„Samotność to dziwna rzecz.” — Tahereh Mafi
«»
Poniedziałki
były codziennością.
Trochę to
śmieszne, zważywszy, że każdy dzień jest jak rutyna, jednak poniedziałki
pozwalały mi uwierzyć, że zaczyna się nowy tydzień.
Już od
samego rana krzątałem się po gabinecie. Mimo że miałem na dziewiątą,
przychodziłem o godzinę wcześniej, by uporządkować biurko, które i tak pewnie
zapełni się przez cały dzień różnymi kartkami, które posegreguję i tak
następnego dnia. Moje małe przyzwyczajenie, którego nie umiałem się pozbyć.
Przede
wszystkim zmieniłem kwiaty.
Zaparzyłem
sobie kawy i zanim dopiłem ostatni łyk, do mojego gabinetu wszedł nowy pacjent.
Miałem ustaloną ilość przyjęć, nie było dużo osób, bo nie wyrobiłbym się z
czasem, a wolałem mieć go więcej na rozmowy niż na rozmowy, które nie będę
miały sensu, jeżeli poświęcę im tylko godzinę. Czasem nie zgadzało się to z
przepisami, ale wolałem dać otuchę tym ludziom niż przytaknąć głową i odesłać
ich do domu.
Lubiłem
rozmawiać, naprawdę. W moim zawodzie nauczyłem się też słuchać, choć od zawsze
lubiłem siadać na tyłku i wytężać słuch. Przydało mi to się na studiach nie raz
i nie dwa. Teraz też, kiedy zdobyłem też pracę.
Czas
szybko mi leciał. Ludzie wchodzili i wychodzili, jedni z łzami w kącikach,
drudzy nieco mniej pochmurni, ale wiem, że w każdym z ich sercu, tkwi drzazga i
moim zadaniem jest ją usunąć, albo pomóc ją wypchnąć.
Tak jak
się spodziewałem, Lora przyszła. Wiem, że to nieodpowiednie z mojej strony, ale
nie chciałem jej na swoich wizytach, ale uparła się jak nigdy wcześniej na mnie
i nie mogłem jej zmusić na zmianę terapeuty.
Mówiła.
Słuchałem jej uważnie, zupełnie ignorując inne wydźwięki jej wypowiedzi.
Chciałem się tylko skupić na jej problemach, a nie na dwuznacznych zdaniach,
które wypowiadała bez skrępowania. Denerwowała mnie, jednak nic nie mówiłem.
Doszła do
takiego momentu, że się rozpłakała. Cierpliwie czekałem aż się uspokoi i
zacznie kontynuować.
Wiem, że
naprawdę to podłe z mojej strony, ale miałem jej serdecznie dość. Mówiłem i
tłumaczyłem jej, że nie będę w stanie jej pomóc, bo sam mam problemy z przeszłością
to się uparła jak kozioł w kapuście, a ja nie miałem głowy ani serca jej pomóc.
Jej
problem był nieco denny, bo znalem ja nie od dziś i nigdy nie była blisko z
Minyun, więc dlaczego robiła takie przedstawienia? Czemu to ja najbardziej na
tym cierpiałem? Wiem, nie powinno mnie to w żaden sposób interesować, ale do
jasnej cholery, też byłem człowiekiem i miałem granice, ale Lora była zbyt
uparta i egoistyczna, by zauważyć, że naprawdę nie chcę tego ciągnąć.
— Dlaczego
nie bierzesz tabletek upajających, które ci przepisałem, hm? — zapytałem.
Wzruszyła
ramionami, po czym wzięła kolejną chusteczkę z opakowania które postawiłem na
biurku.
— Nie chcę
się truć — przyznała.
Zacisnąłem
palce na długopisie, mając szczerą ochotę wyjść stąd. Nie po to zapisuję leki,
by ją otruć, do cholery.
— One są
ziołowe, to raczej nie będziesz mieć problemów — mruknąłem. — Sądzę, że
bezsenność też cię nie męczy, bo wyglądasz zbyt dobrze, by stwierdzić, że źle
się czujesz.
Lora w
pierwszej chwili wyglądała tak, jakby miała zamiar się na mnie rzucić, ale
chyba w ostatniej chwili się powstrzymała.
— Bierz
tabletki, one na pewno ci pomogą, a jak nie chcesz ich brać, kup sobie herbatę
na bazie ziół i ją pij jak nie chcesz zatruwać sobie organizmu.
— Dlaczego
taki jesteś? — zapytała rozżalona, przecierając chusteczką kąciki oczu.
— Jaki? —
podparłem brodę na dłoniach. — Chcę ci pomóc, ale nie chcesz stosować się do
moich zaleceń, to powiedz mi, jak mam ci pomóc? Poza tym — przerwałem na chwilę
— mówiłem ci byś poszła do innego terapeuty. Nie jestem w stanie ci w pełni
pomóc.
— Ale nie
chce innego!
Westchnąłem
głęboko, po czym opuściłem ręce.
— Bierz
leki — powtórzyłem twardo. — I przychodź na sesję.
Doprawy,
nie mogłem jej zrozumieć i chyba nie chciałem w to wnikać. Dobra, pomogę jej,
ale niech nie liczy na cuda. Znałem swoje granice i niech liczy się z tym, że w
pewnym momencie będę mieć dość.
Kiedy
wyszła miałem ochotę czymś rzucić, bo moje nerwy nieco puszczały odkąd ponownie
pojawiła się w moim życiu przeszłość, ale ciche pukanie w drzwi kazało mi się
uspokoić, a moje opanowanie momentalnie wróciło.
— Proszę —
zawołałem i cierpliwie poczekałem aż drzwi ponownie się otworzą i wpuszczą
kolejnego pacjenta.
Do środka
wtoczył się niepewnie Byun Baekhyun we własnej osobie, a ja skrzętnie zacząłem
go obserwować. Widziałem go dopiero drugi raz, a miałem wrażenie, że się
rozleci na moich oczach.
— Dzień
dobry, panie Park — przywitał się cicho, a ja miałem wrażenie, że nawet jego
głos jest niepewny.
Pod
naporem mojego wzroku usiadł na krześle, a ja mogłem dogłębnie przyjrzeć się
jego zmęczonej twarzy, która była przeraźliwie blada i chuda, a ogromne sińce
pod oczami nie wróżyły niczego dobrego. Był kruszyną. Dosłownie i to mnie
martwiło.
— Dzień
dobry, Baekhyun — odpowiedziałem, rzucając okiem na jego kartę. Kolorowe
karteczki nadal się tam znajdywały. — Więc słucham, jak minęły ci te dwa dni?
Chłopak
zagryzł wargę i wcisnął dłonie pomiędzy swoje chude uda. Zrobiło mi się żal
tego chłopaka, bo nie wyglądał najlepiej i wiem, że przez następne kilka
miesięcy wcale lepiej nie będzie, ale ile musiało go to kosztować. Broń Boże, w
życiu nie będę go oceniać, ale tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że
narkotyki czy inne równie paskudne używki, mogą zniszczyć życie.
— W miarę
spokojnie — odezwał się, ale w jego głosie zawitała nuta niepewności.
Spojrzałem
na niego nieco twardo i chyba to wyczuło, bo zaraz dodał:
— Nie
wziąłem narkotyku. Sam się dziwie jak udało mi się to zrobić.
Zmarszczyłem
brwi. Och, miał niesamowicie silną wolę, ale pytanie czy do dobrze, czy źle? To
po części tłumaczyło jego wygląd, ale nie zmieniało to faktu, że wyglądał słabo.
Przeprowadziłem
z nim wywiad, kiedy ostatnio brał i kilka ważnych rzeczy. Był niepewny o to
rozumiałem. Niech będzie, ale chcę by był tylko szczery, wtedy na pewno mu
pomogę.
Kiedy poprosiłem
go o opowiedzenie swojej historii, widziałem, że zrobił się markotny i poruszyłem
bolesny temat. Podłoże rodzinne. Świetnie. Najbliższa rodzina zgotowała mu
piekło, jak podejrzewam.
— Moja
historia jest głupia i niewarta opowiedzenia — wyrzucił rozżalony.
Pokręciłem
głową.
— Mylisz
się — zaprzeczyłem. — Każdy ma prawo opowiedzieć co go dręczy. Dlatego
zamieniam się w słuch. Teraz najważniejszy jesteś ty.
Spojrzał
gdzieś ponad moje ramię, a ja już wiedziałem, że to nie będzie takie proste.
Osobiście
jako człowiek gardziłem ludźmi, którzy zachowywali się gorzej niż zwierzęta, a
jeszcze bardziej, kiedy chodziło o dzieci. Nie rozumiałem i nie chciałem
rozumieć ludzi, którzy zakładali rodziny po to, by się wyżyć.
Kiedy
zaczął mówić, jego głos znów stał się cichy, a jego oczy przygasły.
«»
No, napełniłam się weną, kiedy poprawiłam Dotyki, więc napisałam trzeci rozdział, ale mam teraz zanik weny, więc wybaczcie.
Jak zwykle super,czekam na następne ;)
OdpowiedzUsuńcnbluestory.blogspot.com