niedziela, 1 maja 2016

Touches - dotyk trzeci;



„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.”  Suzanne Collins

«»

Lubiłem mój pokój ze względu na to, że kiedy słońce zachodziło na ścianach pojawiały się kadry z cieniami. Wtedy na ścianach pojawiały się zniekształcone odbicia kwiatów, które w rzeczywistości stały w wazonie na moim parapecie. Lubiłem to pomieszczenie też, ponieważ było małe, ale przytulne i nie czułem się w nim tak samotnie.
Nie lubiłem dużych pomieszczeń. Wolałem mniejsze i przytulniejsze.
W moim pokoju panował lekki bałagan — to nie tak, że miałem ubrania porozrzucane po kątach, ale na przykład na burku piętrzyły się kartki, niektóre były zapisane jakimiś słowami a niektóre były zwyczajnie puste. Ołówki i długopisy zamiast być w kubku przeznaczonym na nie turlały się po gładkiej powierzchni blatu, parę z nich nawet spadły na podłogę.
Westchnąłem głęboko, po czym spojrzałem na sufit, który był pokryty białą farbą. Łagodne promienie słońca pieściły moją twarz, co nie zmieniało faktu, że czułem się wykończony. Nie ze względu na to, iż nie spałem, ale sam fakt, że nie brałem od dwóch dni i mój organizm zaczynał się buntować. Nie dawałem rady utrzymać swojego głodu dłużej, czułem to. Czułem również to, że gdy wezmę, ja będę czuł się jeszcze gorzej niż dotychczas. Wiem, że wyjście z uzależnienia nie jest takie łatwe i nie jest krótką drogą, ale chciałem już mieć to za sobą. Moje ciało wariowało, mój umysł wariował i ja sam powoli traciłem przez to wszystko siebie. Jutro miałem mieć kolejną wizytę i w jakimś stopniu się z tego cieszyłem, ale nie zmieniało to faktu, że przede mną jest jeszcze cały wieczór i noc.
Przekręciłem się na drugi bok, po czym spojrzałem na wazon stojący na parapecie. Kwiaty, które w nim stały to były tulipany. Od razu przypomniał mi się bukiet stojący na szklanym stoliku w gabinecie Park Chanyeola.
Z moich kwiatów powoli opadały listki i wiedziałem, że będę musiał wymienić je za kilka dni. Lubiłem mieć kwiatki. Były nieznaczną ozdobą, ale sprawiały, że czułem się nieco lepiej. Może pocieszałem się myślą, że one w jakiś sposób żyją i są wraz ze mną? Może tak. Samotność jest naprawdę upierdliwą cechą i potrafi zrobić z człowieka wraka, ale muszę przyznać, że jest najwierniejszym towarzyszem człowieka. Kiedy ludzie odchodzą ona przychodzi i trwa do końca, nieważne, że się ją wyzywa i przeklina.
Spojrzałem na maleńki zegarek, który stał na półce nocnej. Wskazówki pokazywały osiemnastą dwadzieścia pięć.
W końcu wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Nie dam rady sam, muszę z kimś być. Wiedziałem, że Camryn zawsze będzie ze mną, więc jej pokój obrałem za cel mojej krótkiej wyprawy. Zapukałem delikatnie w drzwi, a kiedy usłyszałem jej pozwolenie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Camryn siedziała po turecku w swoim dużym fotelu i trzymała w dłoni swój zarysowany szkicownik i kawałek węgla. Z jej niechlujnego kucyka uciekały blond pasma, a sama miała na sobie rozciągnięty, wciągany sweter. W jej pokoju panował półmrok — raczej to były pomieszane kolory pomarańczy i brązu, przez to, że miała zasłonięte pomarańczowe rolety, a słońce niezdarnie próbowało się przebić przez przeszkodę. Jej pokój był takim azylem. Nie wiem czemu, ale zawsze przychodziliśmy z Claude do niej, nieważne w jakiej sprawie.
— Co się dzieje, Baek? — zapytała mnie, a ja otrząsnąłem się z rozmyśleń. Zauważyłem, że zdążyła odłożyć wszystko co miała w ręce na stolik obok. Podszedłem do niej, po czym upadłem na miękki dywan naprzeciw niej i spojrzałem w jej oczy. — Wyglądasz gorzej niż wczoraj — stwierdziła.
— Nie brałem od dwóch dni i odczuwam tego skutki — wychrypiałem, a przez jej twarz przebiegł cień zrozumienia.
Zdążyłem poinformować swoich przyjaciół, że mogę mieć napady złości, a oni przyjęli to z wielkim spokojem. Zaczęli się powoli przygotowywać na to, że nie będzie ze mną łatwo. Ale nie chciałem iść do ośrodka. Trzymałem się twardo mojego postanowienia i nie zamierzałem pod żadnym pozorem go złamać. Chciałem stać się silny, silniejszy niż siedem lat temu, kiedy po raz pierwszy złamała się moja psychika.
Camryn wstała ze swojego i miejsca i wciągnęła do mnie rękę. Chwyciłem jej dłoń, która była wyjątkowa ciepła w przeciwieństwie do mojej. Nawet na takim drobnym porównaniu mogłem zobaczyć jak się różnimy. Nawet moje dłonie wyglądały gorzej niż je zapamiętałem.
Telis poprowadziła nas do łóżka, a ja wiedząc co chce zrobić posłusznie się położyłem i poczekałem cierpliwie jak moja przyjaciółka wgramoli na miejsce obok mnie. Kiedy znalazła dla siebie dogodną pozycję przytuliła mnie, a ja jak małe dziecko wtuliłem się w jej ciało.
— Chcesz bym ci coś zaśpiewała? — zapytała mnie, kiedy wyrównałem swój oddech.
Miała bardzo ładny i przyjemny głos. Lubiłem jej słuchać, tym bardziej, że wybiera piosenki, które nie raniły mnie swoimi słowami i w jakimś stopniu mnie pocieszały.
Zaczęła cicho nucić, kiedy skinąłem głową. Melodia była mi znana, ale zapomniałem tytułu. Dopiero, kiedy wprowadziła słowa zorientowałem się, co śpiewa.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się to, co śpiewała mi Camryn. W jakimś stopniu sprawiało to, że czułem się senny, ale nie chciałem tracić świadomości. W pewnym momencie usłyszałem skrzyp drzwi, a śpiew Camryn się urwał.
— Źle się czujesz? — głos Claude rozbrzmiał tuż nade mną, a ja leniwie otworzyłem oczy. Jednak nie zamierzałem wyplątywać się z uścisku mojej przyjaciółki.
— W pewnym sensie — odpowiedziałem mu, a on tylko westchnął i jak gdyby nic wpakował się obok nas.
Czułem jak Camryn przemierza mi włosy i nuci coś. Dzięki temu stałem się senny i zasnąłem, po raz kolejny ignorując głód.

«»

Na poniedziałkową wizytę nie tłukłem się autobusem, tylko Claude za prośbą Camryn i swoją obserwacją przywiózł mnie pod same drzwi budynku. Nie miałem nawet siły wstać, ale pokrzepiające i łagodne spojrzenie mojego przyjaciela zmotywowały mnie bym ruszył tyłek i poszedł.
— Zadzwoń do mnie, kiedy wyjdziesz, pod żadnym pozorem nie wracaj sam do domu — nakazał mi blondyn i poczochrał mi włosy. Uśmiechnąłem się delikatnie.
— Dobrze, ale myślę, że trochę to potrwa.
— Nie przejmuj się tym, ja noszę przy sobie cały czas telefon. Jesteś słaby, dlatego wolę mieć pewność, że przywiozę cię do domu bezpiecznie — stwierdził, po czym skrzywił się nieco. — Poza tym, Camryn by mnie zabiła jeśli byś sobie zrobił krzywdę.
— Czasem jest zbyt opiekuńcza — zauważyłem i odpiąłem pasy.
— Po prostu martwimy się o ciebie, Baekhyun. I cieszymy, że robisz tak wielki krok — powiedział, po czym skierował na mnie swoje ciemnozielone oczy.
— A ja jestem wdzięczny, że jeszcze się mną przejmujecie i nie wykopaliście mnie za drzwi — mruknąłem, po czym otworzyłem drzwiczki i szybko wyszedłem na dwór. Było chłodno, dlatego lekko zadrżałem. — Do zobaczenia.
Nie poczekałem aż mi odpowie, ale wiedziałem, że w tej chwili kręci głową i mruczy przekleństwa. Nie lubił tego, że nazywałem się pasożytem i kiedy o tym wspominałem zawsze mnie karcił. Naprawdę go doceniałem.
Westchnąłem głęboko, po czym ruszyłem ku szerokim, szklanym drzwiom. Kręciło mi się w głowie i mdliło mnie, ale jak zwykle spychałem to w jak najdalszy kąt swojego umysłu. Nie czułem się zbyt najlepiej, ale uparcie brnąłem w moje postanowienie.
Pchnąłem mocno drzwi, co wyssało ze mnie energię, ale nie dałem tego po sobie poznać. Jak zwykle było kilkoro ludzi i kobieta w recepcji. Przywitałem się z nią, a ona odpowiedziała mi skinięciem głowy. Była naprawdę uprzejma, co wywnioskowałem już przy pierwszej wizycie. Przynajmniej nie patrzyła się na mnie jak na wariata.
Usiadłem na tym samym plastikowym krzesełku co poprzednio i po raz kolejny zapatrzyłem się na ścianę naprzeciwko mnie. Już wiedziałem, że będą boleć mnie plecy, bo mimo że miałem wyznaczone godziny nie zawsze będą się zgadzać. Opóźnienia czasowe zawsze będą istnieć, nawet jeśli stanąłbym na rzęsach.
Moje oczy wylądowały na kropkach, które liczyłem, by wypełnić mój czas na poprzedniej wizycie. Liczenie było naprawdę zajmującym zajęciem, najbardziej właściwie wtedy kiedy skupiałeś się na tym, by dobrze policzyć.
Poprawiłem się na niewygodnym krześle i przeczesałem swoje włosy. Nadal się sobą brzydziłem, ale na razie nie chciałem o tym rozmawiać. Może później. Huh, zacznijmy od tego, czy teraz będę umiał zaufać psychologowi. Wiedzieć, a potrafić zaufać to są dwa różne światy i się zastanawiam czy naprawdę dam radę. Nie wiedziałem, czy nie złamię swojego postanowienia i czy znów nie zapragnę wziąć narkotyku czy upić się tak, by zapomnieć. Nie wiedziałem, czy to wszystko nie upadnie jak domek z kart i czy znów Bóg nie da mi przeszkody, której nie będę potrafił przeskoczyć. Życie lubi zaskakiwać i to w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Myślę, że właśnie to najbardziej boli.
Zacisnąłem palce na materiale moich czarnych spodni i zacząłem liczyć kropki. Znów. To w pewnym sensie mnie uspakajało. I po raz kolejny mogłem zapełnić czymś umysł, ponieważ byłem typem osoby, która lubiła się zadręczać myślami. A liczenie kropek było czyś uniwersalnym. Bo co złego było w tym, że liczyłem czarne kropki na beżowej ścianie na korytarzu w przychodni?
Dziś wyszło mi sto dwie kropki. Nie miałem pojęcia dlaczego, byłem niemal pewien, że nie pomyliłem się w swoich obliczeniach. Przesunąłem wzrokiem po raz kolejny po ścianie i westchnąłem głęboko. Zabrakło mi energii i motywacji, by zacząć liczyć ponownie, dlatego zamknąłem oczy, rozkoszując się ciszą.
Sam się zastanawiałem czemu jest tak cicho. Można było czasem tylko usłyszeć jak długopis jeździł po papierze, albo jak sekretarka stuka coś na klawiaturze. Niby coś zwykłego, ale posiadało coś w sobie, że nie czułem się tak samotny.
Drgnąłem nieznacznie, kiedy usłyszałem skrzyp drzwi. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku — była piętnasta dwadzieścia siedem. Cóż, ramy czasowe nie są tak bardzo przestrzegane, ale doskonale rozumiałem to, że czasem rozmowa może się przedłużyć.
Z gabinetu wyszła kobieta, a ja wstałem ze swojego miejsca, od razu się rozciągając. Jednak te krzesełka nie będą należeć do moich ulubionych, były twarde i niewygodne, jakby ludzie, którzy je tu ustawiali i projektowali nie mieli na uwadze komfortu czekających ludzi.
Znowu zapukałem i znowu usłyszałem stłumiony głos, który mówił „proszę”. Chyba to będzie rutyna do której będę musiał się przyzwyczaić.
Wszedłem do środka, znowu patrząc na stojak przy wejściu. Czarny płaszcz wciąż wisiał samotnie. Swój wzrok przeniosłem na szklany stoliczek, a właściwie co na nim stało. Zamiast bukietu tulipanów zobaczyłem żonkile. Były naprawdę piękne i sprawiały wrażenie jakby rozświetlały cały gabinet. W końcu dotarłem do mojego psychologa.
Patrzył na mnie z zainteresowaniem, a jego ciemne oczy rozświetlały jego twarz — grały w nich jakieś dziwne iskierki, których nie umiałem nazwać. Miał na sobie ciemnogranatowy sweter z wycięciem w serek, a nadgarstku zabłysnął srebrny zegarek. Zauważyłem go tylko dlatego, że dłonie miał splecione w koszyczek, a swoją brodę ponownie położył na splecionych palcach. Miałem wrażenie, że to jego nawyk.
— Dzień dobry, panie Park — przywitałem się i niepewnie podszedłem do biurka. Wzrok Chanyeola nakazał mi usiąść, co oczywiście z przyjemnością uczyniłem. Nadal słabo się czułem i nie sądzę, bym długo ustał na nogach.
— Dzień dobry, Baekhyun — odpowiedział mi. Przez chwilę patrzył na mnie, chyba nawet próbował złapać ze mną kontakt wzrokowy, ale skutecznie uciekałem mu spojrzeniem. — Więc słucham, jak minęły ci te dwa dni? — zapytał.
Dłonie wcisnąłem pomiędzy uda i zagryzłem wargi.
— W miarę spokojnie — zawahałem się. Nie byłem pewny czy mówić mu o tym, że nie wziąłem ani razu przez trzy dni.
Najwyraźniej Chanyeol coś wyczuł, bo uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Dosadnie mi pokazał, bym mu to wyznał.
— Nie wziąłem narkotyku — przyznałem. — Sam się dziwie jak udało mi się to zrobić.
Spojrzałem ledwo na psychiatrę. Rozplątał swoje dłonie i przyjrzał mi się uważnie. Miałem wrażenie, że skanuje mi duszę tym spojrzeniem. Naprawdę mnie to krępowało, a przecież nie mogłem mu powiedzieć, by się na mnie nie patrzył, na tym polegała jego praca. Ale i tak nie mogłem pozbyć się dziwnego uczucia, które pojawiało się wtedy, gdy jego ciemne oczy spoczywały na mojej osobie.
— Kiedy ostatni raz spożyłeś jakąkolwiek dawkę? — zapytał mnie i chwycił swój długopis w dłoń.
— Wieczorem w czwartek — przyznałem.
Zapisał to sobie, po czym znów na mnie spojrzał.
— Cóż, w pewnym stopniu to dobrze, ale z drugiej strony to nie. Są dwa wyjścia, które podejrzewam. Albo naprawdę uparłeś się przy swoim, albo po jakimś czasie wróci do ciebie chęć wzięcia narkotyku. Druga opcja jest gorsza od pierwszej, biorąc pod uwagę, że będziemy mieli dłuższą sesję jeśli faktycznie się to stanie — oznajmił mi.
Zacisnąłem zęby z frustracji. Miał cholerą rację, bo uzależnienie bywało okrutną suką, która powracała kiedy chciała i tak naprawdę sam nie miałeś nic do powiedzenia.
— Ale spokojnie, Baekhyun. Dziś nie będziemy rozmawiać o tym czy weźmiesz czy nie, ale o tym jak do tego doszło i co sprawiło, że zdecydowałeś się na taki krok.
Zamarłem. To jest mój najgorszy punkt. Najgorszy z możliwych tematów na rozmowę. Ale zdawałem sobie sprawę, że muszę mu to powiedzieć. On musi wiedzieć jak ze mną rozmawiać.
— Wiem, że pan musi wiedzieć, ale wie pan, wracanie do tego nie jest dla mnie przyjemnym tematem do rozmowy — wyksztusiłem.
Chanyeol pokiwał głową.
— Zdaję sobie z tego sprawę. Ale potraktuj mnie jako osobę, której możesz się zwierzyć, a ona cię nie oceni. To co tu mi powiesz zostaje między nami. Nie mam prawa nikomu mówić o twoich problemach, a mam jedynie pomóc ci je rozwiązać.
Pokiwałem mozolnie głową, po czym zacząłem bawić się swoimi palcami.
— Wie pan jak udało mi się przetrwać te dwa dni? — zapytałem, a Chanyeol uniósł brew. Jego cichy pomruk zachęcił mnie bym mówił dalej. — Dzięki moim przyjaciołom. Gdybym był samotny nie dożyłbym nawet jutra.
Chanyeol pokiwał głową, jakby przyznając mi rację.
— Samotność to naprawdę okrutna rzecz — przyznał. — Czy właśnie dzięki samotności zacząłeś brać?
— Niezupełnie — odpowiedziałem. — Moja historia jest głupia i niewarta opowiedzenia.
Chanyeol pokręcił głową.
— Mylisz się. Każdy ma prawo opowiedzieć co go dręczy. Dlatego zamieniam się w słuch. Teraz najważniejszy jesteś ty.
Zaprzestałem bawić się palcami i spojrzałem na mojego psychologa. A potem słowa same utworzyły opowieść.
Przecież musiałem mu powiedzieć powód.


«»


a/n: trzeci rozdział napisałam ze względu na wolny tydzień oraz że mam wenę i nie chcę jej zmarnować. Błędy sprawdzę kiedy indziej.

4 komentarze:

  1. Ledwo skończyłam czytać drugi rozdział a tu już pojawił się kolejny. Co mogę powiedzieć... ten jest jeszcze lepszy niż poprzedni. Akcja toczy się powoli ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Mam wrażenie, że tempo wydarzeń jest dostosowane do tempa w jakim będzie się otwierał przed światem Baekhyun. No to by było na tyle bo nie wiem o czym jeszcze pisać a nie chcę się powtarzać z zachwytami. Muszę coś zostawić na następne rozdziały xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem postaci Baekhyuna.. nie dość, że sam zdecydował się na terapię, to jeszcze tak dzielnie walczy ;;
    Czekam na kolejny rozdział ;3
    Fighting!

    http://cnbluestory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x