„Ten,
kto skacze do nieba może upaść, to prawda. Ale może też
poszybować w górę.” — Lauren Oliver
«»
Wtorek
minął
mi zdecydowanie za szybko. Po
tym jak znów miałem rozbryzganą psychikę i jak bardzo chciałem
sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze, nie chciałem wracać do
gabinetu Park Chanyeola. Jednak
po części musiałem.
Po
pierwsze, nie chciałem, by zrobił się podejrzliwy. Po
drugie, nie chciałem go zranić, bo bądź co bądź, pocałował
mnie, a nie przyjście na środową wizytę wyglądałoby
to jakbym uciekał. Może
chciałem to zrobić, ale nie jestem aż tak głupi.
Za
bardzo go pokochałem, by odstawiać takie szopki, tym bardziej, że
wiedziałem, że będzie go to bolało.
— Jak
się dzisiaj czujesz, mały? —
Claude
wychylił się nieco, by spojrzeć na mnie.
Dowiedział
się zaraz po tym jak wrócił z pracy. Trudno było nie zauważyć
mnie i Camryn, która starała się mnie uspokoić po tym jak
rozryczałem się jak małe dziecko. Starał
się mnie jakoś pocieszyć, ale nijak mu wyszło, tak samo jak
Camryn. Nie byli w stanie mnie wyleczyć z lęku przez dotyk.
— Nie
najgorzej —
uśmiechnąłem
się blado, by jakoś go nie martwić, ale jego skrzywiona mina
mówiła
mi, że tylko się pogrążam. —
Wyglądam
aż tak źle?
— Jeśli
mam być szczery to tak —
przyznał,
wycierając dłonie w ścierkę.
Usiadłem
ciężko na krześle, podpierając policzki na dłoniach, gdzie
miałem zgięte łokcie.
— Nie
umiem tego zatuszować —
powiedziałem
w końcu. —
Choćbym
chciał, nie umiem.
Blondyn
westchnął ciężko i postawił przede mną kubek z malinową
herbatą. Dobrze,
że nie z owocami leśnymi, bo przypominałby
mi się ten nieszczęsny wieczór.
— Ty
to masz kolorowe życie —
prychnął
z ironią. —
Nie
wiem, co mam ci doradzić, chłopie, bo sam jestem daleko, hen hen.
Chociaż
jako przyjaciel chciałbym ci jakoś pomóc, zielonego pojęcia nie
mam jak.
— Dziękuję
za twoją troskę —
podziękowałem.
—
Jednak
jeśli sam się z tym nie uporam, nikt mi nie pomoże.
Claude
oparł się dłońmi o stół i przeszył mnie spojrzeniem zielonych
oczu.
— Jest
mi ciebie po prostu szkoda —
zmrużył
oczy. —
Z
tego co wiem, ty nawet nie możesz się rozkoszować tą słodką
miłością. Życie
naprawdę daje ci po dupie
—
pokręcił
bezradnie głową.
Uśmiechnąłem
się niemrawo.
— Już
dawno temu się przekonałem o tym —
stwierdziłem,
upijając spory łyk herbaty. Claude
jednak najlepsze robił. Może dlatego, że rzadko kiedy dotykał się
do kuchennych rzeczy.
— Eh,
dzieciaku, może pomodlę się za ciebie, co?
Zaśmiałem
się. On jednak umiał mnie rozbawić, nawet jeśli miałem parszywy
humor.
— Byłoby
miło —
potwierdziłem.
Claude
pokręcił głową, jakbym powiedział mu coś niedorzecznego.
Oboje
niesamowicie mnie wspierali. I
za to byłem im niezmiernie wdzięczny. O
takich przyjaciół każdy by się zabijał, a ja miałem po prostu
szczęście, że ich poznałem.
Wypiłem
do końca gorącą herbatę, po czym czmychnąłem na autobus.
Kiedy
tylko wyszedłem poza naszą posesję, przywitał mnie zapach bzu i…
róży? Tak,
wyraźnie czułem jej specyficzny zapach. I
jak na zawołanie, przed oczami pojawił mi się obraz mojego
psychologa otoczonego
dziką
wonią róży.
Zwolniłem
nieco kroku, przełykając
nerwowo ślinę. Coraz bardziej wątpiłem, że dam radę dojść na
to spotkanie. Czułem
niewytłumaczalny strach, który ciężko było mi wytłumaczyć.
Jakiego
rodzaju był ten strach? Przede
wszystkim bałem się o to, że wszystko mu powiem. Nie wyobrażałem
sobie tego. Jak
bardzo będzie mu ciężko, kiedy dowie się o tym, że tak samo jak
jego zmarła żona, Minyun,
boję
się jakiegokolwiek dotyku. Ta
świadomość mnie przytłaczała, zabierała dech. Było
to o sto razy gorsze niż sam fakt, że naprawdę nie ciepię być
dotykanym.
Odkąd
odkryłem, że go zwyczajnie w świecie kocham, zwracałem większą
wagę na jego uczucia, niżeli swoje. Wolałem
pocierpieć w samotności, niż dawać mu powody do zmartwień.
Codziennie
się zastanawiam, czy przypadkiem nie czuje się samotny i czy na
pewno ja, Byun Baekhyun, będę w stanie dać mu szczęście. Sam
dokładnie nie wiedziałem w którym momencie zaczęliśmy tę grę,
ale naprawdę chciałem by skończyła się dobrze.
Poza
tym… Nie powiedziałem mu jeszcze o bardzo ważnej rzeczy.
Wyjeżdżałem.
I
to niedługo. Kiedy
będę w stanie mu to powiedzieć?
Teraz
nastały problemy, a jak spojrzę mu w oczy, ta słodka otoczka
pęknie. Jestem tego po prostu pewien.
Westchnąłem
jeszcze ciężej
i z gulą w gardle ruszyłem dalej. Zdążyłem
dojść powolnym krokiem na przystanek, a mój autobus przyjechał.
Pewnie gdybym się jeszcze bardziej ociągał nie zdążyłbym na
autobus o czternastej.
Ludzi
trochę było, nie powiem. Ciężko
było znaleźć jakieś wolne miejsce, dlatego wepchnąłem się
trochę na chama, nie zwracając szczególnej uwagi na ludzi.
Zresztą,
byłem tak pogrążony w myślach, że nie słyszałem co do mnie
mówią.
Nie
miałem nawet ochoty liczyć samochodów, drzew czy czegokolwiek.
Szedłem
trochę jak zombie, nie zwracając żadnej uwagi na swoje
bezpieczeństwo ani ludzi, o których się zawadzałem.
Przystanąłem
dopiero przed szklanymi drzwiami przychodni.
Miałem
ogromną ochotę wykonać tył zwrot i uciec stąd jak najdalej, ale
jednak się powstrzymałem, powtarzając sobie, że to dla własnego
dobra.
Nie
chciałem wywołać żadnych podejrzeń, a szukać wymówki nie
miałem siły.
W
końcu
ciężko nacisnąłem klamkę, a
ta ustąpiła gładko. Kiedy
wszedłem do środka, jak zwykle przywitałem się z kobietą w
recepcji, a
ona odpowiedziała mi tak jak zawsze —
uprzejmie.
Usiadłem
na krześle, czekając na moją kolej. Już zawczasu wcisnąłem
dłonie między uda, modląc się w duchu, by
wszystko przebiegło bez najmniejszego problemu.
Nie
miałem najmniejszej ochoty sprawdzać, która godzina ani nic z tych
rzeczy. Po
prostu cierpliwie czekałem na swoją kolej, która mogła dla mnie
wcale nie nadejść. Za
bardzo byłem przestraszony, by stanąć twarzą w twarz z
Chanyeolem.
Moje
prośby nic nie dały, bo drzwi jak zwykle się otwarły,
wypuszczając ze swoich progów tę samą kobietę. Szła
dumnie, bez najmniejszego zawahania.
Czasem
ta kobieta mnie przerażała, jakby mówiła swoją posturą, że
nikt nie ma prawa jej wchodzić w drogę.
Kiedy
już odwróciłem wzrok od tej kobiety, spojrzałem na drzwi od
gabinetu. Zacząłem
bardziej się stresować, jeszcze
gorzej niż wtedy, kiedy przyszedłem na wizytę po pamiętnym
omdleniu w gabinecie pana Parka. W
końcu podniosłem się ciężko z
krzesła i na drżących nogach podszedłem do wejścia. I
kiedy zapukałem i jak usłyszałem dobrze znany mi zwrot mówiący
„proszę” miałem ochotę zniknąć z całego świata.
W
końcu
pchnąłem drzwi i
wszedłem do środka. Chanyeol
stał tyłem do drzwi. Miał
na sobie białą koszulę, wkasaną
w czarne, wąskie spodnie.
— Dzień
dobry —
przywitałem
się, a
pan Park odwrócił się do mnie, kiedy tylko usłyszał mój głos.
— Dzień
dobry, Baekhyunnie —
odpowiedział
mi, uśmiechając się łagodnie.
Przekrzywiłem
nieco głowę, sam nie bardzo wiedząc jak mam się teraz zachować.
Chanyeol
podszedł do mnie tylko kilka kroków, zostając na pewną odległość.
Zmarszczyłem
nieco brwi i
już miałem się spytać o co chodzi, ale starszy mężczyzna był
szybszy.
— Teraz
idziemy na wycieczkę —
oznajmił
mi.
Otwarłem
usta w zaskoczeniu, patrząc jak Chanyeol zabiera czarną marynarkę
z fotela.
— Wycieczkę?
—
zaskoczony
powtórzyłem.
— Tak
—
odpowiedział,
wskazując dłonią na drzwi.
Wyszedłem
na zewnątrz, nadal
nie wiedząc za bardzo co robić. Chanyeol
zamknął drzwi na klucz i schował pęk
kluczy do kieszeni.
— Pan
nie przyjmuje więcej?
— Nie
—
znów
się uśmiechnął. Zrobiło
mi się nieco lżej na sercu,
ale nadal nosiłem w sobie obawę. —
Jesteś
ostatnim pacjentem, którego przyjmuję —
przyznał.
Pokiwałem
głową nie
odzywając się już
więcej.
Wyszliśmy
w ciszy i
równie
cicho doszliśmy do jego samochodu. Bałem
się jak cholera, ale odpychałem tę myśl jak najdalej od siebie.
Miałem
tylko nadzieję, że wszystko się ułoży.
«»
Dziś
drugi rozdział.
Jejku,
nie sądziłam, że wywrę na Was takie wrażenie poprzednim
rozdziałem, poważnie.
Powiem
tylko tyle: szykujcie się na następny rozdział!
Nie
wiem, kiedy teraz będzie rozdział, ale chapter 37 będzie
najważniejszym. Dlatego muszę go dopracować.
Kocham
Was.
Komentujcie
ludki.
Weszłam sobie spokojnie, patrzę, a tu rozdział. Nie spodziewałam się dzisiaj drugiego, ale poprawiłaś mi tym humor. No i oczywiście nie mogę się doczekać kolejnego, bo jestem bardzo, bardzo, bardzo ciekawa, jak to wszystko się potoczy!
OdpowiedzUsuńPowodzenia i weny, żeby ten 37 rozdział wyszedł najlepszy, na jaki Cię stać! ♥
Czasem potrafię zaskoczyć, nie powiem.
UsuńMam nadzieję, że 37 rozdział wyjdzie taki jaki planowałam!
Dziękuję serdecznie <3
Przepraszam cię bardzo za moją nieobecność, ale trochę się działo u mnie nie za dobrze, więc nie miałam czasu na czytanie w ogóle. Ale już jestem, wszystko nadrobiłam i przybywam <3
OdpowiedzUsuńA więc... Od czego ja mam zacząć? Może od początku.
Kiedy czytałam to opowiadanie od pierwszego rozdziału, kiedy ty publikowałaś koło 14 może, nie sądziłam, że spodoba mi się ono tak bardzo. Nie spodziewałam się, że czytając je będę w stanie odpocząć i odpuścić wiele rzeczy które mnie gryzły. Ostatnio też pomyślałam, że to opowiadanie to świetny materiał na dramę. Naprawdę, myśle że zrobiłaby furorę. Relacja Baeka i Czankiego jest bardzo naturalna, idzie swoim tempem a zrywy Parka jak np. pocałunek dopełniają tej całości. Jestem pod ogromnym wrażeniem, pod jakim nie byłam już dawno. To opowiadanie jest jednym z moich ulubionych i wiem, że po zakończeniu będę jeszcze wiele razy do niego wracać <3
Kocham bardzo i życzę weny <3
Twoja, Misanthropy.
Nie przepraszaj, kochana, bo nie bo ja to rozumiem. Nie mam nikomu za złe, że nie zostawił komentarza, bo wiadomo, że każdy ma swoje życie i nie zawsze ma ochotę się czytać czy komentować <3
UsuńJejku, dziękuję za takie słowa. Zaczynam coraz bardziej wątpić w moje umiejętności odpisywania na komentarze, bo dostaję tyle miłych słów, choć nie sądzę, bym aż tak dobra była w pisaniu.
Dziękuję kochana, naprawdę. Chyba tylko tyle mogę napisać.
<3