piątek, 29 kwietnia 2016

Touches - dotyk drugi;



„(...) ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.”  Joanne Kathleen Rowling

«»

Rozmawiałem z Chanyeolem jeszcze pół godziny, tylko omawiając terminy moich wizyt i jak często będę je mieć.
Miałem przychodzić trzy razy w tygodniu do jego prywatnego gabinetu oraz w soboty stawiać się na terapię grupową — lekarz powiedział, że mnie zapisze. Tak naprawdę omawialiśmy na razie formalne sprawy, ale czułem, że na razie to tylko preludium tego, co miałem zacząć; ruszyłem olbrzymią konstrukcję. Szczerze bałem się tego jak cholera, ale nie zamierzałem chować głowy w piasek. Teraz to byłoby po prostu głupie z mojej strony. Wystarczyło mi to, że i tak wystarczająco byłem zniszczony, a dalsze życie malowało się na czarno.
Kiedy Chanyeol kończył wpisywać sobie terminy, ja dyskretnie rozejrzałem się po gabinecie. Oprócz rzeczy, które zauważyłem na początku był jeden duży regał, na którym były kolorystycznie poukładane segregatory najróżniejszej wielkości. Były jeszcze poustawiane książki — niektóre miały grube grzbiety, niektóre cienkie, a ja skończyłem na tym, że zastanawiałem się, czy mój psycholog je wszystkie przeczytał.
Na samym szczycie regalu zauważyłem kwiatek, którego liście samotnie spływały w dół. Była to paproć. Miałem wrażenie, że płacze, a przez jej soczysto-zielone liście przedzierają się cienie. Nie miałem pojęcia dlaczego dostrzegałem takie smutne rzeczy, ale kiedy odwróciłem ponownie głowę w stronę biurka zauważyłem, że pan Park intensywnie mi się przypatruje. W pewnym sensie się speszyłem, bo odkąd zacząłem brać i zauważać, że niszczyłem ciało nie lubiłem zbytnio jak ktoś na mnie patrzył. Przede wszystkim wiedziałem, że zobaczą moje niedoskonałości, a miałem ich więcej niż milion.
— Zanim pójdziesz do domu, mam do ciebie konkretne pytanie — zaczął ponownie, a ja spiąłem się mimowolnie.
— Słucham.
Chanyeol splótł swoje palce, po czym na złożonych dłoniach podparł brodę, a jego oczy pociemniały, jakby widziały to, czego ja nie mogłem zobaczyć.
Ja wcale nie znałem ani siebie, ani mojej psychiki i zdawałem sobie sprawę, że psycholog będzie mnie znał lepiej niż ja sam.
— Jesteś spragniony narkotyku, prawda?
Zamarłem, słysząc te proste, aczkolwiek bardzo trafne pytanie. Tak, byłem spragniony jak cholera i choć próbowałem odciągać swoje myśli od spożycia dawki, wciąż miałem ochotę wziąć. Nie dawało mi nic liczenie kolejnych kropek i myślenie o tym, by wrócić bezpiecznie do domu. Gdzieś w głębi świadomości wracałem do narkotyku i moje ciało także się domagało kolejnej dawki. Nawet nie pomagało to, że sam sobie zabroniłem brać — w pewnych momentach miałem wrażenie, że moje ciało oszaleje jeżeli nie wezmę narkotyku. W takich momentach nie czułem się dobrze, po raz kolejny żałując, że jestem uzależnionych idiotą, który stracił całe życie. Straciłem swoje człowieczeństwo w momencie, gdy świadomie kupiłem biały proszek i jeszcze bardziej świadomie go wciągnąłem.
Podskoczyłem w momencie, kiedy powróciłem myślami do świata rzeczywistego. Przełykając nerwowo ślinę odpowiedziałem słabym głosem:
— T-tak.
Psycholog rozplótł swoje długie palce, po czym zacisnął usta. Nie miałem pojęcia o czym myśli i wprawdzie nawet nie miałem ochoty rozgryźć tego człowieka. Chciałem tylko, by mi pomógł.
— Posłuchaj mnie, Baekhyun — odezwał się, a jego głos odbił mi się w głowie niczym piłeczka do ping-ponga. — Wiem, że nie zdołasz od razu porzucić nałogu, ale postaraj się dziś wziąć najpóźniej jak się da i z mniejszą dawką.
Spojrzałem na niego jak na szaleńca. Myślałem, że powie mi, by wyrzucił wszystko do kosza i starał się o tym nie myśleć. Ale to nie jest takie proste. Nie jest proste to, że byłem uzależniony jak diabli i narkotyki stały się dla mnie jak najwierniejszy przyjaciel, który zawsze mnie wysłucha i pocieszy.
— Sądziłem, że pan powie mi, że mam spróbować zasnąć i o tym nie myśleć — mruknąłem cicho, a psycholog uniósł brwi.
— Cóż, taką taktykę będziemy mogli obrać, kiedy poczujesz się na tyle silny, by wszystko wyrzucić i nie będziesz czuć wyrzutów sumienia — wyjaśnił. — Uzależnienie jest silnie powiązane z naszą psychiką, więc wiem, że od razu nie zdołasz pokonać głodu.
Uśmiechnąłem się słabo, po czym zacisnąłem palce na materiale moich spodni.
Nie chciałem patrzeć na mężczyznę przed sobą. Nigdy nie lubiłem patrzeć na ludzi, ale kochałem obserwować ich zachowania. To tak szaleńczy paradoks, ale ja sam w sobie byłem dziwny. Jednak przy panie Parku czułem dziwny respekt i zarazem coś, czego nie umiałem nazwać i właśnie przez to bałem się podnieść wzrok i patrzeć na psychologa. Przede wszystkim jego oczy były jak morze tajemnic — nawet gdybym patrzył w nie godzinami, jestem pewny, że nie zdołałbym rozszyfrować co skrywają. Miałem okazję przez chwilę patrzeć w nie, ale sprawiły, że teraz nie spieszyło mi się, by podnieść wzrok. Poza tym czułem się taki brudny i skażony, przez co nie miałem najmniejszej ochoty pokazywać się komukolwiek na oczy.
— Cóż… — mruknąłem, po czym podniosłem się z krzesła. — Mam przyjść we poniedziałek na tą samą godzinę co dziś? — upewniłem się.
— Tak, od następnego rozpoczynamy naszą pracę. Zapiszę cię też do przychodni dla osób uzależnionych, więc będziesz miał też terminy na terapie grupową — wytłumaczył. — Mam nadzieję, że przed te dwa dni nic się nie stanie, co mogło by pogorszyć twój stan — powiedział i również się poniósł.
Uśmiechnąłem się nieco krzywo i przez ułamki sekund spojrzałem na mężczyznę. Kiedy wstał wydawał się trochę większy niż siedział i jak przypuszczałem na początku — był cały ubrany na czarno. Ale z tego, co zauważyłem był też szczupły i raczej posiadał męską postawę. Był jedyną osobą w moim życiu, która wzbudziła we mnie dziwne i nieznane uczucia zaraz przy pierwszym spotkaniu.
— Do widzenia, panie Park — powiedziałem i ukłoniłem się lekko, po czym odwróciłem się napięcie i wyszedłem z gabinetu, ale zanim drzwi się zamknęły usłyszałem jedynie:
— Do zobaczenia, Baekhyun.

«»

Droga do domu była identyczna do tej, którą przybyłem do przychodni. Patrzyłem przez szybę autobusu jak kropelki deszczu uderzają o szkło i rozbijają się o asfalt. Czułem się tak samo ponuro jak pogoda, która panowała. Zdążyłem wyjść z przychodni, a się rozpadało i praktycznie przemokłem do suchej nitki już wtedy, kiedy wędrowałem na pobliski przystanek. Czułem się nieswojo ze względu na to, że było mnóstwo ludzi, ale każdy zajął się sobą i na mnie praktycznie nikt nie zwracał uwagi za co byłem im podświadomie wdzięczny.
Rzadko kiedy padało, ale jeżeli już deszcz zawitał, pogoda była naprawdę ponura. Błękit nieba zasłoniły gęste chmury, a lawina deszczu bombardowała ludzi. Byli tak zabiegani, że czasem nie dążyłem im się przypatrzeć. Wysokie wieżowce nikły w ciemnoszarej poświacie, a samochody mknęły powoli, w ślimaczym tempie. O tej porze nadal były korki, ale wydawało mi się, że były raczej mniejsze. Ciemność powoli się wlewała w miasto i światełka zostały włączone. Nowy Jork znów budziło się do nocnego trybu, ale ja po raz pierwszy od kilku lat nie chciałem, by zapadała noc. 
Czułem się zdenerwowany i wiedziałem, że znowu głód upomina się, by dostać jedzenie. Ale ja nadal uparcie czekałem cierpliwie, by tylko dostać się do domu. Wiedziałem, że tam czekają na mnie Camryn i Claude.
Po półgodzinie w końcu mogłem wyjść z autobusu. Nawet pomimo tego, że byłem chudy nie mogłem się przedrzeć przez tłum ludzi. W pewnym momencie poczułem się jak cienki naleśnik, tak zostałem zgniatany, ale mimo wszystko lubiłem komunikację publiczną, bo uświadamiałem sobie, że każdy ma swoje sprawy i nie tylko ja mam problemy. Może nie aż tak duże, ale i tak każdy człowiek na Ziemi nie jest idealnym i żyje mu się bezproblemowo. Dużo razy o tym myślałem i doszedłem do konkluzji, że nieważne co człowiek posiada — czy to pieniądze czy zdrowie — zawsze życie znajdzie nam jakiś prezent.
Życie jest takie, że lubi dopiec nawet najbardziej uczciwemu człowiekowi i zniszczyć marzenia. Nigdy nie będzie łaskawe, a zwykły człowiek musi prowadzić swoją drogę tak, by wypaść jak najlepiej.
Westchnąłem głęboko, kiedy zimne krople po raz kolejny przemoczyły moją bluzę. Naciągnąłem kaptur jeszcze bardziej na głowę, po czym ruszyłem w stronę domu szybkim krokiem. Było mi chorobliwie zimno, ale myślę, że zmokłem zanim wszedłem do autobusu.
Kiedy doszedłem do swojego celu zapukałem w drzwi. Nie posiadałem jeszcze własnych kluczy, dlatego posłużyłem się tradycyjnym środkiem. Drzwi otworzyła mi Camryn, a gdy mnie zobaczyła szybko wciągnęła mnie do środka i wtedy poczułem jak zimno mi było.
Z marszu odesłała mnie do łazienki pod gorący prysznic i powiedziała, że zrobi gorącej herbaty. W myślach byłem jej niesamowicie wdzięczny, ponieważ traktowała mnie jak swoje dziecko. Była ode mnie ledwo dwa lata starsza, a czułem się tak, jakbym miał mamę, która w każdej chwili mnie wysłucha.
W łazience przetarłem zaparowane lustro i ponownie na siebie popatrzyłem. Sam miałem wrażenie, że niedługo się rozpadnę, tak chudy byłem. Moja skóra nie miała naturalnego koloru, tylko lekko szarawy odcień, jakby ktoś pomieszał czarną farbę z białą, ale jednak dodał więcej białego pigmentu. Nie lubiłem na siebie patrzeć, ale kiedy to robiłem uświadamiałem sobie bardziej, że muszę zmienić swoje życie i w końcu wyjść na prostą. Po raz kolejny tego dnia spychałem swój głód na bok, wcale nie myśląc o tym, że może powinien wziąć, by nie robić później bałaganu. Chyba jednak będę musiał powiedzieć Camryn, że mogę mieć napady złości o byle co i by się nie martwiła, albo chociaż uzbroiła się w wszelaką cierpliwość.
Narzuciłem na swoje ramiona grubą, wciąganą bluzę z kapturem i luźne spodnie dresowe, po czym powędrowałem do kuchni. Już z korytarza poczułem zapach karmelowej herbaty, którą Camryn uwielbiała, a ja dzięki właśnie mojej niesamowitej przyjaciółce ją polubiłem.
Telis siedziała na drewnianym krześle przy stole, w dłoniach trzymając kubek. Była naprawdę piękna, jej jaśniutkie blond włosy swobodnie opadały na ramiona kaskadami, ale nie wyglądało to sztucznie, raczej tak naturalnie. Jej wielkie, jasnoniebiesko oczy studiowały jakiś artykuł w gazecie, a zgrabne palce co jakiś czas stukały nieznany mi rytm o szklankę. Camryn czasem była naprawdę dziwną osobę, ale właśnie dzięki temu tak bardzo ją pokochałem jak siostrę. Nie patrzyłem na nią jak na potencjalną dziewczynę, ponieważ byłem nieco innej orientacji, ale również dlatego, że czasem była dla mnie zbyt opiekuńcza i zawzięta.
Poznałem ją ponad pół roku temu, kiedy praktycznie nie kontaktowałem ze światem i to był prolog mojego końca. Nie wiem jak bym skończył gdyby nie ona. Nie pytała się o powód dlaczego biorę, ani jak długo, powiedziała tylko tyle, że jestem na mecie z wykończeniem się. Nie wiedzieć czemu od razu jej zaufałem — może dlatego, że wtedy jej oczy wyglądały naprawdę szczerze i być może zauważyła, że pod moim uzależnieniem kryje się coś więcej niż zwykłe widzimisie.
Była moją przyjaciółką i pierwszą osobą po przyjeździe do Nowego Jorku, która się mną zainteresowała. To ona była pierwsza, która poczekała, aż rano odzyskam świadomość i zapytała się jak się czuję, choć mój wygląd mówił sam za siebie.
Nigdy o nic ją nie prosiłem. Kiedy tylko zobaczyła, że przejawiam oznaki tego, że chcę wyjść na prostą wzięła mnie do własnego domu i zaopiekowała się mną, kiedy nie miałem siły. Poprosiła nawet Claude o jego pomoc, ponieważ sama nie mogła podejmować decyzji o tym kogo przygarnie do domu.
— Siadaj, herbata stygnie — powiedziała, a ja wykonałem jej polecenie i złapałem kubek. Był gorący, pewnie niedawno zalała saszetkę.
— W poniedziałek mam kolejną wizytę — powiedziałem, a ona w końcu podniosła na mnie wzrok.
— Cieszę się z tego, że chcesz iść na przód, Baekhyun. I jestem w pewnym sensie dumna, że sam zacząłeś szukać pomocy — oznajmiła.
Popatrzyłem na nią. W pewnych momentach nie wiedziałem w jakim kolorze ma oczy; były one błękitne jak ocean, ale czasem miałem wrażenie, że w tej głębi czai się iskierka zieleni. Miała wyjątkowe oczy, takie łagodne i ciepłe pomimo zimnego koloru chłodnego oceanu.
— Dlaczego nigdy nie pytasz się o to dlaczego stoczyłem się na samo dno? — zapytałem się jej. Camryn wzruszyła ramionami.
— Może dlatego, że nie interesuje mnie życie innych? — odpowiedziała pół żartem, pół serio. — Ale tak szczerze to jest tylko twoja sprawa i sądzę, że gdy będziesz gotowy sam mi to powiesz. Nie lubię naciskać na ludzi i wjeżdżać w ich przeszłość — skrzywiła się nieco, po czym upiła łyk herbaty.
Zapadła pomiędzy nami przyjemna cisza. Stukałem nerwowo palcami w drewniany blat, a Camryn posyłała mi zmartwione spojrzenia zza kurtyny jasnych włosów. Ale nie powiedziała nic.
Kiedy nasze kubki były już puste do mieszkania wpadła kolejna osoba, a nią był Claude. Był tak samo przemoczony jak ja godzinę wcześniej, z jego ciemnego płaszcza skapywała woda. Jego blond włosy oklapły, ale nie odejmowało mu to urody. Jefferson był niezwykle urodziwym mężczyzną, z  bardzo silnym charakterze.
— Nienawidzę tego kutafona — warknął, po czym rzucił swoją robę koło komody na korytarzu. Rzucił jeszcze paroma wyzwiskami, by przenieść swój wzrok na mnie. — Och, witaj, Baek — w końcu mnie zauważył. — Wybaczcie, ale dziś mam zły dzień.
— Ten zły dzień ciągnie się od tygodnia — zauważyła rezolutnie Camryn, ale podniosła się by zaparzyć herbaty Claude.
— Cóż, mój szef nie rozumie ram czasowych — wypluł z jadem, po czym opadł ciężko na krzesło obok mnie. Nie kwapił się również do tego, by zdjąć mokre ubrania. — Niedługo nie będę miał czasu dla siebie, bo ten frajer zażyczy sobie, bym został na noc w tej pieprzonej robocie.
Claude Jefferson pracował w firmie informatycznej i od niedawana zaczął narzekać na swojego pracodawcę, który lubił uprzykrzać życie innym. Nie sądzę, by Claude dał się długo pomiatać, bo nie strasznie lubił zarozumiałych ludzi. Był naprawdę stabilnym człowiekiem, ale kiedy coś go denerwowało nie omieszkał tego wypomnieć. Był strasznie uszczypliwy i momentami upierdliwy, ale trzymał dystans do ludzi oraz samego siebie. Był stosunkowo chłodno nastawiony do obcych i ział zawsze wtedy formalną uprzejmością. W sumie nie wiem jakim cudem Claude i Camryn się poznali i w jaki sposób wylądowali jako współlokatorzy, ale chwilami naprawdę przypominali stare dobre małżeństwo, które kłóci się na okrągło. 
  Naprawdę go doceniałem, bo pomimo tego, że jestem człowiekiem uzależnionym potrafił nazwać mnie przyjacielem, a to się ceni. Pomagał mi jak tylko mógł i tak samo jak Camryn nie wtykał się w moje najbardziej osobiste sprawy. Byłem im za to naprawdę wdzięczny i po raz pierwszy dziękowałem Bogu, że postawił mi na drodze dwójkę tak wspaniałych ludzi.
— W każdym razie dziś Baekhyun był w poradni i ma wyznaczone wizyty — wspomniała Camryn, kiedy najstarszy z nas popijał herbatę.
Blondyn spojrzał na mnie, a przez jego twarz przebiegł cień i wiedziałem, że oznacza on w pewnym sensie dumę. Każdy chciał, bym podniósł się z dołka. A na pewno ta dwójka.
Gadaliśmy długo, a ja kompletnie zapomniałem o tym, że głód mnie nękał.
Dzisiejszej nocy zasnąłem utulony do snu przez moich przyjaciół i wspomnieniem tajemniczych oczu Park Chanyeola.


«»


a/n: dziś serwuję Wam drugi rozdział. Mam wenę na to opowiadanie i dziś znów poświęciłam się i napisałam cały rozdział, jutro go sprawdzę, dziś nie mam siły. Odpowiedziałam na Wasze komentarze, więc śmiało pytajcie się mnie o co chcecie, albo zwyczajnie spójrzcie, co tam napisałam. Pod następnym postem odpowiem na pytania Rits u do LA.

2 komentarze:

  1. Fajnie przedstawiłaś Chanyeol ;3 to dopiero wstęp do ff, więc nie mam wiele do napisania.. ale fighting i czekam na następne rozdziały! :D

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :D Szczerze to w tym opowiadaniu chcę powoli rozwijać akcję, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Naprawdę dziękuję za komentarz ♥

      Usuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x