środa, 13 stycznia 2016

Wildest Moments [hunhan]



Hunhan, dramat(?)

*

Inspiracja z tytułu piosenki „Wildest Moments” Jessie Ware.

 [*]

Robiąc pewne szalone rzeczy, można było pozbyć się stresu.
Byłem naprawdę poukładanym człowiekiem, ale chłopak z roztrzepanymi, rozjaśnianymi na blond włosami i fajką w ustach, sprawił, że obudziło się we mnie pragnienie przygody. To było dziwne, a przede wszystkim nieznane uczucie, które wybuchło we mnie naprawdę niespodziewanie. Tak jakby było uśpione i czekało tylko na odpowiedni moment, by pociągnąć mnie w ramiona nieznanego świata.  Sam do końca nie wiedziałem, gdzie się kierujemy - liczył się tylko wiatr we włosach, gdy obaj patrzyliśmy się na zmieniający się krajobraz zza otwartych szyb pociągu. Takie wycieczki nigdy nie były zaplanowane, w sumie wszystko co przeżyłem było karuzelą spontanicznych przygód, które pokazały mi, że każda chwila jest warta zapamiętania. Ponieważ moje życie jak do tamtej pory było zaplanowanym życiorysem.
Poznając Oh Sehuna tamtego lata moje życie nabrało letnich barw, a ja przeżyłem najdziksze momenty mojego życia.

[*]

Smak lata rozpoczął się promieniami słońca, które nikły we włosach zabieganych ludzi, skaczących dzieci. Wszystko wybijało swój własny rytm i wydawało mi się, że życie płynie swoim własnym torem, a my – jako żałośni ludzie – nie powinniśmy w ogólnie w nie ingerować.
Tak jak powiadali – wszystko dyktuje przeznaczenie.
Jednakże w pewnym stopniu to była nieprawda, bo każdy powinien jakoś przeżyć swoje chwile, a nie siedzieć w wygodnym fotelu i czekać na cud, który koniec końców nigdy nie nadchodził.
Czego najbardziej w świecie nienawidziłem to mojego poukładanego życia, które przypominało te głupie palny wydarzeń, które robiło się na szkolną lekturę.
Rodzice już dawno zdecydowali, co ja mam w życiu robić, co jest dla mnie najważniejsze i najlepsze. Wprawdzie – tylko marnowałem się na lekcjach, które zwyczajnie mnie nudziły.
Koniec rok szklonego był niemałym wybawieniem – mogłem na jakiś czas opuścić mury znienawidzonego budynku i nie myśleć o nauce, która zwalała się mi na głowę każdego dnia.
Nigdy jakoś szczególnie nie byłem wybitnym uczniem – byłem niemal przeciętny, taki jak każdy. Odrabiałem czasem pracę domową, czasem nie – także tak jak każdy – oszukiwałem nauczycieli, że nic nie było zadane.
To wszystko skończyło się jednak, kiedy moi rodzice zaczęli naciskać na moją naukę i wmawiać mi, że nie będzie ze mnie porządnego człowieka, kiedy nie będę dobrze się uczyć. Skończyłem na etapie, gdzie zarywałem noce, aby wszystko sobie przyswoić, aż w końcu dostałem miano kujona.
Moje stosunki pogorszyły się znacznie ze wszystkimi. Nie miałem czasu na oddech dla siebie, a jeszcze bardziej na szalone imprezy. Z początku mi tego brakowało, ale z czasem zatarłem wszelkie szalone odruchy i skupiłem się tylko na nauce.
Która wcale nie była dla mnie wybawieniem.
Miałem wrażenie, że moim rodzicom zależało tylko na rządkach szóstek i piątek oraz dumie, jaką im tym niosłem. Nienawidziłem również tego, że rodzice dostawali chwałę za to, że tak wychowali swoje dziecko. Prawda była o wiele bardziej ohydna.
Lato tamtego roku zapowiadało się tak samo smutne jak wszystkie inne – pomimo że słońce przybrało swoją piękną formę, a ciepło zachęcało, by wyjść i choć przez chwilę się zabawić, ja wciąż tkwiłem w swoim ukochanym, wiklinowym oraz bujanym krześle i patrzyłem się przed siebie. Nie miałem najzwyczajniej w świecie żadnej ochoty, a chociaż sam marzyłem o chwilach w samotności. W lato, kiedy kończył się dwudziesty ósmy czerwca nigdy już nie chciałem śnić o zapalonej lampce do czwartej nad ranem, ciągłych linijek czarnych znaków.
Wtedy myślałem, że te lato będzie takie samo – pełne samotnych wieczorów, przepełnionymi cichą modlitwą oraz kubkami gorącej czekolady.
Wtedy właśnie tak myślałem.
Jednak tamtego lata wszystko się zmieniło.

[*]

Jako dziecko jakoś nie miałem szczególnie dużo marzeń. Ale jeśli cofnę się do kilku chwil mojego dzieciństwa, zawsze pragnąłem przemierzyć świat i zbadać je najdokładniej jak umiem, tylko dla własnej satysfakcji. Ale te marzenie zatarło się z wiekiem, a ten wielki świat zamknął dla mnie swoje ramiona.
Do odważnych świat należy – krzyczeli.
Ale powiedzcie – co może zrobić taki tchórz jak ja?
Moja cała duma została zakopana wraz z każdą minioną minutą. Dom, w którym się wychowałem stał się dla mnie więzieniem złych wspomnień, a rodzice stali się potworami, których nie chciałem znać.
Dlatego wszystko się zmieniło tego jedynego dnia.   

[*]

Pierwszy lipca był dniem bardzo ciepłym. Spokojna okolica w jakiej żyłem teraz nadzwyczaj tętniła życiem. Piski, jakie docierały do moich uszu niosły za sobą falę wspomnień, a także krzywdzące uczucia. To tak jakby ktoś wlewał mi do głowy niechciane obrazy, których już nie chciałem oglądać.
Pierwszy lipca był dniem, który tak naprawdę zaczynał szalone wakacje, zamykał pewne sprawy i dawał odetchnąć zmasakrowanym uczniom.
W pewnym stopniu i ja odetchnąłem, ponieważ nie chciałem całe życie spędzić nad książkami do historii czy innego, równie obrzydliwego przedmiotu. Czasem czułem się bezużyteczny,  jak przedmiot w rękach innych ludzi – tudzież rodzice.
Dzień był naprawdę upalny, więc nie zważając na to, jak będę wyglądał, związałem swoją gęstą grzywkę w śmiesznego kucyka, który dumnie stał mi na środku głowy. Włosy rozjaśniłem na odcień dojrzałego zboża, bo stwierdziłem, że jak zrobię się na jasny blond, będę wyglądał jak lalka.
Nie wykorzystywałem swojego wyglądu i pomimo że czasem nazywali mnie laleczką, ja wciąż wierzyłem, że ktoś jest na świecie kto nie będzie nadawać mi głupich przezwisk i zaakceptuje mnie takim jakim jestem. Taki się urodziłem i nie miałem wpływu na to jaką buzie mam. Dlatego bardzo denerwowały mnie docinki z grupy osób, które nie potrafiły użyć mózgu więcej niż pięć sekund.
Westchnąłem głęboko i znudzony spojrzałem w błękitne niebo – ten błękit skojarzył mi się z wolnością – nie taką, jaka mamy w naszych krajach, ale ogólnie z wolnością. Bez żadnych barier, zakazów, nakazów i wścibskich oczu innych osób. Bo w końcu pomimo że byliśmy wolnymi ludźmi – wszystko nas blokowało. Nieprawdaż? Rodzice, szkoła, prawo… Nie, nie byłem zwolennikiem, by te prawa łamać, ale wciąż byliśmy uwięzionymi istotami we własnym więzieniu praw.
Zamknąłem oczy, rozkoszując się chwilą spokoju. Czasem najlepiej było się zamknąć w swoim świcie i poudawać. Ja zbyt często udawałem i chyba zepsułem się do szpiku kości.
Siedziałem na swoim krześle z godzinę, póki nie usłyszałem jakiegoś dziwnego hałasu po drugiej stronie ulicy. Niechętnie otworzyłem oczy, by spostrzec biały dom w blasku słońca. Lekko pomarańczowe promienie już oblewały dom, bo było grubo po czternastej. Na werandzie stały dwa, wygodne krzesła, a w drzwiach domu stał chłopak.
Właśnie, chłopak.
Moja głowa gwałtownie poderwała się do góry, bo nigdy wcześniej nie widziałem go tutaj. W domu naprzeciwko mieszkała tylko starsza pani, a nie żaden chłopak.
Zmrużyłem oczy, by lepiej się przyjrzeć mojemu obiektowi. Pomiędzy wargami trzymał na wpół wypaloną fajkę, a jego roztrzepane włosy o kolorze najjaśniejszego blondu dziko opadały na czoło. Stąd nie mogłem mu się dobrze przyjrzeć, ale niewątpliwie przewyższał urodą wszystkich, których znałem. Biała, luźna koszulka delikatnie oplatała jego chude ciało, tak, że byłem w stanie zobaczyć jego wyraźne obojczyki. Jego usta uformowały najbardziej ironiczny uśmiech jaki widziałem, kiedy wyciągał peta z ust i rzucił go w zieloną trawę.
Ale co najbardziej mnie zaskoczyło w nim to to, że nie emitował taką spokojną aurą. Bardziej wydawał mi się dziki – nieokiełznany zwierz, który wiecznie szuka przygód. Nie miałem pojęcia czemu aż tak na niego zareagowałem. Widziałem faceta po raz pierwszy na oczy, a ten wywarł na mnie ogromne wrażenie. Tak jakby cos we mnie drgnęło uradowane.
Pytanie pozostało co to właściwie było.

[*]

Piąty lipca przyniósł za sobą wielki upał. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić na dwór, ale nagle naszła mnie ochota na spacer.
Lubiłem przechodzić się przez kręte drogi i zahaczać o puste miejsca. Nasze miasteczko było małe, ale za to bardzo przyjazne. Do szkoły zwyczajnie dojeżdżałem autobusem, ale nie chciałem zmieniać swoich detali z życia. Pomimo tego, że nienawidziłem swoich rodziców, dom i miasteczko kochałem ponad życie. Może dlatego, że zwyczajnie się do niego przyzwyczaiłem i trudno byłoby mi odejść. Co ja mówię… Być może ja nawet nie poradziłbym sobie w życiu.
Czasem mówią, że w życiu trzeba też podejmować pochopne decyzje, takie których będziemy żałowali, ale wciąż staną się częścią nas. To tak jak uczenie się na błędach. Zastanawiałem się również, czy ja będę mógł sobie pozwolić na chwile słabości. Bo przecież też byłem człowiekiem, prawda?
Czasem także zastanawiałem się czy będę w stanie podołać temu wszystkiemu. Miałem wrażenie, że wszystko spadło na moje barki – cała ambicja rodziców, a także niesprawiedliwości świata. Tak, cały najdzikszy świat zamknął dla mnie swoje ramiona i nie byłem w stanie ich otworzyć. Chyba był mi ktoś potrzebny do pomocy.
Piąty lipca przyniósł za sobą lekkie, ledwo wyczuwalne podmuchy wiatru, które delikatnie muskały kosmyki moich włosów, gdzie pojedyncze, drobne pasła uciekały mi z zebranej grzywki. Gorąco było przeszywające i w jednej chwili pożałowałem, że wyszedłem na dwór.
Po półgodzinnej bezsensownej wędrówce w końcu postanowiłem wrócić do domu. Czego pragnąłem to tego, żeby rodzice pojechali już na swoje wakacje i zostawili mnie samego. Chciałem mieć święty spokój na jakiś czas i w końcu odetchnąć od ciągłego naporu. Wakacje chciałem jedynie spędzić samotnie, gdzie uporam się ze swoim cierpieniem.
Było dopiero parę minut po trzynastej, kiedy szedłem wąską dróżką przez pustą przestrzeń. Zboże kołysało się leniwie, jakby nie miało siły – co się dziwić – wiatru wcale nie było, więc wszystko zostało w pięknym bezruchu. Jakby natura zamarła.
Chciałem jeszcze jedno miejsce odwiedzić, zanim wrócę do domu.
Przebijając się przez dróżkę pomiędzy kłosami i trawą - docierało się do małej góry, gdzie rosło samotne, rozłożyste drzewo.
Płacząca wierzba.
Zielone liście połyskiwały w blasku słońca, a łagodna melodia zadudniła mi w uszach. Kochałem to miejsce ze względu, że było tu cudownie spokojnie, a ja mogłem zagłębić się w swoje myśli i oddać się swoim fantazjom. Byłem typem osoby, która dużo marzyła, ale nie dążyła do swoich celów, co równało się z tym, że i tak zostanę kimś, kto będzie wykreowany przez kogoś innego. Dlatego nienawidziłem swojej egzystencji. Byłem za słaby, naiwny i troszkę głupi.
Usiadłem na miękkiej trawie, opierając plecy o szorstką korę. Wokół mnie było cicho, co jakiś czas też słyszałem szum zboża, trawy, jakby wiatr przeczesywał je delikatnie swoimi niewidzialnymi dłońmi. Lubiłem mieć tę świadomość, że jestem sam, bo chyba po tym wszystkim już tak dobrze nie czułem się w towarzystwie. Ludzie zaczęli być mi obcy, a ja wraz z nimi zamknąłem się w swojej gorzkiej skorupce egzystencji. Zamknąłem się na wszystko – a świat w odpowiedzi również zamknął się na mnie. Nie miałem siły ranić dłoni, by otworzyć tak szczelnie zakleszczone ramiona, nie miałem zwyczajnie siły walczyć.
Byłem na to zwyczajnie za słaby.
Kiedy zamknąłem oczy usłyszałem ciche nucenie. Zmarszczyłem raptownie brwi, nie będąc pewnym czy to tylko moja pokręcona wyobraźnia, czy ja an pewni słyszę ciche nucenie.
Gdzieś w pamięci zabłysnęła mi myśl, że słyszałem gdzieś to, ale wszystko zniknęło, kiedy tylko odrzuciłem od siebie myśli, iż mogłem poznać tę kołysankę.
Otworzyłem oczy, po czym przekręciłem głowę tak, by  spojrzeć w górę. Przez płacz liści i tak słońce się przedarło i zraniło moje oczy, aż zobaczyłem tylko ciemną plamę. Do moich uszu tym razem doszedł wyraźniejszy dźwięk nucenia, a ja warknąwszy wreszcie znów otwarłem oczy, kiedy te mimowolnie zamknęły się pod wpływem złośliwego słońca.
Na jednej z gałęzi siedział chłopak.
Tak.
Miał założone ramiona za głowę, a jego blond włosy były porozrzucane na wszystkie strony. Nie wyglądał źle, wręcz przeciwnie. Miał na sobie białą koszulkę, lekko prześwitującą, przez co mogłem zobaczyć jego szczupłe ciało – mógłbym nawet rzec, że jest za chudy.
Jego usta były ułożone w dzióbek i właśnie z pomiędzy nich wydobywało się łagodne nucenie.
Byłem niemal pewny, że to jest jakaś stara kołysanka dla dzieci, ale z drugiej strony była nader piękna.
W jednym momencie wiatr zawiał mocniej, mnie wyrywając z zadumy, a z twarzy chłopka zabierając lekko zniszczone kosmyki, odsłaniając jaśniejące oczy w blasku słońca. W takiej scenerii wyglądał wprost przepięknie, tak jakby został wyjęty z jakiejś baśni. W końcu nie codziennie spotyka się obcego chłopaka, który bez skrępowania nuci głośno jakąś melodię.
Ale wraz z tym wszystkim skojarzył mi się z człowiekiem wolnym. Tak jakby nie miał na barkach całej ambicji rodziców i miał w nosie opinie innych – co poniekąd można było wywnioskować już teraz.
Bo przecież nie każdy obcy skieruje twarz w dół i nie uśmiechnie się ironicznie, prawda?
Moja reakcja była niemal natychmiastowa – zerwałem się na równe nogi i popędziłem przed siebie. Serce waliło mi głośno, a oddech stał się urwany – nie wiem czemu, ale momentalnie zacząłem się bać reakcji tego chłopaka. Coś skutecznie mnie od niego odpychało i w jednej chwili nie chciałem już go nigdy spotkać. Chyba powoli popadałem w strach przed ludźmi.
Kiedy uniosłem dłoń, by poprawić kosmyki, które wpadały mi do oczu, zauważyłem, że moja ręka drży nieoczekiwanie, tak jakbym dostał drgawek. Westchnąłem ciężko, po czym wsadziłem dłoń we włosy i zacząłem je zwyczajnie czochrać, by złagodzić cały stres. Jednak utwierdziłem się w przekonaniu, że nie umiem już wchodzić w stosunki międzyludzkie.
Kiedy wróciłem do domu słońce zaczęło barwić niebo na odcienie mocnego różu i czerwieni. Widok, kiedy słońce zachodziło nad domami był niesamowity – wciąż zdobywałem ukochane miejsca, w których najchętniej bym się zaszył.
Piąty lipca zakończył się dla mnie niezapomnianym widokiem jasnobrązowych oczu i specyficznego uśmiechu.

[*]

Siódmy lipca zaczął się bardzo wcześnie.
Wstałem o piątej nad ranem, nie mogąc spać i zwyczajnie wyszedłem na spacer, co mnie nieco uspakajało.
O tej godzinie było cicho i spokojnie. Dzieci pewnie jeszcze smacznie spały, a rodzice ewentualnie powstawali, by coś zrobić przed upałem, jaki miał nastać.
W tym miasteczku życie zaczynało się o wczesnej porze, by tylko zdążyć wypielić ogródek przed samym południem, albo zrobić cokolwiek użytecznego w kuchni, by potem nie siedzieć w nagrzanym pomieszczeniu przez parę. Ludzie mieli własne sposoby na to, co robią i podziwiałem szczerze tych, którzy z uśmiechem witali nowy dzień.
Zanim zawróciłem w drogę powrotną usiadłem na małej ławeczce nad małym jeziorkiem. Przyjemny wiatr muskał moją rozgrzaną skórę, a ja modliłem się, by ta chwila trwała dłużej. Bądź co bądź, upał nie służył na dalszą metę, a każdy najmniejszy podmuch traktowaliśmy z wdzięcznością.
Prześladował mnie obraz pięknych oczu i nawet jak chciałem, nie mogłem wyrzucić ich z głowy. Moja pamięć do tego obrazu była jak aparat – zapisało się w mojej głowie bardzo dobrze i nie mogłem tego w żaden sposób skasować.
Kiedy stwierdziłem, że mam dość siedzenia zwyczajnie wstałem i ruszyłem przed siebie. Słońce leniwie zaczęło nagrzewać powietrze, przez co robiło się coraz bardziej goręcej, więc zwyczajnie miałem plan zaszyć się w domu.
Siódmy lipca był dla mnie był małym wybawieniem. Rodzice zdecydowali się pojechać na swoje wakacje, a ja w końcu zostałem sam, co równało się, że mogłem w końcu na chwilę odetchnąć z ulgą.
— Jeżeli będzie ciągle tak myślał, zostaniesz zgorzkniałym sknerą, który na starość będzie skończonym idiotą — głos jaki usłyszałem przeszył mnie na wskroś, a w głowie pojawiła się wielka plama, jakbym zapomniał języka.
Odwróciłem delikatnie głowę w lewo i miałem wrażenie, że świat dookoła mnie nagle przestaje istnieć. Co ja mówię – miałem wrażenie, że ktoś popchnął mnie w przepaść, a ja spadałem i spadałem, nie mając się czego złapać.
Chłopak szedł obok mnie z założonymi rękoma za głowę, w białej koszulce i przetartych dżinsach. Jego zniszczone włosy opadały na czoło, a pomiędzy wargami po raz kolejny trzymał papierosa.
— Co masz na myśli? — spytałem, choć mój głos pozostawiał wiele do życzenia. Jednak nie potrafiłem odpowiedzieć pewniej, bo moja pewność siebie dawano wyparowała. Nie, ja zwyczajnie przy nim traciłem tę pewność.
Chłopak prychnął cicho, wyrzucając niewypalonego papierosa na pobocze, którym szliśmy i tym razem wsadził dłonie w kieszenie. Z tego co zdążyłem zauważyć, był strasznie chudy, ale chyba właśnie ta chudość mu pasowała i była jego cechą charakterystyczną.
— Niektórzy ludzie po prostu, gdy patrzą na innych widzą, że są zgorzkniali — wytłumaczył. Jego zachrypły głos przyprawiał mnie o dreszcze, a jego gadanina z drugiej strony sprawiała mi mdłości.
— Nie wydaje mi się.
Chłopak przez jakiś czas się nie odzywał, więc i ja zamilkłem. W sumie – co ja mogłem mówić? Nigdy nie posiadałem mądrości życiowych, nie chwaliłem się swoimi doświadczeniami, bo jakby nie spojrzeć, albo ich nie miałem, albo zwyczajnie były zbyt nudne, by się nimi dzielić. Dlatego po raz kolejny zamykałem się w swoim świecie.
— Spójrz w lustro i popatrz na swoje oczy — odezwał się po raz kolejny. — I wtedy zadaj sobie pytanie „Jaki się stanę?”.
Po tych słowach skręcił w jedną z uliczek, a ja mogłem tylko patrzeć na jego znikające plecy.

[*]

Nie byłem zwolennikiem myślenia. Znaczy, nigdy nie rozmyślałem nad znaczeniami słów i nie byłem typem myśliciela – myślałem tylko i wyłącznie o tym, jak nienawidzę swojego życia.
Ale okazało się to bardzo mylne – właśnie tym, że rozmyślałem nad tym wszystkim stałem się w pewnym sensie myślicielem – to, że nienawidzę swojego życie, ale jakoś egzystuję było już jakimś wyczynem.
Kiedy siódmego lipca wróciłem do domu rozebrałem się do naga i spojrzałem w lustro. Pierwsze co mi przyszło do głowy, kiedy tak na siebie patrzyłem, to, że wyglądałem jak zwykły nastolatek. Później przeniosłem wzrok na własną twarz i ją studiowałem. Lekko podkrążone oczy spowodowane bezsennością, i w końcu same tęczówki.
Nie wydawało mi się, że miały w sobie jakąś iskierkę. Nie miały w sobie żadnego życia. I właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że słowa tamtego chłopaka były najprawdziwsze, jakie usłyszałem w całym swoim życiu.
Już stawałem się powoli zgorzkniały, a na starość najpewniej nie potrafiłbym się nawet uśmiechnąć. To co ludzie robili z moim życiem było okropne. Rodzice kierowali mną jak jakimś pierdolonym samochodem, który pojedzie tam gdzie zapragną. A ja, posłuszny, nawet nic nie powiem.
To było jak trzymanie mnie na łańcuchu. Bym za daleko się nie oddalił i nie uciekł, by mogli przelać swoją niespełnioną ambicję na mnie, a ja nawet nie miałem prawa nic powiedzieć, ponieważ byłem tylko ich wytworem. Nie miałem prawa mieć własnego zdania i robić wszystko to, co mi kazali. Ale na dłuższą metę, czy nie każdy człowiek pragnie choć na chwilę odetchnąć, poczuć wiatru we włosach?
Ja dawno straciłem te uczucie.
Bardziej starałem się teraz nie zatracić siebie, bo chyba bym dawno stoczył się na samo dno. Grunt był taki, by nie stracić samego siebie, ale czasem to wydawało się zbyt trudne, a każde potknięcie było czymś niewybaczalnym. W gronie rodziny nie potrafiłem nawet porządnie odetchnąć, ponieważ nawet głębszy oddech był traktowany pogardliwie.
Czy o tym marzyłem? Nie. Marzyłem o tym, by lekkomyślnie wejść na dach wysokiego budynku i siedzieć na nim, aż zajdzie słońce. Marzyłem o tym, by biegać jak oszalały z otwartymi ramionami, nawet może krzycząc najgłośniej jak potrafiłem. Marzyłem o tym, by wsiąść w byle jaki pociąg i pojechać w byle jaką stronę, ale czuć wiatr na twarzy, kiedy otworzyłoby się okna na oścież, ignorując starsze panie. Marzeń miałem tak wiele, a możliwości tak mało. Marzyłem o tym, by mieć normalną rodzinę, marzyłem o tym, by mieszkać w bloku na przedmieściach. Marzyłem o tym, by moja mama zawsze mówiła mi „baw się dobrze”, kiedy wychodziłbym zagrać w kosza z przyjaciółmi.
Nigdy jednak nie zrealizowałem marzeń, a z wiekiem wszystko się pozacierało, a ja straciłem wszelką nadzieję, że marzenia w jakimś stopniu się spełniają, ponieważ ja nigdy nie starałem się ich spełnić, ponieważ nikt mnie nie wspierał. Nawet najbliższa rodzina.
Gdzieś w głębi mnie siedziała myśl, żeby wziąć plecak i wyjść całkiem spontanicznie. Wsiąść to starego autobusu i pojechać gdziekolwiek. Gdzieś głęboko mnie tliła się iskierka myśli, ze zwyczajnie mógłbym uciec od surowych zasad i pognać przed siebie.
Ale jak zawsze wmawiałem sobie, że jestem zbyt słaby na taki krok.
Dlatego zawsze tkwiłem tutaj, nigdy nie zmieniając tego, czego tak naprawdę miałem dość.

[*]

Woń lata była pomieszana z zapachem suchej ziemi oraz mokrej trawy. Dzieci dobrze bawiły się w basenach porozstawianych na posesjach. Nie miałem za złe tego, że pomiędzy drzewami roznosiła się melodia dziecięcych głosów oraz śmiech. Dla mnie to było czymś naturalnym i się zastanawiałem czy ja byłbym w stanie w końcu uśmiechnąć się jak dawny ja. Po części było to możliwie, ale kogo obchodzi uśmiech nastolatka, który spędził prawie całe swoje życie nad książkami?
— Twoja szara twarzyczka nie wyraża żadnych emocji i to mnie zawsze zastanawia — głos od którego robiło mi się ciepło zabrzmiał tuż nad moją głową. Uniosłem ją nieznacznie, zauważając, że na jednej z gałęzi rozłożystego drzewa tuż przy moim domu siedzi chłopak z zniszczonymi włosami. Jakim cudem się tu znalazł, nie mam pojęcia. — Uśmiechnij się od czasu do czasu, jestem pewien, że ktoś chciałby ujrzeć twój uśmiech — oznajmił, pozbawiony jakichkolwiek zmartwień.
Westchnąłem – ani z rezygnacji, ani zirytowania. Nie miał o niczym żadnego pojęcia, więc nie miałem żadnych podstaw, by powiedzieć grzecznie, żeby się odczepił.
— Kiedy ktoś nie ma ochoty się uśmiechać, to się nie uśmiecha, proste — burknąłem.
Nie miałem ochoty zastanawiać się, czy zabrzmiałem wystarczająco grzecznie, czy moje słowa były taktowne – nie obchodziło mnie to. Szkoda tylko, że nie miałem tak gdzieś moich rodziców, życie wtedy byłoby słodsze.
Usłyszałem szelest suchych gałęzi i zaraz po tym zobaczyłem parę zniszczonych trampek. Potem zobaczyłem, że jego nogi znów zdobią jasnoniebieskie, przetarte dżinsy, a na ramiona zarzucił tym razem czerwoną koszulkę. Wyglądał jakby ktoś wyjął go z magazynu dla kobiet i postawił tuż przede  mną. A ja miałem wrażenie, że on się tylko ze mnie naśmiewa, rzucając do mnie te bezsensowne zdania.
— Obserwuję cię — rzucił bez skrępowania, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Ostatnimi czasy nie lubiłem z nikim rozmawiać. — A każdy z obserwacji wyciąga wnioski, prawda? — usiadł na drewnianych deskach mojej werandy i spojrzał mi prosto w oczy. Ja natomiast zapowietrzyłem się jak mało kiedy. — Wydajesz się taki… odizolowany od reszty — zauważył.
Prychnąłem.
Przychodzi jednak w życiu taki moment, że chcesz się wygadać, nawet obcej osobie. Miałem wrażenie, że cały mój żal, zgorzkniałość oraz moje marzenia, których nie potrafiłem spełnić wybuchają w moim wnętrzu, a to wszystko przez to, że ktoś zauważył, że jest samotny.
Bo tak naprawdę nawet jeśli otaczali mnie ludzie, którzy mnie znali, tak naprawdę nie zauważali jak bardzo mnie krzywdzą. Nie potrafiłem powiedzieć tego inaczej, bo inne słowo nie mogło mi przyjść do głowy.
Cała moja egzystencja mnie bolała i miałem wrażenie, że jednak nie powinienem istnieć. Może właśnie dlatego nienawidziłem swojego życia.
— Taki człowiek jak ty nigdy nie zrozumie takiego człowiek jak ja — powiedziałem w końcu, przełykając cały swój żal. — Kiedy ty możesz bez skrępowania chodzić gdzie chcesz, ja siedzę tu. Ty jesteś nieznajomym, który pojawia się znikąd, a ja zostanę tu. To nie jest film, ja zawsze pozostanę tu. W tym miejscu, z całą swoją zawartością.
Na twarzy chłopka przebiegł cień, ale i tak na końcu uniósł ironicznie kąciki ust, co w tej chwili dla mnie było marnym pocieszeniem.
A potem wstał i znikł w blasku słońca.

[*]

Lipiec był gorącym miesiącem. Tak naprawdę nigdzie nie wychodziłem lub niekiedy na spacer, by nie zwariować w kątach swojego pokoju. To i tak nie dawało mi żadnego ukojenia, miałem wrażenie, że wybuchnę.
Ostatnio byłem nieco dziwny, nawet ja sam to zauważyłem, ale jak zwykle to ignorowałem. Może powoli wariowałem przez to wszystko. Może, gdybym oszalał to przyniosłoby jakąkolwiek ulgę? Nie wiem. Ale zdawałem sobie sprawę, że wszystko przelewało się niebezpiecznie, a ja w końcu nie wytrzymam. No bo ile człowiek może znieść? Nawet jeśli byłem sam, to wiedziałem, że niedługo wszystko się skończy, a ja znów stanę się wzorowym synem, tylko na zewnątrz.
Nie mogąc już wytrzymać, wyszedłem na dwór, który przywitał mnie nagrzanym powietrzem oraz wonią grillowanego mięsa. Miałem ochotę zaśmiać się gorzko, bo nigdy w życiu nie doświadczyłem tak rodzinnego ciepła. Może nawet po części zazdrościłem tym rodzinom tego, że są tak ze sobą zżyci i nikt nie decyduje za nikogo.
Ruszyłem powoli przed siebie, kopiąc drobne kamyczki na drodze. Słońce było bezlitosne, miałem wrażenie, że promienie mnie dotykają dotkliwie, a ja smażę się we własnej skórze.
Ale coś się zmieniło od połowy drogi. Zapach dymu papierosowego strasznie drażnił mój nos, a ja już zdążyłem się zorientować kto może dreptać koło mnie. Miałem w pewnym momencie ochotę odwrócić się i wrócić do domu. Ale nie. Stwierdziłem jednak, że to nic nie da, więc dreptałem dalej, nie odzywając się ani słowem. Tak było lepiej.
Mówią, że cisza jest bardziej niekomfortowa od rozmowy, ale mnie się wydaje, że te zdanie jest przesiąknięte kłamstwem. Ja się nawet cieszyłem, że nie mówiliśmy nic, ponieważ nawet nie miałem pojęcia, o czym tak naprawdę możemy rozmawiać.
— Mam pytanie — zachrypły głos wyrwał mnie z moich myśli. I chyba w tamtym momencie uświadomiłem sobie, że później byłbym mu wdzięczny za to, że odzywał się w najmniej oczekiwanych momentach. Pokiwałem głową, by mówił dalej. Nie miałem nic do stracenia, bo ja już dawno straciłem swoje życie. — Chciałbyś wziąć plecak, parę banknotów i wyruszyć na spontaniczną przygodę?
Nawet nie wiesz ile razy o tym marzyłem.
— Nie.
Kłamstwo.
Ile razy musiałbym sobie wmawiać kłamstwa, by sam w to uwierzyć. Niezliczoną ilość, tak jak gwiazdy na niebie. W końcu jednak udało się mi przekonać samego siebie, że nigdy nie będzie lepiej. I to mnie zgubiło.
— Kłamstwo.
Spojrzałem na chłopka idącego koło mnie i westchnąłem głęboko.
— Skąd ta pewność? — zapytałem kąśliwie. Nie lubiłem jak ktoś wtykał się w sprawy, które wyglądały gorzej niż mogło się wydawać.
Chłopak zanucił coś pod nosem, po czym spojrzał na mnie. Jego oczy naprawdę zmieniały kolor pod wpływem słońca, teraz były tak jasne, że trudno było uwierzyć, iż tak naprawdę były ciemnobrązowe.
Teraz jednak mogłem mu się przyjrzeć. Oczy były oprawione wachlarzem czarnych, długich rzęs, drobny nos, a przede wszystkim ostro zarysowana linia szczęki. Kolejna charakterystyczna rzecz, wliczając w to zniszczone blond włosy.
— Trudno nie zgadnąć — mruknął w odpowiedzi. — Każdy marzy o tym, by pójść tam, gdzie nogi nas zaprowadzą.
— A jeśli ktoś jest bez marzeń? — zadałem pytanie, które nasunęło mi się na myśl.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana dziecięcymi piskami i delikatnym szumem wiatru.
— Wtedy taki ktoś jest bezwartościowym śmieciem — oznajmił po chwili.
Zamilkłem całkowicie. W tej chwili nie miałem nawet najmniejszej ochoty nic mówić, bo w sumie co?
To było tak, jakby znalazł się na samym dnie śmietnika. Moje marzenia były jak kartki, które wyrzucałem do kosza, kiedy nie były mi już potrzebne. Sam poczułem się właśnie jak ta kartka – niepotrzebny, gdzie znajdzie swoje miejsce w  śmietniku.
Człowiek bez marzeń. Czy ja czymkolwiek różniłem się od tego stwierdzenia? Marzyłem niezliczoną ilość razy, ale i tak, kiedy się budzę widzę ten sam sufit i kilka drobnych kropek na białej farbie. Potem zauważam, że leżę zawsze w tej samej pościeli, a mój stary telefon leży na półce nocnej, podłączony do ładowarki. To rutyna, które od zawsze mi towarzyszyły i nawet jak zamykam się w świecie marzeń oraz pięknych snów, i tak wrócę do rzeczywistości.
Może i marzyłem, ale tak naprawdę nigdy nie spełniłem swoich celów, co równało się z tym, że nie przeżyłem żadnych dzikich momentów mojego życia, a dziki świat pozostał dla mnie tajemnicą.  
— Odpowiedz mi szczerze — zaczął ponownie, po czym spojrzał na mnie, a jego tęczówki przeszyły mnie na wskroś. Drgnąłem nieznacznie, nieco kuląc się pod tym spojrzeniem. — Wyobraź sobie, że wsiadasz do pociągu i nie interesuje cię to dokąd pojedzie, po prostu obserwujesz co dzieje się za oknem. Po prostu podróżujesz, by poczuć się wolny — powiedział i tym razem spojrzał przed siebie.
— Może i bym chciał przeżyć takie doświadczenie — przyznałem niechętnie. — Co nie zmienia jednak faktu, że i tak to dla mnie za odległy cel — mruknąłem. — A ty? Przeżyłeś takie coś?
— Dużo razy — odpowiedział, a ja nieco uniosłem kąciki ust. Można było się tego domyślić. — To jest lepsze niż zaplanowana podróż. Spotykasz wiele różnych osób, które nie mogą cię oceniać, bo są tacy sami. Każdy ma w życiu problemy.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że rozmowa z nieznajomym była o wiele lżejsza niż mogło mi się to wydawać. Poruszaliśmy tematy, które nigdy nie przewinęły mi się w głowie. Zmieniałem się od kiedy rodzice zaczęli ingerować w moje życie, więc wszystko dla mnie było po części nowe, jak i stare. Może kiedyś rozmawiałem na te tematy, ale ludzie się zmieniają z wiekiem i jak sobie teraz myślę, to jednak byłem głupi.
Pożegnał mnie delikatnym uśmiechem, którego jeszcze nie widziałem i po raz kolejny znikł mi z oczu.

[*]

Lipiec zaczął mi się kojarzyć z tym chłopakiem. Nawet nie przeszkadzał mi fakt, że nie znam jego imienia, czy przezwiska. W sumie nawet nie musiałem, coś sprawiało, że nawet nie chciałem poznać imienia.
Kiedy szedłem drogą, w kieszeni szortów miałem parę drobnych i kilka banknotów. Wyjątkowo nie chciało mi się tamtego ranka wyciągać pieniędzy z kieszeni, więc chodziłem z nimi bez celu.
Zdążyłem się przyzwyczaić, że ten chłopak pojawiał się znikąd i niespodziewanie, więc, kiedy docierałem na skrzyżowanie nawet się nie przestraszyłem, kiedy poczułem obcą dłoń na swoim ramieniu.
— Zawsze mnie to ciekawi — zacząłem niespodziewanie, kiedy czekaliśmy na zielone światło. — Jak masz na imię?
Chłopak oparł się o moje ramię, jakby nie miał siły. Czułem się dziwnie, bo zachowywaliśmy się jak przyjaciele. Nawet jeśli nie znaliśmy się zbyt długo, ani dokładnie nie przeszkadzały mi takie gesty. Może nie czułem się tak pewnie, jakbym chciał, ale wciąż mogłem funkcjonować jak normalny człowiek.
 — Imię nie jest aż tak istotne — rzucił lekko. W sumie… ani ja, ani on się sobie nie przedstawiliśmy, wyglądało na to, że żadnemu z nas to nie przeszkadzało. — Ale na dłuższą metę staje się to niewygodne — przyznał, po czym, jak to miał w zwyczaju, wsadził lewą dłoń do kieszeni.
— Luhan — powiedziałem swoje imię i uśmiechnąłem się delikatnie.
— Sehun.
Imię to pobrzmiewało mi w uszach, a ja nieświadomie je zapisałem, jak komputer na twardym dysku.
Potem przeszliśmy przez pasy, kiedy pojawiło się zielone światło. Zanim zdążyłem gdziekolwiek pójść, Sehun pociągnął mnie za nadgarstek i szliśmy w zupełnie innym kierunku niż bym chciał.
Dopiero później zauważyłem, że chłopak miał ze sobą plecak, ale zbytnio się tym nie przejąłem. Czasem tak bywało, więc nie miałem się o co martwić.
Do czasu.
Kiedy zorientowałem się, że wchodzimy na stację pociągu, miałem wrażenie, że wszystko mi się wali na głowę. Ludzi była marna garstka, myślę, że przez ten upał, ale i tak widziałem walizki czy torby.
Sehun zdecydowanie pociągnął mnie za nadgarstek, a ja za bardzo zaszokowany nawet nie miałem jak się przeciwstawić.
Sehuna nie obchodziło to, czy chciałem jechać, czy nie, więc zakupił bilety i wepchnął mnie do pierwszego lepszego wagonu i posadził na siedzeniu. Byłem aż tak zaskoczony, że nie mogłem zareagować.
Dopiero wtedy, kiedy pociąg ruszył niemal przykleiłem się do szyby, krzycząc bezgłośnie, że nigdzie nie jadę.
I chyba znów próbowałem wmówić sobie kłamstwo.

[*]

Siedziałem naburmuszony przez pierwsze półgodziny, obserwując ukradkiem, jak słońce zmienia swój kadr. Kolory przy takiej prędkości niemal zlewały się ze sobą, co dla mnie było swego rodzaju piękne. Nie uważałem, że widok przez szyby pociągu był zły, nudny czy nieciekawy – dla mnie wyjątkowy.
— Dlaczego to zrobiłeś? — burknąłem, a głowa chłopka lekko odkleiła się od siedzenia. Wprawdzie leżał na pustych miejscach.
— Ponieważ chciałem — odpowiedział, ale mnie ta odpowiedz nie zaspokoiła, co więcej, lekko wyprowadził mnie tym z równowagi.
— Dla ciebie kupienie biletu i pojechanie gdziekolwiek jest niczym, dla mnie nie.
Oczy Sehuna wynurzyły się z pod jasnej grzywki, a ja napuszyłem się jeszcze bardziej.
— Dlatego chcę, żebyś w końcu się zamknął i czerpał radość z tego, że w końcu robisz coś spontanicznie, a nie, że masz zaplanowaną całą podróż — mruknął, po czym zamknął oczy.
Posłuchałem się go. W kieszeniach szortów brzęczały mi drobne, ale teraz się tym nie przejmowałem. Najwyżej później o tym pomyślę.
Poszedłem w ślad Sehuna i rozłożyłem się na siedzeniach, ale nie spałem – obserwowałem wszystko co pokazywało mi się za oknem – spijałem obraz tego, jak słońce barwiło niebo na czerwono i jak porusza się powolnie, by w końcu zniknąć za linią horyzontu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu z niewielkich głośników w wagonach sączyła się stara muzyka, która o dziwo uspakajała mnie i czerpałem większą przyjemność z tej podróży.
Kiedy zapadła noc wsłuchiwałem się w piosenki oraz spokojny oddech mojego towarzysza, a obserwowałem nocne niebo, które zostało udekorowane milionem gwiazd. To one były świadkiem tego, jak po raz pierwszy jechałem w nieznaną stronę, wyrywając się z koszmaru, wreszcie robiąc pierwszy krok, by otworzyć ramiona na świat, który chciałem zwiedzić.

[*]

Nie spałem całą noc, ale nie przeszkadzało mi w tym, by iść dalej. Nad ranem wraz z Sehunem otworzyliśmy okno, by ten mógł w spokoju wypalić fajkę, a ja czułem jak silny wiatr mierzy moje włosy. Kosmyki o odcieniu dojrzałego zboża wpadały mi do oczu, ale sprawiało mi to tak wielką radość, że na chwilę zapomniałem o całej sztywnej etykietce i poczułem się jak prawdziwy nastolatek.
Podróż pociągiem skończyła się na ostatnim przystanku, kiedy konduktor powiedział nam, że niestety będą już wracać w drogę powrotną, więc wyszliśmy, żegnając się radośnie z mężczyzną.
— Co teraz? — zapytałem Sehuna, który poprawił swój plecak.
— Pochodzimy.
Co z tego, że nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy, liczyły się momenty, które zapadły mi w pamięć. Sehun nie był sztywną osobą, zauważyłem to, jak zagadywał panie ze straganów, a one dawały mu w zamian jabłka, który z kolei dzielił się ze mną. Kupiliśmy tylko wodę z naszych oszczędności, którą ja nosiłem, ale i tak przetrwaliśmy dzień na samych owocach.
Wcale mi to nie przeszkadzało – poznawałem inne odczucia i chyba w końcu zaczynałem być wdzięczny Sehunowi, że zdecydował się na tak odważny krok, by wsadzić mnie w pociąg i wyjechać gdzieś daleko.  
Nie wiedzieliśmy, która była godzina, ale kiedy było już naprawdę ciemno wdrapaliśmy się na dach jakiegoś budynku i podkładając sobie pod głowę kurtkę Sehuna obserwowaliśmy niebo.
— Dziękuję — powiedziałem.
Byłem mu wdzięczny, bo nieświadomie spełnialiśmy moje marzenia, przez co czułem się niezmiernie szczęśliwy.
— Jesteś pierwszą osobą, którą zabrałem gdziekolwiek — wyznał. — Takie podróże najlepiej smakują, kiedy jesteś sam, ale ty wydawałeś się zbyt słaby, by kupić bilet. Czasem trzeba podejmować spontaniczne decyzje i czasem też trzeba żałować, na tym polega życie.
— A ty czegoś żałujesz?
— Żałuję wielu rzeczy, ale nigdy bym tego nie zmienił.
Przekręciłem się na bok, a kiedy to zrobiłem spotkałem się z tęczówkami drugiego chłopaka. Naprawdę polubiłem jego tęczówki, były takie inne, mogłem w nich wręcz tonąć.
— Dlaczego?
— Po prostu uczę się na tych błędach i nawet jeśli bym coś zmienił, i tak gdzie indziej popełnię błąd — wyjaśnił.
Pokiwałem głową, po czym zamknąłem oczy. Może to nie było moje łóżko, moja pościel, ale czułem się w miarę dobrze.
W tym dniu sporo się dla mnie wydarzyło. Byłem świadkiem rozmów, mogłem uczestniczyć w nich, nie grając przykładnego syna. W pewien sposób poznałem odrobinę tego obcego świata, co przyniosło mi wielką radość, ponieważ już podróż pociągiem nie wiadomo dokąd była sama w sobie dzika.
Przeżywałem najdziksze momenty z Sehunem. I chyba ta świadomość wystarczyła mi bym usnął.

[*]

Nasz dzień zaczynał się wraz ze świtem ranka.
Nie przeszkadzało mi to. Nigdy nie czułem się tak wypoczęty, mimo takich warunków, jakie nam towarzyszyły. Nie mieliśmy ze sobą dużo pieniędzy, dlatego oszczędzaliśmy jak mogliśmy. W sumie przez cały ten czas żywiliśmy się owocami, ale nawet i to już nie wywierało tak dużego wrażenia.
Rozmawialiśmy dużo. Głównie o głupotach, ale to i tak cieszyło jak mało kiedy.
Kolejną przygodą, jaką obdarzył nas los, to było załapanie się na ognisko z garstką ludzi. Nie znaliśmy ich w zupełności, ale oni przygarnęli nas i śpiewali przy ogniu.
Słuchałem tych ludzi, podziwiając ich za to, że żyją tylko chwilą. Życie w ciągłym ruchu, jadą tam gdzie ich oczy niosą. Opowiadali nam o różnych sytuacjach, tych śmiesznych, a nawet tych smutnych, gdzie łzy cisnęły się do oczu.
Najbardziej spodobała mi się świadomość tego, że przez tę podróż zauważyłem, jacy ludzie mogą być. To nie tak, że nie natknęliśmy się na zbirów, bo spotkaliśmy, ale jednak czasem chciałem stanąć i rozpłakać się jak małe dziecko, widząc jak wspaniali ludzie mogą być. Moja nienawiść do rodziców się wzmocniła, bo dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie widzą nic prócz czubka własnego nosa.
Chwile jak te zapisywały się w pamięci już na zawsze i wiedziałem, że nigdy takiego czegoś się nie zapomni.
Lato tego roku zapowiadało się takie same, jak zeszłe, ale jednak się myliłem, zmieniło wszystko.

[*]

Z Sehunem zdecydowaliśmy się wynająć jakiś tani pokój, by móc się wykapać. Chłopak dał mi swój żel pod prysznic, bo nie miałem nic prócz rzeczy, w jakich mnie zabrał.
Nie przeszkadzał mi fakt, że tak naprawdę nie mieliśmy nic, ale szczerze powiedziawszy żyliśmy przygodą i fartem.
Kiedy wyszedłem z pod prysznica, zastałem Sehuna po podłodze przy otwartym oknie, by najpewniej wypalić mógł w spokoju fajkę. Usiadłem naprzeciw niego, nie odzywając się. Czasem tak było, że woleliśmy ciszę, od naszych rozmów. Noc była zupełnie inna od wszystkich dni.
— Dlaczego nigdy nie chciałeś wsiąść w pociąg? — zapytał mnie.
— Bo nie potrafiłem — westchnąłem. Wiatr zakołysał moimi mokrymi włosami. — Może się bałem?
Zapadła pomiędzy nami cisza, którą znów ja przerwałem.
— Chciałem być jak inni. Chciałem grać w kosza po lekcjach, chciałem wychodzić z przyjaciółmi, ale jednak to wszystko okazało się zbyt wielkim marzeniem — zaśmiałem się głośno, po czym spojrzałem w jego oczy, który były przesiąknięte czymś nieznanym. — Chciałem wsiąść w pociąg tylko i wyłącznie dlatego, że chciałem się wyrwać. Moi rodzice przelali na mnie swoje ambicje. Chcieli zrobić ze mnie kogoś innego, kogoś, kto nie przypominałby mnie w żadnym stopniu. To nie była żadna troska o mnie, o moją przyszłość, to po prostu sterowanie czyimś życiem, by ludzie zobaczyli coś idealnego, co w rzeczywistości nie nigdy nie było. Wszystko miałem poukładane, od A do Z. Zaplanowali całą moją przyszłość, a ja tak naprawdę nie miałem nic do powiedzenia.
Mówiłem dalej i dalej, a Sehun słuchał mnie z uwagą. Miałem wrażenie, że nie chciał mi przerywać, ale także w końcu zrozumiał wszystko. To jak mnie traktowano wcale nie było miłe, a trzymanie tego w sobie było ciężkim ciosem. Z jednej strony było to idiotyczne, z drugiej zaś wyglądało to zupełnie inaczej.
Powiedziałem mu też, jakie marzenia miałem jako dziecko, ale zostały zepchnięte. Może i nawet marzenia zostały mi odebrane przez rodziców.
Podziękowałem mu za to, że nawet nie wiedząc wyciągnął mnie na chwilę z mojej rzeczywistości. Byłem mu wdzięczny, że on nie przejmował się moją odmową, po prostu pojechał ze mną, tam gdzie mu się podobało.
Po wylaniu goryczy w końcu siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem odwagi spytać się o przeszłość Sehuna, zatrzymałem swoje pytania dla siebie.
Tej nocy siedziałem oparty o framugę balkonu i patrzyłem jak lekka mżawka roztacza się nad miastem, a blond kosmyki huśtają się na wietrze.


[*]

Dużo spacerowaliśmy. Nie zostaliśmy w jednym miejscu, ale nawet po drodze spotkaliśmy kilka drobnych przygód. Po raz pierwszy jechałem stopem, ale nie bałem się, ponieważ był ze mną Sehun, a kobieta, która nas przygarnęła nie wydawała się mieć jakiś złych zamiarów.
Wiem, że spałem oparty o ramię chłopaka i z takiej odległości poczułem jego zapach – był mieszanką. Najbardziej utrzymywał się zapach fajek, ale pachniał również swoim żelem pod prysznic, ale także gumą do żucia.
Sehun nauczył mnie wspinać się na drzewo, ale nie umiałem niego schodzić. Taka z pozoru dziecinna gra skończyła się na tym, że rozdarłem sobie koszulkę i blondyn musiał mi dawać swoją.
  Polubiłem wiele rzeczy w Sehunie. Jego ironiczny uśmiech, jego sposób palenia fajek, oraz to, jakie miał zwyczaje. Dużo rzeczy również zauważyłem, z pozoru nie do spostrzeżenia. Mrużył bardziej lewą powiekę pod wpływem słońca niż prawą i że najprawdopodobniej lepiej się czuł, kiedy chodził z dłońmi w kieszeniach. Zauważyłem również, że ma pieprzyka na szyi, ale stwierdziłem, że jest uroczy i nie psuje obrazu, na jaki patrzyłem.
Bawiliśmy się w berka, siedzieliśmy pod drzewem w parku w jakimś miasteczku.
Robiliśmy wiele rzeczy, które zajmowały czas. Tak naprawdę chodziliśmy z miejsca do miejsca i nie zwracaliśmy uwagi na czas, który płynął jak oszalały.
Sehun nauczył mnie tego, że cieszył się z drobnych rzeczy, a ja niestety jedynie patrzyłem na duże, ale wiem, że ta podróż sprawiła, iż nie chciałem nigdy wracać do tego, co było wcześniej.
Widziałem jak wakacje powoli się kończą, ale nie miałem serca wracać do domu i stawać się kimś innym. Zastanawiałem się szczerze, czy nie zwracać na wszystko   uwagi i wciąż pozostać w podróży wraz z Sehunem. Nie wziąłem ze sobą telefonu, nikt mnie nie szukał, bo nawet nie mieli pojęcia gdzie jestem.  W pewnym sensie cieszyłem się z tego, że robiłem wszystko spontanicznie – jakbym był na karuzeli życia.
Nie wiem jednak dlaczego zawsze kiedy szliśmy spać, patrzyłem się na to jak zniszczone blond włosy powiewają na wietrze.

[*]

Pewnego wieczora siedziałem na krawędzi wieżowca – nie miałem pojęcia jaka to była firma, ale i tak podziwiałem to, jak inne drapacze chmur kąpią się w czerwonych promieniach słońca. Robiło się powoli chłodno, jedynie co potrafiłem zrobić, to objąć się ramionami i patrzeć jak słońce powoli wyrusza ku horyzontowi. Miałem wrażenie, że się do mnie uśmiecha – ten zachód był piękny, piękniejszy od wszystkich jakie widziałem do tej pory.
W środku siebie czułem dziwny spokój, nie potrafiłem go określić, ale odpowiadał mi ten stan.
Mimo wszystkiego brakowało mi mamy, która powiedziałaby do mnie jak matka, że jest ze mnie dumna. Nigdy tego nie usłyszałem, ciągle krytyka, wytykanie błędów i ciągle zarys mojej przyszłości. W gruncie rzeczy zawsze chciałem iść przez życie z prądem, chciałem zobaczyć co los mi zgotuje, ale rodzice najchętniej wyrysowaliby mi wszystkie detale. Dlatego tak ciężko było mi pogodzić z faktem, że jak wrócę te wszystkie spontaniczne i skrajne momenty zostaną tylko wspomnieniem, a chciałem, by żyły wraz ze mną.
Bałem się też, że Sehun zostanie zabrany przez wiatr, zadawałem sobie sprawę, że i on zniknie z mojego życia, co było dla mnie trudne, o wiele trudniejsze niż zadanie sobie sprawy, że to wszystko jest zbyt pięknie, by na zawsze zostało ze mną. Sehun był typem podróżnika, a ja niestety zapuściłem korzenie. Co było dla mnie poniekąd zgubą.
Nie wiem, kiedy Sehun się do mnie dosiadł, ale nawet mi to nie przeszkadzało. Powiem więcej, chyba jednak było lepiej, jak mogłem z nim oglądać ten przepiękny zachód słońca, który był jak szkarłatny kwiat w pełnym swoim rozkwicie.

[*]

Zawsze jak wrócę do tego wspomnienia mam wrażenie, że moje serce pęknie, ale moje łzy już dawno wyschły.
Obudziłem się na dachu wieżowca, ale z inszym przeczuciem.
Wokoło mnie nie było nikogo.
Wiatr był lekki, ale to i tak wystarczyło, bym usłyszał szelest kartki w moich włosach. I nawet jeśli w głębi serca wiedziałem, co ta karteczka oznaczała, miałem ochotę się zaśmiać za kreatywność.
Pismo miał naprawdę ładne.
Na kartce znajdowała się krotka informacja. Ale zapamiętałem ją na całe życie i która sprawiła, że moje serce złamało się wpół.
„Kiedy zapragniesz wsiąść w pociąg nie wahaj się, po prostu to zrób. Później jest tylko lepiej. Sehun.”.

[*]

Nie wiedziałem co się stało z Sehunem. Rozpłynął się niczym wiatr, ale chyba byłem mu wdzięczny za to, że nauczył mnie tego, by nie wahać się i po prostu żyć.
Kiedy wróciłem do mojego miasteczka był drugi września. Słońce zmieniało już swoje dzikie promienie na nico delikatniejsze, ale i tak czułem jak moje kosmyki kąpią się w letnim słońcu.
W domu czekała mnie awantura, ale i tak miałem ją gdzieś. Tak naprawdę byłem tam marną chwilę, tylko po to by się spakować i powiedzieć własnym rodzicom jak bardzo ich nienawidzę. W zasadzie nie przejmowali się moim słowami, bardziej faktem, że od nich uciekam.
Pojechałem zamieszkać do babci. Kobieta przygarnęła mnie od razu, a kiedy powiedziałem jej o wszystkim aż załamała ręce. Nie miała nic przeciwko, bym znalazł u niej swój własny kąt – wtedy poczułem, że żyję.
W szkole dawałem sobie radę, by ją skończyć, ale nie było to już jak kiedyś – spadłem na swój poziom, owszem uczyłem się, ale nigdy nie miałem zapalonej lampki do czwartej nad ranem. Zawarłem kilka znajomości, ale i tak brakowało mi tej jedynej.
Po czasie dowiedziałem się o nazwisku Sehuna. Później został tylko wspomnieniem, które wraz z latami bolało.
Nie wiem czy się w nim zakochałem, czy nie, ale stał się dla mnie kimś ważnym. Tak naprawdę nie wiedziałem o nim nic i później plułem sobie w twarz, dlaczego nie miałem odwagi spytać się o jego przeszłość.
W mojej głowię pozostał chłopakiem, który miał zniszczone blond włosy, paczkę fajek w kieszeni przetartych dżinsów, oraz nieznajomym który nucił stare kołysanki na płaczącej wierzbie.
Był chłopakiem, z którym przeżyłem najdziksze momenty życia i myślę, że one były najwspanialsze.

[*]

 a/n: przede wszystkim witam Was w nowym roku! Długo się nie widzieliśmy! Długo również zbierałam się do napisania tego oneshota. Głownie dlatego, że moja wena jest cholernie zmienna i mnie irytuje, ale wciąż żyję. Shot pisałam od października zeszłego roku, i czasem trudno było mi przysiąść do niego. Może nie ma 40 stron, ale jest dość w sumie długi. Skończyłam to w sobotę, ale Internet mi odcięli i nie miałam za bardzo jak w ogóle dodać cokolwiek. Dziś jednak jest oneshot, który znów jest pełen przemyśleń i chyba zalicza się do tych „ambitniejszych” na tym blogu.
Jest mi tylko smutno z jednego powodu. Czy naprawdę ktoś istnieje na tym blogu, jak tylko jedna na dodatek wspaniała duszyczka pozostawia po sobie ślad? I tak, jestem zawiedziona i kurewsko smutna.
Mam nadzieję, że oneshot się spodobał i do zobaczenia, miśki.

9 komentarzy:

  1. to było wspaniałe. kocham twój charakter pisania, a ten shot był piękny. opowiada marzenia młodych ludzi. każdy (nawet nieświadomie) chciałby przeżyć taką przygodę jak Luhan i Sehun. jeszcze raz powiem, że tekst, fabuła, twój styl pisania są cudowne. to chyba będzie mój ukochany shot o wakacjach, bo już go przeczytałam 3 razy~
    a teraz weny! weny, weny i jeszcze raz weny. domyślam się, że jest ciężko cokolwiek dodawać, gdy nikt nie komentuje, ale pamiętaj, że istnieją jeszcze czytacze ninja, do których też należałam xd
    pamiętaj, że zawsze będzie ktoś kto będzie czytał twoje prace!
    trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję za komentarz ♥
      Jestem strasznie wdzięczna za to, że napisałaś parę słów, bo poważnie zastanawiam się, czy to co piszę ktoś czyta. Pomimo że wiem, iż istnieją czytacze ninja, bo ja też czasem taka jestem, to ta cholerna świadomość, że nikt nie pozostawił po sobie śladu aż za bardzo we mnie uderza i zwyczajnie robi mi się smutno.
      A to, co napisałaś w komentarzu, to aż serce próbuje uciec mi z klatki piersiowej, to takie kochane i dziękuję, że tak uważasz, tak.
      Po prostu dziękuję i tak, kocham Cię ♥

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do nowego, kpopowego katalogu :))
    http://katalog-kpop-jpop.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten oneshot jest świetny *-*
    Poetyka świetnie współgrała z fabułą, nie było niczego za dużo ani za mało, dlatego świetnie mi się czytało ;3 postać Sehuna do końca pozostała tajemnicą.. to taka epizodyczna postać w życiu Luhana, która choć jest na krótko to zmienia wszystko. Kiedy życie Lu poznajemy w całości to o Hunnim nie wiemy nic. Podoba mi się to bo opowiadanie do końca niesie w sobie coś tajemniczego.
    Fighting! I przepraszam za późny komentarz :/

    http://cnbluestory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za taki miły komentarz ♥
      Widzę, że ten oneshot wyjątkowo się spodobał, za co jestem wdzięczna, bo ten tekst strasznie długo pisałam, nawet nie wiem czemu, ale jestem szczęśliwa, że się podobało, poważnie ♥
      Kocham Cię ♥

      Usuń
  5. Bardzo emocjonujacy shot. Jestem pod wrazeniem, potrafisz zmusic ludzi do myslenia slowami, cudowne. Dziękuję ze wysyalas mi link. Gratuluje i zycze duzo nowych pomyslow, inspiracji i weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jestem wdzięczna za to, że w ogóle się za to zabrałaś. Kilka słów, a naprawdę mogą podnieść człowieka na duchu.
      Jeżeli jeszcze napiszę shota, który przeczytasz, to pewnie znów podrzucę link ;) Dzięki za komentarz ;3

      Usuń
  6. Kocham takie one-shoty. Są strasznie mi bliskie i zawsze czytając je mam słodko-gorzkie odczucia. Już nie wspomnę o tym, że Twój styl pisania jest po prostu przepiękny ♥

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x