„To
strach sprawia, że tracimy rozum. To także on sprawia, że stajemy się
tchórzami.” — Marjane Satrapi
«»
Zima była biała. I mroźna.
Przede wszystkim mijała bardzo powoli, spokojne
i monotonnie. Melancholia niemal mnie przytłaczała.
Chodziłem regularnie na wizyty i zawsze, kiedy
liczyłem dochodziła jedna kropka. Tak mnie to zaintrygowało, że za każdym razem
jak czekałem na swoją kolej liczyłem maleńkie kropeczki. Zawsze byłem ciekaw
ile tym razem kropek wyjdzie.
Moje wizyty z panem Parkiem wcale się nie
zmieniły. Jednak miałem wrażenia, że coś poszło nie tak. Niby psychiatra
zachowywał się normalnie, ale nie czułem się komfortowo jakbym chciał; jakby
nasze chłodne stosunki lekarz-pacjent jeszcze bardziej się oziębiły jeszcze
bardziej niż w ogóle było to możliwe. Trochę mnie to bolało, sam nie wiedziałem
czemu, ale odpychałem te myśli skutecznie od siebie.
Jednak zaczęliśmy poznawać moją przeszłość
razem. Dużo mówiłem, a on mi tłumaczył to wszystko na mój język. Choć wcale nie
pochwalał zachowania mojej rodziny, tłumaczył mi jak mam się pogodzić z przykrą
przeszłością. Zawdzięczam mu wiele, między innymi to, że naprawdę czułem się
lepiej psychicznie, choć fizycznie odczuwałem katusze.
Trochę minęło odkąd wziąłem ostatni raz i
zapierałem się psychicznie od wzięcia dawki. W tym tkwił mój sukces, bo powoli
zaczynałem czuć obrzydzenie do narkotyków, a tak niedawno były mi prawie
niezbędnego do życia jak powietrze. Jednak moje ciało nie pochwalało tego, że
nie biorę. Było mi niedobrze, mroczki przed oczami to była prawie codzienność.
Camryn namawiała mnie na wizytę u lekarza, by powiedział mi jak mam poprawić swój
stan. Przyznałem jej rację i obiecałem, że jak najszybciej zapiszę się na
wizytę.
Marzyłem, by ten epizod się wreszcie skończył.
Chciałem spojrzeć w lustro i zobaczyć żywego chłopaka, a nie ciało, które tylko
nosiło duszę. Zacząłem marzyć, a to dawało wiele motywacji. Popychało mnie do
dalszej walki z samym sobą i właśnie dzięki moim planom na przyszłość tak
parłem do przodu.
— Dziś się gdzieś wybierasz? — zapytała Camryn,
kiedy wyszedłem z pokoju. Potrzymałem się przez chwilę ściany, gdy momentalnie
zrobiło mi się niedobrze, po czym słabo przytaknąłem.
— Tak — odpowiedziałem jej, marszcząc nieco
brwi, gdy zobaczyłem ogromne pudło obok niej. — Co ty robisz z tymi pudłami?
— Cóż — odgarnęła blond pasma z twarzy. — Robię
porządki, poprzedni właściciele uprzedzili mnie, że są tu stare rzeczy. Teraz
gdy mam nieco wolne w pracy, postanowiłam się z tym uporać.
— Stare rzeczy?
— No bo ja wiem, jakieś magazyny z przed lat,
ciuchy i różne pierdoły, które nie są nikomu potrzebne. Wyrzucę je, by nie warlały
po domu, a to sprawi, że zyskamy trochę więcej miejsca.
Pokiwałem głową. Z chęcią bym jej pomógł, ale
szkoda, że mam tyle samo siły co dziecko, a może i mniej. Będę musiał nad tym
popracować, ale na razie nie spełniłem pierwszego punktu z mojej listy; muszę
najpierw uporać się z psychiką, która dawała siłę, by walczyć dalej. To było
najważniejsze.
— Dziś wizyta, czy coś innego? — zapytała mnie,
kiedy byliśmy na dole. Jednak pomogłem jej znieść pudło, co kosztowało mnie
nadmiernym wysiłkiem i zawrotami głowy.
— Terapia grupowa — odmruknąłem niewyraźnie.
Camryn westchnęła tylko ciężko, widząc mój stan.
— Musisz iść do tego lekarza — nakazała
łagodnie. — Zamęczysz się jak tak dalej pójdzie. Nie możesz normalnie funkcjonować.
Wzruszyłem ramionami.
— Nikt nie powiedział, że będzie łatwo —
uśmiechnąłem się blado. — Choć nie sądziłem, że będzie tak źle.
Camryn zaśmiała się, a jej dobry humor i mnie
się udzielił. Doceniałem to, że potrafiła zaszczepić we mnie nutę szczęścia.
— Siedem lat to dużo, Baekhyun, ale jestem
pewna, że i z tym się uporasz. Choć nie wyglądasz, jesteś silny.
Poczułem się jak moje policzki przykrywa blady
rumieniec, ale skinąłem w podzięce za takie miłe słowa. Tak drobne uwagi
naprawdę wiele dawały i byłem motywowany, a to pomagało.
Skusiłem się jeszcze na gorącą herbatę i po
miłej pogawędce powędrowałem na autobus.
Było zimno i chorobliwie biało. Można nawet
było zobaczyć kolorowe mroczki na tle tej bieli. Śnieg w tym roku nie był skąpy
i obsypał ulice oraz parki, co dzieci wykorzystały, tworząc mniej lub bardziej
kształtne bałwany. Nie zmieniało to jednak faktu, że zawierało to w sobie pewną
nutę. Od razu pożałowałem, że nie miałem takiego dzieciństwa, ale szybko
wyperswadowałem tę myśl z głowy.
Drogę pokonałem, słuchając muzyki. Ludzie
poubierani niczym pingwiny siedzieli na siedzeniach, niektórzy nawet czytali
jakieś książki. Ja jednak powolnie i spokojnie liczyłem samochody, mijające
drzewa, wszystko co tylko się dało. Zajmowało to czas i podróż tak bardzo się
nie dłużyła.
Kiedy mignął mi przed oczami mój przystanek, z
westchnieniem wygramoliłem się z autobusu. Na zewnątrz ponownie mnie zaatakował
mróz, dlatego bardziej wcisnąłem nos w wełniany szalik — który swoją drogą mnie
trochę drażnił — oraz zacisnąłem palce, na których miałem rękawiczki. Jestem
pewny, że znowu będę cierpiał, kiedy wejdę do ciepłego budynku, ale starałem
się dostać się szybko, by nie zamarznąć. Pogoda nie służyła do wolnych i
przyjemnych spacerów, ale coś w mroźnym powietrzu było niezwykłego. Mogło się
poczuć w pewnym sensie świeżość, ale jestem więcej niż pewny, że w lato będę
narzekać na zbyt gęste powietrze, które na dodatek będzie zatruwane spalinami.
Od razu poznałem ten niewielki, z zewnątrz
szary budynek. Na ogół wcale się nie wyróżniał spośród wszelkich zabudowań, ale
jako że wiedziałem, iż to jest instytucja dla takich osób jak ja, czułem jakiś
dziwny strach i niezrozumiały respekt. Może właśnie dlatego, że pracują tu
ludzie, którzy mi pomagali?
Kiedy dotarłem pod drzwi pociągnąłem za klamkę,
ale byłem słaby i ponownie poczułem, że robi mi niedobrze. Pewnie będę musiał
kupić wodę, gdy stąd wyjdę, ale teraz nie miałem najmniejszej ochoty zawracać
się do sklepu. Było mi zbyt zimno, by zrobić krótki spacer.
We wnętrzu było przyjemnie ciepło. Sunąłem z
głowy czapkę, zdjąłem płaszcz, ale nie zdjąłem szalika. Czułem się w nim
bezpieczniej i pewniej, bo mogłem schować twarz za wełnianą ochroną.
Powiesiłem wszystko na wieszaku, od razu
zauważając, że jestem trochę przed czasem. Wszyscy z mojej grupy czekali. Jakby
patrząc uczciwie, wcale nie wyglądali lepiej niż ostatnim razem, ale co mogłem
wiedzieć? Z reguły wyglądaliśmy gorzej niż w rzeczywistości z naszą psychiką
było.
Usiadłem więc na plastikowym krzesełku i
czekałem. W ostatnich miesiącach naprawdę zyskałem cierpliwość i przez to dużo
minut mi umykało. Traciłem w ten sposób życie, ale chyba najmniej się tym
przejmowałem. Chciałem wyzdrowieć, to się teraz najbardziej liczyło niż
jakiekolwiek czekanie.
Jednak długo nie musiałem czekać. Tym razem
przyszedł sam Sehun. Choć jego twarz nie drgnęła choćby o milimetr, lecz jego
aura była przyjazna, co wystarczyło bym wtoczył się do średniej wielkości sali.
Zająłem miejsce i czekałem. Czułem się
nieswojo, bo nie było mnie na paru wizytach, ale podczas spotkania ta różnica
się jakby zatarła.
Rozmawialiśmy. Sehun umiejętnie prowadził całe
spotkanie, tak, że powoli się wszyscy otwierali. Sądzę, że musimy się otworzyć
na innych i opowiedzieć o tym jak się to stało, że bierzemy i czemu jesteśmy
tu, a nie gdzie indziej. Czemu to się tak potoczyło.
W jednej chwili zrozumiałem czemu Chanyeol
pomagał mi zrozumieć przeszłość. Wszystko stało się jasne i dlatego byłem
wdzięczny, że choć trochę byłem przygotowany na wszystko.
Choć na tym spotkaniu do końca nie
powiedzieliśmy sobie co nas trapi, dużo rozmawialiśmy i o dziwo poczułem się
rozluźniony. Chanyeol miał rację — czułem się tak jakby był na spotkaniu
towarzyskim, niżeli na jakimś spotkaniu grupowym, które miało mnie tylko
zniechęcić do dalszej walki.
— Zostań, na pięć minut, Baekhyun. Chcę z tobą
porozmawiać — powiedział Sehun, gdy wszyscy się zbierali do wyjścia.
Ponownie usiadłem na krześle, tylko trochę
bliżej psychologa. Domyślałem się czemu mnie zatrzymał, ale nie miałem mu tego
za złe w najmniejszym stopniu. Całkowicie to rozumiałem i cierpliwie czekałem
aż wszyscy wyjdą.
Kiedy sala opustoszała spojrzałem na
psychologa. Jego ciemne kosmyki włosów opadały na czoło, a wargi zaciskały się
co rusz. W końcu spojrzał na mnie i westchnął. Jego łagodny wyraz oczu sprawił,
że nieco rozluźniłem mięśnie całego ciała. Nieświadomie skuliłem się pod jego
spojrzeniem.
— Więc, Baekhyunnie, chciałbym porozmawiać na
temat twoich nieobecności. Wiem, że nie są obowiązkowe, ale jednak bierzemy
odpowiedzialność psychiczną za naszych pacjentów.
— Cóż — jąkałem się. — Wystąpiły małe
komplikacje związku ze mną — wydusiłem.
— W jakim sensie? — zapytał, a ja miałem
wrażenie, że mam przed sobą drugiego Park Chanyeola.
— Wylądowałem w szpitalu — powiedziałem.
Jego oczy nieco pociemniały, po czym oparł
łokcie na udach. Zacisnąłem palce na spodniach, czując jak palą mnie policzki.
Nie szastałem zaufaniem na prawo i lewo, i ciężko było mi zaufać innemu
psychologowi niż Chanyeol. Przede wszystkim — nie znałem Oh Sehuna i jestem
pewny, ze każdy z nim był inny.
— Z jakiego powodu?
Moje policzki ponownie oblały się czerwienią,
ale tym razem ze wstydu. Tak, wstydziłem się swojej słabości, ale czy na
tym to nie polegało? Nie zmieniało to jednak faktu, że chciałbym
wymazać tę chwilę z pamięci i życia.
Bo przypomniała mi jak bardzo cierpiałem.
— Cóż, jeśli mam być szczery — odetchnąłem — to
miałem napad słabości. Tak wielki, że wziąłem i prawie zamarzłem na schodach, w
zupełnie nieznanym mi miejscu. Chyba w tamtej chwili nawet moje życie mnie nie
obchodziło.
Sehun spojrzał mi w oczy, a ja od razu
odwróciłem wzrok. Nie lubiłem jak ktoś patrzy mi w oczy; miałem zasadę, że
nikomu nie patrzę, bo miałem wrażenie, że wszystko we mnie zobaczą.
— Mam nadzieję, że rozmawiałeś ze swoich
psychologiem — uniósł brew.
Skinąłem delikatnie głową.
— No cóż, powiedz mi w takim razie, z kim masz
sesje? — zapytał.
— Z doktorem Park Chanyeolem — mruknąłem
znużony. — To też pan Park mnie zapisał na terapię.
— Och, Chanyeol — mruknął pod nosem i zapisał
sobie coś. — Kiedy miałeś ostatnią wizytę?
— Wczoraj.
— Och — powiedział ponownie, jakby był zaskoczony.
— To jeszcze pracuje? Przecież niedługo wypada rocznica…
Spojrzałem na niego zaskoczony.
— Przepraszam — uniósł kąciki warg. — Jestem
już myślami w domu. Właściwie przyjeżdżam tu na ostatnią sesję w tym dniu i
jestem wykończony — wyjaśnił. Ale miałem wrażenie, że umiejętnie odchodzi od
tematu.
Pokiwałem głową.
— Nic się nie stało — uśmiechnąłem się blado.
Samemu mi się nie chciało drążyć tematu, ale w
głębi duszy wszystko we mnie krzyczało.
— Dobrze, Baekhyun — podniósł się, a ja wraz z
nim. I wtedy zobaczyłem jak niski jestem. — Do zobaczenia na następnym
spotkaniu i przepraszam za takie pytania. Musiałem się upewnić.
Wzruszyłem ramionami.
— Naprawdę nie ma sprawy. Do widzenia, panie
Oh.
Odparł mi uprzejmym uśmiechem, a ja szybko
wyszedłem z sali. Tylko jedno brzęczało mi w głowie.
Czy ta obrączka miała coś wspólnego z rocznicą,
o której wspomniał doktor Oh?
«»
a/n: obiecuję, że niedługo się zacznie prawdziwa akcja, ale musicie cierpliwie poczekać. Sami zauważyliście, że w „Dotyki” wszystko dzieje się stopniowo i powoli. I właśnie z tego powodu nie wiem ile będzie rozdziałów. Ale obawiam się, ze dużo.
Ten rozdział chyba należy do jednego z moich ulubionych ;3 początek był tak ładnie napisany.. no i ogólnie wszystko cud, miód :D ta obrączka intryguje mnie coraz bardziej.. jestem ciekawa..
OdpowiedzUsuńFighting!
http://cnbluestory.blogspot.com/
Jej, dziękuję za komentarz i za miłe słowa ♥
UsuńPodoba mi się, że Baekhyun dalej chodzi na te spotkania i muszę powiedzieć, że Sehun jako terapeuta coraz bardziej mi się podoba. Cały rozdział, tak jak zawsze, cudny ^^ czekam na rozwinięcie sprawy z obrączką xd
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Dziękuję ♥
Usuń