poniedziałek, 18 lipca 2016

Touches - dotyk dwudziesty pierwszy;



„Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same.” — Phil Bosmans

«»

Całą noc przesiedziałem na parapecie mojego okna okryty jedynie w gruby koc. Nie mogłem zmrużyć oka przez natłok myśli i kolejnych tajemnic, które nie miały dla mnie bez nawet najmniejszego sensu. Nie dawały również upragnionych odpowiedzi.
Noc ta była usypana gwiazdami i około godziny czwartej nad ranem niebo zaczęło przykrywać się ciężkimi chmurami. Wydawać się mogło, że będzie padać, ale i tego ostatnio nie umiałem nawet określić. Wszystko zaczynało się sypać, a z zewnątrz wyglądało to tak jakby waśnie moje życie się układało.
O szóstej usłyszałem budzik Claude i jego niezbyt ciche przekleństwa. Roześmiałem się cicho i korzystając z tego, że i tak nie spałem szedłem na dół, by zaparzyć kawy.
Po około dziesięciu minutach szedł mój przyjaciel i byłem niemal pewien, że się wystraszył, bo rzadko kiedy wychodzę z pokoju o tak wczesnej porze. Zazwyczaj jak męczyła mnie bezsenność zaszywałem się w swoich czterech ścianach i nie wychodziłem aż do ósmej. Dziś było inaczej — może dlatego, że nie byłem już tym samym człowiek co kilka miesięcy temu? Nie konałem w każdej minucie mojego życia, to fakt, ale wyrastało przede mną mnóstwo przeszkód, których nie mogłem i nie wiedziałem jak przeskoczyć.
— Boże święty — usłyszałem zanim się odwróciłem. — Niedługo sprawisz, że umrę na zawał — pożali się, po czym usiadł na krześle przy stole, a ja podałem mu kubek dopiero co parzoną kawą. — Co tak wcześnie na nogach? — zapytał mnie, kiedy usiadłem naprzeciw niego.
Spojrzałem na niego jak na kosmitę, a ten prychnął cicho pod nosem jakieś przekleństwa. Właśnie taki był Claude — człowiek, któremu osobowość zmieniała się częściej niż obraz w kalejdoskopie. Ale za to go ceniłem. Bo pomimo swoich humorów i zmiennych cech, pozostawał wiernym przyjacielem.
— Bezsenność — odpowiedziałem w końcu i przetarłem oczy wolną ręką, bo w drugą obejmowałem kubek z kawą.
Blondyn pokiwał głową, po czym westchnął głęboko.
— Do której nie spałeś?
Tym razem ja odetchnąłem ciężko i zgarbiłem ramiona.
— Wcale nie spałem — przyznałem i wziąłem łyk kawy. Skrzywiłem się mocno, kiedy gorzki smak uderzył w moje kubki smakowe, a gorąc zajął moje usta.
Nie musiałem nawet patrzeć na przyjaciela, by wyczuć jak jest zdziwiony. Moja bezsenność polegała na krótkim śnie i późniejszym wegetowaniem. Tym razem było inaczej, nie potrafiłem zmrużyć oka. Moi przyjaciele wiedzieli, że albo śpię rano, albo wieczorem i się budzę o różnych godzinach, ale nigdy nie powiedziałem im, że nie śpię wcale. Dla mnie też było to coś nowego, ale nie ubolewałem nad tym. Owszem, czułem się koszmarnie zmęczony, ale to i tak było lepsze niż umęczenie psychiczne.
— Masz jakieś problemy, że nie możesz spać? — zadał tak niewygodne pytanie, że miałem ochotę rzucić kubkiem z kawą. Właśnie. Miałem problemy, ale sam nie potrafiłem ich rozwiązać ani zrozumieć.
— Może jak zbiorę się na odwagę to wam powiem, na razie na to jest za wcześnie — przyznałem powoli i wziąłem kolejny łyk.
Claude wzruszył ramionami, ale wiedziałem, że ten gest nie jest lekceważący.
— Jak wolisz — wymruczał i spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. — Będę się już zbierał. Powiedz ode mnie „dzień dobry” Camryn. Ostatnio nie widujemy się wcale.
Pokiwałem głową i życzyłem mu miłego dnia, a ten tylko prychnął.
Dopiłem kawę, ale nie poczułem się bardziej żywy i zdolny do użytku. Przeczesałem swoje włosy — były już dość długie, będę musiał się wybrać do fryzjera, ale i to spychałem na dno umysłu. Myśli zajmowały mi sprawy, które powinny nigdy mnie nie spotkać.
Zastanawiałem się czy Bóg się mną bawi. Stawia mnie przed tym wszystkim, wiedząc, że nie znajdę żadnej odpowiedzi. Wiem, że jedyne rozwiązanie to Park Chanyeol, ale nie czułem się na siłach by go pytać o różne rzeczy. Czy on był celowo postawiony przede mną, czy to tylko gra od Boga, zaplanowana u góry? Mnie wcale nie bawiła, przysparzała więcej problemów, jakbym nie miał ich wcale.
Kiedy dochodziła już siódma rano wziąłem prysznic. Stanąłem przed lustrem i ponownie patrzyłem na swoje ciało.
Te same kształty, które nieco się poprawiły. Ale nadal w moich oczach pozostawałem kimś, kto nie zasługuje na żaden dotyk. Tak bardzo się brzydziłem mojego ciała, a w szczególności tych ran, które nosiłem. Nie miałem jak się ich pozbyć i ta świadomość najbardziej mi dokuczała.
Dotknąłem blizny na biodrze. To nie był tylko ślad na skórze, ale też wyryte wspomnienie. Każda blizna na moim ciele to wyrzeźbione wspomnienie. Dlatego tak bardzo nienawidziłem tego ciała i umysłu. Bo powracałem do tych wszystkich nocy, które chciałem zapomnieć. To była pierdolona przeszłość, która nigdy nie pozwalała mi spać. Moja osobowość to tylko zgorzkniała dusza, którą nosiłem w tym zniszczonym ciele. Ale chciałem to poprawić, choć na chwilę stać się kimś i wziąć swoje człowieczeństwo w ręce. Mieć je dłużej niż jedną noc. Właśnie przez jedną noc straciłem co najcenniejsze.
Odwróciłem wzrok w momencie, kiedy już nie mogłem dłużej patrzeć na kreski na moim ciele. Szybko zarzuciłem na siebie ubrania i ponownie szedłem na dół. Zamiast ostrego aromatu kawy poczułem karmelową herbatę.
Camryn.

«»

Niedziela i sam poniedziałkowy poranek minął mi nadzwyczaj spokojnie. Poszedłem tylko kupić białe róże do kwiaciarni, bo wyjątkowo mi się spodobały. W moim mniemaniu symbolizowały niewinność, ale sam nie miałem tej cechy. Były bardzo namiętne, bo to róże, ale ich kolor miał w sobie coś, że je pokochałem.
Po południu ponownie siedziałem na plastikowych krzesełkach i liczyłem kropki. Sporo ich wyszło, o jedną zawsze więcej. W ten sposób widziałem ile miałem wizyt —liczyłem je w kropkach.
Trochę po szesnastej wyszła ta sama kobieta co wcześniej. Jak na samym początku widziałem jak miała łzy w oczach, teraz po każdej wizycie wychodziła z istną nienawiścią w oczach. Ale i tak mnie to nie interesowało. Ale coś w jej wzroku było nie tak i do końca nie potrafiłem tego nazwać, ale ta kobieta coraz bardziej nie wydawała się przyjaźnie nastawiona do życia.
Westchnąwszy, wstałem wreszcie i podszedłem do drzwi. Zanim zapukałem wziąłem kilka głębokich oddechów, by poczuć się lepiej, ale na moje nieszczęście wcale się nie uspokoiłem, a co więcej, zdenerwowałem się bardziej. W końcu stuknąłem grzbietem dłoni w drzwi i czekałem na dobrze znane mi „proszę”. Kiedy usłyszałem głos psychologa nacisnąłem klamkę, ignorując fakt, że moja ręka drży. Byłem więcej jak pewny, że nie tylko moja dłoń dygocze, ale również całe moje ciało.
Gabinet nie zmienił się. Był taki sam, prócz kwiatów w wazonie.
— Czerwone róże? — uniosłem brew do góry i spojrzałem na Chanyoela, który jak mniemam, przyglądał mi się z dozą uciechy i zaciekawienia.
— Czerwone róże są piękne — oznajmił. — Były białe, więc są i czerwone. Dzień dobry, Baekhyunnie.
Uśmiechnąłem się delikatnie na to pieszczotliwe zdrobnienie, którego tylko on używał.
— Dzień dobry, panie Park — pochyliłem głowę z geście szacunku.
To było dziwne. Jakby wszystko co mnie męczyło zostało odjęte. Jakbyśmy zapomnieli o tym, że prowadziliśmy rozmowę przez telefon i to, że ja ją zainicjowałem.
— Jak podobał ci się wschód słońca? — zapytał mnie, a ja lekko się zapowietrzyłem. Jednak chce zacząć ten temat? Dobrze, niech tak będzie.
— Był taki… pastelowy.
Chanyeol podniósł lewą brew i położył brodę na dłoniach. Znowu.
— Pastelowy?
Pokiwałem głową i usiadłem na krześle. Chanyeol nie odrywał ode mnie wzroku. Znowu miał oczy przepełnione iskierkami tajemniczości.
— Tak, pastelowy. Te kolory skojarzyły mi się z pastelami — powiedziałem zgodnie z prawdą.
Lubiłem kredki pastelowe. Odkąd pamiętam to one były moimi ulubionymi i zawsze wzbudzały we mnie dziwne uczucia, które lubiłem. Pastele były piękne i nigdy zdania nie zmieniłem.
— Jesteś z niewielu osób, które tak bardzo zwracają uwagę na detale — powiedział po chwili. — Zauważasz zmiany kwiatów w wazonie i na kolory na niebie, kiedy wschodzi słońce.
— Czy to źle?
Pan Park pokręcił głową, po czym wstał ze swojego miejsca. Był ubrany w białą koszulę dokładnie wkasaną w ciemne spodnie. Jego brązowe włosy przeplatane złocistym kolorem delikatnie połyskiwały w świetle popołudniowego słońca. Czasem wyglądał niczym anioł na ziemi, a  był tylko człowiekiem, który poczuł ból. Sam mogłem to stwierdził, bo wystarczająco dużo cierpienia usłyszałem w jego głosie, kiedy mówił mi o zmarłej żonie.
— To bardzo wyjątkowa cecha, Baekhyunnie — spojrzał na mnie. — Jesteś drugą osobą w moim życiu, która mi powiedziała o pastelowym poranku.
Na chwilę zamarło mi serce, bo wiedziałem co za chwilę powie.
— Jesteś do niej podobny, Baekhyunnie.
Spuściłem wzrok, by po chwili ponownie spojrzeć na mojego psychologa.
— Jestem ciekaw… — uciąłem na chwilę. Westchnąłem. — Jestem ciekaw w jakim stopniu jestem podobny do pana zmarłej żony, że pan mi to mówi cały czas.
Chanyeol uśmiechnął się łagodnie jak to miał w zwyczaju. Albo wcale nie był taki zwyczajny, tylko ten uśmiech był zarezerwowany dla mnie? Pamiętam przecież, że jak spotkał Claude — tamten był taki chłodny, niemal wymuszony. Ten wydawał się być inny, bardziej ciepły i delikatny.
— W bardzo dużym stopniu, Baekhyunnie — odpowiedział i odwrócił się do mnie już całkowicie przodem. Jego sylwetkę zalewało ciemnopomarańczowe światło popołudniowego słońca czyniąc go jeszcze piękniejszym.
— Mam zgadywać?
Psycholog zaśmiał się, był to bardzo przyjemny dźwięk dla ucha. Nawet ja się rozluźniłem, a rozmowa ewidentnie należała do tych cięższych.
— Nie. Nie musisz. Po prostu jestem w pewnym stopniu zdziwiony jak duże podobieństwo jest pomiędzy tobą a nią. Jesteś łudząco podobny z charakteru. Jakbym rozmawiał z nią.
Przekrzywiłem głowę w bok.
— Czy to źle, proszę pana? — zapytałem niewinne.
— Nie — odpowiedział, a na jego ustach rozciągnął się delikatny uśmiech. Kolejny nowy, zupełnie mi nieznany. — Bo masz w sobie własne cechy, które czynią cię wyjątkową osobą.
Czułem jak moje policzki robią się ciepłe, ale nie umiałem tego powstrzymać.
— Pamiętasz jak powiedziałeś mi, że tylko ja używam zdobienia „Baekhyunnie”?
— Tak, a dlaczego?
— Powiedziałem ci wtedy, że jestem w jakimś sensie wyjątkowy.
Pokiwałem głową.
— Ty też jesteś w pewien sposób dla mnie wyjątkowy, Baekhyunnie. I niech tak zostanie.


«»

HAHAHA, DZISIAJ TAKIE ZAKOŃCZENIE.
MOŻECIE MNIE ZABIĆ.
Siedzę i piszę, słuchając smutnej muzyki.
Lubię ten rozdział, cholernie mi się podoba.
Oki, zaczyna się już coś rozkręcać, co?
Kocham Was.

7 komentarzy:

  1. To było piękne.
    Więcej jak się obudze.
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rozdział jest cudowny <3 Naprawdę, włożyłaś tutaj tyle emocji, że ja czułam je wszystkie. Baekyeole są tutaj takie delikatne, ale przepiękne <3 Zabiłaś mnie, dziewczyno i nie wiem co powinnam powiedzieć. Pomódl się za moją duszę xd
      My ciebie też kochamy <3 A ja kocham to opowiadanie <3
      Weny kochana ;*
      [dirty-breath]

      Usuń
    2. Jej, dziękuję bardzo <3
      Pomodlę się, pomodlę, ale nie umieraj za szybko, co? Będę mieć Cię na sumieniu ♥
      Ale jeszcze raz dzięki ♥

      Usuń
  2. Też ten rozdział mi się podoba :D a zakończenie zrobione w idealnym miejscu, bo chce się już czytać kolejną część xd
    Ta romowa Baekhyuna i Chanyeola była taka trochę inna niż pozostałe.. taka może bardziej intymna dla Parka.. hmm.. idk xd
    To czekam na kolejny rozdział :D

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, że chyba jednak ten rozdział będzie moim ulubionym :D Strasznie podoba mi się wzmianka o pastelach, to, że Baekhyun już czuje się lepiej, a tym bardziej rozmowa z Parkiem. Jest w niej coś specjalnego, co nakazuje mi wierzyć, że ich relacja powoli zmierza w oczekiwanym przez nas wszystkich kierunku :D oby tak dalej!
    pozdrawiam i życzę weny ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście kocham pastele. to są moje najukochańsze kredki i to się nie zmieni, może dlatego użyłam motywu pasteli, bo kolory są naprawdę piękne.
      Naprawdę dziękuję za komentarz, kochana ♥

      Usuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x