„Samotnym jest się tylko wtedy, gdy ma się
na to czas.” — Janusz Leon Wiśniewski
«»
Dzień
zapowiadał się jak zwykle monotonny i po części nieudany jak każde inne. Sobota
była przepełniona zwykłością, jakąś dziwną rutyną, do której już się przyzwyczaiłem.
Ciężko
było mi się pogodzić z czasem, a raczej świadomością, że mojej żony już nie ma
i zostałem sam. Z początku wcale nie przyjmowałem faktu, że Minyun nie ma i że
nie będzie. Jako człowiek zwyczajnie się załamałem. Nawet nie pamiętam ile łez
wylałem, by złagodzić ból po utracie ważnej mi osoby. Musiałem od nowa budować
swoje życie — nie było w domu ugotowanego obiadu, cichych kroków, a tym
bardziej nie było drobnej postaci, która w dni wolne uwielbiała się wylegiwać
na kanapie w salonie.
Czasem
myślałem, że tamten okres przeżyłem jak jawę. Do końca nie wiem co robiłem, ale
jestem świadomy, że nie zrobiłem głupstwa. Życie w tamtej chwili dało mi
popalić.
Najgorsze
jednak było to, że nawet nie zdążyłem dowiedzieć się, że będę ojcem, nie zdążyłem
pokochać małej fasolki, ani nawet płakać ze szczęścia. Ciężko mi było z tym, że
straciłem dwie najważniejsze mi osoby w życiu. Wiecie co? Najsmutniejszy był
fakt, że tak bardzo kochałem; w taki sposób, że miałem wrażenie, że moja dusza
zmarła wraz z wypadkiem mojej ukochanej żony.
Momentalnie
otrząsnąłem się z ponurych myśli. Na dworze panowała cicha atmosfera, trochę
dziwna, przepełniona strachem, a może jakimś żalem. Los Angeles budziło dziwne
uczucia, sam do końca nie potrafiłem ich określić. Nie nienawidziłem tego
miasta — wręcz je kochałem, jednak budziło w ludziach skrajne uczucia,
niekoniecznie na granicy dobrych.
Westchnąłem
przeciągle, w końcu parkując w wolnym miejscu. Było mi trochę zimno, może
dlatego, że miałem gorączkę, jednak chciałem pozałatwiać sprawy związane z moją
pracą, choć mnie bezpośrednio nie dotyczyły.
Wysiadłem z
auta, po czym mozolnym krokiem dotarłem do szklanych drzwi z napisem przychodni
oraz dniami i godzinami czynności. Zadziwiające, że w soboty przyjmują, u mnie
w klinice tak nie było, a szkoda. Jednak nie byłem od narzekania, tylko od
pracowania, święta zasada, która pomogła mi w życiu nie raz. Może dlatego nie
stałem się takim sknerą.
— Dzień
dobry — przywitałem się z panią od recepcji. Kobitka spojrzała na mnie z pod ciężkich
oprawek, po czym poprawiła je placem. — Jest może Sehun i Jongin?
— Państwo
są — odpowiedziała. — Jednak w czym mogę służyć?
— Nazywam się
Park Chanyeol i jestem psychiatrą — wyjaśniłem. — Przyszedłem zapisać kolejną
grupę na terapie grupową.
Kobieta
cos tam postukała, zapisała, po czym kazała mi się skierować pod salę numer
cztery.
Naprawdę
nie lubiłem formalności. Chyba jak każdy człowiek, jeszcze nie spotkałem
człowieka, który by lubił wypełniać milion pięćset formularzy, by tylko zapisać
grupę.
Poprawiłem
torbę z kartami pacjentów, po czym zapukałem w drzwi. Po usłyszeniu donośnego „proszę”,
pchnąłem masywne drzwi i wszedłem do środka.
Na
niewielkim podeście stali dwaj bracia, którzy coś pewnie rysowali na tablicy.
Jongin i
Sehun byli bardzo specyficzni, jeśli miałbym to tak ująć. Tak samo jak
niektórzy psycholodzy, z którymi miałem styczność, byli owiani aurą spokoju i
tajemniczości. Samego siebie nie mogłem określić, jednak oni byli jedni z
nielicznych, których do końca nie mogłem rozszyfrować, ale to dobrze. Oni dadzą
sobie radę z własnymi problemami.
— O —
Jongin uśmiechnął się szeroko na mój widok i otworzył swoje ramiona jakby
czekał, aż sam mu wpadnę w ramiona. Na moich ustach zaigrał uśmiech. —
Chanyeol, nasz kochany Park Chanyeol, co cię do nas sprowadza, stary druhu?
Pokręciłem
głową, siadając na jednym z krzeseł. Przez gorączkę było mi słabo, jednak jakoś
się trzymałem. Cholerne naziębienie!
—
Przyszedłem podesłać wam grupę na terapię — odpowiedziałem, od razu łapiąc
torbę z papierami. — Grupa dość dziwna, jeśli mam tak to ująć, ale wydaje mi
się, że dacie radę z tymi ludźmi.
Oboje
popatrzyli się na mnie, dokładnie czułem ich wzrok na sobie, jednak nie
poczułem się niekomfortowo. Możliwe, że się do tego przyzwyczaiłem.
— Co tym
razem nam wrzuciłeś, hm? — odezwał się Sehun, siadając koło mnie i biorąc
pierwszą kartę. — Tomas, lat dwadzieścia dwa — przeczytał. — Narkotyki.
Oh
zmarszczył brwi, po czym wziął kolejną kartę. Wiedziałem. Musiał zobaczyć
wszystkie i je ocenić, ale jestem więcej jak pewny, że odniesie takie wrażenia
jak ja.
—
Narkotyki i alkohol — stwierdził, a ja pokiwałem głową. — Niezła kombinacja —
rzucił.
— Cóż,
jako psychiatra jako takiego pierwszego kontaktu odniosłem silne wrażenie, że
ci ludzie chcą sobie pomóc, więc zgłaszam ich do was.
Bracia
najpierw spojrzeli po sobie, później zawiesili wzrok na mnie. Czasem można było
odnieść wrażenie, że próbują wywiercić dziurę w ciele człowieka samym swoich
spojrzeniem, ale dało się przyzwyczaić. Przynajmniej ja przywykłem, co nie
znaczy, że inni to uczynią.
— Zawsze
przysyłasz nam takie grupy — stwierdził Jongin, po czym znów podszedł do
tablicy i starł całe wykresy, jakie na niej się znajdowały. — Prawie w stu
procentach twoja intuicja i obserwacja nie zawodzi — Jongin znów spojrzał na
mnie. — Zawsz jestem ciekaw jak ty to robisz.
Wzruszyłem
ramionami, jednym palcem przesuwając po maleńkiej tarczy zegarka na moim
nadgarstku.
Jak to
robiłem? Sam nie wiem. Możliwe, że umiałem dostrzec to w oczach moich pacjentów,
a może to tylko złudzenie, które fartem udało mi się wygrać. Jednak wolałem
myśleć, że to kolor oczu pacjentów podpowiadał mi to, co dla nich najlepsze.
— To
będzie moja mała tajemnica, Jongin — odpowiedziałem, uśmiechając się do niego
uprzejmie.
Kim
prychnął tylko, po czym podszedł do nas.
Stworzyliśmy
listę osób z kart pacjentów, a na sam koniec trafiła mi się karta Byun
Baekhyuna i kolorowe karteczki w środku. Ten chłopak zdawał się być nieco inny
od reszty, nie w złym znaczeniu, rzecz jasna, jednak wydawał mi się nieco przestraszony
i przytłoczony tym wszystkim; leczeniem, pierwszymi krokami. Od razu
przypomniała mi się jego zmęczona postawa i kolor jego oczu, który wtedy wręcz
rysował mi w umyśle słowo „pomocy”.
Kiedy już
wszystko załatwiłem, a dwójka psychologów obiecała mi, że zajmie się moją
grupą, w podzięce zaprosiłem ich na kawę. Pożegnawszy się, wyszedłem na
zewnątrz.
Od piątku
miałem naprawdę dziwne uczucia. Nie umiałem ich nazwać, ale moje życie wydawać
się mogło, że nabrało pewne tempa, albo ja już byłem tak zdesperowany, by tak
myśleć.
Spojrzałem
na niebo, które zostało pokryte grubą pierzyną deszczowych chmur, które
szydząc, szykowały się do tego, by wypuścić ze swoich objęć krople.
Westchnąłem.
Czekała mnie kolejna monotonna podróż do pustego domu od ostatnich pięciu lat.
Może
troszkę byłem samotny…
«»
W końcu napisałam drugi rozdział, proszę bić brawa!
Ojej, bardzo czekałam na kolejny rozdział i nie zawiodłam się^^ *bije brawo* Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńhttp://mynewfuckinkpopworld.blogspot.com/
Jej, dziękuję bardzo, naprawdę <3
UsuńJak fajnie, że pojawiła się w końcu nowa część :3
OdpowiedzUsuńZ perspektywy Chanyeola to wszystko wygląda inaczej w Twojej głowie niż ja sobie to wyobrażałam xd
Czekam na kolejne części ^^
http://cnbluestory.blogspot.com/
Możliwe, mam już wszystko w głowie poukładane, więc mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona :)
Usuń