Hunhan, dramat(?)
*
Inspiracja z tytułu piosenki „Wildest
Moments” Jessie Ware.
[*]
Robiąc
pewne szalone rzeczy, można było pozbyć się stresu.
Byłem
naprawdę poukładanym człowiekiem, ale chłopak z roztrzepanymi, rozjaśnianymi na
blond włosami i fajką w ustach, sprawił, że obudziło się we mnie pragnienie
przygody. To było dziwne, a przede wszystkim nieznane uczucie, które wybuchło
we mnie naprawdę niespodziewanie. Tak jakby było uśpione i czekało tylko na
odpowiedni moment, by pociągnąć mnie w ramiona nieznanego świata. Sam do końca nie wiedziałem, gdzie się kierujemy
- liczył się tylko wiatr we włosach, gdy obaj patrzyliśmy się na zmieniający
się krajobraz zza otwartych szyb pociągu. Takie wycieczki nigdy nie były
zaplanowane, w sumie wszystko co przeżyłem było karuzelą spontanicznych
przygód, które pokazały mi, że każda chwila jest warta zapamiętania. Ponieważ
moje życie jak do tamtej pory było zaplanowanym życiorysem.
Poznając
Oh Sehuna tamtego lata moje życie nabrało letnich barw, a ja przeżyłem najdziksze
momenty mojego życia.
[*]
Smak lata
rozpoczął się promieniami słońca, które nikły we włosach zabieganych ludzi,
skaczących dzieci. Wszystko wybijało swój własny rytm i wydawało mi się, że
życie płynie swoim własnym torem, a my – jako żałośni ludzie – nie powinniśmy w
ogólnie w nie ingerować.
Tak jak powiadali – wszystko dyktuje
przeznaczenie.
Jednakże w
pewnym stopniu to była nieprawda, bo każdy powinien jakoś przeżyć swoje chwile,
a nie siedzieć w wygodnym fotelu i czekać na cud, który koniec końców nigdy nie
nadchodził.
Czego
najbardziej w świecie nienawidziłem to mojego poukładanego życia, które
przypominało te głupie palny wydarzeń, które robiło się na szkolną lekturę.
Rodzice
już dawno zdecydowali, co ja mam w życiu robić, co jest dla mnie najważniejsze
i najlepsze. Wprawdzie – tylko marnowałem się na lekcjach, które zwyczajnie
mnie nudziły.
Koniec rok
szklonego był niemałym wybawieniem – mogłem na jakiś czas opuścić mury
znienawidzonego budynku i nie myśleć o nauce, która zwalała się mi na głowę
każdego dnia.
Nigdy
jakoś szczególnie nie byłem wybitnym uczniem – byłem niemal przeciętny, taki
jak każdy. Odrabiałem czasem pracę domową, czasem nie – także tak jak każdy – oszukiwałem nauczycieli, że nic nie było
zadane.
To
wszystko skończyło się jednak, kiedy moi rodzice zaczęli naciskać na moją naukę
i wmawiać mi, że nie będzie ze mnie porządnego człowieka, kiedy nie będę dobrze
się uczyć. Skończyłem na etapie, gdzie zarywałem noce, aby wszystko sobie
przyswoić, aż w końcu dostałem miano kujona.
Moje
stosunki pogorszyły się znacznie ze wszystkimi. Nie miałem czasu na oddech dla
siebie, a jeszcze bardziej na szalone imprezy. Z początku mi tego brakowało,
ale z czasem zatarłem wszelkie szalone odruchy i skupiłem się tylko na nauce.
Która
wcale nie była dla mnie wybawieniem.
Miałem
wrażenie, że moim rodzicom zależało tylko na rządkach szóstek i piątek oraz
dumie, jaką im tym niosłem. Nienawidziłem również tego, że rodzice dostawali chwałę
za to, że tak wychowali swoje dziecko. Prawda była o wiele bardziej ohydna.
Lato
tamtego roku zapowiadało się tak samo smutne jak wszystkie inne – pomimo że
słońce przybrało swoją piękną formę, a ciepło zachęcało, by wyjść i choć przez
chwilę się zabawić, ja wciąż tkwiłem w swoim ukochanym, wiklinowym oraz bujanym
krześle i patrzyłem się przed siebie. Nie miałem najzwyczajniej w świecie
żadnej ochoty, a chociaż sam marzyłem o chwilach w samotności. W lato, kiedy
kończył się dwudziesty ósmy czerwca nigdy już nie chciałem śnić o zapalonej
lampce do czwartej nad ranem, ciągłych linijek czarnych znaków.
Wtedy
myślałem, że te lato będzie takie samo – pełne samotnych wieczorów,
przepełnionymi cichą modlitwą oraz kubkami gorącej czekolady.
Wtedy
właśnie tak myślałem.
Jednak
tamtego lata wszystko się zmieniło.
[*]
Jako
dziecko jakoś nie miałem szczególnie dużo marzeń. Ale jeśli cofnę się do kilku
chwil mojego dzieciństwa, zawsze pragnąłem przemierzyć świat i zbadać je
najdokładniej jak umiem, tylko dla własnej satysfakcji. Ale te marzenie zatarło
się z wiekiem, a ten wielki świat zamknął dla mnie swoje ramiona.
Do
odważnych świat należy – krzyczeli.
Ale
powiedzcie – co może zrobić taki tchórz jak ja?
Moja cała
duma została zakopana wraz z każdą minioną minutą. Dom, w którym się wychowałem
stał się dla mnie więzieniem złych wspomnień, a rodzice stali się potworami,
których nie chciałem znać.
Dlatego
wszystko się zmieniło tego jedynego dnia.
[*]
Pierwszy
lipca był dniem bardzo ciepłym. Spokojna okolica w jakiej żyłem teraz
nadzwyczaj tętniła życiem. Piski, jakie docierały do moich uszu niosły za sobą
falę wspomnień, a także krzywdzące uczucia. To tak jakby ktoś wlewał mi do
głowy niechciane obrazy, których już nie chciałem oglądać.
Pierwszy
lipca był dniem, który tak naprawdę zaczynał szalone wakacje, zamykał pewne
sprawy i dawał odetchnąć zmasakrowanym uczniom.
W pewnym
stopniu i ja odetchnąłem, ponieważ nie chciałem całe życie spędzić nad
książkami do historii czy innego, równie obrzydliwego przedmiotu. Czasem czułem
się bezużyteczny, jak przedmiot w rękach
innych ludzi – tudzież rodzice.
Dzień był
naprawdę upalny, więc nie zważając na to, jak będę wyglądał, związałem swoją
gęstą grzywkę w śmiesznego kucyka, który dumnie stał mi na środku głowy. Włosy
rozjaśniłem na odcień dojrzałego zboża, bo stwierdziłem, że jak zrobię się na
jasny blond, będę wyglądał jak lalka.
Nie
wykorzystywałem swojego wyglądu i pomimo że czasem nazywali mnie laleczką, ja
wciąż wierzyłem, że ktoś jest na świecie kto nie będzie nadawać mi głupich
przezwisk i zaakceptuje mnie takim jakim jestem. Taki się urodziłem i nie
miałem wpływu na to jaką buzie mam. Dlatego bardzo denerwowały mnie docinki z
grupy osób, które nie potrafiły użyć mózgu więcej niż pięć sekund.
Westchnąłem
głęboko i znudzony spojrzałem w błękitne niebo – ten błękit skojarzył mi się z
wolnością – nie taką, jaka mamy w naszych krajach, ale ogólnie z wolnością. Bez
żadnych barier, zakazów, nakazów i wścibskich oczu innych osób. Bo w końcu
pomimo że byliśmy wolnymi ludźmi – wszystko nas blokowało. Nieprawdaż? Rodzice,
szkoła, prawo… Nie, nie byłem zwolennikiem, by te prawa łamać, ale wciąż
byliśmy uwięzionymi istotami we własnym więzieniu praw.
Zamknąłem
oczy, rozkoszując się chwilą spokoju. Czasem najlepiej było się zamknąć w swoim
świcie i poudawać. Ja zbyt często udawałem i chyba zepsułem się do szpiku
kości.
Siedziałem
na swoim krześle z godzinę, póki nie usłyszałem jakiegoś dziwnego hałasu po
drugiej stronie ulicy. Niechętnie otworzyłem oczy, by spostrzec biały dom w
blasku słońca. Lekko pomarańczowe promienie już oblewały dom, bo było grubo po
czternastej. Na werandzie stały dwa, wygodne krzesła, a w drzwiach domu stał
chłopak.
Właśnie,
chłopak.
Moja głowa
gwałtownie poderwała się do góry, bo nigdy wcześniej nie widziałem go tutaj. W
domu naprzeciwko mieszkała tylko starsza pani, a nie żaden chłopak.
Zmrużyłem
oczy, by lepiej się przyjrzeć mojemu obiektowi. Pomiędzy wargami trzymał na
wpół wypaloną fajkę, a jego roztrzepane włosy o kolorze najjaśniejszego blondu
dziko opadały na czoło. Stąd nie mogłem mu się dobrze przyjrzeć, ale
niewątpliwie przewyższał urodą wszystkich, których znałem. Biała, luźna
koszulka delikatnie oplatała jego chude ciało, tak, że byłem w stanie zobaczyć
jego wyraźne obojczyki. Jego usta uformowały najbardziej ironiczny uśmiech jaki
widziałem, kiedy wyciągał peta z ust i rzucił go w zieloną trawę.
Ale co
najbardziej mnie zaskoczyło w nim to to, że nie emitował taką spokojną aurą. Bardziej
wydawał mi się dziki – nieokiełznany zwierz, który wiecznie szuka przygód. Nie
miałem pojęcia czemu aż tak na niego zareagowałem. Widziałem faceta po raz
pierwszy na oczy, a ten wywarł na mnie ogromne wrażenie. Tak jakby cos we mnie
drgnęło uradowane.
Pytanie
pozostało co to właściwie było.
[*]
Piąty
lipca przyniósł za sobą wielki upał. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić na
dwór, ale nagle naszła mnie ochota na spacer.
Lubiłem
przechodzić się przez kręte drogi i zahaczać o puste miejsca. Nasze miasteczko było
małe, ale za to bardzo przyjazne. Do szkoły zwyczajnie dojeżdżałem autobusem,
ale nie chciałem zmieniać swoich detali z życia. Pomimo tego, że nienawidziłem
swoich rodziców, dom i miasteczko kochałem ponad życie. Może dlatego, że
zwyczajnie się do niego przyzwyczaiłem i trudno byłoby mi odejść. Co ja mówię…
Być może ja nawet nie poradziłbym sobie w życiu.
Czasem
mówią, że w życiu trzeba też podejmować pochopne decyzje, takie których
będziemy żałowali, ale wciąż staną się częścią nas. To tak jak uczenie się na
błędach. Zastanawiałem się również, czy ja będę mógł sobie pozwolić na chwile
słabości. Bo przecież też byłem człowiekiem, prawda?
Czasem
także zastanawiałem się czy będę w stanie podołać temu wszystkiemu. Miałem
wrażenie, że wszystko spadło na moje barki – cała ambicja rodziców, a także
niesprawiedliwości świata. Tak, cały najdzikszy świat zamknął dla mnie swoje
ramiona i nie byłem w stanie ich otworzyć. Chyba
był mi ktoś potrzebny do pomocy.
Piąty
lipca przyniósł za sobą lekkie, ledwo wyczuwalne podmuchy wiatru, które
delikatnie muskały kosmyki moich włosów, gdzie pojedyncze, drobne pasła
uciekały mi z zebranej grzywki. Gorąco było przeszywające i w jednej chwili
pożałowałem, że wyszedłem na dwór.
Po
półgodzinnej bezsensownej wędrówce w końcu postanowiłem wrócić do domu. Czego
pragnąłem to tego, żeby rodzice pojechali już na swoje wakacje i zostawili mnie
samego. Chciałem mieć święty spokój na jakiś czas i w końcu odetchnąć od
ciągłego naporu. Wakacje chciałem jedynie spędzić samotnie, gdzie uporam się ze
swoim cierpieniem.
Było
dopiero parę minut po trzynastej, kiedy szedłem wąską dróżką przez pustą
przestrzeń. Zboże kołysało się leniwie, jakby nie miało siły – co się dziwić –
wiatru wcale nie było, więc wszystko zostało w pięknym bezruchu. Jakby natura
zamarła.
Chciałem
jeszcze jedno miejsce odwiedzić, zanim wrócę do domu.
Przebijając
się przez dróżkę pomiędzy kłosami i trawą - docierało się do małej góry, gdzie
rosło samotne, rozłożyste drzewo.
Płacząca wierzba.
Zielone
liście połyskiwały w blasku słońca, a łagodna melodia zadudniła mi w uszach.
Kochałem to miejsce ze względu, że było tu cudownie spokojnie, a ja mogłem zagłębić
się w swoje myśli i oddać się swoim fantazjom. Byłem typem osoby, która dużo
marzyła, ale nie dążyła do swoich celów, co równało się z tym, że i tak zostanę
kimś, kto będzie wykreowany przez kogoś innego. Dlatego nienawidziłem swojej
egzystencji. Byłem za słaby, naiwny i troszkę głupi.
Usiadłem
na miękkiej trawie, opierając plecy o szorstką korę. Wokół mnie było cicho, co
jakiś czas też słyszałem szum zboża, trawy, jakby wiatr przeczesywał je
delikatnie swoimi niewidzialnymi dłońmi. Lubiłem mieć tę świadomość, że jestem
sam, bo chyba po tym wszystkim już tak dobrze nie czułem się w towarzystwie.
Ludzie zaczęli być mi obcy, a ja wraz z nimi zamknąłem się w swojej gorzkiej skorupce
egzystencji. Zamknąłem się na wszystko – a świat w odpowiedzi również zamknął
się na mnie. Nie miałem siły ranić dłoni, by otworzyć tak szczelnie
zakleszczone ramiona, nie miałem zwyczajnie siły walczyć.
Byłem na
to zwyczajnie za słaby.
Kiedy
zamknąłem oczy usłyszałem ciche nucenie. Zmarszczyłem raptownie brwi, nie będąc
pewnym czy to tylko moja pokręcona wyobraźnia, czy ja an pewni słyszę ciche
nucenie.
Gdzieś w
pamięci zabłysnęła mi myśl, że słyszałem gdzieś to, ale wszystko zniknęło,
kiedy tylko odrzuciłem od siebie myśli, iż mogłem poznać tę kołysankę.
Otworzyłem
oczy, po czym przekręciłem głowę tak, by spojrzeć w górę. Przez płacz liści i tak
słońce się przedarło i zraniło moje oczy, aż zobaczyłem tylko ciemną plamę. Do
moich uszu tym razem doszedł wyraźniejszy dźwięk nucenia, a ja warknąwszy
wreszcie znów otwarłem oczy, kiedy te mimowolnie zamknęły się pod wpływem
złośliwego słońca.
Na jednej
z gałęzi siedział chłopak.
Tak.
Miał
założone ramiona za głowę, a jego blond włosy były porozrzucane na wszystkie
strony. Nie wyglądał źle, wręcz przeciwnie. Miał na sobie białą koszulkę, lekko
prześwitującą, przez co mogłem zobaczyć jego szczupłe ciało – mógłbym nawet
rzec, że jest za chudy.
Jego usta
były ułożone w dzióbek i właśnie z pomiędzy nich wydobywało się łagodne
nucenie.
Byłem
niemal pewny, że to jest jakaś stara kołysanka dla dzieci, ale z drugiej strony
była nader piękna.
W jednym
momencie wiatr zawiał mocniej, mnie wyrywając z zadumy, a z twarzy chłopka zabierając
lekko zniszczone kosmyki, odsłaniając jaśniejące oczy w blasku słońca. W takiej
scenerii wyglądał wprost przepięknie, tak jakby został wyjęty z jakiejś baśni. W
końcu nie codziennie spotyka się obcego chłopaka, który bez skrępowania nuci
głośno jakąś melodię.
Ale wraz z
tym wszystkim skojarzył mi się z człowiekiem wolnym. Tak jakby nie miał na
barkach całej ambicji rodziców i miał w nosie opinie innych – co poniekąd można
było wywnioskować już teraz.
Bo przecież nie każdy obcy skieruje twarz w dół
i nie uśmiechnie się ironicznie, prawda?
Moja
reakcja była niemal natychmiastowa – zerwałem się na równe nogi i popędziłem
przed siebie. Serce waliło mi głośno, a oddech stał się urwany – nie wiem
czemu, ale momentalnie zacząłem się bać reakcji tego chłopaka. Coś skutecznie
mnie od niego odpychało i w jednej chwili nie chciałem już go nigdy spotkać. Chyba
powoli popadałem w strach przed ludźmi.
Kiedy
uniosłem dłoń, by poprawić kosmyki, które wpadały mi do oczu, zauważyłem, że
moja ręka drży nieoczekiwanie, tak jakbym dostał drgawek. Westchnąłem ciężko,
po czym wsadziłem dłoń we włosy i zacząłem je zwyczajnie czochrać, by złagodzić
cały stres. Jednak utwierdziłem się w przekonaniu, że nie umiem już wchodzić w
stosunki międzyludzkie.
Kiedy
wróciłem do domu słońce zaczęło barwić niebo na odcienie mocnego różu i
czerwieni. Widok, kiedy słońce zachodziło nad domami był niesamowity – wciąż
zdobywałem ukochane miejsca, w których najchętniej bym się zaszył.
Piąty
lipca zakończył się dla mnie niezapomnianym widokiem jasnobrązowych oczu i
specyficznego uśmiechu.
[*]
Siódmy
lipca zaczął się bardzo wcześnie.
Wstałem o
piątej nad ranem, nie mogąc spać i zwyczajnie wyszedłem na spacer, co mnie
nieco uspakajało.
O tej
godzinie było cicho i spokojnie. Dzieci pewnie jeszcze smacznie spały, a
rodzice ewentualnie powstawali, by coś zrobić przed upałem, jaki miał nastać.
W tym
miasteczku życie zaczynało się o wczesnej porze, by tylko zdążyć wypielić
ogródek przed samym południem, albo zrobić cokolwiek użytecznego w kuchni, by
potem nie siedzieć w nagrzanym pomieszczeniu przez parę. Ludzie mieli własne
sposoby na to, co robią i podziwiałem szczerze tych, którzy z uśmiechem witali
nowy dzień.
Zanim
zawróciłem w drogę powrotną usiadłem na małej ławeczce nad małym jeziorkiem. Przyjemny
wiatr muskał moją rozgrzaną skórę, a ja modliłem się, by ta chwila trwała
dłużej. Bądź co bądź, upał nie służył na dalszą metę, a każdy najmniejszy
podmuch traktowaliśmy z wdzięcznością.
Prześladował
mnie obraz pięknych oczu i nawet jak chciałem, nie mogłem wyrzucić ich z głowy.
Moja pamięć do tego obrazu była jak aparat – zapisało się w mojej głowie bardzo
dobrze i nie mogłem tego w żaden sposób skasować.
Kiedy
stwierdziłem, że mam dość siedzenia zwyczajnie wstałem i ruszyłem przed siebie.
Słońce leniwie zaczęło nagrzewać powietrze, przez co robiło się coraz bardziej
goręcej, więc zwyczajnie miałem plan zaszyć się w domu.
Siódmy
lipca był dla mnie był małym wybawieniem. Rodzice zdecydowali się pojechać na
swoje wakacje, a ja w końcu zostałem sam, co równało się, że mogłem w końcu na
chwilę odetchnąć z ulgą.
— Jeżeli
będzie ciągle tak myślał, zostaniesz zgorzkniałym sknerą, który na starość
będzie skończonym idiotą — głos jaki usłyszałem przeszył mnie na wskroś, a w
głowie pojawiła się wielka plama, jakbym zapomniał języka.
Odwróciłem
delikatnie głowę w lewo i miałem wrażenie, że świat dookoła mnie nagle
przestaje istnieć. Co ja mówię – miałem wrażenie, że ktoś popchnął mnie w
przepaść, a ja spadałem i spadałem, nie mając się czego złapać.
Chłopak
szedł obok mnie z założonymi rękoma za głowę, w białej koszulce i przetartych dżinsach.
Jego zniszczone włosy opadały na czoło, a pomiędzy wargami po raz kolejny
trzymał papierosa.
— Co masz
na myśli? — spytałem, choć mój głos pozostawiał wiele do życzenia. Jednak nie potrafiłem
odpowiedzieć pewniej, bo moja pewność siebie dawano wyparowała. Nie, ja
zwyczajnie przy nim traciłem tę pewność.
Chłopak prychnął
cicho, wyrzucając niewypalonego papierosa na pobocze, którym szliśmy i tym
razem wsadził dłonie w kieszenie. Z tego co zdążyłem zauważyć, był strasznie
chudy, ale chyba właśnie ta chudość mu pasowała i była jego cechą
charakterystyczną.
— Niektórzy
ludzie po prostu, gdy patrzą na innych widzą, że są zgorzkniali — wytłumaczył.
Jego zachrypły głos przyprawiał mnie o dreszcze, a jego gadanina z drugiej
strony sprawiała mi mdłości.
— Nie
wydaje mi się.
Chłopak
przez jakiś czas się nie odzywał, więc i ja zamilkłem. W sumie – co ja mogłem
mówić? Nigdy nie posiadałem mądrości życiowych, nie chwaliłem się swoimi
doświadczeniami, bo jakby nie spojrzeć, albo ich nie miałem, albo zwyczajnie
były zbyt nudne, by się nimi dzielić. Dlatego po raz kolejny zamykałem się w
swoim świecie.
— Spójrz w
lustro i popatrz na swoje oczy — odezwał się po raz kolejny. — I wtedy zadaj
sobie pytanie „Jaki się stanę?”.
Po tych
słowach skręcił w jedną z uliczek, a ja mogłem tylko patrzeć na jego znikające
plecy.
[*]
Nie byłem
zwolennikiem myślenia. Znaczy, nigdy nie rozmyślałem nad znaczeniami słów i nie
byłem typem myśliciela – myślałem tylko i wyłącznie o tym, jak nienawidzę
swojego życia.
Ale
okazało się to bardzo mylne – właśnie tym, że rozmyślałem nad tym wszystkim stałem
się w pewnym sensie myślicielem – to, że nienawidzę swojego życie, ale jakoś
egzystuję było już jakimś wyczynem.
Kiedy
siódmego lipca wróciłem do domu rozebrałem się do naga i spojrzałem w lustro.
Pierwsze co mi przyszło do głowy, kiedy tak na siebie patrzyłem, to, że
wyglądałem jak zwykły nastolatek. Później przeniosłem wzrok na własną twarz i ją
studiowałem. Lekko podkrążone oczy spowodowane bezsennością, i w końcu same
tęczówki.
Nie
wydawało mi się, że miały w sobie jakąś iskierkę. Nie miały w sobie żadnego
życia. I właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że słowa tamtego chłopaka były najprawdziwsze,
jakie usłyszałem w całym swoim życiu.
Już
stawałem się powoli zgorzkniały, a na starość najpewniej nie potrafiłbym się
nawet uśmiechnąć. To co ludzie robili z moim życiem było okropne. Rodzice
kierowali mną jak jakimś pierdolonym samochodem, który pojedzie tam gdzie
zapragną. A ja, posłuszny, nawet nic nie powiem.
To było
jak trzymanie mnie na łańcuchu. Bym za daleko się nie oddalił i nie uciekł, by
mogli przelać swoją niespełnioną ambicję na mnie, a ja nawet nie miałem prawa
nic powiedzieć, ponieważ byłem tylko ich wytworem. Nie miałem prawa mieć
własnego zdania i robić wszystko to, co mi kazali. Ale na dłuższą metę, czy nie
każdy człowiek pragnie choć na chwilę odetchnąć, poczuć wiatru we włosach?
Ja dawno
straciłem te uczucie.
Bardziej starałem
się teraz nie zatracić siebie, bo chyba bym dawno stoczył się na samo dno.
Grunt był taki, by nie stracić samego siebie, ale czasem to wydawało się zbyt
trudne, a każde potknięcie było czymś niewybaczalnym. W gronie rodziny nie
potrafiłem nawet porządnie odetchnąć, ponieważ nawet głębszy oddech był
traktowany pogardliwie.
Czy o tym
marzyłem? Nie. Marzyłem o tym, by lekkomyślnie wejść na dach wysokiego budynku
i siedzieć na nim, aż zajdzie słońce. Marzyłem o tym, by biegać jak oszalały z
otwartymi ramionami, nawet może krzycząc najgłośniej jak potrafiłem. Marzyłem o
tym, by wsiąść w byle jaki pociąg i pojechać w byle jaką stronę, ale czuć wiatr
na twarzy, kiedy otworzyłoby się okna na oścież, ignorując starsze panie. Marzeń
miałem tak wiele, a możliwości tak mało. Marzyłem o tym, by mieć normalną
rodzinę, marzyłem o tym, by mieszkać w bloku na przedmieściach. Marzyłem o tym,
by moja mama zawsze mówiła mi „baw się dobrze”, kiedy wychodziłbym zagrać w
kosza z przyjaciółmi.
Nigdy
jednak nie zrealizowałem marzeń, a z wiekiem wszystko się pozacierało, a ja
straciłem wszelką nadzieję, że marzenia w jakimś stopniu się spełniają,
ponieważ ja nigdy nie starałem się ich spełnić, ponieważ nikt mnie nie
wspierał. Nawet najbliższa rodzina.
Gdzieś w głębi
mnie siedziała myśl, żeby wziąć plecak i wyjść całkiem spontanicznie. Wsiąść to
starego autobusu i pojechać gdziekolwiek. Gdzieś głęboko mnie tliła się
iskierka myśli, ze zwyczajnie mógłbym uciec od surowych zasad i pognać przed
siebie.
Ale jak
zawsze wmawiałem sobie, że jestem zbyt słaby na taki krok.
Dlatego
zawsze tkwiłem tutaj, nigdy nie zmieniając tego, czego tak naprawdę miałem
dość.
[*]
Woń lata
była pomieszana z zapachem suchej ziemi oraz mokrej trawy. Dzieci dobrze bawiły
się w basenach porozstawianych na posesjach. Nie miałem za złe tego, że pomiędzy
drzewami roznosiła się melodia dziecięcych głosów oraz śmiech. Dla mnie to było
czymś naturalnym i się zastanawiałem czy ja byłbym w stanie w końcu uśmiechnąć
się jak dawny ja. Po części było to możliwie, ale kogo obchodzi uśmiech
nastolatka, który spędził prawie całe swoje życie nad książkami?
— Twoja
szara twarzyczka nie wyraża żadnych emocji i to mnie zawsze zastanawia — głos
od którego robiło mi się ciepło zabrzmiał tuż nad moją głową. Uniosłem ją
nieznacznie, zauważając, że na jednej z gałęzi rozłożystego drzewa tuż przy
moim domu siedzi chłopak z zniszczonymi włosami. Jakim cudem się tu znalazł,
nie mam pojęcia. — Uśmiechnij się od czasu do czasu, jestem pewien, że ktoś
chciałby ujrzeć twój uśmiech — oznajmił, pozbawiony jakichkolwiek zmartwień.
Westchnąłem
– ani z rezygnacji, ani zirytowania. Nie miał o niczym żadnego pojęcia, więc
nie miałem żadnych podstaw, by powiedzieć grzecznie, żeby się odczepił.
— Kiedy
ktoś nie ma ochoty się uśmiechać, to się nie uśmiecha, proste — burknąłem.
Nie miałem
ochoty zastanawiać się, czy zabrzmiałem wystarczająco grzecznie, czy moje słowa
były taktowne – nie obchodziło mnie to. Szkoda tylko, że nie miałem tak gdzieś
moich rodziców, życie wtedy byłoby słodsze.
Usłyszałem
szelest suchych gałęzi i zaraz po tym zobaczyłem parę zniszczonych trampek. Potem
zobaczyłem, że jego nogi znów zdobią jasnoniebieskie, przetarte dżinsy, a na
ramiona zarzucił tym razem czerwoną koszulkę. Wyglądał jakby ktoś wyjął go z
magazynu dla kobiet i postawił tuż przede
mną. A ja miałem wrażenie, że on się tylko ze mnie naśmiewa, rzucając do
mnie te bezsensowne zdania.
— Obserwuję
cię — rzucił bez skrępowania, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Ostatnimi czasy nie lubiłem z nikim rozmawiać. — A każdy z obserwacji wyciąga
wnioski, prawda? — usiadł na drewnianych deskach mojej werandy i spojrzał mi
prosto w oczy. Ja natomiast zapowietrzyłem się jak mało kiedy. — Wydajesz się
taki… odizolowany od reszty — zauważył.
Prychnąłem.
Przychodzi
jednak w życiu taki moment, że chcesz się wygadać, nawet obcej osobie. Miałem
wrażenie, że cały mój żal, zgorzkniałość oraz moje marzenia, których nie
potrafiłem spełnić wybuchają w moim wnętrzu, a to wszystko przez to, że ktoś
zauważył, że jest samotny.
Bo tak
naprawdę nawet jeśli otaczali mnie ludzie, którzy mnie znali, tak naprawdę nie zauważali jak bardzo mnie krzywdzą. Nie
potrafiłem powiedzieć tego inaczej, bo inne słowo nie mogło mi przyjść do
głowy.
Cała moja
egzystencja mnie bolała i miałem wrażenie, że jednak nie powinienem istnieć. Może
właśnie dlatego nienawidziłem swojego życia.
— Taki
człowiek jak ty nigdy nie zrozumie takiego człowiek jak ja — powiedziałem w
końcu, przełykając cały swój żal. — Kiedy ty możesz bez skrępowania chodzić
gdzie chcesz, ja siedzę tu. Ty jesteś nieznajomym, który pojawia się znikąd, a
ja zostanę tu. To nie jest film, ja zawsze pozostanę tu. W tym miejscu, z całą
swoją zawartością.
Na twarzy
chłopka przebiegł cień, ale i tak na końcu uniósł ironicznie kąciki ust, co w
tej chwili dla mnie było marnym pocieszeniem.
A potem
wstał i znikł w blasku słońca.
[*]
Lipiec był
gorącym miesiącem. Tak naprawdę nigdzie nie wychodziłem lub niekiedy na spacer,
by nie zwariować w kątach swojego pokoju. To i tak nie dawało mi żadnego
ukojenia, miałem wrażenie, że wybuchnę.
Ostatnio
byłem nieco dziwny, nawet ja sam to zauważyłem, ale jak zwykle to ignorowałem.
Może powoli wariowałem przez to wszystko. Może, gdybym oszalał to przyniosłoby
jakąkolwiek ulgę? Nie wiem. Ale zdawałem sobie sprawę, że wszystko przelewało
się niebezpiecznie, a ja w końcu nie wytrzymam. No bo ile człowiek może znieść?
Nawet jeśli byłem sam, to wiedziałem, że niedługo wszystko się skończy, a ja
znów stanę się wzorowym synem, tylko na zewnątrz.
Nie mogąc
już wytrzymać, wyszedłem na dwór, który przywitał mnie nagrzanym powietrzem
oraz wonią grillowanego mięsa. Miałem ochotę zaśmiać się gorzko, bo nigdy w
życiu nie doświadczyłem tak rodzinnego ciepła. Może nawet po części
zazdrościłem tym rodzinom tego, że są tak ze sobą zżyci i nikt nie decyduje za
nikogo.
Ruszyłem
powoli przed siebie, kopiąc drobne kamyczki na drodze. Słońce było bezlitosne,
miałem wrażenie, że promienie mnie dotykają dotkliwie, a ja smażę się we własnej
skórze.
Ale coś
się zmieniło od połowy drogi. Zapach dymu papierosowego strasznie drażnił mój
nos, a ja już zdążyłem się zorientować kto może dreptać koło mnie. Miałem w
pewnym momencie ochotę odwrócić się i wrócić do domu. Ale nie. Stwierdziłem jednak,
że to nic nie da, więc dreptałem dalej, nie odzywając się ani słowem. Tak było
lepiej.
Mówią, że
cisza jest bardziej niekomfortowa od rozmowy, ale mnie się wydaje, że te zdanie
jest przesiąknięte kłamstwem. Ja się nawet cieszyłem, że nie mówiliśmy nic,
ponieważ nawet nie miałem pojęcia, o czym tak naprawdę możemy rozmawiać.
— Mam
pytanie — zachrypły głos wyrwał mnie z moich myśli. I chyba w tamtym momencie
uświadomiłem sobie, że później byłbym mu wdzięczny za to, że odzywał się w
najmniej oczekiwanych momentach. Pokiwałem głową, by mówił dalej. Nie miałem
nic do stracenia, bo ja już dawno straciłem swoje życie. — Chciałbyś wziąć
plecak, parę banknotów i wyruszyć na spontaniczną przygodę?
Nawet nie wiesz ile razy o tym marzyłem.
— Nie.
Kłamstwo.
Ile razy
musiałbym sobie wmawiać kłamstwa, by sam w to uwierzyć. Niezliczoną ilość, tak
jak gwiazdy na niebie. W końcu jednak udało się mi przekonać samego siebie, że
nigdy nie będzie lepiej. I to mnie zgubiło.
—
Kłamstwo.
Spojrzałem
na chłopka idącego koło mnie i westchnąłem głęboko.
— Skąd ta
pewność? — zapytałem kąśliwie. Nie lubiłem jak ktoś wtykał się w sprawy, które
wyglądały gorzej niż mogło się wydawać.
Chłopak
zanucił coś pod nosem, po czym spojrzał na mnie. Jego oczy naprawdę zmieniały
kolor pod wpływem słońca, teraz były tak jasne, że trudno było uwierzyć, iż tak
naprawdę były ciemnobrązowe.
Teraz
jednak mogłem mu się przyjrzeć. Oczy były oprawione wachlarzem czarnych,
długich rzęs, drobny nos, a przede wszystkim ostro zarysowana linia szczęki.
Kolejna charakterystyczna rzecz, wliczając w to zniszczone blond włosy.
— Trudno
nie zgadnąć — mruknął w odpowiedzi. — Każdy marzy o tym, by pójść tam, gdzie
nogi nas zaprowadzą.
— A jeśli
ktoś jest bez marzeń? — zadałem pytanie, które nasunęło mi się na myśl.
Przez
chwilę panowała cisza, przerywana dziecięcymi piskami i delikatnym szumem
wiatru.
— Wtedy
taki ktoś jest bezwartościowym śmieciem — oznajmił po chwili.
Zamilkłem
całkowicie. W tej chwili nie miałem nawet najmniejszej ochoty nic mówić, bo w
sumie co?
To było
tak, jakby znalazł się na samym dnie śmietnika. Moje marzenia były jak kartki,
które wyrzucałem do kosza, kiedy nie były mi już potrzebne. Sam poczułem się
właśnie jak ta kartka – niepotrzebny, gdzie znajdzie swoje miejsce w śmietniku.
Człowiek
bez marzeń. Czy ja czymkolwiek różniłem się od tego stwierdzenia? Marzyłem
niezliczoną ilość razy, ale i tak, kiedy się budzę widzę ten sam sufit i kilka
drobnych kropek na białej farbie. Potem zauważam, że leżę zawsze w tej samej
pościeli, a mój stary telefon leży na półce nocnej, podłączony do ładowarki. To
rutyna, które od zawsze mi towarzyszyły i nawet jak zamykam się w świecie
marzeń oraz pięknych snów, i tak wrócę do rzeczywistości.
Może i
marzyłem, ale tak naprawdę nigdy nie spełniłem swoich celów, co równało się z
tym, że nie przeżyłem żadnych dzikich momentów mojego życia, a dziki świat
pozostał dla mnie tajemnicą.
— Odpowiedz
mi szczerze — zaczął ponownie, po czym spojrzał na mnie, a jego tęczówki
przeszyły mnie na wskroś. Drgnąłem nieznacznie, nieco kuląc się pod tym
spojrzeniem. — Wyobraź sobie, że wsiadasz do pociągu i nie interesuje cię to
dokąd pojedzie, po prostu obserwujesz co dzieje się za oknem. Po prostu
podróżujesz, by poczuć się wolny — powiedział i tym razem spojrzał przed
siebie.
— Może i
bym chciał przeżyć takie doświadczenie — przyznałem niechętnie. — Co nie
zmienia jednak faktu, że i tak to dla mnie za odległy cel — mruknąłem. — A ty? Przeżyłeś
takie coś?
— Dużo
razy — odpowiedział, a ja nieco uniosłem kąciki ust. Można było się tego
domyślić. — To jest lepsze niż zaplanowana podróż. Spotykasz wiele różnych
osób, które nie mogą cię oceniać, bo są tacy sami. Każdy ma w życiu problemy.
Najdziwniejsze
w tym wszystkim było to, że rozmowa z nieznajomym była o wiele lżejsza niż
mogło mi się to wydawać. Poruszaliśmy tematy, które nigdy nie przewinęły mi się
w głowie. Zmieniałem się od kiedy rodzice zaczęli ingerować w moje życie, więc
wszystko dla mnie było po części nowe, jak i stare. Może kiedyś rozmawiałem na
te tematy, ale ludzie się zmieniają z wiekiem i jak sobie teraz myślę, to
jednak byłem głupi.
Pożegnał
mnie delikatnym uśmiechem, którego jeszcze nie widziałem i po raz kolejny znikł
mi z oczu.
[*]
Lipiec
zaczął mi się kojarzyć z tym chłopakiem. Nawet nie przeszkadzał mi fakt, że nie
znam jego imienia, czy przezwiska. W sumie nawet nie musiałem, coś sprawiało,
że nawet nie chciałem poznać imienia.
Kiedy
szedłem drogą, w kieszeni szortów miałem parę drobnych i kilka banknotów. Wyjątkowo
nie chciało mi się tamtego ranka wyciągać pieniędzy z kieszeni, więc chodziłem z
nimi bez celu.
Zdążyłem
się przyzwyczaić, że ten chłopak pojawiał się znikąd i niespodziewanie, więc,
kiedy docierałem na skrzyżowanie nawet się nie przestraszyłem, kiedy poczułem
obcą dłoń na swoim ramieniu.
— Zawsze
mnie to ciekawi — zacząłem niespodziewanie, kiedy czekaliśmy na zielone
światło. — Jak masz na imię?
Chłopak
oparł się o moje ramię, jakby nie miał siły. Czułem się dziwnie, bo
zachowywaliśmy się jak przyjaciele. Nawet jeśli nie znaliśmy się zbyt długo,
ani dokładnie nie przeszkadzały mi takie gesty. Może nie czułem się tak pewnie,
jakbym chciał, ale wciąż mogłem funkcjonować jak normalny człowiek.
— Imię nie jest aż tak istotne — rzucił lekko.
W sumie… ani ja, ani on się sobie nie przedstawiliśmy, wyglądało na to, że
żadnemu z nas to nie przeszkadzało. — Ale na dłuższą metę staje się to
niewygodne — przyznał, po czym, jak to miał w zwyczaju, wsadził lewą dłoń do
kieszeni.
— Luhan —
powiedziałem swoje imię i uśmiechnąłem się delikatnie.
— Sehun.
Imię to
pobrzmiewało mi w uszach, a ja nieświadomie je zapisałem, jak komputer na
twardym dysku.
Potem
przeszliśmy przez pasy, kiedy pojawiło się zielone światło. Zanim zdążyłem
gdziekolwiek pójść, Sehun pociągnął mnie za nadgarstek i szliśmy w zupełnie
innym kierunku niż bym chciał.
Dopiero później
zauważyłem, że chłopak miał ze sobą plecak, ale zbytnio się tym nie przejąłem. Czasem
tak bywało, więc nie miałem się o co martwić.
Do czasu.
Kiedy
zorientowałem się, że wchodzimy na stację pociągu, miałem wrażenie, że wszystko
mi się wali na głowę. Ludzi była marna garstka, myślę, że przez ten upał, ale i
tak widziałem walizki czy torby.
Sehun
zdecydowanie pociągnął mnie za nadgarstek, a ja za bardzo zaszokowany nawet nie
miałem jak się przeciwstawić.
Sehuna nie
obchodziło to, czy chciałem jechać, czy nie, więc zakupił bilety i wepchnął
mnie do pierwszego lepszego wagonu i posadził na siedzeniu. Byłem aż tak
zaskoczony, że nie mogłem zareagować.
Dopiero
wtedy, kiedy pociąg ruszył niemal przykleiłem się do szyby, krzycząc
bezgłośnie, że nigdzie nie jadę.
I chyba
znów próbowałem wmówić sobie kłamstwo.
[*]
Siedziałem
naburmuszony przez pierwsze półgodziny, obserwując ukradkiem, jak słońce zmienia
swój kadr. Kolory przy takiej prędkości niemal zlewały się ze sobą, co dla mnie
było swego rodzaju piękne. Nie uważałem, że widok przez szyby pociągu był zły,
nudny czy nieciekawy – dla mnie wyjątkowy.
— Dlaczego
to zrobiłeś? — burknąłem, a głowa chłopka lekko odkleiła się od siedzenia. Wprawdzie
leżał na pustych miejscach.
— Ponieważ
chciałem — odpowiedział, ale mnie ta odpowiedz nie zaspokoiła, co więcej, lekko
wyprowadził mnie tym z równowagi.
— Dla
ciebie kupienie biletu i pojechanie gdziekolwiek jest niczym, dla mnie nie.
Oczy
Sehuna wynurzyły się z pod jasnej grzywki, a ja napuszyłem się jeszcze
bardziej.
— Dlatego
chcę, żebyś w końcu się zamknął i czerpał radość z tego, że w końcu robisz coś
spontanicznie, a nie, że masz zaplanowaną całą podróż — mruknął, po czym
zamknął oczy.
Posłuchałem
się go. W kieszeniach szortów brzęczały mi drobne, ale teraz się tym nie
przejmowałem. Najwyżej później o tym pomyślę.
Poszedłem
w ślad Sehuna i rozłożyłem się na siedzeniach, ale nie spałem – obserwowałem
wszystko co pokazywało mi się za oknem – spijałem obraz tego, jak słońce
barwiło niebo na czerwono i jak porusza się powolnie, by w końcu zniknąć za
linią horyzontu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu z niewielkich głośników w
wagonach sączyła się stara muzyka, która o dziwo uspakajała mnie i czerpałem
większą przyjemność z tej podróży.
Kiedy
zapadła noc wsłuchiwałem się w piosenki oraz spokojny oddech mojego towarzysza,
a obserwowałem nocne niebo, które zostało udekorowane milionem gwiazd. To one
były świadkiem tego, jak po raz pierwszy jechałem w nieznaną stronę, wyrywając
się z koszmaru, wreszcie robiąc pierwszy krok, by otworzyć ramiona na świat,
który chciałem zwiedzić.
[*]
Nie spałem
całą noc, ale nie przeszkadzało mi w tym, by iść dalej. Nad ranem wraz z
Sehunem otworzyliśmy okno, by ten mógł w spokoju wypalić fajkę, a ja czułem jak
silny wiatr mierzy moje włosy. Kosmyki o odcieniu dojrzałego zboża wpadały mi
do oczu, ale sprawiało mi to tak wielką radość, że na chwilę zapomniałem o
całej sztywnej etykietce i poczułem się jak prawdziwy nastolatek.
Podróż
pociągiem skończyła się na ostatnim przystanku, kiedy konduktor powiedział nam,
że niestety będą już wracać w drogę powrotną, więc wyszliśmy, żegnając się
radośnie z mężczyzną.
— Co
teraz? — zapytałem Sehuna, który poprawił swój plecak.
— Pochodzimy.
Co z tego,
że nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy, liczyły się momenty, które zapadły mi w
pamięć. Sehun nie był sztywną osobą, zauważyłem to, jak zagadywał panie ze
straganów, a one dawały mu w zamian jabłka, który z kolei dzielił się ze mną. Kupiliśmy
tylko wodę z naszych oszczędności, którą ja nosiłem, ale i tak przetrwaliśmy
dzień na samych owocach.
Wcale mi
to nie przeszkadzało – poznawałem inne odczucia i chyba w końcu zaczynałem być
wdzięczny Sehunowi, że zdecydował się na tak odważny krok, by wsadzić mnie w
pociąg i wyjechać gdzieś daleko.
Nie wiedzieliśmy,
która była godzina, ale kiedy było już naprawdę ciemno wdrapaliśmy się na dach
jakiegoś budynku i podkładając sobie pod głowę kurtkę Sehuna obserwowaliśmy
niebo.
— Dziękuję
— powiedziałem.
Byłem mu
wdzięczny, bo nieświadomie spełnialiśmy moje marzenia, przez co czułem się
niezmiernie szczęśliwy.
— Jesteś
pierwszą osobą, którą zabrałem gdziekolwiek — wyznał. — Takie podróże najlepiej
smakują, kiedy jesteś sam, ale ty wydawałeś się zbyt słaby, by kupić bilet. Czasem
trzeba podejmować spontaniczne decyzje i czasem też trzeba żałować, na tym
polega życie.
— A ty
czegoś żałujesz?
— Żałuję
wielu rzeczy, ale nigdy bym tego nie zmienił.
Przekręciłem
się na bok, a kiedy to zrobiłem spotkałem się z tęczówkami drugiego chłopaka. Naprawdę
polubiłem jego tęczówki, były takie inne, mogłem w nich wręcz tonąć.
—
Dlaczego?
— Po
prostu uczę się na tych błędach i nawet jeśli bym coś zmienił, i tak gdzie
indziej popełnię błąd — wyjaśnił.
Pokiwałem
głową, po czym zamknąłem oczy. Może to nie było moje łóżko, moja pościel, ale
czułem się w miarę dobrze.
W tym dniu
sporo się dla mnie wydarzyło. Byłem świadkiem rozmów, mogłem uczestniczyć w
nich, nie grając przykładnego syna. W pewien sposób poznałem odrobinę tego
obcego świata, co przyniosło mi wielką radość, ponieważ już podróż pociągiem
nie wiadomo dokąd była sama w sobie dzika.
Przeżywałem
najdziksze momenty z Sehunem. I chyba ta świadomość wystarczyła mi bym usnął.
[*]
Nasz dzień
zaczynał się wraz ze świtem ranka.
Nie
przeszkadzało mi to. Nigdy nie czułem się tak wypoczęty, mimo takich warunków,
jakie nam towarzyszyły. Nie mieliśmy ze sobą dużo pieniędzy, dlatego
oszczędzaliśmy jak mogliśmy. W sumie przez cały ten czas żywiliśmy się owocami,
ale nawet i to już nie wywierało tak dużego wrażenia.
Rozmawialiśmy
dużo. Głównie o głupotach, ale to i tak cieszyło jak mało kiedy.
Kolejną
przygodą, jaką obdarzył nas los, to było załapanie się na ognisko z garstką
ludzi. Nie znaliśmy ich w zupełności, ale oni przygarnęli nas i śpiewali przy
ogniu.
Słuchałem
tych ludzi, podziwiając ich za to, że żyją tylko chwilą. Życie w ciągłym ruchu,
jadą tam gdzie ich oczy niosą. Opowiadali nam o różnych sytuacjach, tych
śmiesznych, a nawet tych smutnych, gdzie łzy cisnęły się do oczu.
Najbardziej
spodobała mi się świadomość tego, że przez tę podróż zauważyłem, jacy ludzie
mogą być. To nie tak, że nie natknęliśmy się na zbirów, bo spotkaliśmy, ale
jednak czasem chciałem stanąć i rozpłakać się jak małe dziecko, widząc jak
wspaniali ludzie mogą być. Moja nienawiść do rodziców się wzmocniła, bo dopiero
wtedy zdałem sobie sprawę, że nie widzą nic prócz czubka własnego nosa.
Chwile jak
te zapisywały się w pamięci już na zawsze i wiedziałem, że nigdy takiego czegoś
się nie zapomni.
Lato tego
roku zapowiadało się takie same, jak zeszłe, ale jednak się myliłem, zmieniło
wszystko.
[*]
Z Sehunem
zdecydowaliśmy się wynająć jakiś tani pokój, by móc się wykapać. Chłopak dał mi
swój żel pod prysznic, bo nie miałem nic prócz rzeczy, w jakich mnie zabrał.
Nie
przeszkadzał mi fakt, że tak naprawdę nie mieliśmy nic, ale szczerze
powiedziawszy żyliśmy przygodą i fartem.
Kiedy
wyszedłem z pod prysznica, zastałem Sehuna po podłodze przy otwartym oknie, by
najpewniej wypalić mógł w spokoju fajkę. Usiadłem naprzeciw niego, nie
odzywając się. Czasem tak było, że woleliśmy ciszę, od naszych rozmów. Noc była
zupełnie inna od wszystkich dni.
— Dlaczego
nigdy nie chciałeś wsiąść w pociąg? — zapytał mnie.
— Bo nie
potrafiłem — westchnąłem. Wiatr zakołysał moimi mokrymi włosami. — Może się
bałem?
Zapadła
pomiędzy nami cisza, którą znów ja przerwałem.
— Chciałem
być jak inni. Chciałem grać w kosza po lekcjach, chciałem wychodzić z
przyjaciółmi, ale jednak to wszystko okazało się zbyt wielkim marzeniem —
zaśmiałem się głośno, po czym spojrzałem w jego oczy, który były przesiąknięte
czymś nieznanym. — Chciałem wsiąść w pociąg tylko i wyłącznie dlatego, że
chciałem się wyrwać. Moi rodzice przelali na mnie swoje ambicje. Chcieli zrobić
ze mnie kogoś innego, kogoś, kto nie przypominałby mnie w żadnym stopniu. To
nie była żadna troska o mnie, o moją przyszłość, to po prostu sterowanie czyimś
życiem, by ludzie zobaczyli coś idealnego, co w rzeczywistości nie nigdy nie
było. Wszystko miałem poukładane, od A do Z. Zaplanowali całą moją przyszłość,
a ja tak naprawdę nie miałem nic do powiedzenia.
Mówiłem
dalej i dalej, a Sehun słuchał mnie z uwagą. Miałem wrażenie, że nie chciał mi
przerywać, ale także w końcu zrozumiał wszystko. To jak mnie traktowano wcale
nie było miłe, a trzymanie tego w sobie było ciężkim ciosem. Z jednej strony
było to idiotyczne, z drugiej zaś wyglądało to zupełnie inaczej.
Powiedziałem
mu też, jakie marzenia miałem jako dziecko, ale zostały zepchnięte. Może i
nawet marzenia zostały mi odebrane przez rodziców.
Podziękowałem
mu za to, że nawet nie wiedząc wyciągnął mnie na chwilę z mojej rzeczywistości.
Byłem mu wdzięczny, że on nie przejmował się moją odmową, po prostu pojechał ze
mną, tam gdzie mu się podobało.
Po wylaniu
goryczy w końcu siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem odwagi spytać się o przeszłość
Sehuna, zatrzymałem swoje pytania dla siebie.
Tej nocy
siedziałem oparty o framugę balkonu i patrzyłem jak lekka mżawka roztacza się
nad miastem, a blond kosmyki huśtają się na wietrze.
[*]
Dużo
spacerowaliśmy. Nie zostaliśmy w jednym miejscu, ale nawet po drodze
spotkaliśmy kilka drobnych przygód. Po raz pierwszy jechałem stopem, ale nie
bałem się, ponieważ był ze mną Sehun, a kobieta, która nas przygarnęła nie
wydawała się mieć jakiś złych zamiarów.
Wiem, że spałem
oparty o ramię chłopaka i z takiej odległości poczułem jego zapach – był
mieszanką. Najbardziej utrzymywał się zapach fajek, ale pachniał również swoim
żelem pod prysznic, ale także gumą do żucia.
Sehun
nauczył mnie wspinać się na drzewo, ale nie umiałem niego schodzić. Taka z
pozoru dziecinna gra skończyła się na tym, że rozdarłem sobie koszulkę i
blondyn musiał mi dawać swoją.
Polubiłem wiele rzeczy w Sehunie. Jego
ironiczny uśmiech, jego sposób palenia fajek, oraz to, jakie miał zwyczaje.
Dużo rzeczy również zauważyłem, z pozoru nie do spostrzeżenia. Mrużył bardziej
lewą powiekę pod wpływem słońca niż prawą i że najprawdopodobniej lepiej się
czuł, kiedy chodził z dłońmi w kieszeniach. Zauważyłem również, że ma pieprzyka
na szyi, ale stwierdziłem, że jest uroczy i nie psuje obrazu, na jaki
patrzyłem.
Bawiliśmy
się w berka, siedzieliśmy pod drzewem w parku w jakimś miasteczku.
Robiliśmy
wiele rzeczy, które zajmowały czas. Tak naprawdę chodziliśmy z miejsca do
miejsca i nie zwracaliśmy uwagi na czas, który płynął jak oszalały.
Sehun
nauczył mnie tego, że cieszył się z drobnych rzeczy, a ja niestety jedynie
patrzyłem na duże, ale wiem, że ta podróż sprawiła, iż nie chciałem nigdy
wracać do tego, co było wcześniej.
Widziałem
jak wakacje powoli się kończą, ale nie miałem serca wracać do domu i stawać się
kimś innym. Zastanawiałem się szczerze, czy nie zwracać na wszystko uwagi i wciąż pozostać w podróży wraz z
Sehunem. Nie wziąłem ze sobą telefonu, nikt mnie nie szukał, bo nawet nie mieli
pojęcia gdzie jestem. W pewnym sensie
cieszyłem się z tego, że robiłem wszystko spontanicznie – jakbym był na
karuzeli życia.
Nie wiem
jednak dlaczego zawsze kiedy szliśmy spać, patrzyłem się na to jak zniszczone
blond włosy powiewają na wietrze.
[*]
Pewnego
wieczora siedziałem na krawędzi wieżowca – nie miałem pojęcia jaka to była
firma, ale i tak podziwiałem to, jak inne drapacze chmur kąpią się w czerwonych
promieniach słońca. Robiło się powoli chłodno, jedynie co potrafiłem zrobić, to
objąć się ramionami i patrzeć jak słońce powoli wyrusza ku horyzontowi. Miałem
wrażenie, że się do mnie uśmiecha – ten zachód był piękny, piękniejszy od
wszystkich jakie widziałem do tej pory.
W środku
siebie czułem dziwny spokój, nie potrafiłem go określić, ale odpowiadał mi ten
stan.
Mimo
wszystkiego brakowało mi mamy, która powiedziałaby do mnie jak matka, że jest
ze mnie dumna. Nigdy tego nie usłyszałem, ciągle krytyka, wytykanie błędów i
ciągle zarys mojej przyszłości. W gruncie rzeczy zawsze chciałem iść przez
życie z prądem, chciałem zobaczyć co los mi zgotuje, ale rodzice najchętniej
wyrysowaliby mi wszystkie detale. Dlatego tak ciężko było mi pogodzić z faktem,
że jak wrócę te wszystkie spontaniczne i skrajne momenty zostaną tylko
wspomnieniem, a chciałem, by żyły wraz ze mną.
Bałem się
też, że Sehun zostanie zabrany przez wiatr, zadawałem sobie sprawę, że i on
zniknie z mojego życia, co było dla mnie trudne, o wiele trudniejsze niż zadanie
sobie sprawy, że to wszystko jest zbyt pięknie, by na zawsze zostało ze mną.
Sehun był typem podróżnika, a ja niestety zapuściłem korzenie. Co było dla mnie
poniekąd zgubą.
Nie wiem,
kiedy Sehun się do mnie dosiadł, ale nawet mi to nie przeszkadzało. Powiem
więcej, chyba jednak było lepiej, jak mogłem z nim oglądać ten przepiękny
zachód słońca, który był jak szkarłatny kwiat w pełnym swoim rozkwicie.
[*]
Zawsze jak
wrócę do tego wspomnienia mam wrażenie, że moje serce pęknie, ale moje łzy już
dawno wyschły.
Obudziłem
się na dachu wieżowca, ale z inszym przeczuciem.
Wokoło
mnie nie było nikogo.
Wiatr był
lekki, ale to i tak wystarczyło, bym usłyszał szelest kartki w moich włosach. I
nawet jeśli w głębi serca wiedziałem, co ta karteczka oznaczała, miałem ochotę
się zaśmiać za kreatywność.
Pismo miał
naprawdę ładne.
Na kartce
znajdowała się krotka informacja. Ale zapamiętałem ją na całe życie i która
sprawiła, że moje serce złamało się wpół.
„Kiedy zapragniesz wsiąść w pociąg nie wahaj
się, po prostu to zrób. Później jest tylko lepiej. Sehun.”.
[*]
Nie
wiedziałem co się stało z Sehunem. Rozpłynął się niczym wiatr, ale chyba byłem
mu wdzięczny za to, że nauczył mnie tego, by nie wahać się i po prostu żyć.
Kiedy
wróciłem do mojego miasteczka był drugi września. Słońce zmieniało już swoje
dzikie promienie na nico delikatniejsze, ale i tak czułem jak moje kosmyki
kąpią się w letnim słońcu.
W domu
czekała mnie awantura, ale i tak miałem ją gdzieś. Tak naprawdę byłem tam marną
chwilę, tylko po to by się spakować i powiedzieć własnym rodzicom jak bardzo
ich nienawidzę. W zasadzie nie przejmowali się moim słowami, bardziej faktem,
że od nich uciekam.
Pojechałem
zamieszkać do babci. Kobieta przygarnęła mnie od razu, a kiedy powiedziałem jej
o wszystkim aż załamała ręce. Nie miała nic przeciwko, bym znalazł u niej swój
własny kąt – wtedy poczułem, że żyję.
W szkole
dawałem sobie radę, by ją skończyć, ale nie było to już jak kiedyś – spadłem na
swój poziom, owszem uczyłem się, ale nigdy nie miałem zapalonej lampki do
czwartej nad ranem. Zawarłem kilka znajomości, ale i tak brakowało mi tej
jedynej.
Po czasie dowiedziałem
się o nazwisku Sehuna. Później został tylko wspomnieniem, które wraz z latami
bolało.
Nie wiem
czy się w nim zakochałem, czy nie, ale stał się dla mnie kimś ważnym. Tak
naprawdę nie wiedziałem o nim nic i później plułem sobie w twarz, dlaczego nie
miałem odwagi spytać się o jego przeszłość.
W mojej
głowię pozostał chłopakiem, który miał zniszczone blond włosy, paczkę fajek w
kieszeni przetartych dżinsów, oraz nieznajomym który nucił stare kołysanki na
płaczącej wierzbie.
Był
chłopakiem, z którym przeżyłem najdziksze momenty życia i myślę, że one były
najwspanialsze.
[*]
a/n: przede
wszystkim witam Was w nowym roku! Długo się nie widzieliśmy! Długo również
zbierałam się do napisania tego oneshota. Głownie dlatego, że moja wena jest
cholernie zmienna i mnie irytuje, ale wciąż żyję. Shot pisałam od października zeszłego
roku, i czasem trudno było mi przysiąść do niego. Może nie ma 40 stron, ale
jest dość w sumie długi. Skończyłam to w sobotę, ale Internet mi odcięli i nie
miałam za bardzo jak w ogóle dodać cokolwiek. Dziś jednak jest oneshot, który znów
jest pełen przemyśleń i chyba zalicza się do tych „ambitniejszych” na tym
blogu.
Jest mi
tylko smutno z jednego powodu. Czy naprawdę ktoś istnieje na tym blogu, jak
tylko jedna na dodatek wspaniała duszyczka pozostawia po sobie ślad? I tak,
jestem zawiedziona i kurewsko smutna.
Mam
nadzieję, że oneshot się spodobał i do zobaczenia, miśki.
to było wspaniałe. kocham twój charakter pisania, a ten shot był piękny. opowiada marzenia młodych ludzi. każdy (nawet nieświadomie) chciałby przeżyć taką przygodę jak Luhan i Sehun. jeszcze raz powiem, że tekst, fabuła, twój styl pisania są cudowne. to chyba będzie mój ukochany shot o wakacjach, bo już go przeczytałam 3 razy~
OdpowiedzUsuńa teraz weny! weny, weny i jeszcze raz weny. domyślam się, że jest ciężko cokolwiek dodawać, gdy nikt nie komentuje, ale pamiętaj, że istnieją jeszcze czytacze ninja, do których też należałam xd
pamiętaj, że zawsze będzie ktoś kto będzie czytał twoje prace!
trzymam kciuki!
Ojej, dziękuję za komentarz ♥
UsuńJestem strasznie wdzięczna za to, że napisałaś parę słów, bo poważnie zastanawiam się, czy to co piszę ktoś czyta. Pomimo że wiem, iż istnieją czytacze ninja, bo ja też czasem taka jestem, to ta cholerna świadomość, że nikt nie pozostawił po sobie śladu aż za bardzo we mnie uderza i zwyczajnie robi mi się smutno.
A to, co napisałaś w komentarzu, to aż serce próbuje uciec mi z klatki piersiowej, to takie kochane i dziękuję, że tak uważasz, tak.
Po prostu dziękuję i tak, kocham Cię ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZapraszam do nowego, kpopowego katalogu :))
OdpowiedzUsuńhttp://katalog-kpop-jpop.blogspot.com/
Ten oneshot jest świetny *-*
OdpowiedzUsuńPoetyka świetnie współgrała z fabułą, nie było niczego za dużo ani za mało, dlatego świetnie mi się czytało ;3 postać Sehuna do końca pozostała tajemnicą.. to taka epizodyczna postać w życiu Luhana, która choć jest na krótko to zmienia wszystko. Kiedy życie Lu poznajemy w całości to o Hunnim nie wiemy nic. Podoba mi się to bo opowiadanie do końca niesie w sobie coś tajemniczego.
Fighting! I przepraszam za późny komentarz :/
http://cnbluestory.blogspot.com
Dziękuję za taki miły komentarz ♥
UsuńWidzę, że ten oneshot wyjątkowo się spodobał, za co jestem wdzięczna, bo ten tekst strasznie długo pisałam, nawet nie wiem czemu, ale jestem szczęśliwa, że się podobało, poważnie ♥
Kocham Cię ♥
Bardzo emocjonujacy shot. Jestem pod wrazeniem, potrafisz zmusic ludzi do myslenia slowami, cudowne. Dziękuję ze wysyalas mi link. Gratuluje i zycze duzo nowych pomyslow, inspiracji i weny :)
OdpowiedzUsuńA ja jestem wdzięczna za to, że w ogóle się za to zabrałaś. Kilka słów, a naprawdę mogą podnieść człowieka na duchu.
UsuńJeżeli jeszcze napiszę shota, który przeczytasz, to pewnie znów podrzucę link ;) Dzięki za komentarz ;3
Kocham takie one-shoty. Są strasznie mi bliskie i zawsze czytając je mam słodko-gorzkie odczucia. Już nie wspomnę o tym, że Twój styl pisania jest po prostu przepiękny ♥
OdpowiedzUsuń