Tytuł: Destroyed
Paring: ?
Uwagi: dużo. Sceny zabójstw, demony,
naruszone kwestie religijne, dość widocznie. Zmienione fakty.
Gatunek: dramat, au, angst,
nadprzyrodzone, psychologiczne.
Opis: Wszystko się popsuło.
xxx
„Dziś szept wydawał się szeptem.
Juro będzie krzykiem”.
2 listopada, 2015 rok.
Kręte,
wąskie uliczki były skąpane w ciemności nocy, a także cichym szeptem agonii
innych. Wszystko było przesiąknięte goryczą, a także czymś nieznanym, czymś
mrocznym, co powodowało zimne dreszcze. Ciche jęki bezdomnych ludzi,
miauknięcia kotów, które włóczyły się tak samo, jak ludzie, nie mogąc znaleźć
sobie miejsca. Przeciskały się pomiędzy wąskimi uliczkami, znacząc drogi, które
zwykły człowiek nie miał prawa przejść. Ich wychudzone ciała lekko mknęły,
roznosząc nieprzyjemną aurę, która była wyczuwalna na parę kilometrów, ale
ludzie nie zwracali na to uwagi, zbyt pochłonięci swoimi sprawami, by zauważać.
Chłodny
wiatr jesieni przesiąkł w jego ciemne ubranie, a jego popielate włosy rozsypały
się wokół twarzy, tworząc popielatą wichurę. Nie czuł zimna, może dlatego, że
po prostu wyzbył się po części swojej cielesnej formy, pozostawiając tylko
duszę, która była popsuta. Zbyt popsuta,
by ją naprawić, zadośćuczynić wszelkie krzywdy, a nawet występki, jakie
popełnił. Nie miał nawet ochoty poprawiać tego, bo nie miał po co. Ludzie teraz
wydawali się być zbyt chciwi jak na jego gust, choć nadal czuł pręgi swojego
człowieczeństwa na sobie. Pomyśleć, że kiedyś - zaledwie trzy miesiące temu -
był taki sam. Zabiegany, pochłonięty sobą. Nie zwracający uwagi na nic.
Dotknięty
Ręką Demona prychnął głośno, po czym wskoczył na kolejny dach. Noc była
faktycznie chłodna, a na niebie rozciągały się bladosrebrne smugi, które
pozostawiał księżyc, który próbował się przebić przez gęstą warstwę chmur,
które widniały na niebie od niepamiętnych czasów jesieni. Wszystko wsiąkało w
jego czarne ubranie, które przylegało do jego ciała, kiedy biegł ostrożnie na
krawędzi dachu. Jego praca – chociaż to nie była praca – nie była ani
niebezpieczna ani bezpieczna. Graniczył na skrajach, istniał tylko, że ktoś
zapragnął go mieć pod ręką. Czyżby był aż tak niedobrym człowiekiem by został
Naznaczony?
„Dobry człowiek po śmierci zawsze będzie
złym.
Dobro nie zawsze zakwita w sercach”.
11 sierpnia, 2015 rok.
Trumna
była wyściełana białym jedwabiem, wyglądała jakby była wykonana na zlecenie
jakiegoś milionera. Ciało w niej leżące miało na sobie drogi, czarny garnitur,
który idealnie leżał na zastygłym ciele. Popielate włosy, które były farbowane
na ten kolor niezliczone razy, były zaczesane jak zwykle nienagannie, nawet po
śmierci musiał wyglądać godnie.
Dotknięty
Ręką Demona prychnął cicho, po czym podszedł do swojej własnej trumny.
Niewiarygodne, że umiał przenieść się nawet w czas, kiedy chowali jego bezwartościowe
ciało. Patrzył beznamiętnie jak zamykają ją, po czym wędrują na cmentarz. W
tamtym dniu było ciepło, za ciepło jak dla niego. Cała atmosfera była napięta,
ludzie nie wylewali zbędnych łez, co było zdziwieniem, ale Demon wyparł
wszelkie myśli; to tylko ludzie, mistrzowie w oszustwie i obłudzie.
Zacisnął
swoje blade usta, po czym wszedł na nagrobek jakiegoś nieboszczyka. Nie
przejmował się zniczami, kwiatami, nie miał prawa niczego zwalić. Słowa księdza
odbijały mu się w uszach, ale to wydawało się być tylko zniekształconym
szeptem, szpetnymi słowami, które w jego mniemaniu nie miały prawa paść.
Więc czemu niczego nie słyszał?
„Dzisiejszy dzień jest kołysanką.
Jutrzejszy krwawą opowieścią”.
— Wu Kris
był bardzo szanowaną i dobrą osobą! Nie masz prawa mówić takich rzeczy! Nie
masz grama wstydu, jak śmiesz mówić tak o swoim bracie? — wysoki chłopak łapał
ciężkie oddechy, jakby przebiegł maraton. — Wyjdź stąd — wymamrotał. — Wynocha!
— Wiesz,
że mało mnie obchodzi jego śmierć? — wysyczał przez zęby Jongin.
—
Powiedziałem coś. Jeżeli nie wyjdziesz drzwiami, jest okno. Nie masz prawa tu
wchodzić, taki śmieć jak ty nigdy nie zasługiwał na takiego brata. On ci
pomagał, wspierał, a ty nie masz do nikogo szacunku. Do nikogo. Ani do rodziny
ani do przyjaciół.
Kiedy
Jongin otwierał ponownie usta Tao siłą wypchnął go na korytarz, po czym
zatrzasnął mu je przed nosem.
Wu Jongin
był rodzonym bratem Yifana. Nie był jednak taki jak brat, miał wszystko w
nosie, chodził do klubów, nie interesował się rodziną, ani żadnym z przyjaciół,
przypomniał sobie o nich, kiedy czegoś tylko chciał. Był po prostu szatanem
chodzącym po ziemi.
Tao
zastanawiał się tylko nad jednym. Czemu Sehun nigdy mu nie przywalił, skoro
dobrze wiedział, że Luhan go zdradza właśnie z nim? Słodki Lulu nie był na tyle
słodki, każdy to wiedział, ale jeszcze nikt nie powiedział mu prosto w oczy, że
jest nikim. Być może to był strach, ale Tao dobrze wiedział, że jeżeli Luhan
tak dalej będzie robił zostanie sam. Sehun był na skraju, więc niedługo słodka iluzja
i otoczka pękną jak bańka mydlana. Luhan i Sehun nigdy nie potrafili żyć razem,
ale jednak skończyli we własnych ramionach. Oh faktycznie kochał Lu, ale
starszy miał to w nosie, co perfidnie wykorzystał Kai, zaciągając go do łóżka,
tylko, by przytrzeć nosa własnemu przyjacielowi. Czy tak się postępuje? Czy
śmierć własnego brata nie miała dla niego sensu?
Tao usiadł
na podłodze, po czym starał się nie rozpłakać. Nie mógł uwierzyć, że Kris
odszedł. Jak on śmiał ich wszystkich zostawić?
Yifan był
dobrodusznym człowiekiem, dbał najbardziej o rodzinę i przyjaciół, martwił się,
wspierał. Teraz go już nie ma. Zostawił wszystkich, tych, którzy zdążyli się z
nim zżyć, pokochać jak brata.
Tao
cierpiał jeszcze bardziej niż inni. Skrycie go kochał, nie mówiąc nic, tylko
trwając u jego boku, by być blisko. Nie miał odwagi mu powiedzieć tych słów, bo
w głębi duszy obawiał się, że straci go już na zawsze. Teraz zostały mu gorzkie
i pełne goryczy wspomnienia. Bo tam Kris jeszcze żył.
Wydawało
mu się, że wczoraj było pięknie, piękna melodia w postaci głosu Wufana wciąż z
nim była, dziś została mu cisza, która była karą w samotności.
„Śpiewaj wraz ze mną,
Jutro wszystko stanie się ciszą”.
Dotknięty
Ręką Demona szedł ciemną uliczką, wsłuchując się w to co działo się wokół
niego. Chyba za bardzo jeszcze nie ogarnął tego, co się działo, bo nie rozumiał
niczego. Chyba nigdy już nie zrozumie, podążając samotną ścieżką. Przecież
nikogo nie miał.
Cichy
szloch odbił się w jego głowie, ale zignorował to. To nic nie znaczyło, więc
taki odgłosami nie zamierzał się przejmować. Nie było warto.
Wiatr
zrobił się uciążliwy. Nie do wytrzymania. Taki irytujący.
Jak
szpetny szept, nękający jego umysł i uszy.
„Miłość
nie istnieje.
Istnieje tylko przywiązanie”.
Tao ruszył
przez środek kościoła, wpatrując się w ołtarz. Nigdy nie przychodził do
kościoła, ale w końcu się zdecydował, znajdując w rzeczach Krisa chińskie imię,
które było starannie napisane.
Serce go
bolało, nadal chodził jak w amoku, wciąż łudził się, że to tylko głupi sen, a
nie rzeczywistość, która obdzierała go ze wszystkiego. Nawet z pozytywnych
uczuć, jakie żywił, gdy Wufan jeszcze żył.
Niebo
płakało wraz z nim, próbując objąć go swoim płaszczem cierpienia, przyjąć go do
grona cierpiących. Nie umiał się odnaleźć, pędził w to, co było, a nie mógł
odgarnąć od siebie natrętnych myśli: go
już nie ma.
Tao usiadł
w ławce, tuż przed ołtarzem, łapiąc się za klatkę piersiową. Nie umiał sobie
poradzić z cierpieniem, jakie go rozsadzało od środka, nie umiał zniwelować
tego okropnego uczucia, uczucia pustki.
Po prostu
nie umiał się pogodzić z tym, że jego miłość odeszła, a on został sam z tym
uczuciem. Po prostu nie umiał powiedzieć tego, że nie zdążył kochać.
Łzy same
się uformowały, znacząc drogę ku dole, na bladych i zapadniętych policzkach,
żłobiąc mokrą drużkę na suchych policzkach. Może to w jakiś sposób pozwoli mu
wyzbyć się toksycznych uczuć, myśli, które cały czas zaprzątały mu głowę, nie
pozwalając mu na spokojny sen, tylko męcząc go sennymi marami, które niegdyś
były szczęśliwymi chwilami.
Nie
wiedział ile tak siedział, ale nie obchodziło go to. Ważne, że mógł wypłakać
się w samotności, nie pozwalając by ktoś otarł jego łzy. To wciąż bolało, nie
ważne, ile minie czasu.
— Wiesz
czemu ludzie przychodzą do kościoła? — Tao podniósł wzrok, kiedy do jego uszu
dobiegł głos, bardzo delikatny i ciepły.
— Nie wiem
— burknął. Nie chciał słuchać wywodów, nie teraz, nie w takim stanie.
— Dom Boży
jest dla każdego otwarty, można tu wypowiedzieć swoje żale oraz porozmawiać z
Bogiem — młody ksiądz przysiadł obok niego, po czym spojrzał na ołtarz.
—
Porozmawiać z Bogiem? — Zitao powtórzył głucho. — Więc, mam żal do Boga, że mi
zabrał jedyną wartościową osobę. Zostałem z niczym, choć wszystko mam. Co
śmierć może zrobić z człowiekiem? — zaśmiał się gorzko. — Nigdy nie przychodziłem
do kościoła, ale coś sprawiło, że musiałem tu przyjść. Chciałem poszukać kogoś,
kto może mi coś powiedzieć. Nie wiem czy to coś mi da, ale czuję pustkę, nawet
jeśli mam dookoła ludzi. Inni nie mogą mi zastąpić kogoś bliskiego, prawda?
— Śmierć
dotyka każdego z nas, więc nie mamy prawa obwiniać za to Boga.
— Ach,
tak? A może ja zrobię wyjątek?
— Więc,
dlaczego tu jesteś? — ksiądz zignorował jego wcześniejszą wypowiedź. – Co masz
ważnego do przekazania?
— Szukam niejakiego
Yixinga — oznajmił Tao. Ksiądz się spiął.
— Dobrze
się składa, bo akurat to ja jestem. Więc, musisz mieć powód, by mnie szukać.
—
Oczywiście, że mam — szepnął. — Znałeś Wu Yifana?
Odpowiedź
nie nadeszła szybko, minęło kilka minut, gdy Yixing skinął głową, jakby
niemrawo.
— Tak,
znam. Co u niego słychać?
Zitao
przełknął ciężko ślinę, bojąc wypowiedzieć te słowa, które zwiastowały utwierdzenie
go w tej okropnej rzeczywistości.
— On nie
żyje.
Zapadła
cisza.
„Wspomnienia mają zawsze gorzki smak.
Nieważne ile czasu minie”.
Dotknięty
Ręką Demona wpatrywał się w szybę, za którą działo się więcej niż by chciał.
Czemu czuł
dziwne uczucie w środku siebie, tak jakby niechęć to dwójki mężczyzn, którzy
nie mieli pojęcia, że właśnie ktoś stoi im nad łóżkiem, obserwując jak ich
odcienie skór się odróżniają. Demon ignorował porcelanową cerę chłopka leżącego
na jedwabnej pościeli. Nie zwracał uwagi, jak dłonie ich obojga wędrują po
swoich ciałach niecierpliwie, tworząc szlaki, badając siebie nawzajem. Ich jęki
czy ciężkie posapywania były tylko głuchą ciszą, nic nie znaczącą.
Więc w
jednej chwili zapragnął poczuć ich krew, posmakować tego słodkiego smaku, który
kusił.
Demon
powoli wyjął miecz, który dumnie dzierżył u swego pasa i wycelował zimny metal
w plecy wciąż poruszającego się chłopaka. Czuł dziwną nienawiść do tego widoku,
a gdy zauważył pierwsze krople ciemnoczerwonej krwi poczuł dziką satysfakcję. Patrzył
na wszystko z wielką przyjemnością, zanurzając ostrze głębiej, słuchając tym
razem jęków, a nawet krzyków bólu z wielką przyjemnością. To wydawało się być
kołysanką na smutne wieczory, gdzie nie istniało nic.
Kiedy
pierwsze ciało runęło na te drobniejsze, a rozdzierający krzyk wypełnił cały
pokój, Demon poczuł przemożną ochotę ponownego zanurzenia ostrza. Dotknięty
Ręką Demona wskoczył delikatnie na łóżka i zrzucił puste ciało na podłogę,
chcąc zrobić sobie miejsce do drugiego chłopaka, który był przyozdobiony krwią,
tak pięknie kontrastującą z jego bladą skórą. Demon końcówką ostrza przejechał
ostrożnie przez środek torsu, zostawiając krwawą szramę, która była tylko
początkiem wielkiego dzieła.
Dziwna
satysfakcja, krew, krzyki.
Pościel
stała się mokra, kiedy krew wsiąkała w materiał, tworzyła ścieżki. Na podłodze
zrobiła się kałuża, gdyż z drugiego ciała ona powoli się sączyła, wsiąkając w
drewniane deski. Z prześcieradła spadały ciężkie, okrągłe krople, tworząc cichy
szum, taki piękny, niepowtarzalny.
A
najpiękniejsze z tego wszystkiego były ciała, które zdobiły całe pomieszczenie.
„Krzyk jest tylko oznaką słabości.
Płacz to tylko krople”.
— Dziś nic
nie ma znaczenia.
Sehun
wyglądał jak wrak człowieka, nie chciał nic jeść, zamknął się w sobie i nic go
nie cieszyło.
Tao miał
ochotę sam zniknąć, nie pozostawiając po sobie nic.
Dzisiejszego
dnia, o godzinie czwartej nad ranem znaleziono dwa martwe ciała.
Wu Jongin
i Xiao Luhan.
Tao
doskonale wiedział, że mieli ze sobą romans, Sehun też, ale przyłapanie ich na
gorącym uczynku (świadczyła o tum nagość oraz ślady stosunku), było gorsze niż
sama wiedza. Śmierć Luhana na Sehuna wpłynęła okropnie, ponieważ młody Oh
pomimo tego co robił mu Lu – kochał go. Nie tylko nieliczne zdrady, ale także
śmierć poskutkowała depresją.
Najpierw
śmierć Krisa, później niewyjaśnione morderstwa… Boże, czy to wszystko jest snem, z którego nie możemy się wybudzić?
A może to jakaś pierdolona gra, gdzie nie
można pokazać, że jest się słabym?
Tao miał
ochotę krzyczeć, płakać.
Ale nie zrobił.
„Słabość.
To coś, co każdy posiada”.
Yixing
siedział przy drewnianym biurku i palcami kreślił wzory na starym zdjęciu –
może było wyblakłe, pełne zarysowań i wgnieceń, ale wciąż posiadało swoją
wartość.
Zdjęcie
przestawiało wysokiego mężczyznę, z zaczesanymi za ucho blond włosami, w
kącikach ust błąkał się uśmiech. Pomimo że oczy wrażały ostrość gdzieś w głębi
zdjęcia czaiła się nutka szczęścia.
Westchnąwszy
wyciągnął z szuflady jeszcze jeden dokument, który na zawsze pozostawił w jego
sercu długą rysę, która boleśnie pulsowała aż do dziś. Ilekroć widział
starannie napisane litery miał ochotę się rozpłakać i cofnąć się w czasie o
kilka lat, które teraz były niezliczonymi minutami goryczy.
List,
który trzymał w dłoni był ostatnim listem jaki dostał od ostatniego razu, kiedy
go widział. Być może nie miał mu tego za złe, ale wciąż w jego sercu została ta
mała blizna, która piekła na samo wspomnienie tych ciepło-zimnych oczu, które
uśmiechały się tylko momentami. Wciąż pamiętał ładnie skrojone usta, które
formowały się w delikatny uśmiech, a ciepłe słowa otuchy wypływały z pomiędzy
warg jako kołysanka na szargane nerwy.
Wciąż
posiadał swoją słabość, która teraz odeszła, ale nic nie mógł poradzić, że po
słowach młodego chłopaka ból rozdzierał mu serce, a słone łzy kapały na drewniany
blat biurka.
On nie żyje.
„Nietrudno zostać bezwładnym.
Ludzie to tylko głupie marionetki”.
Sekcja
zwłok nic nie wykazała.
Liczne
nacięcia wskazywały na zwykły nóż, a ślady stosunku tylko pogrążyły w rozpaczy
młodego Sehuna. Chłopak pogrążał się psychicznie, ale Tao nie miał najmniejszej
siły, by mu pomóc. Sam staczał się na samo dno, sam ciągnął ostatkami sił.
Wszystko
się popsuło.
Tao nie
wierzył w Boga. Przez całe życie szedł z dumnie podniesioną głową, ale teraz ta
duma gdzieś znikła i została tylko marionetka, która czekała na swojego pana,
który poprowadzi ją jak należy. Tao nie miał najmniejszej chęci żyć.
Na
pogrzebie Luhana i Jongina była tylko marna garstka ludzi. Sehun nawet nie miał
ze sobą głupiego kwiatka, co poniekąd Zitao rozumiał. Sam nie miał najmniejszej
ochoty niczego kłaść na świeżej ziemi, ale zmusił się do tego, by położyć małą
wiązankę. Po krótkiej modlitwie, paru słowach wszyscy rozeszli się do własnych
spraw.
Nikt tak
naprawdę nie wiedział, co szara twarz mogła skrywać pod sobą.
„Co dziś dla mnie masz?
Ja mam śmierć i rozpacz”
Dotknięty
Ręką Demona zastanawiał nad tym, dlaczego czuł wielką, a nawet palącą potrzebę
zabicia. Kropelki krwi nadal brzęczały mu w pamięci, a gdy przypomniał sobie
obraz przed dokonaniem czynu, w jego wnętrzu na nowo rozpalił się żar, który
ugasił krwią.
W głowie
słyszał szmery, ale dzielnie je ignorował, wmawiając sobie, że to nic takiego.
Teraz istniał wyłącznie dla siebie i jego jedyną podporą był on sam dla siebie,
a tak naprawdę nie miał się do nikogo zwrócić.
Był niesiony
przez żale innych, a chłodny wiatr był jak jego środek transportu.
xxx
Czemu? Czemu nas zostawiłeś, niosąc za sobą
wielki żal? Wszystko się popsuło.
xxx
Sehun
zatracił się w sobie i swoim cierpieniu. Tak naprawdę on już sam nie miał
pojęcia, jak ma sobie pomóc, ale chyba nawet pomocy nie chciał. Potrzebował
jedynie spokoju i chwili wytchnienia od tego, co go spotkało. Nie miał już siły
płakać, a nawet ruszać w rejony swojej pamięci – jego wspomnienia wydawały się
być takie same.
Luhan
nigdy nie był jego wart.
Ale to nie
zmieniało faktu, że po tylu zdradach, po tylu ohydnych słowach jakie usłyszał
nie był w stanie się podnieść i unieść swoją głowę. To tak jakby zatracił całą
swoją dumę jako człowiek, a przecież o to nie chodziło, prawda?
Młody Oh
zdawał sobie sprawę, że Tao się stara wszystko ogarnąć jak najlepiej, ale on
także już nie miał siły. Śmierć na dobre zawitała w ich progi, co było
koszmarem z którego chciał się wybudzić.
Sehun
westchnął głęboko, po czym podkulił swoje nogi pod klatę piersiową, obejmując
swoje kolana ramionami. Mimo że w świadomości wiedział, że powinien coś ze
swoim życiem zrobić, to jednak nie miał siły fizycznej, by wstać i zrobić coś produktywnego.
Chociaż powinien pomóc mu się otrząsnąć… Ale czemu to wydawało się być takie
trudne?
xxx
Tao
zatracił się w tym o czym myślał. Chciał, by ktoś go usłyszał i dał ukojenie.
Żeby zabrał wszelkie cierpienie, jakie ich spotkało, a dał nieco radośniejsze
chwile. Nie chciał być szczęśliwy – on po prostu pragnął tego, by w końcu
odzyskać spokój.
Dlatego
właśnie teraz trzymał w dłoni butelkę alkoholu i patrzył na żyjące miasto. W
sumie tak naprawdę nie obchodziło go, że żyje, po prostu chciał zapomnieć, że
wszystko tak naprawdę runęło.
Wszyscy cię kochali, więc dlaczego nas
zostawiłeś? Czy to jakaś pierdolona gra, w którą muszę zagrać?
„Tańcz, tańcz,
Ja podam Ci nóż”.
Kropelki
krwi tworzyły mały wodospad.
Skapywały
z nasączonego nimi prześcieradła na drewnianą podłogę. Tym razem zabił z
wielkiej potrzeby, a osoba, która to była nie wywoła w nim tak palącej
frustracji, jak kilka dni temu. Po prostu poczuł potrzebę, a padło na losową
ofiarę. Chłopak miał miedziane włosy, w sumie był ładny, ale teraz jego
policzki zdobiła rozbryzgana krew. Maleńkie kropelki skapywały z jego bladych
policzków, a szara koszulka przesiąkła nią, gdyż z rany wylewały się litry.
Pożegnał
go wrzask, a w głowie po raz kolejny zrodziły się skowyty żalu, które teraz
rozsadzały mu głowę.
„Szept jest jak głos
Nigdy nie wiesz, kiedy go usłyszysz”.
Tao po raz
kolejny w swoim życiu usiadł w drewnianej ławce, patrząc na ołtarz. Lampki
oświetlały cały kościół, a cały ołtarz oświetlały świece. Tao był pewien, że
zapalili je ludzie wierzący, w jakiejś intencji.
On sam z
miłą chęcią by zapalił taką świecę, ale nie miał żadnej, a gdy usiadł stracił
całą energię.
Nie
wyglądał jak dawny on. Miał zapadnięte policzki, oczy podkrążone od ciągłego płaczu,
a pod bluzą chowało się chude ciało. W sumie też nie miał ochoty jeść, ale...
kto by się tym przejmował? To nie był jego największy problem.
Ktoś do
niego się dosiadł.
I
wiedział, że to jest ksiądz, którego spotkał. Tym razem nie miał zamiaru
płakać, chciał po prostu w spokoju wysiedzieć parę minut. Być może chciał się
wygadać Bogu.
— Kim był
dla ciebie Yifan? — wykrztusił.
Tak
naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi. Rzucił to pytanie, bo tak.
Yixing
poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, ale Tao to zignorował. Tak naprawdę
już wszystko ignorował.
— Był
bardzo ważną osobą w moim życiu — cicha odpowiedź była bardziej jak szept.
Nadchodziła niespodziewanie.
Tao skinął
głową, po czym przeniósł wzrok na krzyż.
— Zostawił
po sobie wielką pustkę, a wielu ludzi wciąż nie może się otrząsnąć z szoku, że
jego już nie ma — wyznał. — Śmierć przygarnęła go jak własne dziecko,
obdzierając nas ze wspaniałego człowieka.
Lay nic
nie powiedział, ponieważ sam doskonale wiedział, jaki Kris był. Żałował teraz
wielu decyzji i chciałby cofnąć czas.
— Nie
możesz się załamywać, tylko iść naprzód. Jeżeli będziesz wracać do przeszłości
ona jeszcze bardziej będzie cię dołować. Będzie wracać z większą siłą. Dlatego
warto zapomnieć.
xxx
Yixing zgniótł
w dłoni stare zdjęcie, a w gardle pojawił się nieprzyjemny ścisk.
Wufan
napisał mu piękny list, który do tej pory leżał u niego w rzeczach. List zawierał
w sobie cudowne wyznanie miłości, ale będąc młodym spanikował i uciekł,
zostając kimś, kto miał cierpieć za własne błędy. Był zły po latach na siebie,
że stchórzył i bez słowa odszedł, ale teraz nic nie mógł zmienić. Teraz znów
pozostały mu gorzkie wspomnienia.
„Jeden szept nie może przebić tysiąca,
A tysiąc to naprawdę wiele”.
Dotknięty Ręką
Demona szalał. Jego dusza gniła, został pochłonięty przez ciemność. Tym razem
słyszał wiele szeptów, które jęczały boleśnie.
Nie mógł
zapanować nad rosnącą chęcią, by zabić.
„Wstań,
Jednak nigdy nie będziesz na nogach”.
Tao
postanowił, że w końcu stanie na nogi i zacznie funkcjonować jak normalny człowiek.
Wciąż
pamiętał o śmierci swojego ukochanego, ale nie mógł wiecznie płakać. Musiał też
postawić na nogi Sehuna, do którego bardzo się zbliżył. W tym czasie musieli
dbać o siebie i wspierać się nawzajem, bo wiele przeszli.
Miał nadzieję,
że zacznie od początku.
A tak
naprawdę nic nie miało swojego końca, a wszystko dopiero się zaczynało.
xxx
Naprawdę nie wiem
co to jest, ale musiałam to napisać. W końcu to skończyłam i wiem, że jest
dziwny, ale o to w tym oneshocie chodzi.
Nie pytajcie mnie
dlaczego tak, a nie inaczej się skończyło, po prostu mnie naszło na to, tyle.
Teraz zajmę się
czymś bardziej weselszym i przepraszam za brak odzewu z mojej strony – nieco schodzi
mi się z pisaniem.
Przepraszam za
brak Shadows – na razie nie mam pomysłu jak napisać dziewiąty rozdział, proszę
o wybaczenie.
Zbetowałam bloga!
Cholera, ile ja
się z tym męczyłam, wszystkie teksty przeorałam, sami sprawdźcie.
Nie wszystkie
jednak przeszły metamorfozę z tekstem, nie chcę kombinować, bo jednak to moje
początki, nie?
No to mam
nadzieję, że w jakimś stopniu się Wam spodobało i nie spaczyłam Wam psychiki,
ja sama się teraz dziwnie czuję ;-;
Aa,
zaktualizowałam zakładki – i jeśli chcecie poczytać coś o mnie to zapraszam do
Autora, wydaje mi się, że stworzyłam dość ciekawy opis :))
Do zobaczenia!
Podobało mi się, serio.
OdpowiedzUsuńTo było takie inne i jednocześnie wciągające.
Przepraszam, no ale śmiechłam jak wyobraziłam sobie księdza Yixinga XDD
Podsumowując... dobra robota! Dużo weny~
/Miyuki
Dziękuję ♥
UsuńLay jako ksiądz jest fajny, a jak to pisałam to jakoś poszło, no ale on jest specyficzny, więc spoko xD
Dzięki za komentarz ♥
Ciekawy tekst, trochę mroczny, fajny klimat ;3
OdpowiedzUsuńW pierwszych akapitach wkradło Ci się sporo błędów.. najczęściej powtórzenia, a w pierwszym zdaniu zrobiłaś już pleonazm. Ciemne uliczki skąpane w ciemności.. przepraszam, ale to aż razi w oczy ;;
Nie zrozumiałam też, dlaczego w tym tekście pojawiła się postać Laya.. myślę, że ciekawiej by było też nadać mu jakąś historię i wyjaśnić związek z Krisem ;3
Fighting! Czekam na kolejne dzieła ^^
http://cnbluestory.blogspot.com/
w końcu przeczytałam i nie żałują. to na serio bardzo dołujący, smutny, krwawy, ale bardzo piękny oneshot. podkreślił moją nienawiść do kailu, którzy sumienia nie mieli. zostawmy lepiej ich na boku, bo nie chce sobie humoru psuć. śmierć Krisa wstrząsnęła Tao. to było takie rozczulające. szkoda mi Sehuna! matko! dlaczego on ma cierpieć przez te ścierwo? szlak jasny mnie trafia!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam! :D