„(...) ludzie mają wrodzony talent do
wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.” — Joanne Kathleen Rowling
«»
Rozmawiałem
z Chanyeolem jeszcze pół godziny, tylko omawiając terminy moich wizyt i jak
często będę je mieć.
Miałem
przychodzić trzy razy w tygodniu do jego prywatnego gabinetu oraz w soboty
stawiać się na terapię grupową — lekarz powiedział, że mnie zapisze. Tak
naprawdę omawialiśmy na razie formalne sprawy, ale czułem, że na razie to tylko
preludium tego, co miałem zacząć; ruszyłem olbrzymią konstrukcję. Szczerze
bałem się tego jak cholera, ale nie zamierzałem chować głowy w piasek. Teraz to
byłoby po prostu głupie z mojej strony. Wystarczyło mi to, że i tak wystarczająco
byłem zniszczony, a dalsze życie malowało się na czarno.
Kiedy
Chanyeol kończył wpisywać sobie terminy, ja dyskretnie rozejrzałem się po
gabinecie. Oprócz rzeczy, które zauważyłem na początku był jeden duży regał, na
którym były kolorystycznie poukładane segregatory najróżniejszej wielkości.
Były jeszcze poustawiane książki — niektóre miały grube grzbiety, niektóre
cienkie, a ja skończyłem na tym, że zastanawiałem się, czy mój psycholog je
wszystkie przeczytał.
Na samym
szczycie regalu zauważyłem kwiatek, którego liście samotnie spływały w dół.
Była to paproć. Miałem wrażenie, że płacze, a przez jej soczysto-zielone liście
przedzierają się cienie. Nie miałem pojęcia dlaczego dostrzegałem takie smutne
rzeczy, ale kiedy odwróciłem ponownie głowę w stronę biurka zauważyłem, że pan
Park intensywnie mi się przypatruje. W pewnym sensie się speszyłem, bo odkąd
zacząłem brać i zauważać, że niszczyłem ciało nie lubiłem zbytnio jak ktoś na
mnie patrzył. Przede wszystkim wiedziałem, że zobaczą moje niedoskonałości, a
miałem ich więcej niż milion.
— Zanim
pójdziesz do domu, mam do ciebie konkretne pytanie — zaczął ponownie, a ja
spiąłem się mimowolnie.
— Słucham.
Chanyeol
splótł swoje palce, po czym na złożonych dłoniach podparł brodę, a jego oczy
pociemniały, jakby widziały to, czego ja nie mogłem zobaczyć.
Ja wcale
nie znałem ani siebie, ani mojej psychiki i zdawałem sobie sprawę, że psycholog
będzie mnie znał lepiej niż ja sam.
— Jesteś
spragniony narkotyku, prawda?
Zamarłem,
słysząc te proste, aczkolwiek bardzo trafne pytanie. Tak, byłem spragniony jak
cholera i choć próbowałem odciągać swoje myśli od spożycia dawki, wciąż miałem
ochotę wziąć. Nie dawało mi nic liczenie kolejnych kropek i myślenie o tym, by
wrócić bezpiecznie do domu. Gdzieś w głębi świadomości wracałem do narkotyku i
moje ciało także się domagało kolejnej dawki. Nawet nie pomagało to, że sam
sobie zabroniłem brać — w pewnych momentach miałem wrażenie, że moje ciało
oszaleje jeżeli nie wezmę narkotyku. W takich momentach nie czułem się dobrze,
po raz kolejny żałując, że jestem uzależnionych idiotą, który stracił całe życie.
Straciłem swoje człowieczeństwo w momencie, gdy świadomie kupiłem biały proszek
i jeszcze bardziej świadomie go wciągnąłem.
Podskoczyłem
w momencie, kiedy powróciłem myślami do świata rzeczywistego. Przełykając
nerwowo ślinę odpowiedziałem słabym głosem:
— T-tak.
Psycholog
rozplótł swoje długie palce, po czym zacisnął usta. Nie miałem pojęcia o czym
myśli i wprawdzie nawet nie miałem ochoty rozgryźć tego człowieka. Chciałem
tylko, by mi pomógł.
—
Posłuchaj mnie, Baekhyun — odezwał się, a jego głos odbił mi się w głowie niczym
piłeczka do ping-ponga. — Wiem, że nie zdołasz od razu porzucić nałogu, ale
postaraj się dziś wziąć najpóźniej jak się da i z mniejszą dawką.
Spojrzałem
na niego jak na szaleńca. Myślałem, że powie mi, by wyrzucił wszystko do kosza
i starał się o tym nie myśleć. Ale to nie jest takie proste. Nie jest proste
to, że byłem uzależniony jak diabli i narkotyki stały się dla mnie jak
najwierniejszy przyjaciel, który zawsze mnie wysłucha i pocieszy.
—
Sądziłem, że pan powie mi, że mam spróbować zasnąć i o tym nie myśleć —
mruknąłem cicho, a psycholog uniósł brwi.
— Cóż,
taką taktykę będziemy mogli obrać, kiedy poczujesz się na tyle silny, by
wszystko wyrzucić i nie będziesz czuć wyrzutów sumienia — wyjaśnił. —
Uzależnienie jest silnie powiązane z naszą psychiką, więc wiem, że od razu nie
zdołasz pokonać głodu.
Uśmiechnąłem
się słabo, po czym zacisnąłem palce na materiale moich spodni.
Nie
chciałem patrzeć na mężczyznę przed sobą. Nigdy nie lubiłem patrzeć na ludzi,
ale kochałem obserwować ich zachowania. To tak szaleńczy paradoks, ale ja sam w
sobie byłem dziwny. Jednak przy panie Parku czułem dziwny respekt i zarazem
coś, czego nie umiałem nazwać i właśnie przez to bałem się podnieść wzrok i
patrzeć na psychologa. Przede wszystkim jego oczy były jak morze tajemnic —
nawet gdybym patrzył w nie godzinami, jestem pewny, że nie zdołałbym
rozszyfrować co skrywają. Miałem okazję przez chwilę patrzeć w nie, ale sprawiły,
że teraz nie spieszyło mi się, by podnieść wzrok. Poza tym czułem się taki
brudny i skażony, przez co nie miałem najmniejszej ochoty pokazywać się
komukolwiek na oczy.
— Cóż… —
mruknąłem, po czym podniosłem się z krzesła. — Mam przyjść we poniedziałek na
tą samą godzinę co dziś? — upewniłem się.
— Tak, od
następnego rozpoczynamy naszą pracę. Zapiszę cię też do przychodni dla osób
uzależnionych, więc będziesz miał też terminy na terapie grupową — wytłumaczył.
— Mam nadzieję, że przed te dwa dni nic się nie stanie, co mogło by pogorszyć
twój stan — powiedział i również się poniósł.
Uśmiechnąłem
się nieco krzywo i przez ułamki sekund spojrzałem na mężczyznę. Kiedy wstał
wydawał się trochę większy niż siedział i jak przypuszczałem na początku — był
cały ubrany na czarno. Ale z tego, co zauważyłem był też szczupły i raczej
posiadał męską postawę. Był jedyną osobą w moim życiu, która wzbudziła we mnie
dziwne i nieznane uczucia zaraz przy pierwszym spotkaniu.
— Do
widzenia, panie Park — powiedziałem i ukłoniłem się lekko, po czym odwróciłem
się napięcie i wyszedłem z gabinetu, ale zanim drzwi się zamknęły usłyszałem
jedynie:
— Do
zobaczenia, Baekhyun.
«»
Droga do
domu była identyczna do tej, którą przybyłem do przychodni. Patrzyłem przez
szybę autobusu jak kropelki deszczu uderzają o szkło i rozbijają się o asfalt.
Czułem się tak samo ponuro jak pogoda, która panowała. Zdążyłem wyjść z
przychodni, a się rozpadało i praktycznie przemokłem do suchej nitki już wtedy,
kiedy wędrowałem na pobliski przystanek. Czułem się nieswojo ze względu na to,
że było mnóstwo ludzi, ale każdy zajął się sobą i na mnie praktycznie nikt nie
zwracał uwagi za co byłem im podświadomie wdzięczny.
Rzadko
kiedy padało, ale jeżeli już deszcz zawitał, pogoda była naprawdę ponura.
Błękit nieba zasłoniły gęste chmury, a lawina deszczu bombardowała ludzi. Byli
tak zabiegani, że czasem nie dążyłem im się przypatrzeć. Wysokie wieżowce nikły
w ciemnoszarej poświacie, a samochody mknęły powoli, w ślimaczym tempie. O tej
porze nadal były korki, ale wydawało mi się, że były raczej mniejsze. Ciemność
powoli się wlewała w miasto i światełka zostały włączone. Nowy Jork znów
budziło się do nocnego trybu, ale ja po raz pierwszy od kilku lat nie chciałem,
by zapadała noc.
Czułem się
zdenerwowany i wiedziałem, że znowu głód upomina się, by dostać jedzenie. Ale
ja nadal uparcie czekałem cierpliwie, by tylko dostać się do domu. Wiedziałem,
że tam czekają na mnie Camryn i Claude.
Po
półgodzinie w końcu mogłem wyjść z autobusu. Nawet pomimo tego, że byłem chudy
nie mogłem się przedrzeć przez tłum ludzi. W pewnym momencie poczułem się jak
cienki naleśnik, tak zostałem zgniatany, ale mimo wszystko lubiłem komunikację
publiczną, bo uświadamiałem sobie, że każdy ma swoje sprawy i nie tylko ja mam
problemy. Może nie aż tak duże, ale i tak każdy człowiek na Ziemi nie jest
idealnym i żyje mu się bezproblemowo. Dużo razy o tym myślałem i doszedłem do
konkluzji, że nieważne co człowiek posiada — czy to pieniądze czy zdrowie —
zawsze życie znajdzie nam jakiś prezent.
Życie jest
takie, że lubi dopiec nawet najbardziej uczciwemu człowiekowi i zniszczyć
marzenia. Nigdy nie będzie łaskawe, a zwykły człowiek musi prowadzić swoją
drogę tak, by wypaść jak najlepiej.
Westchnąłem
głęboko, kiedy zimne krople po raz kolejny przemoczyły moją bluzę. Naciągnąłem
kaptur jeszcze bardziej na głowę, po czym ruszyłem w stronę domu szybkim
krokiem. Było mi chorobliwie zimno, ale myślę, że zmokłem zanim wszedłem do
autobusu.
Kiedy
doszedłem do swojego celu zapukałem w drzwi. Nie posiadałem jeszcze własnych
kluczy, dlatego posłużyłem się tradycyjnym środkiem. Drzwi otworzyła mi Camryn,
a gdy mnie zobaczyła szybko wciągnęła mnie do środka i wtedy poczułem jak zimno
mi było.
Z marszu
odesłała mnie do łazienki pod gorący prysznic i powiedziała, że zrobi gorącej
herbaty. W myślach byłem jej niesamowicie wdzięczny, ponieważ traktowała mnie
jak swoje dziecko. Była ode mnie ledwo dwa lata starsza, a czułem się tak,
jakbym miał mamę, która w każdej chwili mnie wysłucha.
W łazience
przetarłem zaparowane lustro i ponownie na siebie popatrzyłem. Sam miałem
wrażenie, że niedługo się rozpadnę, tak chudy byłem. Moja skóra nie miała
naturalnego koloru, tylko lekko szarawy odcień, jakby ktoś pomieszał czarną
farbę z białą, ale jednak dodał więcej białego pigmentu. Nie lubiłem na siebie
patrzeć, ale kiedy to robiłem uświadamiałem sobie bardziej, że muszę zmienić
swoje życie i w końcu wyjść na prostą. Po raz kolejny tego dnia spychałem swój
głód na bok, wcale nie myśląc o tym, że może powinien wziąć, by nie robić
później bałaganu. Chyba jednak będę musiał powiedzieć Camryn, że mogę mieć
napady złości o byle co i by się nie martwiła, albo chociaż uzbroiła się w
wszelaką cierpliwość.
Narzuciłem
na swoje ramiona grubą, wciąganą bluzę z kapturem i luźne spodnie dresowe, po
czym powędrowałem do kuchni. Już z korytarza poczułem zapach karmelowej
herbaty, którą Camryn uwielbiała, a ja dzięki właśnie mojej niesamowitej
przyjaciółce ją polubiłem.
Telis
siedziała na drewnianym krześle przy stole, w dłoniach trzymając kubek. Była
naprawdę piękna, jej jaśniutkie blond włosy swobodnie opadały na ramiona
kaskadami, ale nie wyglądało to sztucznie, raczej tak naturalnie. Jej wielkie,
jasnoniebiesko oczy studiowały jakiś artykuł w gazecie, a zgrabne palce co
jakiś czas stukały nieznany mi rytm o szklankę. Camryn czasem była naprawdę
dziwną osobę, ale właśnie dzięki temu tak bardzo ją pokochałem jak siostrę. Nie
patrzyłem na nią jak na potencjalną dziewczynę, ponieważ byłem nieco innej
orientacji, ale również dlatego, że czasem była dla mnie zbyt opiekuńcza i
zawzięta.
Poznałem
ją ponad pół roku temu, kiedy praktycznie nie kontaktowałem ze światem i to był
prolog mojego końca. Nie wiem jak bym skończył gdyby nie ona. Nie pytała się o
powód dlaczego biorę, ani jak długo, powiedziała tylko tyle, że jestem na mecie
z wykończeniem się. Nie wiedzieć czemu od razu jej zaufałem — może dlatego, że
wtedy jej oczy wyglądały naprawdę szczerze i być może zauważyła, że pod moim
uzależnieniem kryje się coś więcej niż zwykłe widzimisie.
Była moją
przyjaciółką i pierwszą osobą po przyjeździe do Nowego Jorku, która się mną
zainteresowała. To ona była pierwsza, która poczekała, aż rano odzyskam
świadomość i zapytała się jak się czuję, choć mój wygląd mówił sam za siebie.
Nigdy o
nic ją nie prosiłem. Kiedy tylko zobaczyła, że przejawiam oznaki tego, że chcę
wyjść na prostą wzięła mnie do własnego domu i zaopiekowała się mną, kiedy nie
miałem siły. Poprosiła nawet Claude o jego pomoc, ponieważ sama nie mogła
podejmować decyzji o tym kogo przygarnie do domu.
— Siadaj,
herbata stygnie — powiedziała, a ja wykonałem jej polecenie i złapałem kubek.
Był gorący, pewnie niedawno zalała saszetkę.
— W
poniedziałek mam kolejną wizytę — powiedziałem, a ona w końcu podniosła na mnie
wzrok.
— Cieszę
się z tego, że chcesz iść na przód, Baekhyun. I jestem w pewnym sensie dumna,
że sam zacząłeś szukać pomocy — oznajmiła.
Popatrzyłem
na nią. W pewnych momentach nie wiedziałem w jakim kolorze ma oczy; były one
błękitne jak ocean, ale czasem miałem wrażenie, że w tej głębi czai się iskierka
zieleni. Miała wyjątkowe oczy, takie łagodne i ciepłe pomimo zimnego koloru
chłodnego oceanu.
— Dlaczego
nigdy nie pytasz się o to dlaczego stoczyłem się na samo dno? — zapytałem się
jej. Camryn wzruszyła ramionami.
— Może
dlatego, że nie interesuje mnie życie innych? — odpowiedziała pół żartem, pół
serio. — Ale tak szczerze to jest tylko twoja sprawa i sądzę, że gdy będziesz
gotowy sam mi to powiesz. Nie lubię naciskać na ludzi i wjeżdżać w ich
przeszłość — skrzywiła się nieco, po czym upiła łyk herbaty.
Zapadła
pomiędzy nami przyjemna cisza. Stukałem nerwowo palcami w drewniany blat, a
Camryn posyłała mi zmartwione spojrzenia zza kurtyny jasnych włosów. Ale nie
powiedziała nic.
Kiedy
nasze kubki były już puste do mieszkania wpadła kolejna osoba, a nią był Claude.
Był tak samo przemoczony jak ja godzinę wcześniej, z jego ciemnego płaszcza
skapywała woda. Jego blond włosy oklapły, ale nie odejmowało mu to urody.
Jefferson był niezwykle urodziwym mężczyzną, z bardzo silnym charakterze.
—
Nienawidzę tego kutafona — warknął, po czym rzucił swoją robę koło komody na
korytarzu. Rzucił jeszcze paroma wyzwiskami, by przenieść swój wzrok na mnie. —
Och, witaj, Baek — w końcu mnie zauważył. — Wybaczcie, ale dziś mam zły dzień.
— Ten zły
dzień ciągnie się od tygodnia — zauważyła rezolutnie Camryn, ale podniosła się
by zaparzyć herbaty Claude.
— Cóż, mój
szef nie rozumie ram czasowych — wypluł z jadem, po czym opadł ciężko na
krzesło obok mnie. Nie kwapił się również do tego, by zdjąć mokre ubrania. —
Niedługo nie będę miał czasu dla siebie, bo ten frajer zażyczy sobie, bym
został na noc w tej pieprzonej robocie.
Claude
Jefferson pracował w firmie informatycznej i od niedawana zaczął narzekać na
swojego pracodawcę, który lubił uprzykrzać życie innym. Nie sądzę, by Claude
dał się długo pomiatać, bo nie strasznie lubił zarozumiałych ludzi. Był
naprawdę stabilnym człowiekiem, ale kiedy coś go denerwowało nie omieszkał tego
wypomnieć. Był strasznie uszczypliwy i momentami upierdliwy, ale trzymał
dystans do ludzi oraz samego siebie. Był stosunkowo chłodno nastawiony do
obcych i ział zawsze wtedy formalną uprzejmością. W sumie nie wiem jakim cudem
Claude i Camryn się poznali i w jaki sposób wylądowali jako współlokatorzy, ale
chwilami naprawdę przypominali stare dobre małżeństwo, które kłóci się na
okrągło.
Naprawdę
go doceniałem, bo pomimo tego, że jestem człowiekiem uzależnionym potrafił
nazwać mnie przyjacielem, a to się ceni. Pomagał mi jak tylko mógł i tak samo
jak Camryn nie wtykał się w moje najbardziej osobiste sprawy. Byłem im za to
naprawdę wdzięczny i po raz pierwszy dziękowałem Bogu, że postawił mi na drodze
dwójkę tak wspaniałych ludzi.
— W każdym
razie dziś Baekhyun był w poradni i ma wyznaczone wizyty — wspomniała Camryn,
kiedy najstarszy z nas popijał herbatę.
Blondyn
spojrzał na mnie, a przez jego twarz przebiegł cień i wiedziałem, że oznacza on
w pewnym sensie dumę. Każdy chciał, bym podniósł się z dołka. A na pewno ta
dwójka.
Gadaliśmy długo,
a ja kompletnie zapomniałem o tym, że głód mnie nękał.
Dzisiejszej
nocy zasnąłem utulony do snu przez moich przyjaciół i wspomnieniem tajemniczych
oczu Park Chanyeola.
«»
a/n: dziś serwuję Wam drugi rozdział. Mam wenę na to opowiadanie i dziś znów poświęciłam się i napisałam cały rozdział, jutro go sprawdzę, dziś nie mam siły. Odpowiedziałam na Wasze komentarze, więc śmiało pytajcie się mnie o co chcecie, albo zwyczajnie spójrzcie, co tam napisałam. Pod następnym postem odpowiem na pytania Rits u do LA.
Fajnie przedstawiłaś Chanyeol ;3 to dopiero wstęp do ff, więc nie mam wiele do napisania.. ale fighting i czekam na następne rozdziały! :D
OdpowiedzUsuńhttp://cnbluestory.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz :D Szczerze to w tym opowiadaniu chcę powoli rozwijać akcję, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Naprawdę dziękuję za komentarz ♥
Usuń