piątek, 18 listopada 2016

Kolor twoich oczu - kolor drugi;

„Samotnym jest się tylko wtedy, gdy ma się na to czas.” — Janusz Leon Wiśniewski

«»

Dzień zapowiadał się jak zwykle monotonny i po części nieudany jak każde inne. Sobota była przepełniona zwykłością, jakąś dziwną rutyną, do której już się przyzwyczaiłem.
Ciężko było mi się pogodzić z czasem, a raczej świadomością, że mojej żony już nie ma i zostałem sam. Z początku wcale nie przyjmowałem faktu, że Minyun nie ma i że nie będzie. Jako człowiek zwyczajnie się załamałem. Nawet nie pamiętam ile łez wylałem, by złagodzić ból po utracie ważnej mi osoby. Musiałem od nowa budować swoje życie — nie było w domu ugotowanego obiadu, cichych kroków, a tym bardziej nie było drobnej postaci, która w dni wolne uwielbiała się wylegiwać na kanapie w salonie.
Czasem myślałem, że tamten okres przeżyłem jak jawę. Do końca nie wiem co robiłem, ale jestem świadomy, że nie zrobiłem głupstwa. Życie w tamtej chwili dało mi popalić.
Najgorsze jednak było to, że nawet nie zdążyłem dowiedzieć się, że będę ojcem, nie zdążyłem pokochać małej fasolki, ani nawet płakać ze szczęścia. Ciężko mi było z tym, że straciłem dwie najważniejsze mi osoby w życiu. Wiecie co? Najsmutniejszy był fakt, że tak bardzo kochałem; w taki sposób, że miałem wrażenie, że moja dusza zmarła wraz z wypadkiem mojej ukochanej żony.
Momentalnie otrząsnąłem się z ponurych myśli. Na dworze panowała cicha atmosfera, trochę dziwna, przepełniona strachem, a może jakimś żalem. Los Angeles budziło dziwne uczucia, sam do końca nie potrafiłem ich określić. Nie nienawidziłem tego miasta — wręcz je kochałem, jednak budziło w ludziach skrajne uczucia, niekoniecznie na granicy dobrych.
Westchnąłem przeciągle, w końcu parkując w wolnym miejscu. Było mi trochę zimno, może dlatego, że miałem gorączkę, jednak chciałem pozałatwiać sprawy związane z moją pracą, choć mnie bezpośrednio nie dotyczyły.
Wysiadłem z auta, po czym mozolnym krokiem dotarłem do szklanych drzwi z napisem przychodni oraz dniami i godzinami czynności. Zadziwiające, że w soboty przyjmują, u mnie w klinice tak nie było, a szkoda. Jednak nie byłem od narzekania, tylko od pracowania, święta zasada, która pomogła mi w życiu nie raz. Może dlatego nie stałem się takim sknerą.
— Dzień dobry — przywitałem się z panią od recepcji. Kobitka spojrzała na mnie z pod ciężkich oprawek, po czym poprawiła je placem. — Jest może Sehun i Jongin?
— Państwo są — odpowiedziała. — Jednak w czym mogę służyć?
— Nazywam się Park Chanyeol i jestem psychiatrą — wyjaśniłem. — Przyszedłem zapisać kolejną grupę na terapie grupową.
Kobieta cos tam postukała, zapisała, po czym kazała mi się skierować pod salę numer cztery.
Naprawdę nie lubiłem formalności. Chyba jak każdy człowiek, jeszcze nie spotkałem człowieka, który by lubił wypełniać milion pięćset formularzy, by tylko zapisać grupę.
Poprawiłem torbę z kartami pacjentów, po czym zapukałem w drzwi. Po usłyszeniu donośnego „proszę”, pchnąłem masywne drzwi i wszedłem do środka.
Na niewielkim podeście stali dwaj bracia, którzy coś pewnie rysowali na tablicy.
Jongin i Sehun byli bardzo specyficzni, jeśli miałbym to tak ująć. Tak samo jak niektórzy psycholodzy, z którymi miałem styczność, byli owiani aurą spokoju i tajemniczości. Samego siebie nie mogłem określić, jednak oni byli jedni z nielicznych, których do końca nie mogłem rozszyfrować, ale to dobrze. Oni dadzą sobie radę z własnymi problemami.
— O — Jongin uśmiechnął się szeroko na mój widok i otworzył swoje ramiona jakby czekał, aż sam mu wpadnę w ramiona. Na moich ustach zaigrał uśmiech. — Chanyeol, nasz kochany Park Chanyeol, co cię do nas sprowadza, stary druhu?
Pokręciłem głową, siadając na jednym z krzeseł. Przez gorączkę było mi słabo, jednak jakoś się trzymałem. Cholerne naziębienie!
— Przyszedłem podesłać wam grupę na terapię — odpowiedziałem, od razu łapiąc torbę z papierami. — Grupa dość dziwna, jeśli mam tak to ująć, ale wydaje mi się, że dacie radę z tymi ludźmi.
Oboje popatrzyli się na mnie, dokładnie czułem ich wzrok na sobie, jednak nie poczułem się niekomfortowo. Możliwe, że się do tego przyzwyczaiłem.
— Co tym razem nam wrzuciłeś, hm? — odezwał się Sehun, siadając koło mnie i biorąc pierwszą kartę. — Tomas, lat dwadzieścia dwa — przeczytał. — Narkotyki.
Oh zmarszczył brwi, po czym wziął kolejną kartę. Wiedziałem. Musiał zobaczyć wszystkie i je ocenić, ale jestem więcej jak pewny, że odniesie takie wrażenia jak ja.
— Narkotyki i alkohol — stwierdził, a ja pokiwałem głową. — Niezła kombinacja — rzucił.
— Cóż, jako psychiatra jako takiego pierwszego kontaktu odniosłem silne wrażenie, że ci ludzie chcą sobie pomóc, więc zgłaszam ich do was.
Bracia najpierw spojrzeli po sobie, później zawiesili wzrok na mnie. Czasem można było odnieść wrażenie, że próbują wywiercić dziurę w ciele człowieka samym swoich spojrzeniem, ale dało się przyzwyczaić. Przynajmniej ja przywykłem, co nie znaczy, że inni to uczynią.
— Zawsze przysyłasz nam takie grupy — stwierdził Jongin, po czym znów podszedł do tablicy i starł całe wykresy, jakie na niej się znajdowały. — Prawie w stu procentach twoja intuicja i obserwacja nie zawodzi — Jongin znów spojrzał na mnie. — Zawsz jestem ciekaw jak ty to robisz.
Wzruszyłem ramionami, jednym palcem przesuwając po maleńkiej tarczy zegarka na moim nadgarstku.
Jak to robiłem? Sam nie wiem. Możliwe, że umiałem dostrzec to w oczach moich pacjentów, a może to tylko złudzenie, które fartem udało mi się wygrać. Jednak wolałem myśleć, że to kolor oczu pacjentów podpowiadał mi to, co dla nich najlepsze.
— To będzie moja mała tajemnica, Jongin — odpowiedziałem, uśmiechając się do niego uprzejmie.
Kim prychnął tylko, po czym podszedł do nas.
Stworzyliśmy listę osób z kart pacjentów, a na sam koniec trafiła mi się karta Byun Baekhyuna i kolorowe karteczki w środku. Ten chłopak zdawał się być nieco inny od reszty, nie w złym znaczeniu, rzecz jasna, jednak wydawał mi się nieco przestraszony i przytłoczony tym wszystkim; leczeniem, pierwszymi krokami. Od razu przypomniała mi się jego zmęczona postawa i kolor jego oczu, który wtedy wręcz rysował mi w umyśle słowo „pomocy”.
Kiedy już wszystko załatwiłem, a dwójka psychologów obiecała mi, że zajmie się moją grupą, w podzięce zaprosiłem ich na kawę. Pożegnawszy się, wyszedłem na zewnątrz.
Od piątku miałem naprawdę dziwne uczucia. Nie umiałem ich nazwać, ale moje życie wydawać się mogło, że nabrało pewne tempa, albo ja już byłem tak zdesperowany, by tak myśleć.
Spojrzałem na niebo, które zostało pokryte grubą pierzyną deszczowych chmur, które szydząc, szykowały się do tego, by wypuścić ze swoich objęć krople.
Westchnąłem. Czekała mnie kolejna monotonna podróż do pustego domu od ostatnich pięciu lat.
Może troszkę byłem samotny…

«»

W końcu napisałam drugi rozdział, proszę bić brawa!

4 komentarze:

  1. Ojej, bardzo czekałam na kolejny rozdział i nie zawiodłam się^^ *bije brawo* Pozdrawiam!
    http://mynewfuckinkpopworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak fajnie, że pojawiła się w końcu nowa część :3
    Z perspektywy Chanyeola to wszystko wygląda inaczej w Twojej głowie niż ja sobie to wyobrażałam xd
    Czekam na kolejne części ^^

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, mam już wszystko w głowie poukładane, więc mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona :)

      Usuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x