„Zapominamy,
jak ważny jest dotyk, a jest nam do życia niezbędny.” — Camilla
Lackberg
«»
Wolne dni mijały powoli, spokojnie, wypełnione
przemyśleniami. Ostatnio znalazłem kilka zajęć, które lubiłem ponad wszystko.
Właśnie do takich zajęć zaliczało się myślenie.
Analizowałem wszystko powoli i dogłębnie —
wszystkie ostatnie minione dni — ale tak naprawdę nie mogłem pozbierać myśli w
jedną sensowną kupę. Nie wiedziałem żadnych odpowiedzi na wiele pytań, które
się we mnie zrodziły.
Najbardziej bolał mnie fakt, że Chanyeol miał
żonę.
Po części również ta informacja mnie zabolała,
bo jednak bądź co bądź, zmarła. Nie wiem w jakich okolicznościach, ale widać
było, że te słowa kosztowały go bardzo wiele i jej strata godziła w jego serce.
Słowa, że jestem do niej podobny dały mi kolejne powody do myślenia. Przez to
wszystko zacząłem wymyślać jej obraz w głowię, a przecież nie powinienem.
Oparłem głowę o szybę mojego okna, patrząc na
krople deszczu. Tym razem padał deszcz, racząc mieszkańców wyjątkowo brzydką
pogodą. Ja sam jakoś szczególnie nie narzekałem, bo mimo wszystko lubiłem
deszcze. Czekałem na ten, wczesnym latem. Wtedy był najlepszy, najbardziej
rześki i najpiękniejszy. Lubiłem też burze.
Dni były wypełnione gorącą herbatą, kawą oraz
czekoladą, a przede wszystkim ciepłymi rozmowami. Camryn i Claude skutecznie
odciągali moje myśli i po raz pierwszy dali mi świąteczną atmosferę. I od
niepamiętnych lat zaśmiałem się szczerze.
Kiedy nie mogłem spać schodziłem na dół do
salonu i siadałem na kanapie, oglądając choinkę. Na noc włączaliśmy lampki,
dlatego panował przyjemny klimat, który najzwyczajniej w świecie pokochałem.
Życie powoli się układało, choć nadal miało
parę zadrapań, które wymagały zasklepienia. Dochodziły pewne tajemnice i dla
mnie — tajemnicze uczucia, których nie potrafiłem się wyzbyć, a rosły w siłę.
Park Chanyeol nie był teraz dla mnie tylko
lekarzem, ale kimś tajemniczym. Chciałem być osobą, które odkryje sekrety jego
oczu, ale sam już nie wiedziałem, czy to będzie jakkolwiek możliwie i czy w
ogóle dojdzie do jakiejś innej rozmowy niżeli sesje. Właśnie dlatego po części
nie chciałem pielęgnować tych kiełkujących na dnie duszy uczuć, które mogą mnie
zawieść, a nie chce się załamać i wpaść do dołu, z którego powoli się wynurzam.
Nie chcę posuć nic, co wynikałoby z mojej niewiedzy. Bo prawdę powiedziawszy
nie wiedziałem nic na temat miłości. Nikt mnie nie pokochał, a ja też nikogo
nie kochałem. Przez wszystkie przykrości nie miałem chęci szukać bliskiej dla
mnie osoby. Może nawet wcale nie szukałem miłości, podświadomie nie chcąc
nikogo wplątywać w moją sytuację. Dlatego byłem niczym dziecko. Nie miałem
pojęcia o żadnych ciepłych uczuciach, które mogę skierować do drugiej osoby.
Dopiero Camryn i Claude mi jakoś pomagali, ale przecież nie nauczą mnie miłości
odczuwanej do drugiej połówki, prawda? Ich kochałem niczym rodzeństwo, a miłość
romantyczna się różni, co?
Drgnąłem nieznacznie, kiedy usłyszałem skrzyp
moich drzwi. Oderwałem się od okna i spojrzałem na Camryn. Dziś była wigilia.
Ubrana była w czarną sukienkę na długi rękaw, a swoje blond włosy uczesała i
ułożyła, a na twarz nałożyła delikatny makijaż. Rzadko kiedy widywałem ją w
takiej odsłownie. W domu wolała raczej chodzić w dresach i
wyciągniętych koszulkach, ale prawdę mówiąc, była bardzo elegancką kobietą i
mimo wszystko dbała o siebie.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym wstałem w
parapetu.
— Chodź, idziemy zjeść — powiedziała, a kiedy
dotarłem do niej, wzięła mnie pod ramię.
Pomogła mi utrzymać się w pionie, bo jednak
nadal nie czułem się najlepiej, ale powoli wracałem do siebie. Mimo wszystko
wciąż miałem osłabiony organizm i póki nie przytyję, muszę się liczyć z tym, że
będę osłabiony. Brak witamin i zniszczony organizm nie jest dobrym połączeniem.
Jednak chciałem, by słowa lekarza były jak najprawdziwsze i w końcu będę mógł
się cieszyć też zdrowiem fizycznym.
Zjedliśmy w kuchni. Camryn stwierdziła, że nie
ma sensu rozkładać wszystkiego w salonie, kiedy nas jest tylko trójka. Claude w
tej kwestii też nie odzywał, bo Camryn była królową kuchni, więc my byliśmy w
pewnym sensie dla ozdoby.
Po skończonej kolacji wspólnie zadzwoniliśmy do
mojego brata i złożyliśmy mu życzenia. Partnerka mojego brata też się załapała
i to właśnie ona podziękowała i życzyła nam tego samego.
Pomogłem Camryn posprzątać, a potem udaliśmy
się do salonu. Wyłączaliśmy światła, bo i tak nie chodziliśmy, a lampki z
choinki dawały wystarczająco dużo oświetlenia.
— Nie jest wam przykro? — zapytałem
niespodziewanie.
Oboje spojrzeli na mnie jakbym przybył z innej
planety.
— Ale o co chodzi, bo nie rozumiem? — Claude
zmarszczył brwi.
Westchnąłem i zacząłem się bawić palcami.
— No… Że siedzicie ze mną, a nie ze swoją
rodziną — mruknąłem. — Tak naprawdę znowu jestem dla was ciężarem, a wy mimo
wszystko… Mimo tego nawet słowa skargi nie powiecie.
Camryn odetchnęła i miałem wrażenie, że przez
chwilę patrzy na Claude z jakimiś nieodgadniętym wyrazem twarzy. Potem zaczęła
mówić.
— Oj, jaki ty czasem głupiutki jesteś —
oznajmiła. — Oczywiście, że nie jesteś dla nas ciężarem, tłumaczyliśmy ci to
już. Jesteśmy po to, by ci pomóc. Jacy byliby z nas przyjaciele, gdybyśmy cię
gnębili? Poza tym, stałeś się dla nas rodziną, jesteś naszą rodziną. Choć tym razem spędzimy osobno święta z
rodzicami, to nie koniec świata. Nie zostawimy cię.
— I przestań pieprzyć głupoty o tym, że jesteś
dla nas pasożytem czy ciężarem. Ty jak na razie masz własne zajęcia, a my już
dawno zadeklarowaliśmy się do tego, by ci pomóc. Dlatego pomagamy jak możemy.
Pokiwałem głową, bo w sumie nie wiedziałem ci
powiedzieć. Nawet i gardło mi się ścisnęło. Przytuliłem się do nich, ciesząc
się tą chwilą. Takie chwile goiły moje szargane serce i łagodziła rany.
Czułem, że wychodziłem na prostą.
«»
Noc uraczyła nas gwiazdami. Kiedy wybiła północ
wstałem z łóżka i stanąłem przy parapecie, opierając się o chłodną ścianę.
Gwiazdy tej nocy były piękne, przypominały wiele rzeczy, a najbardziej chciałem
je porównać do oczu Chanyeola. Posiadały w sobie tę podobną nutę tajemniczości
Park Chanyeola, a czarne niebo tylko jeszcze bardziej pchało mnie w ramiona
wyobrażeń.
Dotknąłem jeszcze ciepłych policzków. Tej nocy
śnił mi się miły sen. Od bardzo dawno miły i przyjemny, bez żadnych ciężkich
chwil. Dlatego chciałem tę chwilę zapamiętać.
Kiedy zostawałem sam moje myśli wracały do
Chanyeola, do naszej ostatniej rozmowy i jego dotyków. Jego dotyk był kojący,
taki, który nie przypominał mi tego, że straciłem człowieczeństwo. Właśnie
dlatego jeszcze bardziej zatracałem się jego osobie, a przecież nie znałem go
za grosz. Coś pchało mnie, bym go poznał, zrobił coś, ale sam nie wiedziałem
co. Nie chciałem niczego zepsuć, bo czułem, że nadszarpnąłem już jakąś granicę.
Ale nie wiedziałem czy naruszyłem jego strefę, czy jednak nadal poruszałem się
na bezpiecznym gruncie.
Miał żonę. Ta myśl nadal mnie kuła. Nie umiałem
się z tym pogodzić. Nie umiałem nie wyobrażać sobie tej kobiety. Nie umiałem
zapomnieć o uczuciu w jego głosie, kiedy mówił o zmarłej żonie. Chyba nawet
obawiałem się, że to uczucie nadal w nim nie zgasło. Świadczyła o tym obrączka.
Może gdyby jej nie założył, żyłbym dalej w słodkiej niewiedzy.
Zastanawiam się czy może lepiej byłoby kiedy
bym nie wiedział. Może bym tak bardzo tego nie rozpatrywał. Ale wiedziałem.
Westchnąłem głęboko. Nie ma sensu o tym dużo
myśleć. Przyszłość pokaże co dla mnie szykuje, ale wolałbym gdyby nie były to
jakieś niespodziewane niespodzianki, w dodatku przykre. Wycierpiałem już za
dużo, chciałem mieć teraz spokój.
«»
Sylwester minął spokojnie. Nowy Rok przywitaliśmy
z hukiem, bo Claude uparł się na fajerwerki. Nawet sąsiedzi wyszli, by
pogratulować następnego roku.
Kiedy kolorowe strzały wybuchły na czarnym
niebie, mimowolnie się uśmiechnąłem. Słysząc śmiechy za sobą, po raz pierwszy w
życiu roześmiałem się na głos. Tak bardzo, że łzy szczęścia zalegały mi w
kącikach.
Jeszcze w swoim dwudziestopięcioletnim życiu
nie czułem się tak szczęśliwy.
Miałem rodzinę.
«»
a/n: mam nadzieję, że nie zjebałam. W ogóle miało nie być rozdziału do niedzieli, ale wyszła taka akcja, że to poezja. W skrócie — moja siostra szuka nowego mieszkania, bo jej współlokatorka jest do dupy. Życie. Dziś rozdział bazowany na przemyśleniach — taki raczej przerywnik od prawdziwej akcji. Ale w następnym rozdziale wracamy już do naszych bohaterów! Kto się cieszy? Yay, jedziemy dalej! Kocham Was!
Wiesz co? Idealnie trafiłaś z tym rozdziałem, bo akurat mam taki troszku melancholijny humor, dlatego naprawdę przyjemnie się to czytało. Zdecydowanie moim ulubionym jest fragment z Baekiem patrzącym na gwiazdy. Podoba mi się to, co sobie wyobraziłam dzięki Twoim opisom.
OdpowiedzUsuńOgólnie dzisiaj taki spokojniejszy komentarz, ale no, nie mam jakoś cudownego dnia ;/ Chociaż muszę powiedzieć, że naprawdę ucieszyłam się na wzmiankę o rosnących uczuciach Baeka do przystojnego pana psychologa. Fajnie by było jakby udało im się w przyszłości stworzyć szczęśliwy związek!
Pozdrawiam i standardowo życzę weny ♥
Dziękuję, chyba będą się jeszcze zdarzać rozdziały, które będą głownie przemyśleniami ♥
UsuńBiedny Baek, że ra obrączka i Park Chanyeol cały czas chodzą mu po głowie.. :/ ale ten ostatni akapit jest taki kochany ;3 życzę weny i czekam na następny!
OdpowiedzUsuńhttp://cnbluestory.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz ♥
Usuń