„No
cóż, kiedy twoje życie rozpada się na kawałki, czasem rozpadasz się razem z
nim.” — C.J. Daugherty
«»
Tydzień po nowym roku minął zadziwiająco
szybko. Zdarzały mi się bezsenne noce, ale to było nic w porównaniu z
koszmarami. Choć teraz tak bardzo nie myślałem przeszłości, to starałem się po
prostu o tym nie myśleć przed sesjami.
Zanim miałem pójść na wizytę do Chanyeola, w
sobotę miałem wyznaczoną terapię grupową. Cieszyłem się, że wracam na sesje. W
jakimś stopniu stali się dla mnie wyjątkowymi ludźmi, którzy mnie wysłuchiwali
i czułem się po prostu dobrze w ich towarzystwie. To mi
pomagało i właśnie dzięki Chanyeolowi i terapii przeżyłem te święta i jako tako
stanąłem na nogi. Cieszyłem się z drobnych sukcesów; ze wszystkiego, co
pozwalało mi myśleć, że idę teraz właściwą drogą.
W sobotę postanowiłem trochę posprzątać w domu,
a że spotkanie miałem o piętnastej nie robiło mi to żadnej różnicy. Poza tym,
chyba wolałem czymś się zająć, niżeli siedzieć bezczynnie. Zacząłem śpiewać
jakąś starą, koreańską piosenkę, która ostatnimi czasy mi się przypomniała.
Słowa same mi się wymykały z ust, nawet szczególnie nie obchodził mnie fakt, że
fałszuję czy śpiewam poprawie.
Do godziny trzynastej wyrobiłem się z
ogarnięciem domu. Musiałem się wykąpać zanim pójdę na autobus, dlatego
powędrowałem do łazienki. W dalszym ciągu unikałem patrzenia w lustro, bo brzydziłem
się sam sobą. Moje ciało było idealnym dowodem na to, że zniszczyłem sobie nie
tylko psychikę, ale też ciało. Chyba nigdy nie przekonam się do tego, by ktoś
mnie dotknął.
Wyszorowałem się porządnie, a po kąpieli chcąc
czy nie chcąc musiałem spojrzeć w lustro. Moje obojczyki wystawały tak bardzo,
że miałem wrażenie, że przebiją się przez cieniutką skórę tutaj. Wiotkie, chude
ramiona, które do tej pory nie mają żadnej siły — żebra i ten
obrzydliwy szarawy kolor skóry. Właśnie tym najbardziej się brzydziłem i co
najbardziej mnie denerwowało. Moją masę ciała mogłem poprawić, ale nie miałem
pojęcia co zrobić, by choć trochę poprawić pigment skóry. Owszem, mogłem być
blady, ale nie papierowo-szary!
Westchnąłem i odsunąłem się na bezpieczną
odległość. Wytarłem się porządnie i założyłem ubrania. Czułem się o niebo
lepiej, kiedy miałem coś na sobie, wtedy mogłem ukryć swoje ohydne ciało.
Drugi tydzień stycznia obfitował w pochmurne
dni i trochę śniegu. Kiedy szedłem na przystanek obserwowałem poczynienia
dzieci. Aż zazdrościłem im takiego dzieciństwa, ale jak szybko pojawiała się ta
myśl, tak szybko znikała.
Szczerze, chciałbym być ojcem. Być innym od
swoich własnych rodziców, przekazać tak wiele miłości dziecku, na ile byłoby
mnie stać. Pokazać, że byłbym w stanie wychować brzdąca bez żadnej skazy na
psychice. Ale to było niemożliwe. To był odległy sen, który nie miał prawa się
nawet ziścić, ale każdy może marzyć, prawda?
Autobus przyjechał punktualnie. Poczekałem aż wszyscy
usiądą, a kiedy tak się stało, sam zająłem wolne miejsce. Kierowca puścił jakoś
muzykę, więc nie musiałem wyciągać słuchawek, zresztą nawet mi się nie chciało.
Droga przebiegła w miarę spokojnie, a ja ani
raz nie poczułem nudności, co uznałem za osobisty sukces — mały, bo mały, ale
jednak.
Wysiadłem, po czym wolno poczłapałem do
przychodni. Byłem tu po raz trzeci, a czułem się jakbym przychodził do dobrze
znanego mi miejsca. Nie wiem czemu tak się czułem, ale ten budynek emitował
jakoś spokojną aurę, taką do której łatwo było się przyzwyczaić.
Wszedłem do środka, przywitałem się z
recepcjonistką. Kiedy ta się do mnie uśmiechnęła podszedłem do niej spytać się
która godzina. Dziś wyjątkowo nie wziąłem telefonu, bo czułem się na tyle
dobrze i stabilnie, że wziąłem ze sobą tylko odtwarzać muzyki i słuchawki.
— Jest w pół do trzeciej — powiedziała mi,
kiedy sprawdziła.
— Och, to poczekam sobie jeszcze — wymsknęło mi
się. Pani uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
— Do kogo chodzisz na terapię? — zapytała mnie,
najwyraźniej chcąc podtrzymać rozmowę. Ucieszyłem się, nie zawsze miałem okazję
porozmawiać z kimś innym niż moi przyjaciele czy ludzie, którzy mnie leczyli.
Oparłem się lekko o mały parapet recepcji, na
chwilę zaciskając usta.
— Mamy dwóch psychologów — wyjaśniłem jej, a
ona pokiwała głową. — Na początku powiedzieli, że będą przychodzić razem, albo
będą osobno prowadzić spotkania. Podobno się wymieniają, z tego co wiem.
Spojrzała na mnie, po czym uśmiechnęła się
ciepło.
— Chyba nie wiesz do końca o panie Oh i panie
Kim — rzekła.
Zmarszczyłem brwi, zaskoczony spoglądając na
starszą kobietę.
— No w sumie to nie bardzo, prócz nazwisk to
nie — odpowiedziałem niepewnie, sam do końca nie wiedząc do czego zmierza ta
rozmowa.
— Cóż, obaj są tu z niewielu najlepszych
psychologów. Nazywamy ich „bliźniakami”.
Teraz to do reszty zgłupiałem.
— Są adoptowanym rodzeństwem — wyjaśniła
łagodnie. — Pochodzą z jednej rodziny, jednak nazwiska mają inne. Oboje wybrali
się na psychologię, są w tym samym wieku i choć mają skrajne charaktery, to są
do siebie bardzo podobni pod względem psychologii. Dlatego nazywamy ich
„bliźniakami”.
— Och — tyle byłem w stanie powiedzieć. — Mam
pytanie, proszę pani — nagle się ożywiłem, ale wiedziałem, że później będę tego
żałować. — Zna może pani Park Chanyeola?
Przez chwilę się zastanawiała, a po chwili na
jej twarz wpłynął uśmiech. Sam nie wiedziałem po co się jej o niego spytałem,
chyba zaczynałem wpadać w desperację.
— Oj, wspaniały z niego człowiek — pochwaliła
go. — Rzadko kiedy można spotkać ludzi z wielkim sercem. Z tego co wiem, teraz
poświęcił się bardziej pracy niż życiu prywatnemu. Mówili, że ma wiele powodów,
ale do końca nie wiem co się stało.
Zagryzłem wargę. Trochę więcej informacji, ale
wciąż to nie to. Musiałem to przeboleć, ale nadal mnie to gryzło i ta
świadomość niesamowicie mnie irytowała.
— Dziękuję — uśmiechnąłem się. — Pan Park
jest moim psychologiem i chciałem po prostu się spytać — pokiwała głową.
— Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego, w
czymkolwiek jesteś, dziecko — powiedziała. — Szkoda, byś zmarnował sobie resztę
życia.
— Wiem — szepnąłem. — Dlatego tu jestem.
Dziękuję pani serdecznie.
Uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz, po czym
wróciła do swoich zadań. Ja za to powędrowałem na krzesełka. Nie lubiłem ich.
Tak samo jak w drugiej przychodni, były niewygodne i nikt nie pomyślał o
jakimikolwiek komforcie siedzenia.
Kilka minut później zaczęli przychodzić inni.
Przywitali się ze mną i tak samo jak ja, czekali na psychologa, który miał dziś
prowadzić zajęcia.
Nie wiem która była godzina, kiedy w końcu ktoś
przyszedł. Okazało się, że tym razem przyszła dwójka psychologów. Obaj jak
zwykle z miłymi uśmiechami przywitali nas i pytali się co u nas. Rozmawialiśmy
głównie o bzdetach związanymi ze świętami i nowym rokiem. Wyglądało to tak
jakby pytali klasę jak minął im wolny czas.
Wizyta przebiegła spokojnie. Właśnie dlatego
lubiłem te spotkania. Nie były takie jak sobie je wyobrażałem, były raczej
takie jak rozmowa przy kawie.
Nie wiedziałem dlaczego czułem czyjś wzrok na
sobie. Ale byłem zbyt nieśmiały, by sprawdzić, kto tak mi wypala dziurę, jednak
uczucie było więcej niż niewygodne. Dlatego po części cieszyłem się, że z
ostatnimi słowami psychologów przestałem czuć ten uciążliwy wzrok, który
sprawiał, że kuliłem się w sobie.
W drodze powrotnej do domu rozpadało się. Tym
razem nie sypał śnieg, tylko ciężkie krople opadały na ulicę. Wiedziałem, że
zdążę przemoknąć i właściwie już w duchu przygotowałem na to, że nie będzie tak
wcale przyjemnie.
Założyłem kaptur na głowę, kiedy wyszedłem z
autobusu, ale to nie wystarczyło. W jednej sekundzie poczułem jak moje włosy i
zarówno ubrania przemakają.
Po raz pierwszy w życiu zacząłem kląć pod nosem
na pogodę. Zajęło mi trochę dojście do domu przez małą widoczność, ale kiedy
już dotarłem niemal płakałem z ulgi. Moje ubrania stały się ciężkie, a zimno
przeszyło mnie niemal do kości. Zadrżałem mimowolnie z zimna i szybko
powędrowałem do łazienki.
Na szczęście Camryn była w domu i od razu
podstawiła mi kubek z gorącą herbatą pod nos. Podziękowałem jej skinięciem
głowy.
Spojrzałem przez okno w kuchni.
Pogoda stała się ponura.
Jeśli mam być szczera to jest to najgorszy rozdział pod względem stylistycznym. Przepraszam za te słowa, ale powtórzenia aż rażą, a dodatkowo wkradły się też inne błędy. Proszę.. sprawdzaj rozdziały przed dodaniem ;;
OdpowiedzUsuńMimo to fabuła dalej zmierza w fajnym kierunku :3 Jestem ciekawa kolejnych części. Fighting!
http://cnbluestory.blogspot.com/
Wczoraj nie miałam siły sprawdzać, ale już poprawiłam :)
UsuńTo taka rada..
UsuńTak jak pisałam, sprawdzaj rozdział przed publimacją. Nic się nie stanie jak poleży "w poczekalni" trochę dłużej + lepiej od razu wrzucać już gotową wersję po sprawdzeniu