środa, 22 czerwca 2016

Touches - dotyk jedenasty;


„To strach sprawia, że tracimy rozum. To także on sprawia, że stajemy się tchórzami.” — Marjane Satrapi

«»

Zima była biała. I mroźna.
Przede wszystkim mijała bardzo powoli, spokojne i monotonnie. Melancholia niemal mnie przytłaczała.
Chodziłem regularnie na wizyty i zawsze, kiedy liczyłem dochodziła jedna kropka. Tak mnie to zaintrygowało, że za każdym razem jak czekałem na swoją kolej liczyłem maleńkie kropeczki. Zawsze byłem ciekaw ile tym razem kropek wyjdzie.
Moje wizyty z panem Parkiem wcale się nie zmieniły. Jednak miałem wrażenia, że coś poszło nie tak. Niby psychiatra zachowywał się normalnie, ale nie czułem się komfortowo jakbym chciał; jakby nasze chłodne stosunki lekarz-pacjent jeszcze bardziej się oziębiły jeszcze bardziej niż w ogóle było to możliwe. Trochę mnie to bolało, sam nie wiedziałem czemu, ale odpychałem te myśli skutecznie od siebie.
Jednak zaczęliśmy poznawać moją przeszłość razem. Dużo mówiłem, a on mi tłumaczył to wszystko na mój język. Choć wcale nie pochwalał zachowania mojej rodziny, tłumaczył mi jak mam się pogodzić z przykrą przeszłością. Zawdzięczam mu wiele, między innymi to, że naprawdę czułem się lepiej psychicznie, choć fizycznie odczuwałem katusze.
Trochę minęło odkąd wziąłem ostatni raz i zapierałem się psychicznie od wzięcia dawki. W tym tkwił mój sukces, bo powoli zaczynałem czuć obrzydzenie do narkotyków, a tak niedawno były mi prawie niezbędnego do życia jak powietrze. Jednak moje ciało nie pochwalało tego, że nie biorę. Było mi niedobrze, mroczki przed oczami to była prawie codzienność. Camryn namawiała mnie na wizytę u lekarza, by powiedział mi jak mam poprawić swój stan. Przyznałem jej rację i obiecałem, że jak najszybciej zapiszę się na wizytę.
Marzyłem, by ten epizod się wreszcie skończył. Chciałem spojrzeć w lustro i zobaczyć żywego chłopaka, a nie ciało, które tylko nosiło duszę. Zacząłem marzyć, a to dawało wiele motywacji. Popychało mnie do dalszej walki z samym sobą i właśnie dzięki moim planom na przyszłość tak parłem do przodu.
— Dziś się gdzieś wybierasz? — zapytała Camryn, kiedy wyszedłem z pokoju. Potrzymałem się przez chwilę ściany, gdy momentalnie zrobiło mi się niedobrze, po czym słabo przytaknąłem.
— Tak — odpowiedziałem jej, marszcząc nieco brwi, gdy zobaczyłem ogromne pudło obok niej. — Co ty robisz z tymi pudłami?
— Cóż — odgarnęła blond pasma z twarzy. — Robię porządki, poprzedni właściciele uprzedzili mnie, że są tu stare rzeczy. Teraz gdy mam nieco wolne w pracy, postanowiłam się z tym uporać.
— Stare rzeczy?
— No bo ja wiem, jakieś magazyny z przed lat, ciuchy i różne pierdoły, które nie są nikomu potrzebne. Wyrzucę je, by nie warlały po domu, a to sprawi, że zyskamy trochę więcej miejsca.
Pokiwałem głową. Z chęcią bym jej pomógł, ale szkoda, że mam tyle samo siły co dziecko, a może i mniej. Będę musiał nad tym popracować, ale na razie nie spełniłem pierwszego punktu z mojej listy; muszę najpierw uporać się z psychiką, która dawała siłę, by walczyć dalej. To było najważniejsze.
— Dziś wizyta, czy coś innego? — zapytała mnie, kiedy byliśmy na dole. Jednak pomogłem jej znieść pudło, co kosztowało mnie nadmiernym wysiłkiem i zawrotami głowy.
— Terapia grupowa — odmruknąłem niewyraźnie. Camryn westchnęła tylko ciężko, widząc mój stan.
— Musisz iść do tego lekarza — nakazała łagodnie. — Zamęczysz się jak tak dalej pójdzie. Nie możesz normalnie funkcjonować.
Wzruszyłem ramionami.
— Nikt nie powiedział, że będzie łatwo — uśmiechnąłem się blado. — Choć nie sądziłem, że będzie tak źle.
Camryn zaśmiała się, a jej dobry humor i mnie się udzielił. Doceniałem to, że potrafiła zaszczepić we mnie nutę szczęścia.
— Siedem lat to dużo, Baekhyun, ale jestem pewna, że i z tym się uporasz. Choć nie wyglądasz, jesteś silny.
Poczułem się jak moje policzki przykrywa blady rumieniec, ale skinąłem w podzięce za takie miłe słowa. Tak drobne uwagi naprawdę wiele dawały i byłem motywowany, a to pomagało.
Skusiłem się jeszcze na gorącą herbatę i po miłej pogawędce powędrowałem na autobus.
Było zimno i chorobliwie biało. Można nawet było zobaczyć kolorowe mroczki na tle tej bieli. Śnieg w tym roku nie był skąpy i obsypał ulice oraz parki, co dzieci wykorzystały, tworząc mniej lub bardziej kształtne bałwany. Nie zmieniało to jednak faktu, że zawierało to w sobie pewną nutę. Od razu pożałowałem, że nie miałem takiego dzieciństwa, ale szybko wyperswadowałem tę myśl z głowy.
Drogę pokonałem, słuchając muzyki. Ludzie poubierani niczym pingwiny siedzieli na siedzeniach, niektórzy nawet czytali jakieś książki. Ja jednak powolnie i spokojnie liczyłem samochody, mijające drzewa, wszystko co tylko się dało. Zajmowało to czas i podróż tak bardzo się nie dłużyła.
Kiedy mignął mi przed oczami mój przystanek, z westchnieniem wygramoliłem się z autobusu. Na zewnątrz ponownie mnie zaatakował mróz, dlatego bardziej wcisnąłem nos w wełniany szalik — który swoją drogą mnie trochę drażnił — oraz zacisnąłem palce, na których miałem rękawiczki. Jestem pewny, że znowu będę cierpiał, kiedy wejdę do ciepłego budynku, ale starałem się dostać się szybko, by nie zamarznąć. Pogoda nie służyła do wolnych i przyjemnych spacerów, ale coś w mroźnym powietrzu było niezwykłego. Mogło się poczuć w pewnym sensie świeżość, ale jestem więcej niż pewny, że w lato będę narzekać na zbyt gęste powietrze, które na dodatek będzie zatruwane spalinami.
Od razu poznałem ten niewielki, z zewnątrz szary budynek. Na ogół wcale się nie wyróżniał spośród wszelkich zabudowań, ale jako że wiedziałem, iż to jest instytucja dla takich osób jak ja, czułem jakiś dziwny strach i niezrozumiały respekt. Może właśnie dlatego, że pracują tu ludzie, którzy mi pomagali?
Kiedy dotarłem pod drzwi pociągnąłem za klamkę, ale byłem słaby i ponownie poczułem, że robi mi niedobrze. Pewnie będę musiał kupić wodę, gdy stąd wyjdę, ale teraz nie miałem najmniejszej ochoty zawracać się do sklepu. Było mi zbyt zimno, by zrobić krótki spacer.
We wnętrzu było przyjemnie ciepło. Sunąłem z głowy czapkę, zdjąłem płaszcz, ale nie zdjąłem szalika. Czułem się w nim bezpieczniej i pewniej, bo mogłem schować twarz za wełnianą ochroną.
Powiesiłem wszystko na wieszaku, od razu zauważając, że jestem trochę przed czasem. Wszyscy z mojej grupy czekali. Jakby patrząc uczciwie, wcale nie wyglądali lepiej niż ostatnim razem, ale co mogłem wiedzieć? Z reguły wyglądaliśmy gorzej niż w rzeczywistości z naszą psychiką było.
Usiadłem więc na plastikowym krzesełku i czekałem. W ostatnich miesiącach naprawdę zyskałem cierpliwość i przez to dużo minut mi umykało. Traciłem w ten sposób życie, ale chyba najmniej się tym przejmowałem. Chciałem wyzdrowieć, to się teraz najbardziej liczyło niż jakiekolwiek czekanie.
Jednak długo nie musiałem czekać. Tym razem przyszedł sam Sehun. Choć jego twarz nie drgnęła choćby o milimetr, lecz jego aura była przyjazna, co wystarczyło bym wtoczył się do średniej wielkości sali.
Zająłem miejsce i czekałem. Czułem się nieswojo, bo nie było mnie na paru wizytach, ale podczas spotkania ta różnica się jakby zatarła.
Rozmawialiśmy. Sehun umiejętnie prowadził całe spotkanie, tak, że powoli się wszyscy otwierali. Sądzę, że musimy się otworzyć na innych i opowiedzieć o tym jak się to stało, że bierzemy i czemu jesteśmy tu, a nie gdzie indziej. Czemu to się tak potoczyło.
W jednej chwili zrozumiałem czemu Chanyeol pomagał mi zrozumieć przeszłość. Wszystko stało się jasne i dlatego byłem wdzięczny, że choć trochę byłem przygotowany na wszystko.
Choć na tym spotkaniu do końca nie powiedzieliśmy sobie co nas trapi, dużo rozmawialiśmy i o dziwo poczułem się rozluźniony. Chanyeol miał rację — czułem się tak jakby był na spotkaniu towarzyskim, niżeli na jakimś spotkaniu grupowym, które miało mnie tylko zniechęcić do dalszej walki.  
— Zostań, na pięć minut, Baekhyun. Chcę z tobą porozmawiać — powiedział Sehun, gdy wszyscy się zbierali do wyjścia.
Ponownie usiadłem na krześle, tylko trochę bliżej psychologa. Domyślałem się czemu mnie zatrzymał, ale nie miałem mu tego za złe w najmniejszym stopniu. Całkowicie to rozumiałem i cierpliwie czekałem aż wszyscy wyjdą.
Kiedy sala opustoszała spojrzałem na psychologa. Jego ciemne kosmyki włosów opadały na czoło, a wargi zaciskały się co rusz. W końcu spojrzał na mnie i westchnął. Jego łagodny wyraz oczu sprawił, że nieco rozluźniłem mięśnie całego ciała. Nieświadomie skuliłem się pod jego spojrzeniem.
— Więc, Baekhyunnie, chciałbym porozmawiać na temat twoich nieobecności. Wiem, że nie są obowiązkowe, ale jednak bierzemy odpowiedzialność psychiczną za naszych pacjentów.
— Cóż — jąkałem się. — Wystąpiły małe komplikacje związku ze mną — wydusiłem.
— W jakim sensie? — zapytał, a ja miałem wrażenie, że mam przed sobą drugiego Park Chanyeola.
— Wylądowałem w szpitalu — powiedziałem.
Jego oczy nieco pociemniały, po czym oparł łokcie na udach. Zacisnąłem palce na spodniach, czując jak palą mnie policzki. Nie szastałem zaufaniem na prawo i lewo, i ciężko było mi zaufać innemu psychologowi niż Chanyeol. Przede wszystkim — nie znałem Oh Sehuna i jestem pewny, ze każdy z nim był inny.
— Z jakiego powodu?
Moje policzki ponownie oblały się czerwienią, ale tym razem ze wstydu. Tak, wstydziłem się swojej słabości, ale czy na tym  to nie polegało? Nie zmieniało to jednak faktu, że chciałbym wymazać tę chwilę z pamięci i życia.
Bo przypomniała mi jak bardzo cierpiałem.
— Cóż, jeśli mam być szczery — odetchnąłem — to miałem napad słabości. Tak wielki, że wziąłem i prawie zamarzłem na schodach, w zupełnie nieznanym mi miejscu. Chyba w tamtej chwili nawet moje życie mnie nie obchodziło.
Sehun spojrzał mi w oczy, a ja od razu odwróciłem wzrok. Nie lubiłem jak ktoś patrzy mi w oczy; miałem zasadę, że nikomu nie patrzę, bo miałem wrażenie, że wszystko we mnie zobaczą.   
— Mam nadzieję, że rozmawiałeś ze swoich psychologiem — uniósł brew.
Skinąłem delikatnie głową.
— No cóż, powiedz mi w takim razie, z kim masz sesje? — zapytał.
— Z doktorem Park Chanyeolem — mruknąłem znużony. — To też pan Park mnie zapisał na terapię.
— Och, Chanyeol — mruknął pod nosem i zapisał sobie coś. — Kiedy miałeś ostatnią wizytę?
— Wczoraj.
— Och — powiedział ponownie, jakby był zaskoczony. — To jeszcze pracuje? Przecież niedługo wypada rocznica…
Spojrzałem na niego zaskoczony.
— Przepraszam — uniósł kąciki warg. — Jestem już myślami w domu. Właściwie przyjeżdżam tu na ostatnią sesję w tym dniu i jestem wykończony — wyjaśnił. Ale miałem wrażenie, że umiejętnie odchodzi od tematu.
Pokiwałem głową.
— Nic się nie stało — uśmiechnąłem się blado.
Samemu mi się nie chciało drążyć tematu, ale w głębi duszy wszystko we mnie krzyczało.
— Dobrze, Baekhyun — podniósł się, a ja wraz z nim. I wtedy zobaczyłem jak niski jestem. — Do zobaczenia na następnym spotkaniu i przepraszam za takie pytania. Musiałem się upewnić.
Wzruszyłem ramionami.
— Naprawdę nie ma sprawy. Do widzenia, panie Oh.
Odparł mi uprzejmym uśmiechem, a ja szybko wyszedłem z sali. Tylko jedno brzęczało mi w głowie.
Czy ta obrączka miała coś wspólnego z rocznicą, o której wspomniał doktor Oh?


«»

a/n: obiecuję, że niedługo się zacznie prawdziwa akcja, ale musicie cierpliwie poczekać. Sami zauważyliście, że w „Dotyki” wszystko dzieje się stopniowo i powoli. I właśnie z tego powodu nie wiem ile będzie rozdziałów. Ale obawiam się, ze dużo.

4 komentarze:

  1. Ten rozdział chyba należy do jednego z moich ulubionych ;3 początek był tak ładnie napisany.. no i ogólnie wszystko cud, miód :D ta obrączka intryguje mnie coraz bardziej.. jestem ciekawa..
    Fighting!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, dziękuję za komentarz i za miłe słowa ♥

      Usuń
  2. Podoba mi się, że Baekhyun dalej chodzi na te spotkania i muszę powiedzieć, że Sehun jako terapeuta coraz bardziej mi się podoba. Cały rozdział, tak jak zawsze, cudny ^^ czekam na rozwinięcie sprawy z obrączką xd
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x