Do you
love me now?; chenchan/chenyeol, fluff, komedia, crack, au, romans.
A/N: Dziś dzień zakochanych czyli Walentynki.
Powiem wam szczerze, że szykowałam coś specjalnego na tę okazję i mam. Po
pierwsze: fik nie jest tylko mojego autorstwa. Pisałam tego shota wraz z Kają inaczej z Ristu Senpai. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu i, że nie
pochrzaniłyśmy niczego :3 Specjalne dedykacje dla czytelniczek tego bloga, oraz
czytelników, jeżeli już są tu tacy :3 Wszystkiego najlepszego, misie :3 To w
końcu dzień zakochanych <3 Dziękuję za wszystkie wiadomości na asku i
komentarze, to naprawdę miłe. Proszę skomentujcie ten post, bo nie tylko ja nad
nim pracowałam.
Jeszcze krótka notka
od Ritsu.
Cześć wszystkim, tu Ritsu. Jestem tu dziś
gościnnie, więc nie będę się rozpisywać. Jestem bardzo wdzięczna Misiowi
Yogowi, że zgodziła się na współprace tym opowiadaniem, bo cierpię na brak
ChanChena, a pisało się bardzo miło :D Mam nadzieję, że wam się spodoba i
jeszcze kiedyś będę mogła się tu pojawić.
Miłego czytania~
* * *
To miał być jego pierwszy dzień pracy w
kawiarni. Stał przed szklanymi drzwiami i po raz ostatni spojrzał na szyld z
nazwą kawiarni, która w jego mniemaniu była po prostu głupia. Kto normalny
nazywa kawiarnie ,,Kawiarnia"? Pokręcił głową nie chcąc, aby coś tak
nieważnego zajęło jego myśli. Wziął głęboki oddech, uśmiechnął się delikatnie i
wszedł do środka. Wnętrze wyglądało tak samo jak na zdjęciach w internecie,
więc nic go specjalnie nie zaskoczyło. Tylko dwa stoliki były zajęte. Przy
jednym siedziała starsza pani, obsługiwana przez młodego chłopaka z uroczym
uśmiechem, przy drugim jakiś nastolatek. Podszedł do lady i spojrzał na duży
zegar, który właśnie wybił godzinę dziewiątą. Odetchnął z ulgą, ponieważ
oznaczało to, że dotarł na czas. Z zaplecza wyszedł wysoki chłopak, groźnie
zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się z wyższością. Jongdae stwierdził, że jest
gdyby nie jego wyraz twarzy, byłby całkiem przystojny. Ubrany był w grafitowy
garnitur, a na piersi przyczepioną miał plakietkę z napisem ,,Happy
Virus", który kompletnie do niego nie pasował.
— Kim Jongdae? — miał niski głos, idealnie pasujący do jego postawy. Chłopak niepewnie
pokiwał głową. — Witamy — nie brzmiał zbyt zachęcająco. Nawet nie
wystawił ręki na przywitanie. —
Nazywam się Park Chanyeol, jestem właścicielem kawiarni, możesz mówić mi
,,szefie". Lay — wskazał na
kelnera zagadanego przez starszą kobietę — pokaże ci co i jak. Twój strój jest na zapleczu. Idź się przebrać — polecił i ruszył w kierunku nastolatka przy
stoliku. Jongdae chwilę jeszcze wpatrywał się w niego i pewnie spędziłby na tej
czynności jeszcze długie godziny, ale na szczęście opamiętał się i grzecznie
podreptał ubrać swój uniform.
Przyjrzał się sobie dokładnie i ze strachem
utwierdził się w przekonaniu, że jego ubranie jest za duże. W spodniach mógłby
utonąć, koszula sięgała mu do ud, a o przydługi fartuch potykał się na każdym
kroku. W dodatku muszka była przyszyta do zbyt ciasnej gumki, przez co ciężej
mu się oddychało. Sądził, że zaszła jakaś pomyłka, bo na przygotowanej
plakietce zamiast jego imienia, widniał napis ,,Chen". Klnąc pod nosem
zdjął niewygodną muszkę. Jęknął widząc czerwony ślad na szyi i zabrał się za
rozpinanie śnieżnobiałej koszuli. Zamarł gdy usłyszał ciężkie, pewne kroki.
Musiały należeć do właściciela kawiarni.
— Szefie — odwrócił się do bruneta opierającego się o framugę drzwi. Wyglądał na
rozbawionego, co tylko wkurzyło niższego. — To nie może być mój strój, jest za duży i należy do jakiegoś Chena — Chanyeol tylko prychnął.
— A widzisz tu jakiś inny strój?
— No nie — Jongdae robił się coraz bardziej zdezorientowany.
— Bo nie ma innych pracowników i strojów też
innych nie ma. Jesteś tylko ty, Lay i ja. Każdy z nas posługuje się jakimś
pseudonimem, twoim jest Chen.
— Ale to jest ogromne! — pominął fakt głupiej ksywki i przemilczał
złośliwą uwagę o niedopasowanym ,,Happy Virusie", jaka cisnęła mu się na
usta.
— Widzę — odburknął Park. — Nie podałeś
swoich wymiarów przy zgłoszeniu, więc to twoja wina.
— Nikt nie powiedział, że mam je podać — oburzył się. — To nie jest moja wina —
wycedził przez zaciśnięte zęby.
— Sam mogłeś na to wpaść — wzruszył ramionami. — Twoja wina i twój problem. No i może się
zapnij, bo klienci mogą być niepocieszeni widząc twoje ciało — Chen dopiero przypomniał sobie, że ma rozpiętą
do połowy koszulę. Zawstydzony zaczął szybko zapinać kolejne guziki. — Chociaż mi to ani trochę nie przeszkadza. -
posłał mu złośliwy uśmieszek i odszedł.
Jongdae ukrył twarz w dłoniach i jęknął. Nie
miał pojęcia co zrobić, nie mógł zrezygnować, bo potrzebował tej pracy, ale z
szefem się raczej nie dogada. Chciał wyjść i trzasnąć drzwiami, zapominając o
tym przeklętym człowieku. Nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Pisnął
wystraszony. Przed nim stał Lay, wyraźnie zmartwiony sytuacją nowego kolegi z
pracy.
— Wystraszyłeś mnie. Musiałeś się tak skradać? — skrzyżował ręce na piersi.
— Szedłem całkiem normalnie - odparł spokojnie. — Jestem Zhang Yixing, ale tutaj mówią na mnie
Lay.
— Jongdae, ale chyba właśnie zostałem Chenem — uścisnęli sobie dłonie. Kim odetchnął w duchu,
przynajmniej jedna osoba jest dla niego miła.
— Czy coś się stało? — zapytał z troską. Był naprawdę słodki i
sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego.
— Ten strój — przyjrzał mu się uważnie. —
Jest za duży. Nie dostanę nowego, ale w tym nie dam rady nic zrobić
Lay zastanowił się chwilę i uśmiechnął się.
— Mam pomysł. Ubierzesz moje spodnie, w których
przyszedłem — zakręcił się i zaraz
wygrzebał z dużej torby czarne rurki. — Będą dobre i nikt nie powinien się zorientować, że są częścią stroju.
Koszula może być dłuższa, wystarczy, że podwiniesz rękawy, a fartuchem zaraz
się zajmę. Zaraz wracam, przebierz się w tym czasie — wyszedł a Chen zdjął za duże spodnie i
posłusznie wcisnął się w jeansy Xinga. Nie były dobrze dopasowane, ale
wyglądały znośnie, więc nie narzekał. Zaraz pojawił się Lay z małym
pudełeczkiem. Wyciągnął z niego kilka agrafek i kazał Kimowi założyć fartuch.
Spiął go w taki sposób, że przeciętny obserwator nie zorientowałby się, że jest
za długi.
— Wow, dzięki — pokiwał głową z uznaniem. —
Bardzo mi pomogłeś. Pozostaje tylko kwestia muszki. Nie da się w niej oddychać — westchnął, nie wyobrażał sobie, że będzie
musiał dusić się w niej cały dzień.
— To nie problem. Po prostu jej nie zakładaj — chłopak dopiero zauważył, że Lay nie ma nic na
szyi. — Szef i tak nie zauważy.
— Nie jest zbyt spostrzegawczy? — spytał z nadzieją.
— Ani trochę — zaśmiał się Chińczyk.
* * *
Po
południu letnie słońce zaczęło wlewać się poprzez wielkie szyby. Jongdae nie
miał nawet czasu przyjrzeć się pozostałym pracownikom (których suma samarów nie
było wiele). Kojarzył tylko Laya, ale chłopak znikał to na zapleczu, to szedł
na główną salę. Chanyeol też gdzieś znikał, ponieważ w godzinach szczytu było
naprawdę wiele gości. Chen nie spodziewał się, że ta mała kawiarnia, która
miała jeszcze głupszą nazwę, ma takie powodzenie.
Jongdae starał się zignorować piski nastolatek,
które chyba przyszły podziwiać dwóch facetów na krzyż. Co jedynie zdążył
wyłapać, zanim został zalany pracą, to to, że jego szef nie ma tak pochmurnej
miny, gdy tylko go widział.
Około godziny szesnastej, gdzie ruch był już
znacznie mniejszy dzwoneczek wydał z siebie delikatne dźwięki, oznajmiając tym
samym, że przybył nowy klient. Jongdae uniósł głowę, przyglądając się
mężczyźnie, który zaszczycił ich swoją obecnością.
Ciemną marynarkę miał przerzuconą przez prawe
przedramię, a swoją teczkę – zapewne z papierami – dzierżył w drugiej dłoni.
Miał staranie ułożoną fryzurę, która jeszcze się nie zepsuła i obojętną twarz.
Chłopakowi skojarzył się z typowym facetem, który uważa się za władcę i pana.
Cóż, nie wyglądał na przyjaznego, ale Jongdae musiał przyznać z bólem serca, że
było z niego całkiem przystojne ciacho.
Szczerze powiedziawszy nie ogarniał jeszcze
wielu rzeczy z tej kawiarni, ponieważ był tu dopiero kilka godzin. To był
niewiele czasu z miesiącami, gdzie inni tu pracowali.
Mężczyzna podszedł do lady, uśmiechając się
lekko. Przez to jego twarz nieco się rozjaśniła, a ciemne, niemal czarne oczy
nabrały blasku.
— Dzień dobry — przywitał się, zadziwiając Chena – przyzwyczaił się już do tej ksywki
swoją głęboką barwą. — Poroszę
latte — znów posłał ten uroczy
uśmiech w stronę zawstydzonego chłopaka.
Jongdae robił już to niemal mechanicznie, ale
coś nie pasował mu w swoim zachowaniu. Czuł jak na policzkach występują
czerwone rumieńce, a żołądek ściska się w supeł. Może i miał czasami takie
objawy, ale do cholery, był w pracy. Dlatego też dał sobie mentalnego kopa i
już z większym opanowaniem podał facetowi jego zamówienie.
— Dziękuję.
— Zapraszamy ponownie — Jongdae skłonił się lekko, ignorując skiniecie
głową na jego poprzednie słowa i ten uśmiech.
Po wyjściu nieznajomego i dość później godziny
kawiarnia pustoszała i w końcu Chen mógł obserwować gdzie jego współpracownicy
biegają lub przebywają. Po godzinie dwudziestej mógł spokojnie przebrać się w
swoje ubrania i iść do domu. Był zmęczony, bo naprawdę dziś dowiedział się jak
będzie pracować przez najbliższy czas.
Oddał spodnie Yixingowi i grzecznie
podziękował. Lay machnął ręką i tylko powiedział, żeby wziął zastępcze spodnie.
Przecież Chanyeol się nie zorientuje.
Tuż przed opuszczeniem kawiarni na jego szyi
uwiesił się ten nastolatek, który już na samym początku rzucił mu się w oczy.
— Cześć — zaświergotał mu do ucha. —
Witaj w naszej małej ekipie!
— Um, miło mi? — Jongdae zmarszczył brwi, obserwując jak nieco dziecięcą twarz rozświetla
ogromny uśmiech. Tak, na pewno był jeszcze dzieckiem.
— Ah, tak. Jestem Baekhyun — wystawił mu dłoń i z uśmiechem czekał, aż Chen
ja uściśnie. Oddał uścisk i patrzył zdezorientowany na Baeka. — Idziesz już do domu? — zapytał.
— No tak… Chyba mogę, nie? — zapytał głupio.
— No w sumie tak… Ale myślałem nad imprezą
powitalną, no wiesz — chłopak
podskoczył w miejscu.
— Baekhyun, daj spokój — zza ich pleców rozległ się głęboki głos
właściciela kawiarni.
Chen odwrócił się w stronę głosu i zmarszczył
zdezorientowany brwi. Park nie miał na sobie głupiego, granitowego garnituru –
w mniemaniu Jongdae - tylko zwykłą koszulkę i wąskie, opinające spodnie.
Wyglądał dostojnie, a zarazem dziko jakby zamieniał się w zupełnie innego
faceta po godzinach pracy.
— Ale Chanyeol…
— Baek — Park przekrzywił nieco głowę. — Wszyscy są padnięci, dlatego wracajmy do domu. Chodź — złapał mniejszego za rękę i poprowadził do
wyjścia. — Ty też chodź, muszę
zamknąć kawiarnię — Chanyeol
posłał mu mroczne spojrzenie, aż zimny dreszcz przeleciał po plecach biednego
chłopaka.
Obserwował jak dwójka idzie we własną stronę i
jak twarz jego szefa rozjaśnia uśmiech.
To było dziwne. Bardzo.
Następnego dnia Jongdae wyglądał jak zombie. Do
piątej rano przerabiał swój strój roboczy. Nie wyglądało to idealnie, ale nie
potrafił zrobić tego lepiej w tak krótkim czasie. Sińce pod oczami i niezdrowo
blada cera zdradzały jego niewyspanie. Miał tylko nadzieję, że da sobie radę w
pracy.
Już przy wejściu uderzyła go nieprzyjazna aura
właściciela, który siedział za ladą i zajmował się jakąś papierkową robotą.
— Dzień dobry, szefie — przywitał się z fałszywym uśmiechem. Ten tylko
na chwilę podniósł wzrok i pokręcił głową.
— Nie wyglądasz zbyt dobrze, ChenChen — Kim prychnął, w duchu przeklinając w duchu
swój pseudonim.
— Miłe powitanie — warknął i poszedł na zaplecze, aby się przygotować. Lay znów pojawił się
nagle i wystraszył Chena.
— Widzę, że się nie wyspałeś — stwierdził starszy.
— Całą noc pracowałem nad tym — wyciągnął z plecaka przerobiony strój. — I jak? — nie spodziewał się zachwytu. Yixing pokiwał z uznaniem głową.
— Jest lepiej niż wczoraj — uśmiechnął się i sam zaczął się przebierać.
— Lay, mam pytanie — zaczął młodszy. Kolega spojrzał pytająco w
jego stronę. — Czy on — wskazał na ścianę, za którą powinien znajdować
się Chanyeol — zawsze się tak
zachowuje? — Zhang wydawał się być
zdziwiony.
— Jak zachowuje? No nie jest zbyt poważny i
ciągle się wygłupia, na papieracg też się specjalnie nie zna, ale to chyba nic
takiego — Chen wybuchnął głośnym
śmiechem. To co powiedział Lay wydawało mu się pozbawione sensu. Park był
dupkiem, a nie żadnym roześmianym, niepoważnym człowiekiem. — Nie rozumiem co cię tak bawi. Chodźmy do
roboty.
Wyszli z zaplecza i Chen znów zobaczył
Baekhyuna, który razem z szefem siedział przy jednym stoliku.
Gdy Byun ich zobaczył, przyjaźnie pomachał im
na powitanie.
— Lay, Chen, chodźcie tu! I tak nikogo nie ma! — zawołał ich radośnie. O ile ten pierwszy
bezproblemowo przysiadł się do nich, to Jongdae niepewnie i powoli tylko zbliżał
się w ich stronę. Nagle Chanyeol odwrócił się do niego z obojętnym wyrazem
twarzy.
— Skoro już i tak jesteś na nogach to skocz nam
zrobić coś do picia. Dla mnie americano, dla Laya latte, a dla Baekhyuna gorącą
czekoladę. Wszystkie po dwie łyżeczki cukru — wszyscy wyglądali na dobrych znajomych, nawet wiedzieli co zamówić.
Jongdae poczuł się odsunięty przez szefa. Pokiwał głową i powlókł nogami w
stronę lady. Baek krzyknął jeszcze za nim, żeby nie zapomniał o sobie.
— Wasza kawa — postawił przed chłopakami tacę z czterema szklankami. Wszyscy oprócz
Chanyeola mu podziękowali. Szef bez słowa wziął szybko americano i napił się.
Baekhyun prawie popłakał się ze śmiechu, gdy Park z obrzydzeniem wypluł napój.
— Czemu do cholery jest gorzkie?! — wyglądał na oburzonego. — Jeśli to miał być żart, to niezbyt udany — wziął serwetkę i zaczął wycierać sobie mokrą
twarz. Lay uczynnie rzucił się do pomocy i zajął się koszulą szefa. Chen
spuścił wzrok.
— To była moja kawa — wyszeptał. Nie wiedział czemu, ale czuł się
winny. Mimo tego nie potrafił się nie uśmiechnąć na widok turlającego się ze
śmiechu Baekhyuna, gorączkowo wycierającego koszulę Laya i wkurzonego
Chanyeola.
Kiedy spojrzenie Parka spoczęło na nim, Jongdae
miał wrażenie, że zostanie zabity przez sam wzrok. Widział jak szef otwiera
usta, ale z tej piekielnej sytuacji uratował go dźwięk dzwonka. Wszyscy jak na
komendę spojrzeli w stronę drzwi, gdzie w progu stał wysoki mężczyzna z
wczoraj. Uśmiechnął się szeroko, wchodząc w głąb kawiarni. Wyglądał na
zadowolonego.
— Dzień dobry — przywitał się grzecznie. —
Kawiarnia jest otwarta?
— Oczywiście! Czego sobie pan życzy? — Chen odwrócił się w jego stronę, chcąc w ten
sposób uniknąć starcia z jego głupim szefem.
— To co wczoraj.
Momentalnie twarz Chanyeola spochmurniała, ale
Jongdae stwierdził, że to przez to, iż go znieważył. Podreptał za ladę, czując
za sobą obecność nieznajomego. Szybko wykonał jego zamówienie i podał mu kubek
z parującym naparem. Wysoki mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, po czym
podziękował. Chen powtórzył swoje słowa na co nieznajomy uśmiechnął jeszcze
szerzej.
— Na pewno będę wpadać. Jesteś uroczy... — jego wzrok powędrował na plakietkę
przyczepioną na jego piersi – Chen.
Jongdae spłonął rumieńcem i zaczął mamrotać coś
pod nosem.
Po wyjściu mężczyzny powędrował znów do
stolika. Baekhyun podskakiwał ma swoim krześle podekscytowany, Lay wyglądał
jakby nie ogarniał co się dzieję, a Park siedział nadąsany.
Ta, on niby był niepoważnym i zabawnym
człowiekiem? Niby gdzie?
Reszta dnia minęła dość pracowicie. Niewyspanie
tylko utrudniało i Jongdae miał nadzieję, że nie odstrasza klientów. Od
porannej wpadki unikał jak mógł swojego szefa, który tylko siedział przy
stoliku z Baekhyunem. Jednak jego myśli nie były zajęte gorzką kawą Chanyeola,
a wysokim mężczyzną, który zawstydził Chena.
W ciągu najbardziej ruchliwych godzin, zamienił
zaledwie kilka słów z Layem i raz wpadł na Baekhyuna, kiedy ten wychodził z
łazienki.
— Bardzo jest na mnie zły? — spytał i przygryzł niewinnie dolną wargę.
— Chanyeol? A on potrafi być zły dłużej niż pięć
minut? — zaśmiał się, ale Kim
zachował powagę, co go trochę zaskoczyło. — Nie przejmuj się. To nie twoja wina. Zresztą on już zapomniał — Chen znów miał wrażenie, że nikt nie traktuje
go poważnie. Czy nikt nie widział tego jaki Park był naprawdę? Pokiwał głową i
już miał odejść, ale Byun złapał go za ramię.
— Co jest? — spytał patrząc mu przenikliwie w oczy. Jongdae wzruszył ramionami. Nie
chciał z nim o tym rozmawiać, bo potem pewnie opowiedziałby wszystko Yeolowi. — Wiem, że zachowuje się w stosunku do ciebie
dziwnie, ale może z nim porozmawiaj. On jest naprawdę miły.
— Po moim trupie! — Chen nie miał zamiaru z nim rozmawiać. To było
ostatnie czego chciał.
— Proszę — mimo szczenięcego spojrzenia i delikatnej urody chłopaka zabrzmiało to
bardziej jak groźba. — Jeśli to
nie podziała, to ja to zrobię —
Kim musiał się poddać.
— Obiecujesz?
— Obiecuję! — uścisnęli sobie dłonie na znak umowy.
Jeżeli rozmowa z Chanyeolem byłaby taka prosta,
Chen byłby świętym. Odwlekał tą rozmowę jak tylko mógł, zwalał wszystko na
nawał pracy. Czuł na sobie palące spojrzenie Byuna.
W końcu około godziny w pół do szesnastej,
powlekł się w stronę szefa. Chanyeol siedział pochylony nad dokumentami i
skrobał coś w nich. Zanim dotarł do Parka, wyczytał z ust Baekhyuna
pokrzepiając „Hwaiting”.
— Um, szefie? — odezwał się niepewnie, miętoląc w dłoniach skrawek swojego fartucha.
Chanyeol podniósł wzrok, marszcząc brwi. Już
otwierał usta, ale Jongdae mu przerwał.
— Zanim szef mnie zabije, to chciałbym
przeprosić za tą kawę — powiedział
szybko. — To nie było zamierzone,
przysięgam! A tak poza tym, to była moja kawa... A ja nie słodzę.
— Nic się nie stało, Chen — ciężkie westchnienie opuściło usta jego szefa.
Młodszy chłopak spojrzał na Parka, który lekko się uśmiechał.
Jongdae otworzył lekko usta, gapiąc się na
Chanyeola. Jego twarz się rozjaśniła! Chen nie mógł uwierzyć w to co widzi,
ponieważ nigdy nie widział, aby Park z własnej, nieprzymuszonej woli uśmiechał
się do niego.
— Wracaj do pracy, ChenChen.
Jongdae już miał odpowiedzieć, kiedy drzwi
kawiarni otwarły się, wpuszczając do środka wysokiego nieznajomego. Rozejrzał się
po pomieszczeniu i gdy ujrzał młodego chłopaka, jego uśmiech się powiększył.
W tym samym czasie twarz Chanyeola momentalnie
spochmurniała.
* * *
— Chanyeol, dlaczego zawsze zachowujesz się
dziwnie w towarzystwie naszego, małego, słodkiego Jongdae? — zapytał Baekhyun, wlepiając swoje szczenięce
oczy w twarz przyjaciela.
Yeol uniósł brwi, siadając wygodniej na kanapie
i wkładając sobie do ust kolejną porcję lodów.
— Nie zachowuję się dziwnie, to po pierwsze — zaczął. — Po drugie, nic mu nie robię przecież.
— Kochanie, wyglądasz strasznie ilekroć go
widzisz — oznajmił Byun. — Twoja twarz nie jest taka promienna i
biedaczyna pomyślał, że jesteś nadąsanym dupkiem. Co się stało z Happy Virusem
i jego szerokim uśmiechem, hm?
Chanyeol nie odpowiedział, bo szczerze
powiedziawszy sam nie wiedział dlaczego się tak zachowuje. Chen nic mu nie
zrobił, a gdy go zobaczył sama mu się gęba otworzyła, a jego mózg gdzieś
wyparował. Może przez to, iż mu się spodobał?
— Nie wiem, Baekhyun-ah. Jeszcze nigdy się tak
nie zachowywałem, a moje myśli ulatują i nie mówię tego co chcę, tylko pieprzę
jakieś głupoty. No i oczywiście nie mogę zapanować nad własną twarzą.
Mniejszy postukał się w głowę, po czym wydął
dolną wargę. Na kolanach miał położoną poduszkę, a na niej z kolei opakowanie
z prawie wyjedzonymi lodami.
— Przez ciebie pewnie pomyśli, że jestem dziwny,
wymyślając kompletnie nie pasujące nazwy, czytaj ty. Poza tym, może uciec.
Pomyśl nad tym, Yeol. Wydaje się silny, ale jeżeli będziesz nadal zachowywał
twarz zimnego dupka, twój książkę odjedzie z twojej kawiarni nawet na ośle,
żeby cię nie widzieć.
— Oj, zamknij się — Park wywrócił oczami. — Nie mam zamiaru nic robić w tym kierunku,
wystarczy, że dostaję niezłego pierdolca jak widzę tego wysokiego gościa.
— I tu jest problem — Baekhyun podskoczył na miękkim siedzeniu. — Jesteś zazdrosny! — oznajmił, kierując łyżkę w jego stronę. — No, przynajmniej ten gość umie go poderwać i
się uśmiecha, a nie strzela piorunami z oczu.
— Nie pomagasz, Baek — mruknął Chanyeol.
— Wiem — mniejszy uśmiechnął się. —
Zostaw wszystko mi, a Jongdae będzie twój.
— Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.
Baekhyun nie odpowiedział, już układając
szatański plan w swojej diabelnej główce.
* * *
Minęły dwa tygodnie odkąd zaczął pracować w
„Kawiarni”. Chen starał się już nie podpaść szefowi, który po prostu go
ignorował. Jongdae przywykł w końcu do tego, ale wciąż nie mógł zrozumieć
Chanyeola. Przecież starał się jak mógł i nie miał prawa na niego narzekać.
Każdego dnia szedł do pracy z nadzieją, że nic nie schrzani i Park nie będzie
miał się do czego przyczepić. W duchu nazywał swoje miejsce pracy ,,Kawiarnią
pod ciemnymi chmurami", co niesamowicie pasowało mu do właściciela. Jeśli
miałby mówić o plusach pracy w kawiarni, to oprócz wizyt Krisa (bo tak się
przedstawił ten wysoki mężczyzna), mógł zaliczyć przelotne rozmowy z wiecznie
zakręconym Layem, który nieświadomie poprawiał mu humor. Chen dowiedział się od
niego, że tego dnia Chanyeol był wyjątkowo podminowany, mogło to być związane z
tym, że Kris przyszedł z laptopem z samego rana do kawiarni i siedział już tam
kolejną godzinę, co jakiś czas zagadując Jongdae. Coś w nim pękło, kiedy
podczas przerwy Chen przysiadł się do niego.
— Chen... — zaczął mężczyzna, kładąc swoją dłoń na dłoni młodszego. — Może wyjdziesz dzisiaj ze mną do kina? — zaproponował. Nagle usłyszeli dźwięk
rozbijanego szkła. Zwrócili głowy w stronę Chanyeola, który w ogóle nie patrząc
na stłuczoną szklankę, wlepiał w nich pełne wyrzutu spojrzenie.
Chen nie zdążył nawet otworzyć ust, kiedy koło
jego szefa zakręcił się Baekhyun. Szepnął mu coś do ucha, a twarz Parka
rozjaśniła się przez ogromny uśmiech. Stracił zainteresowanie ich dwójką, a
Chen poczuł się jakoś… dziwnie. Już przyzwyczaił się, że Chanyeol robi mu wyrzuty
na wszystko, nawet jeśli zaczął rozmawiać z Krisem. A wystarczyła sama obecność
Baekhyun i wszystko pękało jak bańka mydlana.
Jongdae zauważył, że przy Byunie, Chanyeol
zamieniał się w potulnego baranka, a na jego twarzy gości uśmiech i w końcu
plakietka z jego przezwiskiem nabiera sensu. Jongdae podświadomie chciał, aby
Park też uśmiechał się w jego towarzystwie i nie rzucał piorunami, nie
odpowiadał oschle, tylko rozmawiał normalnie.
— Hej, Chen? Zgadzasz się? — Kris poklepał go po dłoni, by w końcu zwrócić
uwagę młodszego.
— Co? Aaa. No pewnie! Z przyjemnością! — odpowiedział roześmiany.
Na ustach Krisa pojawił się uśmiech, który
naprawdę spodobał się Jongdae. Może w końcu przestanie myśleć o głupim szefie.
* * *
— Baekhyun-ah — Lay powiedział jego imię w zadumie, stukając się łyżeczką po dolnej
wardze. — Zauważyłem ostatnio, że
spędzasz więcej czasu z szefem. Zmieniło się coś u was, a mnie to ominęło?
Chen nastroszył się, słuchając z uwagą rozmowy,
nawet jeśli udawał, że tego nie robił.
— Po prostu zauważyłem, że jest idealnym facetem
— odpowiedział beztrosko Byun,
opierając łokcie na blacie.
Jongdae powstrzymał się od prychnięcia, czując
dziwne pieczenie w okolicy serca. Gdy tylko Chanyeol będzie spędzać więcej
czasu z Baekhynem, kompletnie straci zainteresowanie Chenem.
— A ty, ChenChen? Jak sprawy układają się z tym
przystojniakiem? — zapytał
radośnie Baekhyun. — Złowiłeś
niezłe ciacho!
— Jest dobrze… Tak myślę — odpowiedział niemrawo.
— To świetnie! Wiesz przynajmniej ile ma lat?
Wygląda młodo.
— Ma dwadzieścia siedem — oznajmił. — Pracuje w dużej firmie. Tak przynajmniej mówił.
— Jest siedem lat od ciebie starszy? — Baekhyun aż usiadł prosto.
— No tak… A ty nie jesteś przypadkiem młodszy
ode mnie? — zapytał, marszcząc
brwi.
— No coś ty, kochanie — Byun zaczął machać ręką. — Mam tyle samo lat ile Chanyeol. Wiem, wyglądam
młodo – zaśmiał się.
— Dlatego szefa mogą wziąć za pedofila, który
umawia się z nieletnimi — wtrącił
Lay, a Jongdae wybuchnął śmiechem, prawie upuszczając filiżankę, którą miał w
dłoniach.
* * *
— Jesteś taki śliczny — Kris nie mógł oderwać spojrzenia od Chena,
który zawstydzony spuścił wzrok. Starszy poprawił mu krawat i weszli do środka
eleganckiej restauracji.
— Woooow — Jongdae przyglądał się każdej rzeczy, chcąc zapamiętać jak najwięcej
szczegółów. Nigdy wcześniej nie miał okazji być w takim miejscu i wszystko
wyglądało imponująco.
— Podoba ci się? — spytał Kris i objął go w talii.
— Jest pięknie — szepnął zachwycony.
Kelner wskazał im zarezerwowany wcześniej
stolik. Zajęli miejsca, Kris złożył zamówienie, bo młodszemu nazwy z menu nic
nie mówiły. Ledwo kelnerka zdążyła przynieść drogie wino, a z ust starszego
wyrwało się ciche ,,Kurwa". Chen spojrzał zaskoczony na niego, a potem
odwrócił się w stronę, w którą wpatrywał się Kris.
— Kurwa — powtórzył. W ich stronę szli Baekhyun z Chanyeolem. Byli wpatrzeni w
siebie i roześmiani. Park wyglądał lepiej niż kiedykolwiek i co najważniejsze -
był szczęśliwy, co charakteryzowało się szerokim uśmiechem. Jongdae zacisnął
pięści, kiedy zajęli stolik obok nich.
— O cześć! — rozpromieniony Baek przytulił na powitanie Chena i zmierzył wzrokiem
Krisa. — Jestem Byun Baekhyun,
widziałem cię wiele razy w kawiarni — uścisnął dłoń starszego.
— Wu Yifan, ale większość osób mówi do mnie Kris
— wyglądało na to, że się
polubili, co w jakimś niewielkim stopniu pocieszyło dwudziestolatka.
— To jest Chanyeol, szef Chena — przedstawił go Baekhyun, wspomniany tylko
kiwnął głową. Kim poczuł, że z każdą sekundą spina się coraz bardziej. Wziął
łyka wina, z nadzieją, że to go choć trochę rozluźni. — Fajnie się złożyło, że jesteśmy wszyscy razem — nawijał Byun. — To taka trochę podwójna randka — Jongdae zakrztusił się i zaczął głośno kaszleć. Niezrażony Baekhyun,
poklepał go po plecach. — Do naszego
małego ChenChena nie dotarło jeszcze, że właśnie randkuje z tym przystojnym
panem? — puścił oczko do Krisa, co
wywołało delikatny uśmiech na jego twarzy. Chen jednak miał gdzieś swoje
osobiste podboje miłosne.
O wiele bardziej interesował go Park, który
cały czas siedział z boku i po cichu przyglądał się całej tej sytuacji.
— Pójdę do toalety — mruknął najmłodszy i podniósł się z krzesła.
— Pójdę z tobą — zaoferował od razu Wu Fan, ale Chen zbył go machnięciem ręki, a on nie
nalegał, zatrzymany przez Byuna i jego urok osobisty. Kątem oka Chen zauważył,
że Baekhyun zajął już jego miejsce. W stronę swojego szefa nawet nie spojrzał.
Przyglądał się swojemu lustrzanemu odbiciu. Nie
wyglądał tak ślicznie, jak jeszcze przed wejściem zapewniał go Kris. Wziął
głęboki oddech. Nie potrafił określić co się właśnie stało. Czy Baekhyun
właśnie na jego oczach podrywał Krisa? I dlaczego Chanyeol nie zareagował?
— Jongdae? — na dźwięk swojego imienia gwałtownie odwrócił się w stronę drzwi. —Wszystko w porządku? — przed nim stał Park i wyglądał na niepewnego,
jakby zastanawiał się czy może podejść bliżej. Chen wykorzystał to i poczuł się
o wiele silniejszy. W końcu już nie byli w kawiarni i nie obowiązywały go takie
same zasady jak w pracy.
— Może przypilnowałbyś swojego chłopaka, a
dopiero potem przejmował się innymi, co? — Chan pokręcił smutno głową. Kim poczuł się źle z tym, że tak na niego
naskoczył, ale przecież należało mu się. Za te wszystkie dni w pracy, za ten
ogromny strój, za pełne wyższości spojrzenia, po prostu zasłużył sobie.
— Kochasz go? — zapytał poważnie, jednocześnie odwracając uwagę od flirtu, jaki pewnie
miał miejsce przy stoliku. Chen wywrócił oczami.
— Co to za pytanie?
— Tak czy nie? — nalegał. Wyglądał przy tym naprawdę poważnie, co przeraziło nieco
młodszego.
— Chanyeol... — po raz pierwszy powiedział do niego po imieniu. — Prze-przesadzasz — wyjąkał i zrobił krok w tył, szef zbliżył się
w jego stronę. Powtórzyło się to kilka razy aż w końcu Chen został przyparty do
ściany, a twarz Parka znajdowała się zaledwie kilkanaście centymetrów dalej.
— Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że ci się
podoba, że nie widzisz świata poza nim, że chcesz przy nim spędzić resztę
życia, że...
— Daj spokój — poprosił cicho wpatrując się w swoje buty. Nie potrafił podnieść wzroku.
— Więc wszystko jasne — starszy odsunął się i skierował się do
wyjścia.
— Ej zaczekaj! — krzyknął w ostatniej chwili, Chanyeol zainteresowany zatrzymał się.
— A czy ty kochasz Baekhyuna? — spytał wciąż uciekając wzrokiem. Park
roześmiał się.
— Daj spokój — powtórzył słowa Jongdae i wyszedł, zostawiając go samego z pustką w
głowie.
W końcu wyszedł z łazienki, nie wyobrażał sobie
dzisiejszego wieczoru. Że niby tak wszyscy razem? Podszedł do stolika i
zaniemówił. Nie było ani Krisa, ani Baekhyuna. Jedynie Chanyeol siedział na
miejscu starszego i grał w jakąś grę na iphone.
— Gdzie oni są? — spytał zdezorientowany. Park leniwie podniósł głowę i wzruszył ramionami.
Jongdae zajął swoje miejsce i wyciągnął telefon. Zaniepokojony wybrał numer do
swojego chłopaka. Po kilku sygnałach usłyszał znajomy głos.
— Halo? — włączył głośnik, żeby Chanyeol też mógł dowiedzieć się co się stało.
— Cześć, Kris — starał się brzmieć uroczo, w końcu miał sporą konkurencję w postaci Byuna.
— Gdzie jesteś?
— Baek dostał telefon, że jego ukochana babcia
jest w szpitalu. Chciał wybiec z restauracji a ja bałem się, że zrobi coś
głupiego, więc poszedłem z nim i właśnie wiozę go do szpitala. Nie martw się,
zapłaciłem za wszystko. Możesz posiedzieć z Chanyeolem? Przepraszam, że to tak
wyszło. A teraz muszę kończyć, jestem na rondzie. Pa — nim Chen zdążył coś odpowiedzieć, starszy się
rozłączył.
— No to widzę, że świetnie wam się układa — zaśmiał się Park. Jongdae wbił w niego
zabójcze spojrzenie.
— Pfff. Akurat ty nie powinieneś tego mówić — warknął. — Nawet nie zainteresowałeś się babcią Baekhyuna, a może stało się coś
poważnego.
— Proszę cię — prychnął wyższy. — Jego
ukochana babcia nie żyje od trzech lat — Kima zamurowało.
— A-a może to jego druga babcia? — zaproponował, ale Chan pokręcił rozbawiony
głową.
— Drugiej nigdy nie poznał. Pogódź się z tym, że
cię olał — Jongdae miał ochotę
wydrapać mu oczy, ale miał rację. Kris go zostawił dla Baekhyuna. W jednym
momencie jego serce pękło na małe kawałeczki. Zamknął oczy i czuł jak pod
powiekami zbierają się łzy. — Ale
nie martw się. Od początku wiedziałem, że to chuj. Zapomnij o nim i jedz — Chen spojrzał na talerz przed nim. Nawet nie
zauważył kiedy kelnerka to wszystko przyniosła. Zbadał wzrokiem jedzenie,
pierwszy raz widział coś takiego.
— Przecież ja nawet nie wiem jak to się je! — krzyknął i ukrył twarz w dłoniach. Czuł się
okropnie. Bez eleganckiego Krisa nie pasował do tego miejsca i nawet nie chciał
się tu znajdować. — Do dupy ten
dzień — jęknął i rozkleił się na
dobre. Wszystkie negatywne uczucia jakie zbierały się w nim odkąd zaczął
pracować w ,,Kawiarni" właśnie osiągnęły punkt kulminacyjny. Najgorsze
jednak było to, że ryczał w drogim lokalu przy osobie, która w ostatnim czasie
była powodem jego rozżalenia.
— Ej. Tylko bez takich — Chen poczuł ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
Chciał się odsunąć, ale rozpaczanie nad sobą było dla niego w tym momencie
ważniejsze. — Może chcesz wyjść? — młodszy pokiwał potakująco głową. Musiał
wydostać się z tego przeklętego miejsca. Chanyeol porozmawiał chwilę z
kelnerką, tłumacząc, że muszą iść i wyprowadził Chena za rękę. Kiedy znaleźli
się na świeżym powietrzu, kazał mu wziąć głęboki oddech. Jongdae nie był do
końca świadomy co się dzieję, podążał za Parkiem, ściskając mocno jego dłoń.
— Gdzie my właściwie jesteśmy? — zapytał kiedy po piętnastu minutach się
zatrzymali. Stali przed gigantycznym blokiem i zapowiadało się na to, że wejdą
do środka. Park nie odpowiedział, tylko pociągnął go za sobą. Kilka chwil
później znajdowali się już w dużym apartamencie.
— Jesteśmy u mnie — wyjaśnił i pomógł zdjąć Chenowi marynarkę.
— Domyśliłem się — odparł nadąsany.
— Co taki niezadowolony? — zdziwiony Yeol zabrał się za zdejmowanie
butów.
— Przyprowadziłeś mnie tu wbrew mojej woli — skrzyżował ręce na piersi.
— Nie sprzeciwiałeś się. No i nie trzymam cię tu
na siłę. Wystarczy słowo i cię puszczam — Kim zacisnął zęby. Tak naprawdę to przecież chciał tu zostać. No i nie
wyobrażał sobie tego, że sam wróci do domu i będzie musiał wypłakać się w
poduszkę.
— Nieważne — mruknął i spuścił wzrok, przez co nie zobaczył zwycięskiego uśmiechu
swojego szefa.
Mieszkanie Chanyeola w niczym nie przypominało
ciasnej kwatery Jongdae. Wszystko wyglądało na niezwykle drogie i na pewno nie
zarobił na to jedynie kawiarnią. Na ścianach wisiało dużo zdjęć. Na jednym z
nich widniał mały Park w garniturze, trzymając srebrny puchar, na innym razem on
i Baekhyun stali prztuleni na plaży i radośnie wpatrywali się w jakiś punkt,
jednak największą uwagę zwracało zdjęcie, gdzie stał pomiędzy siwiejącym,
dostojnym mężczyzną i kobietą ubraną w śnieżnobiałą suknie ślubną, która
wyglądała na niesamowicie drogą. Cała trójka miała twarze bez wyrazu.
— To twoi rodzice? — zapytał przyglądając się zdjęciu dokładnie.
Mogło zostać zrobione całkiem niedawno.
— To mój nadziany ojciec i jego kolejna laska — rzucił ponuro. Kim już o nic nie pytał.
Podreptał za nim do salonu, gdzie usiedli na miękkiej kanapie. Przez chwilę
wpatrywali się w siebie, tocząc niemą walkę na spojrzenia, którą przegrał Chen
odwracając wzrok i zagryzając dolną wargę.
— Nie martwisz się o Baekhyuna? — zagadnął w końcu, chcąc przerwać nużącą ciszę.
— W końcu zniknął z...
— Nie — uciął szybko, aby Jongdae nie kończył, bo mogłoby to się skończyć ponownym
rozczulaniem się nad sobą. — Nie
rozmawiajmy o tym. Chcesz może coś do picia?
— Napiłbym się wody — Park szybko wstał i zniknął w pomieszczeniu, które
musiało być kuchnią. Słychać było dźwięk obijającego się o siebie szkła i jakiś
szelest. Zaraz wrócił z dłońmi zajętymi przez szklanki, zębami trzymał paczkę
ciastek. Przy jego wysokim wzroście i długich kończynach, wyglądało to tak
komicznie, że Chen nie mógł powstrzymać chichotu. Chanyeol spojrzał na niego
pytająco odkładając wszystko na stolik przed nimi.
— Przypominasz mi pająka — stwierdził młodszy, Chan tylko rozbawiony
wywrócił oczami.
— Jesteś uroczy ChenChen - celowo wprawił go w
zakłopotanie, bo już wcześniej zauważył jak młodszy, pewnie nieświadomie,
reaguje w takich sytuacjach. Najpierw wpatrywał się w niego przez parę sekund,
potem mrugał kilka razy, jakby właśnie docierały do niego słowa, a na sam
koniec rumienił się i spuszczał wzrok.
— Nie kłam — wydukał. — Nie jestem uroczy.
— nerwowo bawił się skrawkiem
koszuli.
— Chyba muszę przynieść ci lusterko — usiadł obok, w duchu zachwycając się
chłopakiem.
— Może obejrzymy jakiś film? — zaproponował Kim z nadzieją, że pozostawią
kwestie jego uroku w spokoju.
— Film? Nie mam żadnego, nie oglądam nic. Mam za
to coś lepszego — w jego oczach
pojawił się błysk. Szybko podniósł się i rzucił do szklanej gabloty. — Gry planszowe — było ich sporo. Cała kolekcja prezentowały się niesamowicie. — Zbieram je od dziesięciu lat. To nie są takie
proste zabawki jak chińczyk czy warcaby, ale naprawdę skomplikowane i
czasochłonne gry — wyjaśnił. — Mieszkam sam i nie mam zbyt często gości, a
Baekhyun nigdy nie chce ze mną grać, bo zawsze przegrywa. Dlatego te cudeńka
tylko leżą i się kurzą — sięgnął
po jedną z nich. — To moja
ulubiona. Zagramy? — Chen pokiwał
głową. Sam nigdy nie miał styczności z czymś takim, ale widząc ile to radości
sprawia Chanyeolowi, nie potrafił odmówić. — Możemy zrobić tak, że przegrany będzie musiał spełnić jedno życzenie
zwycięzcy — zaproponował. Jongdae
wahał się. W końcu Yeol pewnie był o wiele lepszy i przez to pewny swojej
wygranej, ale jedno życzenie było zbyt kuszące.
— Zgoda — powiedział z determinacją w oczach.
* * *
— Mi wyszło sto siedemdziesiąt osiem punktów — Park był wyraźnie z siebie zadowolony.
Niecierpliwe czekał aż młodszy podliczy swoje punkty. Była druga w nocy, ale
gra ich tak pochłonęła, że nie potrafili przerwać. Dzięki kawie, jaką
zaserwował Chan o dwunastej, nie byli śpiący ani trochę. W ciągu tego czasu
Chen zdążył się rozluźnić i poczuć się całkowicie swobodnie u boku Chanyeola.
— Dodać pięć, cztery, siedem... — mruczał Kim pod nosem. Po chwili podniósł
radośnie głowę. — Sto
dziewięćdziesiąt cztery! Wygrałem, wygrałem, wygrałem! — odtańczył po całym pomieszczeniu swój taniec
zwycięstwa, który w rzeczywistości był po prostu skakaniem w kółko.
— To niemożliwe! — oburzył się starszy. — Pewnie
źle policzyłeś — zabrał się do
sprawdzania wyniku Jongdae. Po kilku minutach zrezygnowany musiał przyznać mu
rację. — Pewnie oszukiwałeś.
— Wcale nie! — zrobił jeszcze kilka piruetów i zatrzymał się obok wyższego. — To pewnie szczęście początkującego — rzekł chcąc go jakoś pocieszyć. — Następnym razem pójdzie ci lepiej.
— Jasne, jasne — jego duma gracza została mocno urażona. — Nie będzie następnego razu. Idziemy spać — zadecydował szorstko. Chen miał ogromny ubaw z naburmuszonego szefa.
Zupełnie jak małe dziecko.
— Nie zapomnij o jednym życzeniu — zaświergotał Kim. — Ale jeszcze nic nie wymyśliłem więc powiem ci
rano.
— Niech będzie — mruknął niezadowolony. —
Tylko mamy mały problem ChenChen. Mam tylko jedną kołdrę i jedną poduszkę a
robi się coraz chłodniej. Musimy spać razem — niższy zażenowany kiwnął głową, ale zaraz doszedł do niego śmiech Parka. — Żartowałem przecież!
— Jesteś głupi — fuknął.
Chen leżał w łóżku Chanyeola. Miał małe wyrzuty
sumienia, bo starszy pomimo nalegań cisnął się na kanapie w salonie. Mała,
nocna lampeczka nie pozwalała Jongdae spać. Przypatrywał się każdej rzeczy,
którą był w stanie zobaczyć. Nic w pokoju nie pasowało do właściciela. Każdy
mebel wyglądał jakoś pusto i aż nazbyt czysto. Zupełnie jakby ktoś co chwilę
sprzątał. Wszystko urządzone było szykownie i minimalistycznie. Kim gotów był
uciąć sobie rękę za to, że to nie Park zajmował się urządzaniem mieszkania.
Spojrzał na zegarek. Wskazywał czwartą dwanaście. Niechętnie wstał z łóżka, aby
zgasić irytującą lampeczkę. Zmienił jednak plany, gdy znalazł się koło drzwi.
Delikatnie nacisnął klamkę i cichutko wyszedł z sypialni do salonu. Kucnął obok
śpiącego Chanyeola i poprawił mu kocyk. Przyglądał się mu przez chwilę, ale
kiedy złapał się na tym, że położył dłoń na jego policzku, uderzył się
mentalnie w twarz i gwałtownie się podniósł. Widząc jak Park zaczyna się
wiercić, szybko uciekł do łóżka. Nie gasząc światełka zamknął oczy i uspokajał
rozszalałe serce. Niedługo po tym zasnął.
* * *
Rano obudził się przez dźwięk cichego szurania.
W pierwszej chwili zastanawiał się dlaczego, do cholery słyszy szuranie, ale po
kilku minutach powróciły mu wszystkie wspomnienia z wczoraj. Chen poczuł się
jakby ciężko, przypominając sobie Krisa i jego małe kłamstwo, ale ta myśl
została zepchnięta przez obraz Chanyeola.
Jongdae podniósł się szybko do siadu, łapiąc
się za włosy. Cholera! To było niemożliwe, żeby jego szef mu się spodobał. To
przecież niewykonalne, Park i tak będzie go mieć w dupie, co za różnica czy
spędzą razem jeden wieczór. I tak zostali kopnięci obaj w tyłek przez swoje
połówki, dlatego wytrwali ten kawał czasu razem. Tak, to na pewno było to!
Chen zwlókł się z łóżka, powoli tocząc się do
drzwi. W pokoju panował półmrok, co świadczyło, że jest bardzo wcześnie. Chen
nacisnął klamkę, otworzył drzwi i co zobaczył? Półnagiego Parka, który zakładał
świeżą koszulkę. Sam poczuł jak jego policzki płoną, czerwień powinna być
widoczna na kilometr. Chciał już wykonać tył zwrot, jak głęboki głos jego szefa
dotarł so jego uszu.
— Wstałeś już? — zapytał zdziwiony Yeol, poprawiając koniec koszulki. — Jest wcześnie — zauważył, zerkając na zegarek na nadgarstku.
— Mam lekki sen i wszelkie odgłosy mnie budzą — burknął cicho. — Jeżeli jestem już na nogach, to po prostu pójdę do domu.
— Nie tak szybko — zaprzeczył Chanyeol. —
Najpierw śniadanie i jakieś ubrania. Nie puszczę cię w tym garniturze.
— Nie trzeba.
— Jongdae — Park powiedział jego prawdziwe imię, co nieco zbiło z tropu chłopaka. — Po prostu dam ci coś mojego, co jest mniejsze.
Nie wydaje mi się, że chcesz wracać w tym garniturze.
Fakt, wolał nie iść przez ulicę w tym stroju,
bo był za bardzo formalny. Wczorajszy dzień był jedną, wielką wpadką, choć
wizyta u Parka była całkiem przyjemna.
Chen pokiwał głową, po czym westchnął ciężko.
Czuł się w cholerę dziwnie, może dlatego, że jeszcze nie przyzwyczaił się do
takiego Chanyeola? Jongdae nie znał takiej strony, wiecznie Park się czepiał,
ale tylko w „Kawiarni”. Co najdziwniejsze, jego twarz nie była taka ponura,
tylko rozjaśniała się znacznie, co naprawdę bardziej pasowało do buzi
Chanyeola, niż ta wiecznie skrzywiona gęba.
— Wymyśliłeś swoje życzenie? — zapytał, kiedy w końcu zaczął robić śniadanie,
a Chen wygodnie usiadł w ubraniach Parka.
— Jeszcze nie.
Zapadła cisza. Park postawił przed nim
parującą, zwykłą kawę, po czym jeszcze dostawił talerz tostów. Przyjemny aromat
uderzył w nozdrza Chena i w końcu poczuł się jak w domu. Też pił zwykłą kawę,
jadł cokolwiek co wpadło mu w ręce i chodził w rozciągniętych dresach. Przy
Krisie czuł się zbyt sztywno, a Chanyeol… Chanyeol był inny.
Westchnął cicho, mrużąc oczy. Te uczucie, które
zaczynało go łaskotać od wczoraj zaczynało mu przeszkadzać. Nie chciał zmieniać
swojej relacji z szefem, bo podświadomie czuł, że tak będzie bezpieczniej.
Szczerze powiedziawszy, kiedy zaczynał pracować w tej kawiarni nie sądził, że
będzie mieć takie problemy. Chociaż wewnętrzne, nie zewnętrzne.
— Dziękuję za gościnę — mruknął podziękowania. — I dziękuję, że mnie stamtąd wyciągnąłeś.
Znając mnie, siedziałbym tam dopóki by mnie nie wywalili.
— Aż tak przeżywasz rozpacz? — Chanyeol uniósł brwi, a jego usta ułożyły się
w lekki uśmiech. Znów.
— Można tak powiedzieć — wymamrotał.
Wstał od stołu, po czym wziął swoje ubrania,
które zapakował mu Chanyeol. Przed drzwiami stali dobre parę minut i żaden z
nich nie umiał wypowiedzieć słów pożegnania.
— Masz życzenie? — to Park pierwszy się odezwał.
Jongdae otrząsnął się z oszołomienia i spojrzał
w górę. Oczy starszego świeciły się jak małe węgliki, a usta były lekko
rozwarte. I to właśnie one przyciągnęły uwagę Chena. Patrzył zahipnotyzowany na
nie, aż w końcu Chanyeol musiał ponowić swoje słowa.
Jego mózg się wyłączył, pozostawiając jedną,
jedyną myśl, którą wypowiedział nieświadomie na głos.
— Pocałuj mnie.
To co później się zdarzyło pozostało w jego
pamięci na długi czas.
Delikatne muśnięcie jego warg, pozostawił
słodki smak i ogromne szczęście. Może kontakt nie był zbyt długi, to Chen
przekonał się o delikatności i miękkości warg starszego.
— Spełnione życzenie, skarbie – Chanyeol
pstryknął go w nos, budząc go z oszołomienia.
Ale nic nie powiedział, a Jongdae słyszał
jeszcze jego perlisty śmiech, kiedy wychodził.
* * *
Po tym wydarzeniu nie było czegoś takiego jak
niezręczność. Chen pracował w „Kawiarni” i szczerze mówiąc miał gdzieś Krisa.
To był przelotny związek i być może ucieczka w zapomniane od tego co się działo
w obrębie tej kawiarni.
Lay wydawał się nie wiedzieć co się dzieję. Ten
chłopak żył we własnym świecie i nie interweniował w nic co się działo. No może
rzucił jakimś komentarzem, kiedy się obudził i wszystkich zawstydzał.
Chanyeol zachowywał się normalnie, ale miał już
nad sobą tych burzowych chmur, jakie Chen zwykł widzieć, gdy tylko wchodził do
pomieszczenia. Teraz wszystkie słowa Laya, bezsensowna plakietka miała sens.
Kris nie przychodził praktycznie wcale. Kiedy
tylko się pojawiał Chen znikał, a Chanyeol jakby go zasłaniał. Jongdae nie
chciał go widzieć. Sam nie wiedział co Baekhyun zrobił, ale Yifan powinien być
na tyle silny i odmówić. Alba sam to wymyślił. Dlatego siedział chwilę
samotnie, po czym się ulatniał.
Pewnego popołudnia, gdzie słońce dawało trochę
odpoczynku i nie parzyło ludzi swoimi promieniami Baekhyun wpadł do kawiarni.
Park nawet do niego nie podszedł, a sam Byun od razu skierował się w stronę
zdezorientowanego chłopaka.
— Musimy porozmawiać — rzucił, po czym złapał go za rękę. Chen nawet
nie miał czasu pomyśleć i wyrwać ręki, bo od razu został wpakowany na zaplecze.
Baekhyun zamknął zamek i spojrzał na niego. — Muszę ci coś powiedzieć.
— Och, doprawdy? — zapytał kąśliwie, zakładając ręce na biodrach.
Byun nie odpowiedział od razu, ale nie wydawał
się być zakłopotany całą sytuacją.
— Kris nie jest dla ciebie, i nie, nie mówię
tego z powodu mnie.
— Co ty możesz wiedzieć, co? — zdenerwował się Jongdae. — Tu nawet nie chodzi o mnie, ale pomyślałeś o
szefie może?
— Chanyeol mnie nie kocha, skarbie — zaśmiał się Baekhyun. — Jest już w kimś innym zakochany.
Chen poczuł pieczenie w okolicy serca na słowa
Byuna. Jeżeli Chanyeol ma już kogoś kogo kocha, Chen znów zostanie zepchnięty
na bok.
— To nie zmienia faktu, że zabrałeś mi faceta — oskarżył go znów, gryząc wargę.
— Kochałeś go? — Baekhyun zadał pytanie. Dość poważne. — Znaczy, kochasz go? Chcesz być z nim do końca życia, mieć dzieci, psa?
Chen skrzywił się lekko. Krisa traktował jako…
przyjaciela. Nie mógł sobie wyobrazić go jako mężczyznę z którym chce spędzić
resztę życia. Za to mógł powiedzieć, że może sobie być nawet z Baekhyunem.
Nawet byłby szczęśliwy. Za to gdy słyszał o Chanyeolu… czuł złość. I
przygnębienie, ponieważ Park może zniknąć. Nic go nie trzymało przy Chenie, on
był tylko zwykłym pracownikiem.
— Jongdae, otwórz oczy i spójrz na wszystkich.
Zauważ coś, co uważałeś za nienawiść. Kochanie, to co nazywa się miłością jest
na wyciągnięciu ręki.
Chen spojrzał na niego głupio, a Baekhyun
uśmiechał się szeroko, poruszając ustami, formując tylko jedno imię.
Chanyeol.
Było już późno, za chwilę mieli zamknąć
kawiarnię. Kim nie potrafił na niczym się skupić. Cały czas myślał o rozmowie z
Baekhyunem. Z trudem musiał mu przyznać rację i co najważniejsze, powiedział
sobie ,,Tak, jestem zakochany w Park Chanyeolu” i to nie było to samo co czuł
do Krisa. Ze swoim szefem chciał spędzić już każdą chwilę swojego życia,
dzielić z nim radość i łzy, sprawić, aby ten jego piękny uśmiech nigdy nie
schodził mu z twarzy. Tego był już pewien, ale czekało go jeszcze jedno
zadanie. Cały dzień tylko przyglądał mu się, starając się pozostać
niezauważonym. Parę razy ich spojrzenia się skrzyżowały, ale wtedy Jongdae jak
najszybciej znikał mu z pola widzenia.
Jedyne co zostało pracownikom do zrobienia to
przebranie się w swoje normalne ubrania. Chen i Lay poszli na zaplecze.
Yixingowi zadzwonił telefon. Młodszy nie zwrócił na to szczególnej uwagi i
zdjął z siebie koszulę.
— Tak? — Zhang powiedział do słuchawki. — Dzisiaj? Jestem taki zmęczony — Kim nie mógł usłyszeć o czym mówi rozmówca kolegi. — Nie, nie. Zrobię to. Moja mama zawsze mi
mówiła: ,,Jeśli masz poczucie, że musisz coś zrobić, zrób to teraz. Nie
odkładaj nic nawet na sekundę”. Będę jak najszybciej — rozłączył się i schował telefon. — Wszystko w porządku? — spytał Jongdae, który z szeroko otwartymi
oczami wpatrywał się w niego.
— Jeśli masz poczucie, że musisz coś zrobić —
powtarzał cicho — zrób to teraz. Nie odkładaj nic nawet na
sekundę… — zamrugał kilkakrotnie,
właśnie dotarło do niego coś naprawę ważnego. —Dziękuję! — krzyknął i biorąc
swój t-shirt w ręce wybiegł z zaplecza. Nałożył na siebie koszulkę i rozejrzał
się po lokalu. Nikogo nie było, Chanyeol musiał już pójść. —- Nie czekaj na mnie! — rzucił i skierował się w stronę drzwi. W
przejściu jednak został zatrzymany, przez zderzenie się z kimś. Już miał
odepchnąć osobę, która mu przeszkodziła, ale poczuł, że ktoś go złapał za rękę.
— Gdzie biegniesz? Jest zimno, powinieneś się
ubrać — usłyszał ten niski głos.
To był ON. Odwrócił się i spojrzał mu prosto w oczy. Zaniemówił. Park wpatrywał
się w niego z wyraźną troską w oczach.
— Jak mogłem być taki głupi? — szepnął do siebie.
— Jaki? — szef nawet nie zdawał sobie sprawy z gonitwy myśli, jaka miała miejsce w
głowie niższego.
— J-ja… — zająknął się. Nawet nie miał pojęcia od czego zacząć. Czas zatrzymał się w
miejscu. Był tylko on i Chanyeol. Nic poza tym. Wziął głęboki oddech. — Jeśli masz poczucie, że musisz coś zrobić…
— Zaraz, ChenChen o czym ty mówisz? Co musisz
zrobić? — Park był wyraźnie
zdezorientowany. Młodszy zignorował jego słowa i dokończył:
— Zrób to teraz — zarzucił mu ręce na szyję, wspiął się na palce i wpił w jego usta. Wyższy
przez chwilę nie rozumiał co się dzieje. Kiedy w końcu to do niego dotarło,
objął go w pasie i przyciągnął do siebie. Jongdae odchylił głowę, aby móc
spojrzeć na starszego. — Ja… ja
chyba. Nie, nie chyba. Ja na pewno cię kocham — wyszeptał nieśmiało. Chanyeol nie potrafił opanować szerokiego uśmiechu,
który rozjaśniał na jego twarzy. Jedną dłoń przesunął na biodro Chena, drugą
natomiast położył na szyi chłopaka.
— Ja ciebie też ChenChen — złożył delikatny pocałunek na kąciku jego ust.
— I już nie pozwolę, aby
ktokolwiek cię skrzywdził, ani żeby ktoś mi cię zabrał. Jesteś już mój i tylko
mój, rozumiesz?
— Rozumiem — uśmiechnął się i w duchu odetchnął, już nie musiał się o nic martwić, bo
miał przy sobie Chanyeola, który dobrze się nim zaopiekuje.
Pewnie staliby tak wtuleni w siebie jeszcze
długo, ale zostali pogonieni prze Laya, który odpowiadał za zamknięcie
,,Kawiarni”. Szli z szybciej bijącymi sercami, trzymając się za ręce. Nie
wiedzieli jak spożytkować radość i energię, która rozpierała ich od wewnątrz.
— Dokąd idziemy? — zapytał w końcu Chen.
— Idziemy do mnie. Zagramy w grę. Dzisiaj na
pewno z tobą wygram — rzekł z
przekonaniem.
— A jeśli nie? — Chen uniósł brew i spojrzał na chłopaka.
— To spełnię twoje kolejne życzenie.
Do mieszkania Chanyeola dotarli bez słowa,
jedynie ciesząc się własną obecnością. Chen usiadł wygodnie na kanapie, a Chan,
gdy tylko wygrzebał grę - na podłodze na przeciwko.
Gra ruszyła. Czas leciał im jak przez palce, a
obydwoje czuli jakby coś chciało ich roznieść. W pewnym momencie, Park wyrzucił
swoje długie ręce w górę i zapiszczał szczęśliwy.
— Ha! Wygrałem!
— No i co się tak cieszysz? — zapytał nadąsany Chen. — Nie gram w to już.
— Ale i tak musisz spełnić moje życzenie -
rzucił zadowolony Chanyeol, gramoląc się z pod stolika.
Na kolanach przeszedł do Jongdae, który uniósł
brwi.
— No dobra, dajesz — wysunął dumnie podbródek.
— Śpij dziś ze mną.
— CO?
— Żartowałem, karle. Pocałuj mnie.
Chen fukną obrażony i ze złością przyciągnął
większego za kołnierz jego koszuli. Ich usta połączyły się w delikatnym
pocałunku, a Park w końcu położył dłonie na kolanach siedzącego. Chen rozwarł
delikatnie wargi, przyjmując Chanyeola. Jego jedna dłoń wplątała się we włosy
wyższego, a druga zacisnęła się na ramieniu.
Pocałunek zabrał im cały tlen, więc w końcu
obaj musieli się od siebie niechętnie oderwać. Oparli swoje czoła o siebie,
patrząc sobie w oczy.
— Nie myśl, że na tym jednym pocałunku się
skończy — wymruczał Chanyeol.
Chen zesztywniał, co perfidnie wykorzystał
Park. Złapał go w talii, podnosząc ich do pionu. Jongdae zawisł w ramionach
Chanyeola. Sam Park złożył delikatny pocałunek na jego szyi, wyciągając z
gardła Chena cienki pisk.
— Yah, co robisz?! Odstaw mnie, do cholery!
— Jongdae, zamknij się, proszę — mruknął starszy, w końcu docierając do celu.
Zanim jego nowy chłopak zaczął ponownie się drzeć, Chanyeol rzucił go na materac, aż ten się od niego odbił. Sam natomiast ułożył swoje kolana po bokach i nachylił się nad osłupiałym Chenem. Skubnął jego dolną wargę zębami.
Zanim jego nowy chłopak zaczął ponownie się drzeć, Chanyeol rzucił go na materac, aż ten się od niego odbił. Sam natomiast ułożył swoje kolana po bokach i nachylił się nad osłupiałym Chenem. Skubnął jego dolną wargę zębami.
— C-co t-ty...
— Spokojnie, przecież nie robimy nic złego — Park wywrócił oczami. — Po prostu oddaj się chwili tak jak ja.
I faktycznie oddał się chwili.
Ale takiego zawstydzenia jeszcze nigdy nie
czuł, nawet uszy mu poczerwieniały!
* * *
Poranki nigdy nie były mile widziane, w
szczególności, kiedy słońce bezlitośnie świeciło prosto w oczy.
Chen przytulił się jeszcze bardziej do czegoś
miękkiego i ciepłego. Tyle, że to "coś" się ruszało i zaciskało
bardziej swoje ramiona. Chen mruknął nieszczęśliwy, gdy do jego zamkniętych
oczu dotarł kolejny blask promieni.
— Niech ktoś wyłączy te cholerne słońce — warknął, lecz jego głos był przytłumiony przez
poduszkę i poczęści tors, w który był wtulony.
Cichy śmiech wydobył się gdzieś u góry.
— Nie wydaje mi się, żeby dało się wyłączyć
słońce — głęboki głos Chanyeola był
jeszcze nieco zachrypły po śnie. — Jak się spało?
— Dobrze — Jongdae zarumienił się lekko, ale dobrze, że był wtulony w tors swojego
chłopaka.
Nie mogli wydostać się ze swoich objęć, za
dobrze się czuli we własnych ramionach, by wstać i wyjść. A propos tego...
— O cholera jasna! — Chen podniósł się do siadu, łapiąc uciekającą
kołdrę. — Muszę iść do pracy!
Chanyeol cicho parsknął.
— Jestem szefem, więc daję nam dzień wolny — Chanyeol pociągnął go za rękę, że ten wpadł mu
w ramiona. Pogłaskał go po odstających kosmykach, po czym pocałował go w czoło.
— Kocham cię, ChenChen.
Jongdae zarumienił się po raz kolejny, ale na
jego ustach wykwitł uśmiech. Tak samo jak u Chanyeola. Byli szczęśliwi.
Kocham Was! Jesteście wręcz genialne tworząc takie urocze dzieło w Walentynki i to jeszcze z ChanChenem, którego rzadko można spotkać. Muszę przyznać, że Chanyeol na początku zachowywał się jakoś dziko. Skoro spodobał mu się Jongdae to powinien robić wszystko, żeby ten facet go polubił, a nie bał się. Jeszcze Kris wszystko zaczął komplikować. Nie powiem, że pojawienie się tej parki mi się nie podobało. Również lubię ChenKrisa, ale zachowanie Wufana podczas ich spotkania było tragiczne. Jak on mógł zostawić swojego partnera i polecieć z Baekhyunem? Z jednej strony źle, że Chen został zraniony, ale z drugiej natomiast dzięki temu Jongdae spędził czas z swoim szefem i coś pomiędzy nimi się narodziło. Na serio wspaniały oneshot. Taki delikatny i romantyczny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :D
przepraszam nie wiem co napisać ale po przeczytaniu mam jedno wielkie "..." a to chyba dobrze ;_;
OdpowiedzUsuństrasznie mi się podobało pomimo że nie przepadam za paringiem Chanyeol x Chen ._.
to było cudowne jak zwykle~~
/Outsiderka
To był taki piękny i uroczy oneshot! Ale nie wyobrażam sobie Chena jako uroczego i rumieniącego się na każdy komplement xd
OdpowiedzUsuńJvfsvfjjkgfs zakochałam się w tym one shocie! Baek <3 taka fajna postać :3 i Chanyeol zazdrośnik ;3 nie wiem co jeszcze napisać.. idealne <3