„To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic
do powiedzenia" — Jonathan Carroll
«»
To ja byłem osobą, która przekroczyła próg
instytucji, któraż miała mi pomóc uporać się z wieloma problemami, jakie mnie
nękały.
Zawsze myślałem, że to najbliższe osoby
mnie wyślą na terapię, ale się myliłem. To ja w pewnym momencie stwierdziłem,
że nie daje sobie rady i potrzebna mi pomoc. Nigdy nie uważałem też, że
psycholog czy psychiatra to ludzie, którzy nie mają kwalifikacji, by mi pomóc.
Również nie uważałem w młodości, że daję sobie świetnie radę, raczej
wiedziałem, że nie i w końcu nadejdzie dzień w którym obudzę się i stwierdzę,
że wszystko jest doszczętnie zniszczone.
Kiedy siedziałem na niewygodnym,
plastikowym krzesełku w wąskim korytarzu w poczekali liczyłem czarne kropi na
jasnobeżowych ścianach. Pachniało jakoś dziwnie — nie umiałem tego określić,
ale sądzę, że ten zapach skojarzył mi się z problemami. Z wieloma problemami ludzi.
Również kropki — które były prawdopodobnie skutkiem brudu — były jakieś
interesujące. Nie lubiłem czekać, nie miałem cierpliwości i myślę, że i strach
mnie ogarnął. Nie byłem na żadnych spotkaniach z psychologiem, ani nic z tych
rzeczy, ale w końcu musiałem się wybrać do kogoś, kto może mi pomóc.
Przez siedem lat udawałem, że wszystko
gra. Jednak te siedem lat na tyle mnie zniszczyło, że w końcu podjąłem decyzję.
«»
Moje życie nigdy specjalnie dobre nie było,
było wręcz na pograniczu ludziej agonii i krzywdy. Rodzice kłócili się między
sobą, czasem mnie i brata wplątując w te bezsensowne kłótnie. Bywało również
tak, że my byliśmy podmiotami, które obrywały. Ojciec nie miał skrupułów i
potrafił uderzyć — zacząłem go za to nienawidzić bardziej niż sobie to
wyobrażałem i potrafiłem. Matka tylko umiała szczekać, ale nawet słowa
potrafiły zranić aż do kości. Jako dziecko myślałem, że jestem do niej
przywiązany, ale kiedy zaczęła się na nas wyżywać oddaliłem się od niej i z
czasem nie potrafiłem nazwać jej matką. Nie wiem, co było powodem tego, że na
nas krzyczeli. Może mieli takie charaktery, jednak niekoniecznie dobrze się z
tym dobrali do siebie, ponieważ ja z bratem bardziej cierpieliśmy niż oni sami
w ich toksycznym małżeństwie.
Baekbeom był ode mnie starszy, więc miał
troszkę łatwiej — on pierwszy wyniósł się z domu, który był tylko z pozoru. Był
silny psychicznie i najczęściej to on się odzywał, kiedy padały najróżniejsze
wyzwiska. Był na tyle inteligentny, że kiedy wyczuł, że kłótnia przebiera
ostrzejszy wydźwięk, potrafił zamilknąć i się wycofać. Nigdy nie tracił swojej
cierpliwości na tych ludzi. Podziwiałem go za to, że wyrósł na silnego
mężczyzny o bardzo łagodnym, lecz stanowczym charakterze. Nie był wyszczekany,
ani nie wszczynał bezsensownej kłótni, ale też nie pozwolił sobie w kaszę
dmuchać.
W szkole był bardzo lubiany. W liceum
znalazł swoje grono, ale nigdy nie zapomniał o mnie. Zawsze się pytał jak się
czuję z tym wszystkim, ale zawsze zbywałem to tym, że wszystko gra. I chyba
właśnie zgubiło mnie to, że nie potrafiłem zaufać osobie, która przeszła to samo
co ja i potrafiła mnie zrozumieć.
Pozostała też sprawa mojej orientacji.
Starszy brat był hetero, ja natomiast homoseksualny. To nie tak, że obaj od
razu wiedzieliśmy jakiej orientacji byliśmy — Baekbeom też mi się zwierzał, że
nie wiedział czy pociągają go kobiety czy mężczyźni. W życiu nie jest tak
kolorowo, że wszyscy nastolatkowe wiedzą czego chcą od życia. W pewnych
chwilach też sądziłem, że jednak będzie mieć partnera niżeli partnerkę.
Wszystko jednak się zmieniło, kiedy
zaczęła się trzecia klasa liceum — Baekbeom wtedy już miał pełnoletniość, ale
stwierdził, że najpierw skończy szkołę, potem się wyniesie. W sumie to mu się
nie dziwiłem. Czasem trzeba podjąć wyzwanie i przetrwać piekło. Nasi rodzice
potrafili urządzić nam piękne przedstawienia po których potrafiłem płakać po
kątach — bynajmniej nie ze szczęścia.
W każdym razie Baekbeom poznał dziewczynę
o rok młodszą od siebie — pracowała w małej kawiarni, do której poszedł wraz z
przyjacielem. Z tego co mi mówił od razu wpadli sobie w oko. Okazało się, że
chodzili do zupełnie innych szkół, przez co nigdy nie spotkali się na szkolnym
korytarzu.
Brat nigdy nie chciał zapoznać Sooyoung
rodzicom. Stopniowo wprowadzał ją w całą sytuację, ale ja — jako młodszy brat —
byłem jej wdzięczny, że przyjęła mojego brata z całą jego zawartością.
Ja natomiast ze swoją orientacją długo się
ukrywałem. Przed bratem otworzyłem się stosunkowo w krótkim terminie, ale tylko
i wyłącznie ze względu, że on sam miał taki sam epizod w swoim życiu. Ja jednak
wolałem chłopców i dziewczęta mnie nie interesowały.
Piekło zaczęło się wtedy, kiedy Baekbeom
się wyprowadził. Robił to z wielkim uśmiechem na twarzy, ja wcale mu się nie
dziwiłem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że rodzice udawali, że wszystko
gra. Co oni nam dali? Zmarnowane dzieciństwo? Raczej każde dziecko chce, by
było traktowane z należytym szacunkiem. Przecież to działa w dwie strony,
prawda? Jeżeli ktoś szanuje cię, ty szanujesz jego, tak? Ja nie potrafiłem ich
szanować, ale nawet po tym, jak potrafili wyzwać mnie do najgorszych nigdy ich
nie wyzwałem, ani nie ubliżyłem w ich obecności. Miałem jeszcze resztki honoru.
Brat nie mógł mnie zabrać ze sobą, bo sam
lokował się małej klitce. Mimo że to było naprawdę malutkie mieszkanko umiał je
zorganizować i pomimo małej wielkości było bardzo przytulne.
Nie miałem mu tego za złe. Uważałem, że
dam radę, ale sądzenie od rzeczywistości okazało się być bardzo mylne.
Rodzice cały swój gniew i nienawiść
skierowali na mnie. Nawet po wyjściu do szkoły odczuwałem strach, a przecież
pójście na osiem godzin do placówki było dla mnie niemałym wybawieniem. Bałem
się wracać do domu. Nie. Ja nawet nie potrafiłem tego nazwać domem. To był
tylko budynek, który znienawidziłem jak całe moje życie, które dali mi ludzie,
których nazywałem potworami.
Ojciec potrafił mnie uderzyć. Tak mocno,
że traciłem równowagę. Zawsze celował tak, by nie pozostawić po sobie siniaków
i chyba jeszcze bardziej za to go znienawidziłem, ponieważ nawet inni w szkole
nie mogliby zauważyć, że coś nie tak.
Nigdy nie mówiłem o swoich problemach. Ani
przyjaciołom, ani nawet bratu. Nie byłem głupi i wiedziałem, że pogorszę swoją
sprawę, dlatego milczałem.
Bardziej od siniaków bolała mnie
świadomość, że najbliższe mi osoby ranią mnie bardziej od rówieśników, a
przecież powinno być odwrotnie, prawda? Czyż nie powinno być tak, że przy
kolacji rozmawiasz o szkole, o zauroczeniach? Ja zawsze siedziałem w pokoju i
czekałem, aż oni zamkną się w swojej sypialni, a ja w spokoju będę mógł
przeczesać lodówkę.
Tęskniłem za bratem, odczuwałem ogromną
samotność. Nawet nie miałem osoby, której mógłbym się wyżalić, albo się do niej
przytulić. Chciałem kochać i być kochanym, ale jak zwykle życie kładło mi kłody
pod nogi i zawsze się przewracałem, a każdy kolejny upadek był boleśniejszy i z
trudem się podnosiłem z goryczy i bagna żalu, które we mnie narastało.
W pewnym momencie się nie podniosłem — co
więcej — spadłem na samo dno.
Wiem, że zatracenie się w używkach nie
jest dobrą metodą na rozwiązanie problemów, ale sama świadomość tego, że przez
chwilę zapominałem kim jestem i co mnie w życiu spotkało pchało mnie bardziej w
ramiona narkomani i alkoholizmu. To nie tak, że ktoś mnie na to namówił, ja sam
zacząłem tego szukać. Zacząłem brać. Zatracałem się w sobie i traciłem
właściwie wszystko, ale tak naprawdę nie obchodziło mnie już nic.
Najprawdopodobniej nawet w czasie zadurzenia gdybym stanął na torach i czekał
na nadjeżdżający pociąg, bym się cieszył jak głupek.
Baekbeom gdy się o tym dowiedział próbował
mnie wyciągnąć z tego syfu. Wyniknęło z tego wiele kłótni, ale chyba teraz
jestem wdzięczny za to, że brat nie odwrócił się ode mnie. Wrzeszczał i
krzyczał na mnie, że marnuje sobie życie i przez tych ludzi, którzy poniżali
nas, nie warto uronić nawet ani jednej łzy i staczać się na samo dno. Ja jednak
miałem naprawdę niską wartość siebie i nie zwracałem wtedy szczególnej uwagi na
słowa mojego starszego brata ani na ich wartość. Liczyło się tylko to, by znowu
zapomnieć o tym jaki żałosny się stałem, a robiłem to przy kolejnym wzięciu
dawki.
Najlepsze jest to, że użerałem się z
bratem rok, a dwa lata przebyłem w domu, biorąc po cichu. Straciłem trzy lata.
Trzy lata, które były przepełnione kałużą goryczy i niewyjaśnionego żalu, który
narastał od najmłodszych lat dzieciństwa.
Decydującym wydarzeniem było to, że po
prostu uciekłem od osoby, która chciała mi pomóc. W nocy, kiedy paliłem fajkę w
końcu dotarło do mnie, że nic to nie da. Jeżeli ja nie będę chciał tego zmienić
nawet kochający brat mi nie pomoże. Wtedy zabrałem wszystkie najpotrzebniejsze
rzeczy i wyruszyłem. Tak naprawdę nie wiedziałem dokąd się udać, ale byłem
pewien, że nie chcę zostać w tym kraju.
Wypadło na losowe miejsce.
Nowy Jork.
W samolocie mnie nosiło. Właśnie w takich
chwilach żałowałem, że zacząłem się staczać. Kiedy nie można było wziąć, bo
było pełno zwykłych ludzi.
Wtedy zacząłem zastanawiać się, czy ludzie
wyruszają do Nowego Jorku po nowe życie, czy po prostu wracają do domu, czy
może chcąc zasmakować czegoś nowego. Ja leciałem tylko po to, by staczać się
dalej. Sięgnąć dna i stać się nikim. I miałem ochotę płakać. Zalewać się łzami,
wypłakać wszystko. I chyba tu znów popełniłem błąd — może trzeba było usiąść na
środki pokoju i się rozpłakać jak małe dziecko.
Szczerze to nie wiem jak przeżyłem.
Egzystowałem na starym i brudnym materacu, zalewając się w trupa. Nigdy nie
patrzyłem na siebie w lustrze — wystarczyła mi sama świadomość, nie musiałem
patrzeć na siebie i uświadamiać sobie, że niedługo zniszczę siebie, nie tylko
psychicznie, ale też cieleśnie.
Wiedziałem, że gdybym dłużej prowadził
takie życie zmarłbym w jakimś ciemny zaułku, a ludzie jeszcze pewnie by na mnie
splunęli.
W nowym miejscu zmarnowałem kolejne cztery
lata. Wypełnione wieloma godzinami bólu i łez. Wypełnione samotnością i
tęsknotą, żalem oraz wielkim poczuciem rozgoryczenia.
Camryn poznałem pół roku przed siódmą
rocznicą. Sam nie wiem czemu chciała mnie poznać. Nigdy mnie nie oceniła. To
ona była osobą, która postawiła mnie przed lustrem i pomimo obrzydzenia kazała
mi patrzeć na siebie aż sam się rozpłakałem. Kazała mi samemu liczyć swoje
własne żebra, które przebijały się przez cienką i szarawą skórę. Moje włosy
przerzedziły się i straciły swój dawny blask. Miałem wrażenie, że nie patrzę na
siebie, tylko na obcego człowieka. Człowieka, który sięgnął samego dna. Dna,
które zbadał dokładnie.
Camryn nigdy nie wspomniała o pomocy. Sam
zacząłem się nad tym zastanawiać.
Claude poznałem w momencie, kiedy
odczuwałem największą samotność. Ten mężczyzna wniósł wiele w moje życie samą
swoją obecnością. Przede wszystkim sposób jego bycia w jakiś sposób mnie
ocucił.
Camryn i Claude pomogli wygrzebać mi się z
jednego dołka, których było milion innych — zamieszkałem z nimi. Sami w sumie
do tego doszli i nie pytali mnie o zdanie czy tego chcę, czy nie. Myślę, że do
takiego kroku popchnęło ich to, że już powoli nie dawałem rady, a oni byli w
stanie mnie kontrolować.
Ale nigdy nie naciskali na mnie, za co
byłem im naprawdę wdzięczny. Przez ich sposób obchodzenia się ze mną, sam
zacząłem myśleć nad tym jak mogę zmienić własne życie, by jakoś wygrzebać się z
całego bałaganu.
W takich chwilach naprawdę żałowałem, że
nie posłuchałem się brata tylko wyjechałem do nieznanego miejsca. Cieszyłem się
tylko z faktu, że opanowałem język na tyle, by porozumiewać się z ludźmi.
I dopiero w siódmą rocznicę — w dniu,
kiedy zacząłem brać — uświadomiłem sobie, że potrzebuję pomocy i muszę wybrać
się do specjalisty.
I właśnie dlatego wybrałem się do kliniki
dla osób uzależnionych.
A najlepsze jest to, że stoczyłem się na
samo dno w jedną noc, kiedy po raz pierwszy wziąłem narkotyk.
«»
Minuty wlokły się jedna za drugą, czas
strasznie wolno płynął. Nie lubiłem czekać, bo wtedy czas naprawdę zwalniał.
Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Dochodziła piętnasta piętnaście.
Wpatrywałem w maleńką tarczę zegarka jakby to miało mi pomóc w przyspieszeniu
czasu. Siedziałem tu od dobrej godziny, która była wypełniona cichymi oddechami.
Skończyłem już dawno liczyć kropki na ścianie, których wyszło mi sto jeden. Nie
wiedzieć czemu irytował mnie fakt, że wyszło ich sto jeden, a nie równie sto.
Ta jedna kropka niszczyła równość.
Westchnąłem głębiej i bardziej naciągnąłem
na głowę czarny kaptur. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, a tak
naprawdę kobieta na recepcji zapisywała terminy na kolejne wizyty i nie
zwracała uwagi na otoczenie, a inni ludzie zajęli się sobą. Ale i tak miałem
dziwne wrażenie, że moje ciało jest wypalane.
O godzinie piętnastej dwadzieścia drzwi do
gabinetu otworzyły się i wyszła z nich młoda dziewczyna. Na jej policzkach
widniały ślady łez, co świadczyło o tym, że po prostu płakała. Czasem jest tak,
że gdy opowiadasz o swoim życiu i swoich przeżyciach łzy same lecą i nie da się
w żaden sposób zatrzymać potoku łez.
Wstałem z niewygodnego krzesła, od którego
bolały mnie plecy i tyłek, po czym skierowałem się w stronę wciąż otwartych
drzwi. Zapukałem w nie delikatnie, a kiedy usłyszałem zniekształcone „proszę”
drżącymi dłońmi popchnąłem drzwi, by się zmieścić.
Gabinet był w koloru kawy z mlekiem;
bardzo łagodny kolor, który na chwilę uspakajał rozszalałe nerwy. Przy ścianie
stała kanapa, a przed nią mały, szklany stolik, na którym stał wazon z bukietem
tulipanów. Naprzeciwko wejścia stało biurko, a za tym biurkiem widniało wielkie
okno, przez które w pomieszczeniu było jasno. Kiedy wszedłem głębiej zauważyłem
też stojak na płaszcze, na którym widniał jeden powieszony w kolorze hebanu.
Było ogólnie przytulnie, ale czułem się nieswojo, ale jestem pewny, że to przez
fakt, iż dla mnie to nowe miejsce. Być może też, że nadal czekała mnie rozmowa,
a ja byłem na głodzie, co zaczynałem odczuwać w bardzo bolesny i nieprzyjemny
sposób.
— Dzień dobry — głos jaki usłyszałem
mogłem porównać do głębokiego dźwięku bębna. Miałem wrażenie, że przeszywa mnie
na wskroś.
I właśnie w tym momencie spojrzałem na
miejsce, gdzie powinien siedzieć lekarz. Zamarłem, widząc mężczyznę za
biurkiem.
Był stosunkowo młody, nie wiem. Ubrany w
czarny golf i tego samego koloru marynarka. Nie wiedziałem spodni, ale i tak
byłem pewien, że i to miał czarne. Miał bystre oczy, ale ładne. Jego
ciemnobrązowe, przeplatane dojrzałym kolorem złocistego odcienia włosy opadały
swobodnie na czoło, dodając mu powagi, a myślałem, że tak ludzie wyglądają
bardziej komfortowo. Zauważyłem jego dłonie położone na blacie biurka — miał je
zadbane.
— Dzień dobry — odpowiedziałem w końcu i
podszedłem do krzesła. Facet pokazał mi ruchem głowy, bym usiadł.
Uczyniłem to i od razu wpakowałem swoje drżące
dłonie między uda. To był mój jedyny sposób na stres w tej chwili.
— Jak mam więc się do ciebie zwracać? —
zapytał, spoglądając na mnie z pod grzywki, a ja w tym czasie stwierdziłem, że
ma naprawdę ładny głos. Naprawdę mi się podobał.
— Baekhyun. Byun Baekhyun.
— A więc, Baekhyun — zmarszczył lekko
brwi. — Nazywam się Park Chnayeol i jestem psychiatrą. Mam też specjalizację w
psychologii, więc śmiało możesz mi mówić co cię trapi — na chwilę się
zatrzymał. — Co cię do mnie sprowadza?
Przez chwilę nic nie mówiłem. Musiałem
przeanalizować jego wypowiedź; więc trafiłem na psychiatrę, mającego także
specjalizację w psychologii. Czuję po kościach, że to będzie dla mnie ciekawa
terapia.
— Uzależnienie — powiedziałem krótko.
Spojrzałem na niego dyskretnie. Napisał
coś na kartce, po czym znów przeniósł na mnie wzrok. Poczułem się skrępowany.
Myślałem, że ta wizyta będzie dla mnie komfortowa, a tym czasem czułem się
skrępowany jak nigdy dotąd.
Po chwili ciszy wstał, po czym podał mi
rękę. Zdezorientowany uchwyciłem ją, zaskoczony samym faktem, że ją w ogóle
podał. Miał chłodną i gładką skórę, taka poróżniona od mojej.
— Mam nadzieję, że będzie się nam dobrze
pracowało. Jeżeli jesteś tu, to znaczy, że chcesz wyjść na prostą.
Nie zwracałem na dalsze słowa uwagi.
On mnie dotknął.
«»
a/n: odsyłam to posta „Bohaterowie”.Wczoraj skończyłam rozdział, więc dziś dodaję.Wybaczcie za brak „Shadows”, nadal nie mam weny na tego fika.
Bardzo fajny pierwszy rozdział ;3 wszystko ładnie zobrazowane i wgl.. tylko pierwsze zdanie moźe bardzo zniechęcić osoby, które znajdą to opowiadanie, a nie czytały Twoich poprzednich prac.. 3 razy "która/które" w zdaniu.. to aż gryzie w oczy ;; raziłabyn to poprawić ^^ i czekam na kolejny rozdział :d
OdpowiedzUsuńhttp://cnbluestory.blogspot.com/
Poprawiłam! I dziękuję za komentarz :)
UsuńPowiem tak, zdobyłaś mnie od początku tym cytatem od Jonathana Carrolla. Uwielbiam go i jest w sumie jednym z ulubionych, tak nawiasem mówiąc. Potem było tylko lepiej. Trochę utożsamiam się z Baekhyunem i może dlatego tak mi się spodobało. W ogóle jest to Baekyeol więc niebo dla mnie. Odpuszczę sobie fangirl na Chanyeola i powiem, że życzę weny, wolnego czasu i czekam na kolejną część.
OdpowiedzUsuńTen cytat też rzucił mnie na kolana, bo jest naprawdę prawdziwy. Opowiadanie piszę powoli i myślę, że będę je teraz prowadzić, niestety reszta moich opowiadań cierpi, bo nie mam kompletnie weny na nie :( Niestety!
UsuńOhh, Chanyeol tutaj będzie ughh :D Sama zobaczysz XD
Dziękuję za komentarz <3
Powiem Ci, że ja mam podobnie z weną, raz jest a raz jej nie ma dlatego blog świeci pustkami xD Ja i tak na Chana mam niezłe feelsy a sądząc po twojej zapowiedzi to będzie jeszcze lepiej. Wezmę popcorn do kolejnej lektury rozdziału bo a nóż widelec coś się wydarzy xD
UsuńPS. Mam nadzieję, że nie weźmiesz tego za shameless reklamę ale ostatnio wrzuciłam prolog nowego czegoś (w sumie nie wiem jakim kierunku będzie to coś zmierzać ale nie ważne) i potępieńczo wręcz pragnę wiedzieć czy wyszło mi także jakbyś miała wolną chwilę to byłabym wdzięczna za pozostawienie paru słów u mnie <3
zaczyna się bardzo dobrze i masz we mnie stałego czytelnika! <3
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny! <3
pozdrawiam! <3