego dnia, o godzinie czwartej nad ranem znaleziono dwa martwe ciała.
Wu Jongin i Xiao Luhan.
Tao doskonale wiedział, że mieli ze sobą romans, Sehun też, ale przyłapanie ich na gorącym uczynku (świadczyła o tum nagość oraz ślady stosunku), było gorsze niż sama wiedza. Śmierć Luhana na Sehuna wpłynęła okropnie, ponieważ młody Oh pomimo tego co robił mu Lu – kochał go. Nie tylko nieliczne zdrady, ale także śmierć poskutkowała depresją.
Najpierw śmierć Krisa, później niewyjaśnione morderstwa… Boże, czy to wszystko jest snem, z którego nie możemy się wybudzić?
A może to jakaś pierdolona gra, gdzie nie można pokazać, że jest się słabym?
Tao miał ochotę krzyczeć, płakać.
Ale nie zrobił.

„Słabość.
To coś, co każdy posiada”.

Yixing siedział przy drewnianym biurku i palcami kreślił wzory na starym zdjęciu – może było wyblakłe, pełne zarysowań i wgnieceń, ale wciąż posiadało swoją wartość.
Zdjęcie przestawiało wysokiego mężczyznę, z zaczesanymi za ucho blond włosami, w kącikach ust błąkał się uśmiech. Pomimo że oczy wrażały ostrość gdzieś w głębi zdjęcia czaiła się nutka szczęścia.
Westchnąwszy wyciągnął z szuflady jeszcze jeden dokument, który na zawsze pozostawił w jego sercu długą rysę, która boleśnie pulsowała aż do dziś. Ilekroć widział starannie napisane litery miał ochotę się rozpłakać i cofnąć się w czasie o kilka lat, które teraz były niezliczonymi minutami goryczy.
List, który trzymał w dłoni był ostatnim listem jaki dostał od ostatniego razu, kiedy go widział. Być może nie miał mu tego za złe, ale wciąż w jego sercu została ta mała blizna, która piekła na samo wspomnienie tych ciepło-zimnych oczu, które uśmiechały się tylko momentami. Wciąż pamiętał ładnie skrojone usta, które formowały się w delikatny uśmiech, a ciepłe słowa otuchy wypływały z pomiędzy warg jako kołysanka na szargane nerwy.
Wciąż posiadał swoją słabość, która teraz odeszła, ale nic nie mógł poradzić, że po słowach młodego chłopaka ból rozdzierał mu serce, a słone łzy kapały na drewniany blat biurka.
On nie żyje.

„Nietrudno zostać bezwładnym.
Ludzie to tylko głupie marionetki”.

Sekcja zwłok nic nie wykazała.
Liczne nacięcia wskazywały na zwykły nóż, a ślady stosunku tylko pogrążyły w rozpaczy młodego Sehuna. Chłopak pogrążał się psychicznie, ale Tao nie miał najmniejszej siły, by mu pomóc. Sam staczał się na samo dno, sam ciągnął ostatkami sił.
Wszystko się popsuło.
Tao nie wierzył w Boga. Przez całe życie szedł z dumnie podniesioną głową, ale teraz ta duma gdzieś znikła i została tylko marionetka, która czekała na swojego pana, który poprowadzi ją jak należy. Tao nie miał najmniejszej chęci żyć.
Na pogrzebie Luhana i Jongina była tylko marna garstka ludzi. Sehun nawet nie miał ze sobą głupiego kwiatka, co poniekąd Zitao rozumiał. Sam nie miał najmniejszej ochoty niczego kłaść na świeżej ziemi, ale zmusił się do tego, by położyć małą wiązankę. Po krótkiej modlitwie, paru słowach wszyscy rozeszli się do własnych spraw.
Nikt tak naprawdę nie wiedział, co szara twarz mogła skrywać pod sobą.

„Co dziś dla mnie masz?
Ja mam śmierć i rozpacz”

Dotknięty Ręką Demona zastanawiał nad tym, dlaczego czuł wielką, a nawet palącą potrzebę zabicia. Kropelki krwi nadal brzęczały mu w pamięci, a gdy przypomniał sobie obraz przed dokonaniem czynu, w jego wnętrzu na nowo rozpalił się żar, który ugasił krwią.
W głowie słyszał szmery, ale dzielnie je ignorował, wmawiając sobie, że to nic takiego. Teraz istniał wyłącznie dla siebie i jego jedyną podporą był on sam dla siebie, a tak naprawdę nie miał się do nikogo zwrócić.
Był niesiony przez żale innych, a chłodny wiatr był jak jego środek transportu.

xxx

Czemu? Czemu nas zostawiłeś, niosąc za sobą wielki żal? Wszystko się popsuło.

xxx

Sehun zatracił się w sobie i swoim cierpieniu. Tak naprawdę on już sam nie miał pojęcia, jak ma sobie pomóc, ale chyba nawet pomocy nie chciał. Potrzebował jedynie spokoju i chwili wytchnienia od tego, co go spotkało. Nie miał już siły płakać, a nawet ruszać w rejony swojej pamięci – jego wspomnienia wydawały się być takie same.
Luhan nigdy nie był jego wart.
Ale to nie zmieniało faktu, że po tylu zdradach, po tylu ohydnych słowach jakie usłyszał nie był w stanie się podnieść i unieść swoją głowę. To tak jakby zatracił całą swoją dumę jako człowiek, a przecież o to nie chodziło, prawda?
Młody Oh zdawał sobie sprawę, że Tao się stara wszystko ogarnąć jak najlepiej, ale on także już nie miał siły. Śmierć na dobre zawitała w ich progi, co było koszmarem z którego chciał się wybudzić.
Sehun westchnął głęboko, po czym podkulił swoje nogi pod klatę piersiową, obejmując swoje kolana ramionami. Mimo że w świadomości wiedział, że powinien coś ze swoim życiem zrobić, to jednak nie miał siły fizycznej, by wstać i zrobić coś produktywnego. Chociaż powinien pomóc mu się otrząsnąć… Ale czemu to wydawało się być takie trudne?

xxx

Tao zatracił się w tym o czym myślał. Chciał, by ktoś go usłyszał i dał ukojenie. Żeby zabrał wszelkie cierpienie, jakie ich spotkało, a dał nieco radośniejsze chwile. Nie chciał być szczęśliwy – on po prostu pragnął tego, by w końcu odzyskać spokój.
Dlatego właśnie teraz trzymał w dłoni butelkę alkoholu i patrzył na żyjące miasto. W sumie tak naprawdę nie obchodziło go, że żyje, po prostu chciał zapomnieć, że wszystko tak naprawdę runęło.
Wszyscy cię kochali, więc dlaczego nas zostawiłeś? Czy to jakaś pierdolona gra, w którą muszę zagrać?

„Tańcz, tańcz,
Ja podam Ci nóż”.

Kropelki krwi tworzyły mały wodospad.
Skapywały z nasączonego nimi prześcieradła na drewnianą podłogę. Tym razem zabił z wielkiej potrzeby, a osoba, która to była nie wywoła w nim tak palącej frustracji, jak kilka dni temu. Po prostu poczuł potrzebę, a padło na losową ofiarę. Chłopak miał miedziane włosy, w sumie był ładny, ale teraz jego policzki zdobiła rozbryzgana krew. Maleńkie kropelki skapywały z jego bladych policzków, a szara koszulka przesiąkła nią, gdyż z rany wylewały się litry.
Pożegnał go wrzask, a w głowie po raz kolejny zrodziły się skowyty żalu, które teraz rozsadzały mu głowę.

„Szept jest jak głos
Nigdy nie wiesz, kiedy go usłyszysz”.

Tao po raz kolejny w swoim życiu usiadł w drewnianej ławce, patrząc na ołtarz. Lampki oświetlały cały kościół, a cały ołtarz oświetlały świece. Tao był pewien, że zapalili je ludzie wierzący, w jakiejś intencji.
On sam z miłą chęcią by zapalił taką świecę, ale nie miał żadnej, a gdy usiadł stracił całą energię.
Nie wyglądał jak dawny on. Miał zapadnięte policzki, oczy podkrążone od ciągłego płaczu, a pod bluzą chowało się chude ciało. W sumie też nie miał ochoty jeść, ale... kto by się tym przejmował? To nie był jego największy problem.
Ktoś do niego się dosiadł.
I wiedział, że to jest ksiądz, którego spotkał. Tym razem nie miał zamiaru płakać, chciał po prostu w spokoju wysiedzieć parę minut. Być może chciał się wygadać Bogu.
— Kim był dla ciebie Yifan? — wykrztusił.
Tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi. Rzucił to pytanie, bo tak.
Yixing poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, ale Tao to zignorował. Tak naprawdę już wszystko ignorował.
— Był bardzo ważną osobą w moim życiu — cicha odpowiedź była bardziej jak szept. Nadchodziła niespodziewanie.
Tao skinął głową, po czym przeniósł wzrok na krzyż.
— Zostawił po sobie wielką pustkę, a wielu ludzi wciąż nie może się otrząsnąć z szoku, że jego już nie ma — wyznał. — Śmierć przygarnęła go jak własne dziecko, obdzierając nas ze wspaniałego człowieka.
Lay nic nie powiedział, ponieważ sam doskonale wiedział, jaki Kris był. Żałował teraz wielu decyzji i chciałby cofnąć czas.
— Nie możesz się załamywać, tylko iść naprzód. Jeżeli będziesz wracać do przeszłości ona jeszcze bardziej będzie cię dołować. Będzie wracać z większą siłą. Dlatego warto zapomnieć.

xxx

Yixing zgniótł w dłoni stare zdjęcie, a w gardle pojawił się nieprzyjemny ścisk.
Wufan napisał mu piękny list, który do tej pory leżał u niego w rzeczach. List zawierał w sobie cudowne wyznanie miłości, ale będąc młodym spanikował i uciekł, zostając kimś, kto miał cierpieć za własne błędy. Był zły po latach na siebie, że stchórzył i bez słowa odszedł, ale teraz nic nie mógł zmienić. Teraz znów pozostały mu gorzkie wspomnienia.

„Jeden szept nie może przebić tysiąca,
A tysiąc to naprawdę wiele”.

Dotknięty Ręką Demona szalał. Jego dusza gniła, został pochłonięty przez ciemność. Tym razem słyszał wiele szeptów, które jęczały boleśnie.
Nie mógł zapanować nad rosnącą chęcią, by zabić.

„Wstań,
Jednak nigdy nie będziesz na nogach”.
  
Tao postanowił, że w końcu stanie na nogi i zacznie funkcjonować jak normalny człowiek.
Wciąż pamiętał o śmierci swojego ukochanego, ale nie mógł wiecznie płakać. Musiał też postawić na nogi Sehuna, do którego bardzo się zbliżył. W tym czasie musieli dbać o siebie i wspierać się nawzajem, bo wiele przeszli.
Miał nadzieję, że zacznie od początku.
A tak naprawdę nic nie miało swojego końca, a wszystko dopiero się zaczynało.

xxx

Naprawdę nie wiem co to jest, ale musiałam to napisać. W końcu to skończyłam i wiem, że jest dziwny, ale o to w tym oneshocie chodzi.
Nie pytajcie mnie dlaczego tak, a nie inaczej się skończyło, po prostu mnie naszło na to, tyle.
Teraz zajmę się czymś bardziej weselszym i przepraszam za brak odzewu z mojej strony – nieco schodzi mi się z pisaniem.
Przepraszam za brak Shadows – na razie nie mam pomysłu jak napisać dziewiąty rozdział, proszę o wybaczenie.
Zbetowałam bloga!
Cholera, ile ja się z tym męczyłam, wszystkie teksty przeorałam, sami sprawdźcie.
Nie wszystkie jednak przeszły metamorfozę z tekstem, nie chcę kombinować, bo jednak to moje początki, nie?
No to mam nadzieję, że w jakimś stopniu się Wam spodobało i nie spaczyłam Wam psychiki, ja sama się teraz dziwnie czuję ;-;
Aa, zaktualizowałam zakładki – i jeśli chcecie poczytać coś o mnie to zapraszam do Autora, wydaje mi się, że stworzyłam dość ciekawy opis :))
Do zobaczenia!

4 komentarze:

  1. Podobało mi się, serio.
    To było takie inne i jednocześnie wciągające.
    Przepraszam, no ale śmiechłam jak wyobraziłam sobie księdza Yixinga XDD
    Podsumowując... dobra robota! Dużo weny~
    /Miyuki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥
      Lay jako ksiądz jest fajny, a jak to pisałam to jakoś poszło, no ale on jest specyficzny, więc spoko xD
      Dzięki za komentarz ♥

      Usuń
  2. Ciekawy tekst, trochę mroczny, fajny klimat ;3
    W pierwszych akapitach wkradło Ci się sporo błędów.. najczęściej powtórzenia, a w pierwszym zdaniu zrobiłaś już pleonazm. Ciemne uliczki skąpane w ciemności.. przepraszam, ale to aż razi w oczy ;;
    Nie zrozumiałam też, dlaczego w tym tekście pojawiła się postać Laya.. myślę, że ciekawiej by było też nadać mu jakąś historię i wyjaśnić związek z Krisem ;3
    Fighting! Czekam na kolejne dzieła ^^

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. w końcu przeczytałam i nie żałują. to na serio bardzo dołujący, smutny, krwawy, ale bardzo piękny oneshot. podkreślił moją nienawiść do kailu, którzy sumienia nie mieli. zostawmy lepiej ich na boku, bo nie chce sobie humoru psuć. śmierć Krisa wstrząsnęła Tao. to było takie rozczulające. szkoda mi Sehuna! matko! dlaczego on ma cierpieć przez te ścierwo? szlak jasny mnie trafia!
    pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x