„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej,
niż rozsypać.” — Suzanne Collins
«»
Lubiłem
mój pokój ze względu na to, że kiedy słońce zachodziło na ścianach pojawiały
się kadry z cieniami. Wtedy na ścianach pojawiały się zniekształcone odbicia
kwiatów, które w rzeczywistości stały w wazonie na moim parapecie. Lubiłem to
pomieszczenie też, ponieważ było małe, ale przytulne i nie czułem się w nim tak
samotnie.
Nie
lubiłem dużych pomieszczeń. Wolałem mniejsze i przytulniejsze.
W moim
pokoju panował lekki bałagan — to nie tak, że miałem ubrania porozrzucane po
kątach, ale na przykład na burku piętrzyły się kartki, niektóre były zapisane
jakimiś słowami a niektóre były zwyczajnie puste. Ołówki i długopisy zamiast
być w kubku przeznaczonym na nie turlały się po gładkiej powierzchni blatu, parę
z nich nawet spadły na podłogę.
Westchnąłem
głęboko, po czym spojrzałem na sufit, który był pokryty białą farbą. Łagodne
promienie słońca pieściły moją twarz, co nie zmieniało faktu, że czułem się
wykończony. Nie ze względu na to, iż nie spałem, ale sam fakt, że nie brałem od
dwóch dni i mój organizm zaczynał się buntować. Nie dawałem rady utrzymać
swojego głodu dłużej, czułem to. Czułem również to, że gdy wezmę, ja będę czuł
się jeszcze gorzej niż dotychczas. Wiem, że wyjście z uzależnienia nie jest
takie łatwe i nie jest krótką drogą, ale chciałem już mieć to za sobą. Moje
ciało wariowało, mój umysł wariował i ja sam powoli traciłem przez to wszystko siebie.
Jutro miałem mieć kolejną wizytę i w jakimś stopniu się z tego cieszyłem, ale
nie zmieniało to faktu, że przede mną jest jeszcze cały wieczór i noc.
Przekręciłem
się na drugi bok, po czym spojrzałem na wazon stojący na parapecie. Kwiaty,
które w nim stały to były tulipany. Od razu przypomniał mi się bukiet stojący
na szklanym stoliku w gabinecie Park Chanyeola.
Z moich
kwiatów powoli opadały listki i wiedziałem, że będę musiał wymienić je za kilka
dni. Lubiłem mieć kwiatki. Były nieznaczną ozdobą, ale sprawiały, że czułem się
nieco lepiej. Może pocieszałem się myślą, że one w jakiś sposób żyją i są wraz
ze mną? Może tak. Samotność jest naprawdę upierdliwą cechą i potrafi zrobić z
człowieka wraka, ale muszę przyznać, że jest najwierniejszym towarzyszem
człowieka. Kiedy ludzie odchodzą ona przychodzi i trwa do końca, nieważne, że
się ją wyzywa i przeklina.
Spojrzałem
na maleńki zegarek, który stał na półce nocnej. Wskazówki pokazywały osiemnastą
dwadzieścia pięć.
W końcu
wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Nie dam rady sam, muszę z kimś być.
Wiedziałem, że Camryn zawsze będzie ze mną, więc jej pokój obrałem za cel mojej
krótkiej wyprawy. Zapukałem delikatnie w drzwi, a kiedy usłyszałem jej
pozwolenie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Camryn
siedziała po turecku w swoim dużym fotelu i trzymała w dłoni swój zarysowany
szkicownik i kawałek węgla. Z jej niechlujnego kucyka uciekały blond pasma, a
sama miała na sobie rozciągnięty, wciągany sweter. W jej pokoju panował półmrok
— raczej to były pomieszane kolory pomarańczy i brązu, przez to, że miała
zasłonięte pomarańczowe rolety, a słońce niezdarnie próbowało się przebić przez
przeszkodę. Jej pokój był takim azylem. Nie wiem czemu, ale zawsze przychodziliśmy
z Claude do niej, nieważne w jakiej sprawie.
— Co się
dzieje, Baek? — zapytała mnie, a ja otrząsnąłem się z rozmyśleń. Zauważyłem, że
zdążyła odłożyć wszystko co miała w ręce na stolik obok. Podszedłem do niej, po
czym upadłem na miękki dywan naprzeciw niej i spojrzałem w jej oczy. —
Wyglądasz gorzej niż wczoraj — stwierdziła.
— Nie
brałem od dwóch dni i odczuwam tego skutki — wychrypiałem, a przez jej twarz
przebiegł cień zrozumienia.
Zdążyłem
poinformować swoich przyjaciół, że mogę mieć napady złości, a oni przyjęli to z
wielkim spokojem. Zaczęli się powoli przygotowywać na to, że nie będzie ze mną
łatwo. Ale nie chciałem iść do ośrodka. Trzymałem się twardo mojego
postanowienia i nie zamierzałem pod żadnym pozorem go złamać. Chciałem stać się
silny, silniejszy niż siedem lat temu, kiedy po raz pierwszy złamała się moja
psychika.
Camryn
wstała ze swojego i miejsca i wciągnęła do mnie rękę. Chwyciłem jej dłoń, która
była wyjątkowa ciepła w przeciwieństwie do mojej. Nawet na takim drobnym porównaniu
mogłem zobaczyć jak się różnimy. Nawet moje dłonie wyglądały gorzej niż je
zapamiętałem.
Telis
poprowadziła nas do łóżka, a ja wiedząc co chce zrobić posłusznie się położyłem
i poczekałem cierpliwie jak moja przyjaciółka wgramoli na miejsce obok mnie.
Kiedy znalazła dla siebie dogodną pozycję przytuliła mnie, a ja jak małe
dziecko wtuliłem się w jej ciało.
— Chcesz
bym ci coś zaśpiewała? — zapytała mnie, kiedy wyrównałem swój oddech.
Miała
bardzo ładny i przyjemny głos. Lubiłem jej słuchać, tym bardziej, że wybiera
piosenki, które nie raniły mnie swoimi słowami i w jakimś stopniu mnie
pocieszały.
Zaczęła
cicho nucić, kiedy skinąłem głową. Melodia była mi znana, ale zapomniałem
tytułu. Dopiero, kiedy wprowadziła słowa zorientowałem się, co śpiewa.
Zamknąłem
oczy, wsłuchując się to, co śpiewała mi Camryn. W jakimś stopniu sprawiało to,
że czułem się senny, ale nie chciałem tracić świadomości. W pewnym momencie
usłyszałem skrzyp drzwi, a śpiew Camryn się urwał.
— Źle się
czujesz? — głos Claude rozbrzmiał tuż nade mną, a ja leniwie otworzyłem oczy.
Jednak nie zamierzałem wyplątywać się z uścisku mojej przyjaciółki.
— W pewnym
sensie — odpowiedziałem mu, a on tylko westchnął i jak gdyby nic wpakował się
obok nas.
Czułem jak
Camryn przemierza mi włosy i nuci coś. Dzięki temu stałem się senny i zasnąłem,
po raz kolejny ignorując głód.
«»
Na
poniedziałkową wizytę nie tłukłem się autobusem, tylko Claude za prośbą Camryn
i swoją obserwacją przywiózł mnie pod same drzwi budynku. Nie miałem nawet siły
wstać, ale pokrzepiające i łagodne spojrzenie mojego przyjaciela zmotywowały
mnie bym ruszył tyłek i poszedł.
— Zadzwoń
do mnie, kiedy wyjdziesz, pod żadnym pozorem nie wracaj sam do domu — nakazał
mi blondyn i poczochrał mi włosy. Uśmiechnąłem się delikatnie.
— Dobrze,
ale myślę, że trochę to potrwa.
— Nie
przejmuj się tym, ja noszę przy sobie cały czas telefon. Jesteś słaby, dlatego
wolę mieć pewność, że przywiozę cię do domu bezpiecznie — stwierdził, po czym
skrzywił się nieco. — Poza tym, Camryn by mnie zabiła jeśli byś sobie zrobił
krzywdę.
— Czasem
jest zbyt opiekuńcza — zauważyłem i odpiąłem pasy.
— Po
prostu martwimy się o ciebie, Baekhyun. I cieszymy, że robisz tak wielki krok —
powiedział, po czym skierował na mnie swoje ciemnozielone oczy.
— A ja
jestem wdzięczny, że jeszcze się mną przejmujecie i nie wykopaliście mnie za
drzwi — mruknąłem, po czym otworzyłem drzwiczki i szybko wyszedłem na dwór.
Było chłodno, dlatego lekko zadrżałem. — Do zobaczenia.
Nie
poczekałem aż mi odpowie, ale wiedziałem, że w tej chwili kręci głową i mruczy
przekleństwa. Nie lubił tego, że nazywałem się pasożytem i kiedy o tym
wspominałem zawsze mnie karcił. Naprawdę go doceniałem.
Westchnąłem
głęboko, po czym ruszyłem ku szerokim, szklanym drzwiom. Kręciło mi się w
głowie i mdliło mnie, ale jak zwykle spychałem to w jak najdalszy kąt swojego
umysłu. Nie czułem się zbyt najlepiej, ale uparcie brnąłem w moje
postanowienie.
Pchnąłem
mocno drzwi, co wyssało ze mnie energię, ale nie dałem tego po sobie poznać.
Jak zwykle było kilkoro ludzi i kobieta w recepcji. Przywitałem się z nią, a
ona odpowiedziała mi skinięciem głowy. Była naprawdę uprzejma, co
wywnioskowałem już przy pierwszej wizycie. Przynajmniej nie patrzyła się na
mnie jak na wariata.
Usiadłem
na tym samym plastikowym krzesełku co poprzednio i po raz kolejny zapatrzyłem
się na ścianę naprzeciwko mnie. Już wiedziałem, że będą boleć mnie plecy, bo
mimo że miałem wyznaczone godziny nie zawsze będą się zgadzać. Opóźnienia
czasowe zawsze będą istnieć, nawet jeśli stanąłbym na rzęsach.
Moje oczy
wylądowały na kropkach, które liczyłem, by wypełnić mój czas na poprzedniej
wizycie. Liczenie było naprawdę zajmującym zajęciem, najbardziej właściwie
wtedy kiedy skupiałeś się na tym, by dobrze policzyć.
Poprawiłem
się na niewygodnym krześle i przeczesałem swoje włosy. Nadal się sobą
brzydziłem, ale na razie nie chciałem o tym rozmawiać. Może później. Huh,
zacznijmy od tego, czy teraz będę umiał zaufać psychologowi. Wiedzieć, a
potrafić zaufać to są dwa różne światy i się zastanawiam czy naprawdę dam radę.
Nie wiedziałem, czy nie złamię swojego postanowienia i czy znów nie zapragnę
wziąć narkotyku czy upić się tak, by zapomnieć. Nie wiedziałem, czy to wszystko
nie upadnie jak domek z kart i czy znów Bóg nie da mi przeszkody, której nie
będę potrafił przeskoczyć. Życie lubi zaskakiwać i to w najbardziej
nieoczekiwanych momentach. Myślę, że właśnie to najbardziej boli.
Zacisnąłem
palce na materiale moich czarnych spodni i zacząłem liczyć kropki. Znów. To w
pewnym sensie mnie uspakajało. I po raz kolejny mogłem zapełnić czymś umysł,
ponieważ byłem typem osoby, która lubiła się zadręczać myślami. A liczenie
kropek było czyś uniwersalnym. Bo co złego było w tym, że liczyłem czarne
kropki na beżowej ścianie na korytarzu w przychodni?
Dziś
wyszło mi sto dwie kropki. Nie miałem pojęcia dlaczego, byłem niemal pewien, że
nie pomyliłem się w swoich obliczeniach. Przesunąłem wzrokiem po raz kolejny po
ścianie i westchnąłem głęboko. Zabrakło mi energii i motywacji, by zacząć
liczyć ponownie, dlatego zamknąłem oczy, rozkoszując się ciszą.
Sam się
zastanawiałem czemu jest tak cicho. Można było czasem tylko usłyszeć jak
długopis jeździł po papierze, albo jak sekretarka stuka coś na klawiaturze.
Niby coś zwykłego, ale posiadało coś w sobie, że nie czułem się tak samotny.
Drgnąłem
nieznacznie, kiedy usłyszałem skrzyp drzwi. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku
— była piętnasta dwadzieścia siedem. Cóż, ramy czasowe nie są tak bardzo
przestrzegane, ale doskonale rozumiałem to, że czasem rozmowa może się
przedłużyć.
Z gabinetu
wyszła kobieta, a ja wstałem ze swojego miejsca, od razu się rozciągając.
Jednak te krzesełka nie będą należeć do moich ulubionych, były twarde i
niewygodne, jakby ludzie, którzy je tu ustawiali i projektowali nie mieli na
uwadze komfortu czekających ludzi.
Znowu
zapukałem i znowu usłyszałem stłumiony głos, który mówił „proszę”. Chyba to
będzie rutyna do której będę musiał się przyzwyczaić.
Wszedłem
do środka, znowu patrząc na stojak przy wejściu. Czarny płaszcz wciąż wisiał
samotnie. Swój wzrok przeniosłem na szklany stoliczek, a właściwie co na nim
stało. Zamiast bukietu tulipanów zobaczyłem żonkile. Były naprawdę piękne i
sprawiały wrażenie jakby rozświetlały cały gabinet. W końcu dotarłem do mojego
psychologa.
Patrzył na
mnie z zainteresowaniem, a jego ciemne oczy rozświetlały jego twarz — grały w
nich jakieś dziwne iskierki, których nie umiałem nazwać. Miał na sobie
ciemnogranatowy sweter z wycięciem w serek, a nadgarstku zabłysnął srebrny
zegarek. Zauważyłem go tylko dlatego, że dłonie miał splecione w koszyczek, a
swoją brodę ponownie położył na splecionych palcach. Miałem wrażenie, że to
jego nawyk.
— Dzień
dobry, panie Park — przywitałem się i niepewnie podszedłem do biurka. Wzrok
Chanyeola nakazał mi usiąść, co oczywiście z przyjemnością uczyniłem. Nadal
słabo się czułem i nie sądzę, bym długo ustał na nogach.
— Dzień
dobry, Baekhyun — odpowiedział mi. Przez chwilę patrzył na mnie, chyba nawet
próbował złapać ze mną kontakt wzrokowy, ale skutecznie uciekałem mu
spojrzeniem. — Więc słucham, jak minęły ci te dwa dni? — zapytał.
Dłonie
wcisnąłem pomiędzy uda i zagryzłem wargi.
— W miarę
spokojnie — zawahałem się. Nie byłem pewny czy mówić mu o tym, że nie wziąłem
ani razu przez trzy dni.
Najwyraźniej
Chanyeol coś wyczuł, bo uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Dosadnie mi
pokazał, bym mu to wyznał.
— Nie
wziąłem narkotyku — przyznałem. — Sam się dziwie jak udało mi się to zrobić.
Spojrzałem
ledwo na psychiatrę. Rozplątał swoje dłonie i przyjrzał mi się uważnie. Miałem
wrażenie, że skanuje mi duszę tym spojrzeniem. Naprawdę mnie to krępowało, a
przecież nie mogłem mu powiedzieć, by się na mnie nie patrzył, na tym polegała
jego praca. Ale i tak nie mogłem pozbyć się dziwnego uczucia, które pojawiało
się wtedy, gdy jego ciemne oczy spoczywały na mojej osobie.
— Kiedy
ostatni raz spożyłeś jakąkolwiek dawkę? — zapytał mnie i chwycił swój długopis
w dłoń.
—
Wieczorem w czwartek — przyznałem.
Zapisał to
sobie, po czym znów na mnie spojrzał.
— Cóż, w
pewnym stopniu to dobrze, ale z drugiej strony to nie. Są dwa wyjścia, które
podejrzewam. Albo naprawdę uparłeś się przy swoim, albo po jakimś czasie wróci
do ciebie chęć wzięcia narkotyku. Druga opcja jest gorsza od pierwszej, biorąc
pod uwagę, że będziemy mieli dłuższą sesję jeśli faktycznie się to stanie —
oznajmił mi.
Zacisnąłem
zęby z frustracji. Miał cholerą rację, bo uzależnienie bywało okrutną suką,
która powracała kiedy chciała i tak naprawdę sam nie miałeś nic do powiedzenia.
— Ale
spokojnie, Baekhyun. Dziś nie będziemy rozmawiać o tym czy weźmiesz czy nie,
ale o tym jak do tego doszło i co sprawiło, że zdecydowałeś się na taki krok.
Zamarłem.
To jest mój najgorszy punkt. Najgorszy z możliwych tematów na rozmowę. Ale
zdawałem sobie sprawę, że muszę mu to powiedzieć. On musi wiedzieć jak ze mną
rozmawiać.
— Wiem, że
pan musi wiedzieć, ale wie pan, wracanie do tego nie jest dla mnie przyjemnym
tematem do rozmowy — wyksztusiłem.
Chanyeol
pokiwał głową.
— Zdaję
sobie z tego sprawę. Ale potraktuj mnie jako osobę, której możesz się zwierzyć,
a ona cię nie oceni. To co tu mi powiesz zostaje między nami. Nie mam prawa
nikomu mówić o twoich problemach, a mam jedynie pomóc ci je rozwiązać.
Pokiwałem
mozolnie głową, po czym zacząłem bawić się swoimi palcami.
— Wie pan
jak udało mi się przetrwać te dwa dni? — zapytałem, a Chanyeol uniósł brew.
Jego cichy pomruk zachęcił mnie bym mówił dalej. — Dzięki moim przyjaciołom.
Gdybym był samotny nie dożyłbym nawet jutra.
Chanyeol
pokiwał głową, jakby przyznając mi rację.
—
Samotność to naprawdę okrutna rzecz — przyznał. — Czy właśnie dzięki samotności
zacząłeś brać?
—
Niezupełnie — odpowiedziałem. — Moja historia jest głupia i niewarta
opowiedzenia.
Chanyeol
pokręcił głową.
— Mylisz
się. Każdy ma prawo opowiedzieć co go dręczy. Dlatego zamieniam się w słuch.
Teraz najważniejszy jesteś ty.
Zaprzestałem
bawić się palcami i spojrzałem na mojego psychologa. A potem słowa same
utworzyły opowieść.
Przecież
musiałem mu powiedzieć powód.
«»
a/n: trzeci rozdział napisałam ze względu na wolny tydzień oraz że mam wenę i nie chcę jej zmarnować. Błędy sprawdzę kiedy indziej.
Ledwo skończyłam czytać drugi rozdział a tu już pojawił się kolejny. Co mogę powiedzieć... ten jest jeszcze lepszy niż poprzedni. Akcja toczy się powoli ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Mam wrażenie, że tempo wydarzeń jest dostosowane do tempa w jakim będzie się otwierał przed światem Baekhyun. No to by było na tyle bo nie wiem o czym jeszcze pisać a nie chcę się powtarzać z zachwytami. Muszę coś zostawić na następne rozdziały xD
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz ♥
UsuńJestem pod wrażeniem postaci Baekhyuna.. nie dość, że sam zdecydował się na terapię, to jeszcze tak dzielnie walczy ;;
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział ;3
Fighting!
http://cnbluestory.blogspot.com
Jej, bardzo mi miło ♥
Usuń