piątek, 26 sierpnia 2016

Touches - dotyk trzydziesty szósty;

Ten, kto skacze do nieba może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę.” — Lauren Oliver

«»

Wtorek minął mi zdecydowanie za szybko. Po tym jak znów miałem rozbryzganą psychikę i jak bardzo chciałem sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze, nie chciałem wracać do gabinetu Park Chanyeola. Jednak po części musiałem.
Po pierwsze, nie chciałem, by zrobił się podejrzliwy. Po drugie, nie chciałem go zranić, bo bądź co bądź, pocałował mnie, a nie przyjście na środową wizytę wyglądałoby to jakbym uciekał. Może chciałem to zrobić, ale nie jestem aż tak głupi.
Za bardzo go pokochałem, by odstawiać takie szopki, tym bardziej, że wiedziałem, że będzie go to bolało.
Jak się dzisiaj czujesz, mały? — Claude wychylił się nieco, by spojrzeć na mnie.
Dowiedział się zaraz po tym jak wrócił z pracy. Trudno było nie zauważyć mnie i Camryn, która starała się mnie uspokoić po tym jak rozryczałem się jak małe dziecko. Starał się mnie jakoś pocieszyć, ale nijak mu wyszło, tak samo jak Camryn. Nie byli w stanie mnie wyleczyć z lęku przez dotyk.
Nie najgorzej — uśmiechnąłem się blado, by jakoś go nie martwić, ale jego skrzywiona mina mówiła mi, że tylko się pogrążam. — Wyglądam aż tak źle?
Jeśli mam być szczery to tak — przyznał, wycierając dłonie w ścierkę.
Usiadłem ciężko na krześle, podpierając policzki na dłoniach, gdzie miałem zgięte łokcie.
Nie umiem tego zatuszować — powiedziałem w końcu. — Choćbym chciał, nie umiem.
Blondyn westchnął ciężko i postawił przede mną kubek z malinową herbatą. Dobrze, że nie z owocami leśnymi, bo przypominałby mi się ten nieszczęsny wieczór.
Ty to masz kolorowe życie — prychnął z ironią. — Nie wiem, co mam ci doradzić, chłopie, bo sam jestem daleko, hen hen. Chociaż jako przyjaciel chciałbym ci jakoś pomóc, zielonego pojęcia nie mam jak.
Dziękuję za twoją troskę — podziękowałem. — Jednak jeśli sam się z tym nie uporam, nikt mi nie pomoże.
Claude oparł się dłońmi o stół i przeszył mnie spojrzeniem zielonych oczu.
Jest mi ciebie po prostu szkoda — zmrużył oczy. — Z tego co wiem, ty nawet nie możesz się rozkoszować tą słodką miłością. Życie naprawdę daje ci po dupie — pokręcił bezradnie głową.
Uśmiechnąłem się niemrawo.
Już dawno temu się przekonałem o tym — stwierdziłem, upijając spory łyk herbaty. Claude jednak najlepsze robił. Może dlatego, że rzadko kiedy dotykał się do kuchennych rzeczy.
Eh, dzieciaku, może pomodlę się za ciebie, co?
Zaśmiałem się. On jednak umiał mnie rozbawić, nawet jeśli miałem parszywy humor.
Byłoby miło — potwierdziłem.
Claude pokręcił głową, jakbym powiedział mu coś niedorzecznego.
Oboje niesamowicie mnie wspierali. I za to byłem im niezmiernie wdzięczny. O takich przyjaciół każdy by się zabijał, a ja miałem po prostu szczęście, że ich poznałem.
Wypiłem do końca gorącą herbatę, po czym czmychnąłem na autobus.
Kiedy tylko wyszedłem poza naszą posesję, przywitał mnie zapach bzu i… róży? Tak, wyraźnie czułem jej specyficzny zapach. I jak na zawołanie, przed oczami pojawił mi się obraz mojego psychologa otoczonego dziką wonią róży.
Zwolniłem nieco kroku, przełykając nerwowo ślinę. Coraz bardziej wątpiłem, że dam radę dojść na to spotkanie. Czułem niewytłumaczalny strach, który ciężko było mi wytłumaczyć.
Jakiego rodzaju był ten strach? Przede wszystkim bałem się o to, że wszystko mu powiem. Nie wyobrażałem sobie tego. Jak bardzo będzie mu ciężko, kiedy dowie się o tym, że tak samo jak jego zmarła żona, Minyun, boję się jakiegokolwiek dotyku. Ta świadomość mnie przytłaczała, zabierała dech. Było to o sto razy gorsze niż sam fakt, że naprawdę nie ciepię być dotykanym.
Odkąd odkryłem, że go zwyczajnie w świecie kocham, zwracałem większą wagę na jego uczucia, niżeli swoje. Wolałem pocierpieć w samotności, niż dawać mu powody do zmartwień. Codziennie się zastanawiam, czy przypadkiem nie czuje się samotny i czy na pewno ja, Byun Baekhyun, będę w stanie dać mu szczęście. Sam dokładnie nie wiedziałem w którym momencie zaczęliśmy tę grę, ale naprawdę chciałem by skończyła się dobrze.
Poza tym… Nie powiedziałem mu jeszcze o bardzo ważnej rzeczy. Wyjeżdżałem. I to niedługo. Kiedy będę w stanie mu to powiedzieć? Teraz nastały problemy, a jak spojrzę mu w oczy, ta słodka otoczka pęknie. Jestem tego po prostu pewien.
Westchnąłem jeszcze ciężej i z gulą w gardle ruszyłem dalej. Zdążyłem dojść powolnym krokiem na przystanek, a mój autobus przyjechał. Pewnie gdybym się jeszcze bardziej ociągał nie zdążyłbym na autobus o czternastej.
Ludzi trochę było, nie powiem. Ciężko było znaleźć jakieś wolne miejsce, dlatego wepchnąłem się trochę na chama, nie zwracając szczególnej uwagi na ludzi. Zresztą, byłem tak pogrążony w myślach, że nie słyszałem co do mnie mówią.
Nie miałem nawet ochoty liczyć samochodów, drzew czy czegokolwiek. Szedłem trochę jak zombie, nie zwracając żadnej uwagi na swoje bezpieczeństwo ani ludzi, o których się zawadzałem.
Przystanąłem dopiero przed szklanymi drzwiami przychodni. Miałem ogromną ochotę wykonać tył zwrot i uciec stąd jak najdalej, ale jednak się powstrzymałem, powtarzając sobie, że to dla własnego dobra. Nie chciałem wywołać żadnych podejrzeń, a szukać wymówki nie miałem siły.
W końcu ciężko nacisnąłem klamkę, a ta ustąpiła gładko. Kiedy wszedłem do środka, jak zwykle przywitałem się z kobietą w recepcji, a ona odpowiedziała mi tak jak zawsze — uprzejmie.
Usiadłem na krześle, czekając na moją kolej. Już zawczasu wcisnąłem dłonie między uda, modląc się w duchu, by wszystko przebiegło bez najmniejszego problemu.
Nie miałem najmniejszej ochoty sprawdzać, która godzina ani nic z tych rzeczy. Po prostu cierpliwie czekałem na swoją kolej, która mogła dla mnie wcale nie nadejść. Za bardzo byłem przestraszony, by stanąć twarzą w twarz z Chanyeolem.
Moje prośby nic nie dały, bo drzwi jak zwykle się otwarły, wypuszczając ze swoich progów tę samą kobietę. Szła dumnie, bez najmniejszego zawahania. Czasem ta kobieta mnie przerażała, jakby mówiła swoją posturą, że nikt nie ma prawa jej wchodzić w drogę.
Kiedy już odwróciłem wzrok od tej kobiety, spojrzałem na drzwi od gabinetu. Zacząłem bardziej się stresować, jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy przyszedłem na wizytę po pamiętnym omdleniu w gabinecie pana Parka. W końcu podniosłem się ciężko z krzesła i na drżących nogach podszedłem do wejścia. I kiedy zapukałem i jak usłyszałem dobrze znany mi zwrot mówiący „proszę” miałem ochotę zniknąć z całego świata.
W końcu pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. Chanyeol stał tyłem do drzwi. Miał na sobie białą koszulę, wkasaną w czarne, wąskie spodnie.
Dzień dobry — przywitałem się, a pan Park odwrócił się do mnie, kiedy tylko usłyszał mój głos.
Dzień dobry, Baekhyunnie — odpowiedział mi, uśmiechając się łagodnie.
Przekrzywiłem nieco głowę, sam nie bardzo wiedząc jak mam się teraz zachować.
Chanyeol podszedł do mnie tylko kilka kroków, zostając na pewną odległość. Zmarszczyłem nieco brwi i już miałem się spytać o co chodzi, ale starszy mężczyzna był szybszy.
Teraz idziemy na wycieczkę — oznajmił mi.
Otwarłem usta w zaskoczeniu, patrząc jak Chanyeol zabiera czarną marynarkę z fotela.
Wycieczkę? — zaskoczony powtórzyłem.
Tak — odpowiedział, wskazując dłonią na drzwi.
Wyszedłem na zewnątrz, nadal nie wiedząc za bardzo co robić. Chanyeol zamknął drzwi na klucz i schował pęk kluczy do kieszeni.
Pan nie przyjmuje więcej?
Nie — znów się uśmiechnął. Zrobiło mi się nieco lżej na sercu, ale nadal nosiłem w sobie obawę. — Jesteś ostatnim pacjentem, którego przyjmuję — przyznał.
Pokiwałem głową nie odzywając się już więcej.
Wyszliśmy w ciszy i równie cicho doszliśmy do jego samochodu. Bałem się jak cholera, ale odpychałem tę myśl jak najdalej od siebie.
Miałem tylko nadzieję, że wszystko się ułoży.

«»

Dziś drugi rozdział.
Jejku, nie sądziłam, że wywrę na Was takie wrażenie poprzednim rozdziałem, poważnie.
Powiem tylko tyle: szykujcie się na następny rozdział!
Nie wiem, kiedy teraz będzie rozdział, ale chapter 37 będzie najważniejszym. Dlatego muszę go dopracować.
Kocham Was.

Komentujcie ludki.

4 komentarze:

  1. Weszłam sobie spokojnie, patrzę, a tu rozdział. Nie spodziewałam się dzisiaj drugiego, ale poprawiłaś mi tym humor. No i oczywiście nie mogę się doczekać kolejnego, bo jestem bardzo, bardzo, bardzo ciekawa, jak to wszystko się potoczy!
    Powodzenia i weny, żeby ten 37 rozdział wyszedł najlepszy, na jaki Cię stać! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem potrafię zaskoczyć, nie powiem.
      Mam nadzieję, że 37 rozdział wyjdzie taki jaki planowałam!
      Dziękuję serdecznie <3

      Usuń
  2. Przepraszam cię bardzo za moją nieobecność, ale trochę się działo u mnie nie za dobrze, więc nie miałam czasu na czytanie w ogóle. Ale już jestem, wszystko nadrobiłam i przybywam <3
    A więc... Od czego ja mam zacząć? Może od początku.
    Kiedy czytałam to opowiadanie od pierwszego rozdziału, kiedy ty publikowałaś koło 14 może, nie sądziłam, że spodoba mi się ono tak bardzo. Nie spodziewałam się, że czytając je będę w stanie odpocząć i odpuścić wiele rzeczy które mnie gryzły. Ostatnio też pomyślałam, że to opowiadanie to świetny materiał na dramę. Naprawdę, myśle że zrobiłaby furorę. Relacja Baeka i Czankiego jest bardzo naturalna, idzie swoim tempem a zrywy Parka jak np. pocałunek dopełniają tej całości. Jestem pod ogromnym wrażeniem, pod jakim nie byłam już dawno. To opowiadanie jest jednym z moich ulubionych i wiem, że po zakończeniu będę jeszcze wiele razy do niego wracać <3
    Kocham bardzo i życzę weny <3
    Twoja, Misanthropy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepraszaj, kochana, bo nie bo ja to rozumiem. Nie mam nikomu za złe, że nie zostawił komentarza, bo wiadomo, że każdy ma swoje życie i nie zawsze ma ochotę się czytać czy komentować <3
      Jejku, dziękuję za takie słowa. Zaczynam coraz bardziej wątpić w moje umiejętności odpisywania na komentarze, bo dostaję tyle miłych słów, choć nie sądzę, bym aż tak dobra była w pisaniu.
      Dziękuję kochana, naprawdę. Chyba tylko tyle mogę napisać.
      <3

      Usuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x