niedziela, 31 maja 2015

I can hear your Voice




TEKST NIE JEST MOJEGO AUTORSTWA, TYLKO SAMANTHY BENNETT.
Mojej siostry, która zakończyła działalność na swoim blogu.

Tekst jest publikowany tutaj, ponieważ JA stwierdziłam, że jest zbyt dobry, by go wywalić do kosza.

Edit: Sama się poryczałam przy tym więc... 

  
I can hear your Voice by Samantha Bennett

"the end"

„Przyjaźń to nie obietnica ani przysięga, przyjaźń to prawdziwe słowa i czyny.” - Caroline Cross

Białe spodnie nie przeżyły spotkania z trawą i to najbardziej bolało.
Byun Baeakhyun zaliczył dziś piekielnie bolesny upadek, biegnąc na spotkanie ze swoim przyjacielem. Co z tego, że w zasadzie człowiek powinien być ważniejszy od spodni. Te dżinsy kosztowały Baeka fortunę! Dlatego też uważając, że ten wypadek był spowodowany przez Laya, Byun siłą perswazji, czyli kolokwialnie mówiąc - krzykiem zmusił Yixinga by ten poszedł z nim po nowe.
- Jesteś jak baba - Lay nawet nie musiał patrzyć co robi Baekhyun. Każdy wiedział iż ten to diwa i gdyby mógł, stałby przed lustrem godzinami gapiąc się na tą swoją uroczą mordę. - Nic tylko ciuchy.
Normalnie Baek obraziłby się, ale Lay to Lay, a Byun dobrze zna tego przebiegłego szczura.
- Czy ty przypadkiem nie sugerujesz, że chcesz przymierzyć te spodnie, które aktualnie są na mojej zajebiście zgrabnej dupie?
- Teoretycznie tak. Ale najpierw może je zdejmij.
Kolejna ważna kwestia: ta dójka jest ze sobą bardzo blisko. Nie mają wobec siebie tajemnic i to jest plus, dopóki ktoś nie wpadnie na genialny pomysł.
- Jesteś dziś strasznie radosny - Baek mruknął. Chyba coś nie pasowało mu w spodniach, bo wciąż je poprawiał.
- Suho.
Jedno słowo, tak wiele gorzko-słodkich wspomnień. Kiedy Baekhyun dowiedział  się o zauroczeniu Laya myślał, że zejdzie. Gorzej nie mógł trafić. Pan Kim był ślepy na wszystko, co wiązało się ze sferą uczuciową.
I Bóg jedyny wiedział czemu Lay się jeszcze nie załamał.
I czemu Baek jeszcze nie dał w pysk Suho.
Znalezienie cholernych spodni dla Byuna skończyło się spektakularną kłótnią, której skutek najbardziej odczuł Lay. Chodź był już do tego przyzwyczajony, a pieniądze na kącie leżały, Yixing z ciężkim sercem kupował sobie milionową parę rurek. Szczerze, nie widział sensu w tym, aby stroić się niczym model, wystarczyła mu swoja moda - klasyczna.
- Jak Jun dziś nie zauważy zajebistości twojego tyłka, przysięgam zabiję go.

 ∞∫∞

Yixing wydawał fortunę chodząc na siłownię. Był szczupły, wysportowany i uroczy. Wszyscy chcieli się z nim umawiać, czy to kobieta czy mężczyzna. On jednak ślepo zakochany w Suho, delikatnie odpychał od siebie zalotników, ślepo wierząc iż ten kiedyś zobaczy jego uczucia. Irracjonalne? Dla Yixinga świat mógł być irracjonalny, nie on i jego nadzieja na lepsze jutro. Dlatego znów był na siłowni, zlany potem, zmęczony, ale szczęśliwy. Szczęśliwy bo inaczej nie mógł patrzeć na życie.

 ∞∫∞

Przeklęte żarcie, przeklęta firma i przeklęty jej prezes.
Chanyeol chciał wyjść z biura Wu Yifana szybciej niż do niego wszedł. Choć, cholera, Kris był jego przyjacielem, starym jak świat, to w tej chwili miał go po dziurki w nosie. Jak mógł niczego nie zauważać? Przecież widać było jak na dłoni, że Lay przystawia się do jego Baeka. Jego i tylko jego!
- Wu przestań pieprzyć, że Zhang to człowiek moralny! - Z jego ust toczyła się piana. Nie mógł zdzierżyć głupoty tego pajaca. - Bronisz tej gnidy?!
- Chan opanuj się! - Krisa poniosły nerwy. Złapał młodszego za koszulkę mocno wbijając go w fotel. - Yixing jest n a s z y m przyjacielem! I uwierz mi, bo do kurwy, znam go od pieluch! ON nie leci na Baekhyuna!
Park Chanyeol zaliczył właśnie swoje pierwsze i ostatnie rozczarowanie Krisem. Nikt, nawet – o zgrozo – jego dotychczasowy najlepszy kumpel, nie był zdolny kłamać mu w twarz!
- Nie, nie! To się robi śmieszne! - Zaczął histerycznie chichotać. - Bronisz tej gnidy?! Haha, fałszywy, zdradziecki... Kochaniutki Yixing właśnie może pieprzyć Baeka, a ty mówisz mi, że on nie leci na niego. Och Kris – spojrzenie jakim obdarował Wu mogło zabijać – Ciebie nic nie obchodzi. Może jakby wypieprzył twoją kochaniutką Christinę to byś przejrzał na oczy!
Głośny plask rozszedł się po pokoju.
- Wypierdalaj! - Yifan warczał. Jego dłonie drżały, gdyby nie szczątkowe opanowanie Chan leżałby we własnej krwi. - Wypierdalaj zanim znów ci przyłożę! Jak wróci ci rozum to zadzwoń.
Sekundy mijały a Kris wciąż patrzył na swoją czerwoną dłoń. Park już dawno opuścił jego biuro. I dobrze. Kris był tak zdenerwowany, że gdyby nadal tu został pewnie i on i Chan pożałowaliby tego. Nie miał zielonego pojęcia, kiedy z tego wesołego i głupkowatego chłopaka, Park stał się... No właśnie kim? Kim?!
Przecież jeszcze rok temu byli dwunastką przyjaciół. Skoczyli by za sobą w ogień. A teraz? Najpierw rozeszły się ich drogi, stały kontakt utrzymywała tylko ich czwórka: Lay, on, Chan i Baek. Nie wiadomo kiedy Park zmienił się nie do poznania – stał się potworem.
Kris załamany wplątał palce we włosy. Chyba czas zacząć żyć bez nich.

 ∞∫∞

Miał dziwne przeczucie. Było już grubo po dziesiątej, gdy Chanyeol przysłał mu wiadomość.
Spotkajmy się pod Areną.
Lay nie często tam bywał. Miał większe zmartwienia na głowie niż zabawa, pijaństwo i tym podobne. Co najdziwniejsze, zdawało mu się, że Baekhyun mówił coś iż mają razem z Chanem iść do kina.
Światła przed klubem raziły go w oczy, ale dzielnie wypatrywał wysokiego chłopaka. Gdy go znalazł odebrało mu mowę.
- O mój Boże! - krzyknął przyskakując do przyjaciela.
Park półleżał na betonie mamrocząc coś bez sensu. Yixing czół woń alkoholu, nawet jeśli tamten wylał na siebie litr wody kolońskiej. Zmartwiony przykucnął przy mężczyźnie sprawdzając czy nie jest nigdzie ranny.
- Chanyeol wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku. - Warczenie jakie wydobyło się z gardła Parka zmroziło go. - Jesteś przebrzydłą gnidą, wiesz?
To był cios dla niego. Gnidą?
- Co? Przepraszam, ale nie rozumiem...
Yixing nie zauważył tego jak Park z zawrotną szybkością łapie go za kołnierzyk koszuli i wali jego ciałem o mur. Nie zauważył tego jak tamten bierze zamach i uderza pięścią w jego twarz.
- Jesteś pierdoloną gnidą, Lay! Zygać mi się chce jak cię widzę! Ta twoja fałszywa miłość, oddanie. Kurwa, nawet nie wiem jak cie określić!
Yixing mimo bólu wykręcił się z uściski Chanyeola. Cios był tak silny iż kręciło mu się w głowie.
- O czym ty mówisz?! - krzyknął łamiącym się głosem. - Co ja ci zrobiłem!?
- Nie udawaj świętego, popierdoleńcu! Trzymaj się z dala od Baekhyuna!
Yixing mimo woli skulił się, gdy duża ręka Parka złapała go za gardło.
- Powiem to raz. ZABIJĄ CIĘ JEŚLI JESZCZE RAZ ZBILŻYSZ SIĘ DO BAEKA!

 ∞∫∞

Poranek dla Byuna okazał się tak samo rozczarowujący jak wczorajszy wieczór.
Chanyeol od wczoraj nie dawał znaku życia i Baeak zaczął się poważnie martwić. Kochał tego wielkoluda i wodził, że od pewnego czasu źle się z nim dzieje. Sprawy nie ułatwiał mu sam Chan ciągłe go zbywając.
Siedząc w salonie wgapiał się w telefon, mając nadzieję iż ten zadzwoni. Kiedy aparat wydał z siebie skoczną melodię, chłopak nie patrząc kto dzwoni odebrał.
- Chan?
Nie Baekhyun. Przepraszam, że tak wcześnie dzwonię.
Po drugiej stronie Byun usłyszał zdławiony głos. Zmarszczył się nieznacznie. - Co się stało, pani Zhang?
- Czy Yixing może jest u ciebie?


“black”

„Pierwsza wielka przyjaźń - to coś równie potężnego i pięknego jak pierwsza miłość.” - Karel Capek


Kris wciąż pamiętał ich szkolne czasy. Nawet jeśli minęło tyle lat, wspomnienia wciąż żyły, były boleśnie realistyczne. Wu idąc parkiem, miał wrażenie, że jego życie zatacza krąg. Jesienne liście spadały, tańcząc na wietrze niczym Sehun i Kai.

∞∫∞

Budzik wył niemiłosiernie i Jongdae nie mógł go zignorować. Nie mógł znieść myśli, że za chwile wstanie, wyjdzie i będzie pracował do późna. Kochał swoją pracę, ale gdy przychodził ten wyjątkowy moment w firmie, musiał stanąć na głowie by zdjęcia do nowego wydania były idealne.
Chen był fotografem, który zapomniał już o swoich przyjaciołach, ponieważ miał nowych.

∞∫∞

Baekhyun przełknął gulę, która urosła mu w gardle.
- Pani Zhang, dzwoniła pani do Suho?
W słuchawce niósł się specyficzni dźwięk kartkowania kalendarza i Byun mógł przysiąść, że pomiędzy tym szmerem słyszy źle skrywany szloch.
- Dzwoniłam, ale Junmyeon nie odebrał. - Głos się jej załamał. - Dzwoniłam prawie do wszystkich... Boże! Nikt nie wie gdzie jest Yixing... Ja już nie wiem co mam robić!
Baek przełożył telefon do prawej ręki i powoli wstał z kanapy.
- Niech się pani nie martwi – podszedł do szafki kuchennej. - Na pewno gdzieś jest. Może w pracy? - spytał łapiąc dokumenty i klucze od samochodu.
- Baekhyun, jego szef dzwonił. Nie przyszedł do pracy.
Chłopak zatrzymał się przy drzwiach. Lay nie poszedł do pracy?
- Wie pani co? Zadzwonię jeśli czegoś się dowiem.

Ulice były zatłoczone. Stojąc w korku, Baek wydzwaniał do Chana. Przynajmniej próbował. Po dwudziestym razie, gdy usłyszał w słuchawce: abonament chwilowo niedostępny, miał ochotę się rozpłakać. Potrzebował w tej chwili kogoś, kto go przytuli. Potrzebował Chanyeola, a on postanowił go zbyć. Od wczoraj miał złe przeczucia, od wczorajszego, pieprzonego wieczoru czuł, że coś się stanie. Zostając z natłokiem uczuć, zastanawiał się co zrobić. Zadzwonić do Krisa? Nie, pewnie i tak już wie, że coś się dzieje. Mama Laya na pewno do niego zadzwoniła. Inni? Haha, żałosna myśl. Oni nie przejmują się już nimi.
Baek wpatrywał się załzawionymi oczami w tył jakiegoś samochodu. Właśnie uświadomił sobie, że jego jedyny, prawdziwy przyjaciel zaginął. I on nie wiedział co zrobić, aby odnaleźć go. I wiedział iż ma wokół siebie ludzi, lecz oni są znieczuleni. Chorzy ponieważ nie interesują się sobą nawzajem.

∞∫∞

Kiedy nikt nie patrzył w ich stronę, Kai skutecznie zabierał kolejne ciasteczka z pudełka i je zjadał.
Pogoda była piękna jak na początek października. Wszędzie rozciągał się wspaniały widok kolorowych liści, które łagodnie zalegały na ziemi. Tworzyły w ten sposób dywan, nietypowy oraz niepowtarzalny.
- Jongin! Nie podkradaj mi ciastek! - Sehun z zapamiętaniem wyrwał słodkości z dłoni przyjaciela i sam je zjadł. - Poproś Kyungsoo, żeby dał ci więcej.
Kim uśmiechnął się radośnie. Miał przy sobie czwórkę najlepszych ludzi. Jego wiekowego przyjaciela – Sehuna. Mordę, którą znał od pieluch i bez niej nie umiałby żyć. Luhana oraz D.O. - tak zwane matki Teresy, najwspanialsi i najukochańsi. Oraz Tao – jedyny normalny z całej ich piątki.
- Mam nietypowe pytanie – Luhan przykucnął i zapatrzył się na kaczki pływające w oczku wodnym. - Dziś rano dzwoniła do mnie matka Laya.
Kai zaśmiał się ochryple.
- Luhan to nie było pytanie.
- Jak byś nie przerwał, to bym je zadał! - Starszy podniósł głos rzucając mu mordercze spojrzenie.
- Hola chłopaki! - Soo w porę się odezwał. Delikatnie położył dłonie na ramionach Kaia. - Co się dzieje? W jakim celu dzwoniła pani Zhang?
Nawet kiedy mówił o tym, miał wrażenie, że przeszłość, którą pochował na dobre ponad rok temu, w niewyjaśniony sposób powraca za sprawą jednego telefonu. Słowa wypowiadane pomiędzy szlochem, słowa składające się na historię, znów otworzyły zamkniętą skrzynkę.
Lay zaginął.
I nikt nie wiedział, gdzie go szukać.
Luhan za wszelką cenę starał się zignorować, strach i troskę, które nagle pojawiły się w jego sercu. Zapomniał o nich, pochował wszystko co było związane z nimi, ze starymi przyjaciółmi. Nic nie mogło zmienić jego postanowienia, nic prócz tego cichego głosu, mówiącego mu, że Yixing – ten zapamiętany i zachowany w jego pamięci, mały Zhang – zaginął.
Jak głupi musieli być, aby udawać zapomnienie, a w sercu nosić każdego, którego się kocha. Jak głupi musieli być, zostawiając przyjaciół.

∞∫∞

Junmyeon siedział. Nic innego nie mógł zrobić, nic innego nie przychodziło mu do głowy, nic innego...
Zapłakany Baekhyun wpatrywał się w ścianę. Trząsł się cały. Suho nie umiał go pocieszyć, tak samo jak nie umiał wytłumaczyć sobie, dlaczego jego serce boli. Nagłe olśnienie, impuls i wszystko. Strata, strach, przerażenie, obawa... czemu nagle jego serce boli? Czemu nie wie dlaczego wszystko przybrało czarny kolor?
Yixing zaginął...
Yixing...
- Baek – wyszeptał. - Zbieraj się.

∞∫∞

Kac. Cholerny, pierdolony kac.
Chanyeol zwymiotował chyba wszystko, włącznie z żołądkiem. Głowa pulsowała nieprzyjemnie, tak jakby ktoś walił w nią młotkiem. Do tego, wszystko go drażniło. Światło, nieprzerwanie dzwoniący telefon, ohydny zapach, który ciągnął się za nim oraz on sam i jego mega kac.
Musiał się umyć, nie było mowy żeby capił jak ostatni kanalarz. Nie wiedział z jakiego powodu był oblepiony czymś ohydnym. Nawet nie chciał wiedzieć dlaczego jego knykcie są starte go krwi, a prawe biodro pobolewa. Nie miał ochoty się nad tym zastanawiać, albo raczej nie mógł.

Kawa wciąż smakowała ohydnie, ale przynajmniej czuł jej zapach. Trzymając w zabandażowanej dłoni filiżankę przeglądał spis połączeń, większość była od Baeka i to martwiło go. Przez swoją głupotę, nie odbierał telefonu, a teraz jak na złość nie miał nic na koncie, aby oddzwonić.
Jego Byun nie dzwoni na darmo. Przynajmniej nie w takich ilościach. Chan martwił się, cholera, musiało coś się stać! Coś poważnego i to bardzo! Boże a jeśli stało się coś Baekowi?! Na wszystkie świętości! Co on jeszcze robi w tym mieszkaniu?!
Chłodne powietrze rozwiewało mu włosy. Biegnąc w samej bluzie nie zwracał uwagi na obcych. Chciał jak najszybciej dostać się do sklepu, kupić kartę i zadzwonić do ukochanego. Musiał wiedzieć co się stało.
Cholera, żebym tylko wczoraj tyle nie pił!
Dla Chanyeola wszystko przestało być ważne, jego świat zaczął składać się z jednej osoby – Byun Baekhyuna.

∞∫∞

Lata mijały, a w czasie nich zmieniło się zbyt wiele. Xiumin dostrzegał wiele różnic. Patrząc na dziewiątkę ludzi, których widział razem od tak dawna, serce mu się krajało. Zachowywali się tak jakby się nie znali, jakby nie mieli ze sobą nic wspólnego.
A mieli.
Minseok oddałby wszystko, nawet duszę, aby stare czasy wróciły. Kochał tych ludzi jednak patrząc na nich czuł żal i niepewność. Żal bo stracił ich i nie mógł naprawić tych więzi, które łączyły całą dwunastkę. Niepewność, bo każda sekunda zapowiadała koniec końców, nieodwołalną klęskę.
Kim Minseok żałował tego, że pozwolił im odejść. Najpierw Chenowi, potem Luhanowi... Żałował, że sama miłość nie wystarczyła. Żałował, że nie był wystarczająco silny.
Stojąc na środku swojej kawiarni, mając głowę pełną wspomnień, widząc przyjaciół, bezgłośnie płakał.
Dla ukojenia serca brakowało mu tylko dwójki: Yixnga i Jongdae.

Chwile, które sprawiają, że czujesz się radosny, to chwile, gdy widzisz starych przyjaciół.
- Jongdde...
- Czy ktoś mi, do cholery, powie co tu się dzieje?!


”friends”

„W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.”- Paulo Coelho


Zbyt długo Chen milczał, by Xiumin był w stanie cokolwiek z tego wywnioskować.
W kawiarni było nienaturalnie cicho - w sali byli tylko oni - dawni przyjaciele, których miny nie wskazywały na to, że byli z tego powodu zadowoleni. Choć Minseok starał się ze wszystkich sił, nikt nie chciał odnawiać starych znajomości. Lepszym tego dowodem był Jongdae, który po paru minutowym przyglądaniu się im oświadczył, że gówno obchodzi go to, co stało się z Yixingem.
- Czy ty się słyszysz? - Baek nie wytrzymał. W złości chwycił ramiona Chena i zaczął nim potrząsać. - Gówno cię obchodzi?! Ty popierdoleńcu!
Byun wrzeszczał, z jego oczu płynęły łzy. W furii, trzęsącymi się dłońmi uderzał w tors mężczyzny.
- Jak śmiesz mówić coś takiego?! - płakał. - Jak śmiesz?! Tyle lat spędzonych razem... Ty potworze!
Nieoczekiwanie głowa Baeka opadła, zawisła w smętnym żalu, jakby w zawodzie. - Jak możesz być taki obojętny...?

∞∫∞

Godziny mijały, a Chen samotnie przechadzał się po pusty parku. Czy było mu żal? Nie. Chyba przestał być człowiekiem; zero uczuć, zero ludzkich odruchów.
Był Kim Jongdae, najlepszym fotografem w tym mieście, człowiekiem sławy. Człowiekiem sukcesu.

∞∫∞

To działo się zbyt szybko. Zbyt wiele głosów, niemiłosierny gwar i tylko jedno, powtarzane przez wszystkich: to twoja wina, to wy mnie zostawiliście pierwsi.
Ale nikt tak naprawdę nie wiedział, czemu ich drogi się rozeszły.
Nawet jeśli Yixing zaginął, oni wciąż wyrzucali sobie brudy przeszłości.
Jedynie Junmyeon oraz Baekhyun płakali w koncie, pocieszani skromnym głosem Xiumina. Życie dla nich toczyło się dalej, bez względu na innych.

∞∫∞

Kris siedział na parapecie. Jego wzrok utkwiony był gdzieś daleko i Christina nie chciała przeszkadzać mu w chwilowym powrocie do przeszłości. Wiedziała co dziś się zdarzyło – miała tylko nadzieję, że Kris da sobie radę. Kochała go, wspierała i tuliła gdy ten wylewał swe łzy. Dziś jednak postanowił pobyć sam ze swoimi myślami, uporządkować sprawy, o których chciał zapomnieć.
- Chris... Czy człowiek może zapomnieć o przyjaźni?
- Nie wiem, kochanie. To chyba jedna z zagadek ludzkiego życia, których odpowiedzi nie znamy.

∞∫∞

- Jak to nie wiesz?! Chan, do cholery, coś ty zrobił?
Luhan złapał się za włosy miotając się po kuchni. Jego oczy rzucały gromy. W środku czuł jednak rozpacz i przerażenie.
- Chanyeol, zniszczyłeś życie wielu osobą.

∞∫∞

- Suho nie pij więcej.
- A-ale ja chceee...
Bezwzględne ręce wyrwały mu butelkę. Ktoś mocno, go przytulił, mocno tak by czuł, że nie jest sam. - Nie możesz pić. To niczego nie rozwiąże.
Junmyeon czknął w tors towarzysza.
- Może nie rozwiąże... ale przynajmniej zapomnę.
- Jun... proszę, nie pij więcej, dla Yixinga. Dla niego!
Suho tempo spojrzał przed siebie. Dla Yixinga, tylko dla niego. Łzy nagle zaczęły płynąć po jego policzkach. Zniknęła osoba, którą kochał najbardziej na świecie.
- Jestem taki głupi! Nawet nie wiedziałem, że go kocham, do czasu gdy zniknął!

∞∫∞

Smętnie palące się świeczki oświecały kawałek biurka. Minseok spojrzał na zięcie stojące na nim. Byli na nim wszyscy, tacy radośni, tacy jacy powinni być. Uśmiechając się smutno wziął ramkę do dłoni. Podpis nadal widniały na odwrocie.
Wszyscy razem! Na zawsze! Zostańmy przyjaciółmi!
Niespodziewanie poczuł jak łzy zbierają mu się pod powiekami. To tak strasznie bolało! Mieć ich wtedy, a teraz zostać samemu. Chciał by stare czasy wróciły. By nigdy nie złamali tej obietnicy.
Kochajmy się.

∞∫∞

Krople deszczu uderzały o szybę. Z zawrotną prędkością samochód mknął ulicą. Kierowca nie zwracał uwagi na inne auta zbyt pogrążony w swoich myślach.
Yixing zaginął. Nawet jeśli chciał zapomnieć o tych ludziach, to nie mógł. Te twarze, choć z czasem zmienione, nadal pozostawały dla niego najlepszym wspomnieniem. Choć wypierał się tego uczucia, nadal ich kochał. I dochodząc do konkluzji, nie mógł o nich zapomnieć. Być może wypierał się tego, ukrywał prawdę przed samym sobą – potrzebował ich, tak jak oni jego.
Niespodziewanie auto wpadło w poślizg. Z przerażeniem naciskał na pedał hamulca, z całych sił starają się, aby samochód powrócił na pierwotny tor.
Huk.
Auto odbiło się od drugiego, zataczając okrąg. Znów uderzenie; BMW zaczęło koziołkować, staczając się z pagórka.

∞∫∞

W ciągu czterech dni, zdarzyło się tak wiele. Siedząc na szpitalnym korytarzu, Kai zastanawiał się, co takiego złego musieli zrobić w swoim życiu, aby tak pokarał ich los.
Kyungsoo płakał przytulając załamanego Minseoka. Łamiącym głosem powtarzał mu, że wszystko będzie dobrze. Jongin nie wierzył w te słowa. Nic nie mogło być dobrze.
Baekhyun stał milcząc, wpatrując się w pustym wzrokiem w ścianę. Wczorajszego popołudnia policja zatrzymała Chanyeola.
Kris za wszelką cenę próbował ukrywać łzy, ale nie mógł poradzić nic na to, że sytuacja zaczęła powoli go przerastać.
Luhan i Sehun siedzieli trzymając się za ręce. Nie mówili nic.
Suho łkał cicho w ramie Tao, który głaskał delikatnie jego głowę.
Kai milcząc przełykał gorzkie łzy. Jeśli teraz lekarze ogłoszą, ze on umarł..., że nic nie dało się zrobić...
Siedzieli przed salą operacyjną dobre piętnaście godzin, bez żadnych wieści. Bez nadziei, czy wsparcia. Mieli tylko siebie.
Momentalnie drzwi otworzyły się. Lekarz prowadzący wyszedł i ominął tak po prostu milczącą grupę.
- Doktorze! - Xiumin krzyknął, zrywając się z krzesła. - Co z nim?!
- Kim Jongdae...
- Tak?
- Nie jest pewne czy przeżyje. Jest w tragicznym stanie. Ta noc okaże się rozstrzygająca. Musimy wierzyć, że ma niesamowicie silną wole przetrwania.

∞∫∞

- Hej ludzie, dostałem się!
Chen radośnie podskakiwał.
- Serio?! - Lay wyszczerzył się łapiąc młodszego w ramiona. - Dawaj papier muszę widzieć czarno na białym!
Dwunastu przyjaciół, których radością jest szczęście jednego z nich.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!


”our place”


„Pieniądz jest jak każdy inny wirus: przeżarłszy duszę, w której zagościł, odchodzi w poszukiwaniu świeżej krwi.” - Carlos Ruíz Zafón


Jesień tego roku nie sprawiała mu radości. Wszystko było pozbawione koloru tak jak jego życie. I choć wokół niego tłoczyli się ludzie, nie czuł, że jest w tym choć trochę prawdziwego uczucia. Wszystkie szepty, pocieszające słowa – dla niego były pustym wsparciem. Uciekał od tego, ale zawsze ktoś wyciągał do niego dłoń. On zaś nie wiedział czy jest ona prawdziwa, czy gorzko szydercza.
Mknął w swoje zapomnienie, pusty świat, gdzie dalej udawał twardego, znieczulonego. Bez serca, uczuć. Chciał by wszyscy widzieli zimnego drania – nie człowieka łaknącego bliskości. Chcącego czegoś więcej niż pieniędzy...

∞∫∞

Cela cuchnęła czymś czego Chanyeol nie mógł zidentyfikować. Zdążył rozgryźć wszystkie jej tajemnice, tylko pozostał ten zapach.
Park z dnia na dzień zaczynał coraz częściej zastanawiać się nad tym co powinien zrobić w tej sytuacji. Jak na razie był zatrzymany jako – jak to pięknie określił detektyw – ostatni, który miał styczność z panem Zhangiem. Dla niego było to warte pogardy, nawet jeśli widział Laya jako ostatni, nie powinien tkwić w tym miejscu tyle czasu. Ale nic nie mogło osłabić postanowień detektywa. Nawet wstawiennictwo Krisa. Skubaniec miał pieprzone dojścia wszędzie.
Ale Chanyeola nie mógł nikt wyciągnąć z celi. Chan doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Naskrobał i to bardzo. I, kurwa, być może przez niego Yixing zaginął. Choć pamięć szwankowała i miał w niej dziury, doskonale pamiętał swoją pięść lodującą na twarzy chińczyka.
Czy czuł się z tym źle? W niektórych momentach tak, w innych – nie. W jego wnętrzu wciąż buzowała mieszanka uczuć. Przez całą tą sprawę Baek przestał z nim rozmawiać; ani razu nie przyszedł go odwiedzić. Chora kłótnia boleśnie uświadomiła Parkowi, że był, albo lepiej powiedzieć, jest chorobliwie zazdrosny. Byun dosadnie uświadomił mu, że Lay był szaleńczo zakochany w Suho. I to on spowodował jego zaginięcie. Teraz Park miał wrażenie, że stracił serce. Kochające serce.
Chanyeol nie wiedział już co ma czuć. Wyrzuty sumienia? Ale po co mu one, gdy okaże się, że jednak zabił Yixinga? Człowieka, który był dla niego przyjacielem od kilkunastu lat. Który był nim do tamtego mglistego wieczoru. A który zaginął... Przez niego.

∞∫∞

Minseok obudził się wczesnym rankiem.
Z dnia na dzień jego sen był coraz krótszy, i mimo tego wciąż nawiedzały go koszmary. Śnił o tym iż znajduje zmasakrowane ciało Yixinga – gnijące, puste. I te oczy: pełne żalu, czarne niczym najmroczniejsza noc, krzyczące, że to ich wina. Xiumin miał dość. Każda minuta, godzina napawała go strachem. Każdy oddech sprawiał mu ból.
Był też Chen. Człowiek, w którym Min widział zagubione dziecko. Stronił od pomocy, wręcz od niej uciekał, ale Kim zaprzysiągł sobie iż nigdy już nie przestanie walczyć. Nie popełni drugi raz tego samego błędu. Zatrzyma go, uchroni przed samotnością. Da mu prawdziwą przyjaźń. Zostanie z nim, nawet jeśli Jongdae nie będzie tego chciał.

Droga do szpitala minęła mu względnie spokojnie. Luhan, który prowadził nie zadawał zbędnych pytań. Był cichym wsparciem, tak jak za dawnych lat. Minseok dziękował mu za to, że z nim jest. Razem odwiedzali Chena, starali się, aby ten znów się uśmiechnął. Wszystko na marne. Młodszy spoglądał na wszystkich szarym, beznamiętnym spojrzeniem.
Gdy weszli do sali, gdzie leżał Jongdae, wiedzieli, że dziś nic nie wskórają.
Przy łózko w chmurze mieszających się zapachów, tłoczyli się rodzice Chana wraz z jego narzeczoną – Mingeo.

∞∫∞

Christina rzuciła przelotne spojrzenie Krisowi. Byli właśnie w jego firmie, dokładniej biurze. Siedząc w fotelu starała się opanować drżenie dłoni, gdy jej narzeczony z zaciętością wymalowaną na twarzy próbował dodzwonić się do Minseoka.
- Kris... wiesz, że nic nie możesz zrobić? Nie mamy na to wpływu – wyszeptała.
Wu jednak nie słuchał jej. W jego pamięci wciąż krążyły te obrzydliwe słowa: liczą się tylko jego pieniądze, tylko majątek.
Kris zawył rzucając komórka w biurko.
- Chris pomóż mi. Proszę... już nie dam rady. Zrób coś!

Tak jak Christina przypuszczała, w szpitalu zastała całą kochaną i troskliwą rodzinę Kima. Oprócz nich w sali byli jeszcze Luhan i Minseok, których powitała delikatnym uśmiechem.
Nie było odwrotu, myślała. Być może ta decyzja będzie kosztować ją bardzo dużo, lecz na pewno nie tyle z czym nie mogłaby sobie poradzić. Sztywnym, aż nazbyt wymuszonym uśmiechem zaczęła rozmowę, po której udała się z Mingeo na krótki spacer.
- Słyszałam, że Jongdae ma zostać niedługo wypisany – zaczęła. Jej wystudiowany zimny i wyniosły głos niósł się po korytarzu. - Powinnaś się cieszyć.
Dziewczyna zatrzymała się. Jej długie, czarne włosy zafalowały, gdy posłała lekarzowi ponętne oczko.
- Skarbie, dla mnie Chen może zostać w ty miejscu całe życie.
- Widzę, że mało obchodzi cię twój narzeczony. - Christina z pogardą wypluła kolejne słowa. - Taka miłość jest aż nazbyt urocza.
- Nic na to nie można poradzić. Kocham go za dobra, które mi daje.
Niespodziewanie Christina złapała dziewczynę za włosy. Jej twarz znalazła się niebezpiecznie blisko Myngeo, a z jej gardła wydobył się warkot.
- Masz pięć minut, aby zawinąć się stąd. Pięć cholernych minut, aby wypierdolić z życia tego mężczyzny.
Czarnowłosa chciała coś odpysknąć, lecz stalowy chwyt i hardość spojrzenia ją spłoszyły.
- Czas biegnie, skarbie. Masz tylko pięć minut. I ani sekundy dłużej.

∞∫∞

Baek usiadł na łóżku. Wszystko wydawało mu się dziwnie puste. Choć był z nim Kyungsoo, miał wrażenie, że jest sam. Kolory nie miały głębi, jedzenie smaku.
Czuł się tak jakby zabił Laya. Przez niego Chan oszalał, przez niego wszystko się zaczęło...
D.O mocno go przytulił. Chciał by ten uścisk był lekarstwem na rzeczywistość.

∞∫∞

Gdyby Chen wiedział o wszystkim wcześniej... Stałby teraz w swoim mieszkaniu wywalając łachy tej szmaty na ulicę, przez okno. Jednak - los był cholernie łagodny dla tej... kobiety. I mimo, że Jongdae obiecał sobie iż nigdy więcej nie pokarze światu swoich słabości, płakał. Wylewał łzy w ramie Minseoka, mocno zaciskając dłonie na jego koszuli.
Czuł jak wysoki mur jaki zbudował wokół siebie runął. Zostawił go odsłoniętego, bezbronnego, mocno zranionego.
Czy świat musi obracać się wokół pieniędzy? Czy życie polega tylko na majętności? Czy on sam był aż tak pusty?
- Jestem skończonym kretynem... Zuchwałym, bez środka. Jestem żałosnym człowiekiem...
- Nie jesteś Jongdae. Jesteś po prostu zagubiony.

∞∫∞

W pokoju na poddaszu było tłoczno. Xiumin starał się ogarnąć jakieś stołki, aby wszyscy mogli usiąść, ale doszedł do wniosku, że na dziewięciu ludzi takowych nie znajdzie. Chen leżał w łóżku starając się zbytnio nie ruszać – szwy wciąż bolały, a każdy gwałtowny ruch powodował omdlenie.
Wszyscy zebrali się u najstarszego. I to był chyba ich nowy zwyczaj.
Chanyeol stał z boku ze spuszczoną głową. Jak na razie nie chciał wchodzić w większą integracje z pozostałymi. Czuł się cholernie winny i to co miał zamiar przekazać reszcie go dobijało.
- Musze wam coś powiedzieć – zaczął lecz przerwał widząc zbolały wzrok Baekhyuna. Przełknął ślinę. - Moją winną jest to co się przydarzyło Yixingowi. I... i... prze zemnie został... Boże! - krzyknął łapiąc się za włosy. Nie da rady, cholera, nie da pieprzonej rady! - Ja... widziałem jak go... Jak... On został porwany! Na moich oczach! I nic z tym nie zrobiłem!

∞∫∞

Cenna? Dziś cena nie gra roli. Licytacja trwa! Czasu jest niewiele. Proszę się dobrze zastanowić.


"two houses, one goal"

„Czym byłoby życie bez nadziei? Iskrą odrywającą się od rozpalonego węgla i gasnącą natychmiast.” - Friedrich Holderlin
„Niezłomność człowieka polega na tym, że potrafi poświęcić sprawy ważne dla spraw ważniejszych.” - Paulo Coelho


Gdyby wszystko zaczęło się rok wcześniej, Kai widziałby szare ulice. Historia której trzymał się, dawała mu siłę, wspomnienia były paliwem, a ludzie podporom.
Dwa cholerne dni, dwa domy i jedno: „mamy wszystko to co straciliśmy”.

∞∫∞

Nie mógł przemóc się, aby wejść do środka. Dla niego wszystko było przesycone żalem, pretensją i nienawiścią. Stał przed drzwiami do momentu, gdy ktoś złapał jego ramiona i odwrócił go. W swoim życiu wiele razy potrzebował kogoś bliskiego, wiele razy został kopnięty w dupę. Dziś potrzebował tylko kogoś, kto nie powie mu, że to jego wina. Jego grzechy wciąż paliły, ale mimo wszystko ten jeden, jedyny raz chciał usłyszeć, że to nie jego wina. I nawet jeśli te słowa miały być kłamstwem, chciał by trwały... Tylko chwilę.
- Chan... Chyba... chyba musimy porozmawiać.
Park uśmiechnął się smutno. Choć w sercu panował chaos, myślał racjonalnie.
- Tak, musimy.
Czas jest krótki. Zbyt krótki, aby uciekać przed rzeczywistością.
Chanyeol spojrzał na Baekhyuna. Ich życie nie będzie już takie samo. Nawet jeśli Baekke wybaczy mu, on sam sobie już nie.
- Chodźmy.

∞∫∞

Sehun jakoby oklapł, gdy kobieta łapczywie wpiła się w jego usta, powodując, że jego dłonie zaczęły drżeć.
- Czego pragnie taki przystojniaczek jak ty? - wymruczała eksponując swoje piersi. Usadowiła się wygodnie na jego udach. - Powiesz mi?
- Trudno określić – odparł. Jego dłonie zjechały na pośladki kobiety. Uśmiechnął się do niej, po czym nachylił owiewając jej ucho gorącym oddechem. - Może chcę wiedzieć, skąd biorą się takie gorące panie?
Nieznajoma, którą tak starannie dopieszczał Sehun, była kolokwialnie mówiąc, dziwaką. Najprawdziwsza, zaprawiona w swoim zawodzie. Oh nawet nie zauważył, gdy jego usta kreśliły zawirowanie wzory na szyi kobiety.
- Widzisz – sapnęła. – Jesteśmy wyjątkowe. Jedyne w swoim rodzaju.
Sehun zaśmiał się. Mógł zawrzeć wszystkie swoje spostrzeżenia w jednym słowie – kurwa. Ale nawet jeśli, Sehun uważał te kobiety za ludzi. Co z tego, że ich moralność była nieco inna od pozostałych.

∞∫∞

Ulica była zatłoczona i Kris myślał tylko o tym, by wysiąść z auta i piechotą dostać się na komisariat.
- Yifan, nie szalej. Policja ci nie ucieknie.
Zitao jak zwykle wcinał swoje serowe paluszki. Na pierwszy rzut oka zdawało się iż ma w głębokim poważaniu powagę sytuacji, zdradzało go jednak drganie dolnej wargi.
Kris był w miarę spokojny mając obok młodszego. Gdy rano zadzwonił do niego Chanyeol, nie odebrał. Nie dlatego, że nagle odciął się od Parka – dlatego, że bał się swojej reakcji. Bał się tego iż powie coś, co zniszczy ich przyjaźń. A miał w sobie tyle goryczy, tyle złości. Mimo wszystko nie chciał by Chanyeol cierpiał bardziej. Wiedział iż chłopak i tak ma na swoich barkach ogromny ciężar.
- Kris, czemu zawsze wszystko się komplikuje?
Tao nagle przestał wyglądać niczym dziecko. Jego słowa były ciche, smutne. Wu nie wiedział jak odpowiedzieć. Każdy z nich nosił w sobie to pytanie – nikt jednak nie znal na nie odpowiedzi. W tym świecie, w tym zawarowanym mieście wszystko miało swój pierwotny, niezniszczalny schemat. Życie samo pisało scenariusz, kazało grać im chore role. Manekiny na scenie wielkich plenerów, scenie ludzi bogatych, nie przejmujących się prawem – władcach życia.
- Jeśli odpowiem, że tak bywa w życiu – wyśmiejesz mnie. Nie jesteś głupi, zdajesz sobie sprawę z tego, że nikt nie odpowie ci. Tak już jest. Samemu trzeba znajdować odpowiedzi. Bo wiesz, każdy żyje inaczej, każdy inaczej widzi życie.
- Masz rację. Zabawa polega na całym tym dążeniu. Tylko ja czasem czuje jakbym poddał się.

Masa ludzi tłoczyła się w szarym budynku ciągnąc do niego równie dużo problemów, skarg oraz grzechów małych i ogromnych. Pośród tego wszystkiego znajdowało się jedno miejsce, do którego zmierzał Kris: biura śledczego, który zajmował się sprawą Laya.
W odczuciu Yifana policja zaniedbała tą sprawę. Nie chodziło już o to co czuł, lecz o to jak toczy się śledztwo. Miał wrażenie, że wszystko stoi w miejscu. Minęły dwa tygodnie. Dwa pieprzone tygodnie, przez które nie usłyszeli „mamy trop”, czy „mamy podejrzanego”. Przez ten czas towarzyszyła im cisza, perfidna szydząca z nich, cisza.
- Wu Yifan. Chce się spotkać z śledczym Kim.
- W jakiej sprawie? - Starsza kobieta spojrzała na niego zimno.
- W sprawie Zhanga Yixinga.
Minuty mijały a wraz z nimi cierpliwość Krisa. Tuż obok siedział Tao. Zdawało się, że nie robi mu wielkiej różnicy siedzenie i czekanie. Wu powoli dochodził do wniosku, że to jest wpisane w jego zawód. Na nieszczęście, on sam nie był cierpliwym człowiekiem i kiedy już miał wstać i znów pytać, z pomieszczenia wychylił się siwy mężczyzna. Dla Krisa było wielkim szokiem iż tak młodo wyglądający człowiek ma siwiznę.

∞∫∞

Kai usiadł w wygodnym, obitym skórą fotelu. Po jego prawej siedział Sehun. Miał zaciętą minę, z której Jongin wyczytał tyle co nic.
- Sehun, spokojnie. Damy radę. Na dziś to drugi i ostatni dom.
- Nie o to chodzi – blondyn zagryzł wargę. Jego oczy wolno przesuwały się po ścianach pokoju. - Myślę, że źle zrobiliśmy nic nie mówiąc reszcie. Dla nich to dwa tygodnie. Dwa tygodnie bez żadnej wiadomości. Wiesz jak bardzo martwi się Baekhyun. Nie mówię już o Junmyeonie...
Wszystko zaczęło się od tego jak poznali Shiroi, japonkę, która była kurtyzaną. Jej historia była o tyle ważna, że mogła częściowo lub całkowicie pokrywać się z sytuacją Yixinga. O ile ten żył.
- Spóźnia się – wyszeptał Sehun. - Kai, a jeśli nas wydała?
- Nie mogła. Mamy umowę.
Mimo wszystko, Oh był niespokojny. Dla niego cały ten pomysł był skazany na porażkę. Przez tyle czasu nie dowiedzieli się niczego konkretnego. Wciąż odsyłani od jednej do drugiej kobiety, wciąż mający w świadomości, że znów może im się nie udać.
Oraz – Lay.
Tak naprawdę nie wiedzieli czy dobrze szukają. Czy policja się nie pomyliła. Sehun widział w spojrzeniu Kaia strach. Przerażenie, że mimo starań zawiedli.

- Shiroi, jesteś pewna? - Jongin wychylił się by lepiej spojrzeć na kobietę. Jej piękno nie zachwycało go. Patrzył na nią raczej jak na przyjaciółkę. Od samego początku to ona starała się im pomóc. Stanęła po ich stronie, choć nie miała ku temu powodu. Ryzykowała wszystkim – swoim życiem.
- Jestem.
Shiroi uśmiechała się lekko. Była kobietą, która przeszła wiele w swoim życiu. To nauczyło ja pokory, i czegoś czego zwykli ludzie mogą nie zrozumieć. Jej współczucia dla innych. Doskonale wiedziała, że dwójka młodych mężczyzn siedzących naprzeciw poświęciła wiele. Poznając jej świat, poznali zło jakie jest w nim obecne. Współczuła im i chłopakowi, którego tak zacięcie poszukiwali. Współczuła tak mocno, że nie mogła zostawić tego od tak.
-Pozwólcie, że opowiem wam coś. - Wzięła w dłonie filiżankę kawy. - Jestem kurtyzaną od dziesięciu lat, ale zanim nią zostałam byłam zwykłą dziwką. Japonką porwaną z prowincji. - Upiła łyk. - Aby moje życie wyglądało tak jak teraz, musiałam żyć jak kurwa. Żyłam. I powiem wam, jeśli zdasz egzamin, będziesz żyć. Jeśli nie – umrzesz. Staniesz się marionetką. Aby iść naprzód musisz mieć cel. Nie możesz się poddać. Nie ważne jaką role narzuciło ci życie, nie ważne co los chciał. Musisz pozostać sobą. Nie możesz się załamać. Musisz żyć. Tak jest się człowiekiem. O tym decydujesz ty – nie los, nie przeznaczenie. Tylko ty.


"silk doll"

„Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku.” - Janusz Leon Wiśniewski


Była noc.
Jedynie blask księżyca oświetlał ogromny pokój, kremowo-szare meble przytłaczały swym majestatycznym wyglądem, stojąc ciężkim murem przy ścianach. Duże okno wychodziło na ogród, lecz nie było na tyle ogromne, by siedzący na łóżku człowiek mógł dojrzeć mur otaczający posiadłość.
Gra cieni toczyła się na podłodze. Wszystko odgrywało swój nocny teatr; ciemne plamy odbić kwiatów smętnie przesuwały się po podłodze wraz z leniwym blaskiem księżyca. Yixing powoli zaczął odliczać minuty, które dzieliły go od północy. Zegar tykał powolnym, monotonnym rytmem, kołysząc ciszą, pozostawiając w jego psychice smugę strachu. Godziny mijały, a razem z nimi czas będący jego utopią – pozornym schronieniem.
Była noc, pełnia oświetlała podsycała cienie, odsłaniała nagości marmurów, zrywała kłamstwa.

∞∫∞

Ktoś odebrał telefon, ktoś znów krzyczał, znów przyszedł nowicjusz, znów... znów...
Junmoun zakrył twarz dłońmi. Ponownie usłyszał jak kolejna osoba puka do drzwi. Miał dosyć chciał wrócić do domu, wyjść ze swojego biura i zostawić w nim cały zgiełk firmy. Chciał kolejny raz zapomnieć, zostawić w nieświadomości rzeczywistość.

∞∫∞

Yixing obudził się mając w pamięci senną marę Suho. Śnił o lustrach, w których osoba Kima odbijała się. On zaś w pogoni za nim tłukł tafle szukając prawdziwego, gdy pozostało ostatnie z luster, Lay ujrzał roześmianego gorzko Suho. Nie wiedział dlaczego ten nie wyciąga do niego ręki, nie cieszy się na jego widok. Ostatecznie – lustro pęka, nikt nie pojawia się. Yixing zostaje sam z marmurowym pokoju. Jest sam, nie widzi żadnych drzwi; są okna, ale nie mają za sobą nic prócz pustki. Lay przypomina sobie pięść Chanyeola. Chwyta się za bolący policzek. W sercu czuje skurcz, a łzy nigdy nie zasychają.
Jest poranek, może godzina ósma. Lay leży patrząc pustym wzrokiem w sufit. Jego dłonie ciężko spoczywają na kołdrze. Nie ma siły podnieść się – w jego umyśle plączą się głupie myśli. Zastanawia się czy płakać, czy może już nie ma takiej potrzeby. Serce jednak galopuje, boleśnie obija się o żebra. Ze strachem zamyka oczy. Czuje się pusty, taki samotny. Wie, że stracił nadzieję i boli go to bardziej niż rozczarowanie. Dochodzi do wniosku, że od zawsze był niepotrzebny oraz jego jedynym prawdziwym przyjacielem była samotność.

Yixing zdawał sobie sprawę, że ten dzień nie będzie różnił się od poprzednich. Siedząc sztywno, cierpliwie czekał aż natarczywe dłonie „ochroniarza” obedrą go z czarnej jedwabnej koszuli. Zostawią go prawie nagiego, każąc iść z nim do łazienki. Tam wepchnie go do ogromnej wanny. Lay ponownie będzie szorowany, kąpany w olejkach, nacierany wszelkim możliwymi balsamami. Będzie czekał cierpliwie aż znów zaprowadzą go do jego pokoju.
Yixing zamknął oczy czując zimny płyn na swoich plecach. Choć serce waliło mu niemiłosiernie, starał się nie wydawać z siebie żadnych dźwięków. Pamiętał doskonale jak ostatnio niechcący uciekł przed dotykiem, i wciąż pamiętał bolący policzek. Nie chciał ponownie zostać ukarany. Gdy jego ochroniarz skończył go wycierać, założył mu szlafrok. W tej posiadłości panowała jedna, najważniejsza zasada – nikt nie mógł zobaczyć Yixinga nago, oczywiście prócz samego właściciela. Były oczywiście wyjątki, między innymi Sonia. Kobieta, która miała być jego stylistką i tylko nią. Los chciał, że oczy pracowników, jak i samego pana nie dostrzegały tego, iż Sonia była kimś więcej. Dzięki niej, Lay miał poczucie, że mimo wszystko nadal jest człowiekiem. Wsparcie jakie dawała mu podnosiło go na duchu. Poranki jak i nieliczne popołudnia spędzone w jej towarzystwie były lekarstwem na samotność i strach. W tych momentach rozluźniał się, nie myślał o nadchodzącym wieczorze.
Poranek niczym się nie różnił od poprzedniego. Yixing powolnym, zmęczonym krokiem wszedł do sypialni. Nie musiał sprawdzać czy ochroniarz wszedł za nim – usłyszał tylko ciężki odgłos zamykanych drzwi. Uśmiechnął się delikatnie. Miał dziesięć minut. Dziesięć minut, aby usiąść na łóżku, spojrzeć w okno. Ujrzeć perfekcję ogrodu, jego wyimaginowany kształt. Porównać kolejny raz siebie z nim – zamknięty w okowach ludzkich rąk. Nie mogący żyć własnym życiem.

∞∫∞

Yixing przejrzał się w lustrze. Miał na sobie coś co przypominało mu kimono, ale nim nie było. Delikatna tkanina warstwami oplatała jego ciało, sprawiając iż wyglądała jak suknia.
- Sonia... To jest... Myślę, że wolałem kimono. - Zhang odwrócił się od lustra. Oparł się o nie, cicho wzdychając, gdy jedna z warstw materiały podwinęła się. - Nie czuje się dobrze w... tym czymś. W ogóle, co to jest?
Kobieta roześmiała się.
- Fular.
- Wiesz, że nie oto się pytam. - Lay cicho zaoponował. - Nie czuję się komfortowo.
- Yixing. - Sonia podeszła do mężczyzny. Położyła dłonie na jego ramionach. - Coś się stało? Znów cię uderzył? - Zapytała. Jej zielone oczy zabłysły. - Mam porozmawiać z nim, aby zakazał cię bić?
Zhang zaprzeczył. Ujął dłonie kobiety w swoje i mocno je ścisnął.
- Nie. Nie możesz nic powiedzieć. Nie możesz.
Yixing wiedział o tym, że w oczach właściciela jest lalką. Nie ma uczuć, jest tylko dziełem, które można podziwiać. Wiedział też, że osoby, które zbyt mocno interesują się nim – giną. Było to chore, zaborcze. Yixing został zabawką – wiedział o tym, ale bał się zaprzeczyć.
- Yixing... Przestań, nie udawaj! Nie możesz się załamać! Nie tutaj, nie w tym domu.
Lay uśmiechnął się. Ukrył gorzkie łzy zbierające się w knocikach oczu. Zamknął Sonię w silnym uścisku, cicho powtarzając, że wszystko będzie dobrze.

∞∫∞

Muzyka napędzała ludzi niczym tryby. Szarżujące pary bezwzględnie przesuwały się po parkiecie, niszcząc swą perfekcją nieidealny klimat. Yixing wirował, jedwab powiewał przy każdym kroku. Jego ciało bezwładnie kroczyło napędzane dłońmi mężczyzny.
Koniec balu.
Czuł jak usta właściciela bezwzględnie napierają na jego, ohydnie pozbawiając go godności.
- Boisz się?
Pytania, na które nie mógł odpowiedzieć, sprawiały że strach odbierał mu nadzieję.
- Tak.
Dzień w którym został kupiony, był dniem, którego nigdy nie zapomni. W tym dniu została odebrana mu wolność, nadzieja. Został lalką – nie mogącą wyrazić swoich uczuć, nie mogącą sprzeciwić się swojemu właścicielowi.
- Nie musisz. Nie zrobię ci krzywdy.
Tej nocy została odebrana mu ostatnia z rzeczy jakie posiadał. Natarczywe dłonie zagrabiały sobie jego ciało. Brudziły to, co tak bardzo starał się zatrzymać.
Jego właściciel pragnął go zbyt mocno. Yixing krzyczał płacząc. Czuł wszystko naraz – ból, strach, rozpacz, bezradność, samotność. Biała pościel nasiąknęła czerwienią, przybrała rdzawy kolor. Zniszczone jedwabie otaczały go, zabierając ostatnie łzy.
Poddałeś się, Yixing? Zapomniałeś o ludziach którzy cię kochają?
- Taki piękny.

∞∫∞

Sonia płakała trzymając bladą dłoń. Jej usta drgały. Nie mogła wydusić słowa.
Cuda się nie zdarzają, myślała. Żeby coś osiągnąć trzeba walczyć.
- Skarbie – wyszeptała. - Yixing, obiecuję ci, że oni przyjdą po ciebie. Zabiorą cię stąd. Musisz tylko poczekać...
- Sonia...
- Ciii, obiecuję. Zobaczysz, przyjdą. Musisz tylko przetrwać.

∞∫∞

Zrobię wszystko... Yixing, zrobię wszystko, żebyś wrócił.


"way over precipice"

"To człowiek człowiekowi jest najbardziej potrzebny do szczęścia." - Paul Thiry Holbach


Jestem już zmęczony.
Dni by coraz krótsze, na dworze było przeraźliwie zimno. Junmeon powoli sunął wzdłuż ruchliwej ulicy. Nie zwracał uwagi na ludzi, nie zwracał uwagi na wszystko co nie kojarzyło się z Yixingiem. Czy był aż tak samolubny? Czy naprawdę był tak głupi? Dlaczego wszystko co robił, było kompletną porażką? Chciał wiedzieć, ale nikt nie był na tyle uprzejmy by go uświadomić.
Ulice wydawały się jedynym słusznym miejscem gdzie mógł przebywać – na tyle bezpiecznym i na tyle nieobliczalnym żeby poczuł coś więcej. Za bardzo chciał zapomnieć, zbyt nachalnie odbierał innym nadzieję. Czuł pustkę – wypalone serce waliło wolnym, nudnym rytmem. Z chwilą, gdy stracił kogoś bliskiego, uświadomił sobie, że nic w życiu nie osiągnął. Będąc sam zapomniał co to miłość. Idąc ulicą uśmiechał się gorzko.
Prawda boli, prawda?
Cholernie mocno.
Junmyeon starannie zapakował swoje uczucia. Na dzień dzisiejszy jego priorytetem było odnalezienie Yixinga. Nic więcej, tylko to.

∞∫∞

- Chen, chcesz kakao?
Jongdae uśmiechnął się.
- Jasne, że tak! - krzyknął. - Chcę dużą filiżankę!
Dom Minseoka był wymarzonym miejscem dla Kima. Każda chwila spędzona w nim sprawiała, że stare więzi między nimi odżywały. Zapomniane przyzwyczajenia powracały, nawyki nie były już pustymi przyzwyczajeniami. Jongdae każdą chwilę spędzoną z Xiuminem darzył tak wielkim uczuciem iż nie mógł go opisać. Był szczęśliwy – w jego życiu  pojawił się człowiek, który myśli o nim. Nie o tym ile pieniędzy ma na koncie, czy ile zarobi w tym miesiącu. Minseok okazał się prawdziwym przyjacielem. Był z nim nawet wtedy, gdy wypierał się więzi pomiędzy nimi. Chen wiedział: Kim Mindeok jest człowiekiem, który garnie do siebie wszystkich. I to sprawia, że Jongdae czuje radość, gdy widzi Xiumina.
- ChenChen, zejdź do kuchni. Mamy gościa.
Gościa?
- Już!
W ostatnim tygodniu przez dom Minseoka przewinęło się gość duże grono ludzi. Chen w większości nie zwracał na nich uwagi: byli to dostawcy, różni ludzie zajmujący się sprawami kawiarni. Ale przychodzili też oni – ich przyjaciele. Odwiedzali go, lecz naprawdę przychodzili po to, aby wypłakać się. Życie, które nagle przestało być proste, przerastało ich siły. Niosło ból, smutek, gorycz oraz rozpacz. Chen rozumiał te uczucia. Wiedział co to samotność. Jego serce nie było jeszcze gotowe by kolejny raz zaufać w pełni przyjaciołom, wiedział jednak – postara się nie zostawić ich samych.
- ChenChen – Minseok krzyknął. - Chodź!

∞∫∞

W miarę jak życie dawało im w kość, Chanyeol nabywał pewnego obycia.
Kawiarnia na rogu była ulubionym miejscem ich spotkań. Miała w sobie ten wyjątkowy, niepowtarzalny klimat. Przyciągała swoją prostotą jak i niezmiennym delikatnym aromatem parzonej herbaty. Wielu z klientów, rzadko bo rzadko, zaczynało swą miłość właśnie w niej.
I tak było z Chanyeolem. Doskonale pamiętał ten zimowy, okropny dzień. Szarość sączyła się dookoła, śnieg padał non stop. Jedyne słońce jakie ogrzewało Parka, siedziało w wygodnym krześle. Przyrzeczenia jakie wtedy zostały złożone, nie miały już znaczenia. Wszystko zostało przekreślone.
Czas ponieść konsekwencje. Od kary nikt nie ucieknie, Chanyeol.
- Baekhyun. – Tylko tyle wystarczyło.
…i, tylko tyle było znaczące.
We wszystkim co otacza ludzi, nie ma miejsca na zbędne słowa. Każda rzecz ma swoje miejsce. Na wszyto przyjdzie odpowiednia pora. Człowiek nie musi się starać – z nadzieją, czy bez; z pomocą, czy baz niej; z drugim człowiekiem… - wszystko jest poukładane. Jest jak domino – wszystko ma swój początek i koniec. Ma elementy, bez których nie będzie istnieć.
Życie jest podłe: jest cholernym wyznacznikiem, każdego z nas.
- Zrywam z tobą. Dziś, w naszą rocznicę.
Tak jak wszystko się zaczęło, tak miało się skończyć.
By kochać, by mieć w sobie tyle odwagi, by pozwolić drugiemu człowiekowi żyć. Zerwać więzi, aby nie ranić innych.
Znienacka coś uderzyło jego twarz. Coś twardego i równie ciężkiego. Nieugiętego w swojej decyzji.
Park zachwiał się na krześle po czym upadł. Ze zrozumieniem patrzył jak Baek drży, jak jego dłonie zaciskają się. Dostrzegał każdy szczegół. Rozumiał. Tak cholernie rozumiał. I tylko patrzył, czekał aż osoba, którą kocha… odejdzie.
- Ty…! Jak śmiesz?! - Niezrozumienie, mocny chwyt i głęboki, desperacki pocałunek. - Nigdy, ale to przenigdy, nie pozwolę ci odejść! Uciec, bo się boisz! Nigdy.
We wtorek, jesienny, chłodny wtorek, wszystko zaczęło się od nowa. Straceńczy, stalowy chwyt małych dłoni, zaprowadził Chanyeola na początek wszystkiego co miał.
A miał miłość. Wyrozumiałą i jedyną. Był nią Byun Baekhyun.
Miał być nią do końca wszystkiego.  

∞∫∞

Tao zatoczył koło rozglądając się po kuchni. Uśmiechał się widząc stare fotografie.
- Jongdae, ty to masz talent. Całkiem nieźle wyszły ci te fotki. Nawet jeśli robiłeś je tym gruchotem.s
- Huang, nie wkurwiaj mnie! – Chen zagotował się ze wściekłości. – Wytłumacz mi łaskawie, jeszcze raz, powoli i dokładnie, coś zrobił?!
- Nic wielkiego…
- Jakie kurwa „nic wielkiego”?!
- No nic wielkiego w porównaniu z Kyungsoo. On przyczynił się do większości. Znaczy, można powiedzieć, że był mózgiem całej operacji. No i jeszcze Luhan!
- Co kurwa?!
Tego było za wiele. To było chore…
Chen załamał ręce. Po ludzku rzecz ujmując, to wszystko zaczęło się sypać. Odpierdalało już nie tylko Chanyelowi, reszta ześwirował szybciej niż się w ogóle tego spodziewał.
- Dzwonię na policje… Nie! Psia mać, nie! Dzwonię po resztę! Tego za wiele! – Kim krzyczał. – Co się uśmiechasz?! Idź do Minseoka i mu pomóż. Chociaż rozkuj kajdanki… Ja pierdole!

∞∫∞

Luhan oparł się wygodnie o ramie Sehuna, wcinając paluszki. Miał szczerze po dziurki w nosie krzyków Jongdae. Jeszcze od tego wycia przepukliny dostanie, albo szwy mu puszczą. Nie ważne.
Ważne, że Kris podzielał jego zdanie, Xiumin nie umoralniał, a reszta parzyła na nich w milczącym osłupieniu.
- Więc… Junmyeon… Khym, jakby żeście go przymknęli, nie? – Baekhyun wydusił z siebie.
- Jap. Zgarnąłem go w barze. Jak się upijał do nieprzytomności.
Luhan uśmiechnął się. Okrojona wersja Tao… Miła i przyjemna dla słuchacza. Szkoda, że nikt nie widział całego zajścia. To było jak z filmu. Brakowało tylko broni, kul i krwi na ścianach. Suho to twarda sztuka, mimo wszystko. Ma chłop parę.
- Czyli co? Ma zostać u Mina? Dopóki nie wytrzeźwieje? -  Sehun uniósł się troszkę. Jego palące spojrzenie padło na Xiao. – Co z nim zrobimy?
- O nie – Kyungsoo zaprzeczył. – Ma odwyk.
- Czyli co? Ma nogi, jak będzie chciał to wyjdzie. Nie zamknę mu drzwi przed oczami!
- Od tego mamy małego pomocnika. – Luhan zaśmiał się. – Mamy kajdanki.
No tak, teraz zacznie się tyrada. Z Chenem na czele. I Sehunem.
- Cisza! Nie ma o co się kłócić. – Kris wstał. – Jestem za, nawet jeśli to dość… drastyczna metoda. – Podszedł do stolika i usiadła na nim. Wydawało się, że góruje nad resztą mężczyzn. – Junmyeon najbardziej z nas przeżył zaginięcie Yixinga. Można powiedzieć, że to był dla niego cios śmiertelny. Nie powiem, to trochę dziwne, ale trzeba mu pomóc. Facet nie daje rady. Jak nic nie zrobimy, to się zapije w pierwszym lepszym barze. Wobec tego, jestem za tym by został u Minseoka. Nawet niech przejdą te kajdanki od Lulu.  
Luhan podskoczył. Jeden problem z głowy.
- Wiecie… - Jongin znienacka wstał. Miał poważną minę. Za poważną. – My z Sehunem mamy pewną wiadomość. Znaczącą i na pewno bardzo pomocną:
Wiemy gdzie szukać Yixinga.


"negotiations"

Uśmiechamy się po to, aby żyć. Uśmiechamy się po to, aby kochać.


- My z Sehunem mamy pewną wiadomość. Znaczącą i na pewno bardzo pomocną: wiemy gdzie szukać Yixinga.
Dla niektórych, takich jak Kai czy Sehun, zderzenie się z rzeczywistością jest na tyle trudne, że potrafią uciekać do momentu, aż nie napotkają muru. Jest on na tyle wysoki, iż nie są w stanie go przeskoczyć, czy nawet wdrapać się po jego chropowatej, nieregularnej powierzchni. To z kolei powoduje nagłą utratę pewności siebie. A to jest wstępem do panicznego strachu, który niszczy resztki godności. Nazywamy to prawdą, czyli czymś czego nie można zataić nawet jeśli ludzie zastępują ją milionem kłamstw. Prawda jest na tyle jednoznaczna, że mimo usilnych starań jej zatuszowania, ona pozostanie, czekając aż kłamstwo zostanie odkryte i kłamcy zostaną zdemaskowani.
Tak było w przypadku tej dwójki. W gronie przyjaciół poczuli się winni zatajenia tak ważnych dla nich informacji. Czujne, zemdlone spojrzenia przeszywały ich, zmuszały do mówienia, choć nie byli dumni z tego co robili i jakimi metodami dowiadywali się o położeniu Yixinga. Nadzieja była jednak ważniejsza niż głuche krzyki, czy niedokończone zdania pełne żalu.
Historia pewnych osób – nawet niepełna – może być czymś w rodzaju drogowskazu, twierdził Jongin. Zaś Sehun był przekonany, że ilekroć złamie się swoje zasady dla dobra innych, nie jest się zbrukanym.
- Dlaczego wcześniej nic nie powiedzieliście?
- Co mieliśmy powiedzieć? Że stąpamy po kruchym lodzie? Czy, że bawimy się w wspaniałych bohaterów komiksów? Nie byliśmy nimi, Baek, nie będziemy nimi nawet teraz. Chcieliśmy mieć pewność. Cholerną pewność, że kiedy wreszcie staniemy przed tymi, cholernymi drzwiami, na wstępie nie dostaniemy kulką w łeb. To nie film. Nie jesteśmy nieśmiertelni. To życie.

∞∫∞

Pobudki są najtrudniejsze, gdy człowiek nagle uświadamia sobie, jaki jest beznadziejny. Można przyrównać ten stan z pustą lodówką bogatych ludzi. Mają pieniądze, ale są zbyt leniwi lub zbyt dumni, aby iść do najbliższego sklepu i kupić zwyczajny chleb ze zwyczajnym masłem. Junmyeon umieścił siebie na liście tych ludzi. Zbył dumny i zbyt zgorzkniały, aby iść do przyjaciół i poprosić o pomoc.
Nawet jeśli już o tym wiedział, jego lodówka nadal była pusta.

Kris zazwyczaj zastanawiał się jak zmienić świat na lepsze. Zawsze dochodził do wniosku, że najlepszą metodą nawracania ludzi jest szczera rozmowa. Jednak – aby kogokolwiek zmienić potrzeba dobrego mówcy. Musi on mieć nieco z psychologa, być otwarty i nie być nim samym, bo kiedy on otwiera usta, to ludzie mają ochotę uderzyć go w twarz. Tak było od zawsze, udzielał rad, ale nigdy nie próbował zmienić czyjegoś spojrzenia na świat. Była to jego złota zasada, której nie łamał aż do dziś.
Pokój na poddaszu był stosunkowo mały. Wszystko w nim miało swoje miejsce. Jasne, kremowe ściany kontrastowały z mahoniowymi meblami. Z okna widać było ruchliwą uliczkę, a gdy człowiek wychylał się z niego mógł poczuć zapach pieczonego chleba i aromat kawy, którą parzył Xiumin dla swoich klientów na parterze. 
- Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać?
Gorzki uśmiech jaki zagościł na spierzchniętych ustach Suho, wcale nie pomógł Yifanowi. Drapiąc się w kark, powoli usiadł na łóżku. Jego ciemne oczy łagodnie patrzyły na drobną, wychudłą postać, której jedynym żywym elementem pozostały oczy. Idiotyczne, mógł pomyśleć każdy. Były przecież zamglone, nieobecne. Dla Wu jednak tliła się w nich nadzieja. Ogromna.
- Wiem jak się czujesz…
Suho parsknął.
- Myślę, że jednak nie.
- Może nie do końca. – przyznał Kris. – Ale wiesz pewnie, że ja również straciłem osobę, która kochałem. Nie będę opowiadał, przecież znasz ją doskonale. – Kris zagwizdał. Położył się na wznak na pościeli. – Wiec?
- Więc?
- Czemu uciekłeś?
- Uciekłem?
- Nie zgrywaj idioty, Jun. Dobrze wiesz o co chodzi.
Kim spojrzał w okno splatając palce dłoni na piersi.
- Jestem idiotą, nie ważne jak na to spojrzymy.
- Idiotą byłeś w szkole średniej. Teraz jesteś jebnięty, ale to drobny szczegół. Przeszłości nie zmienimy za to przyszłość - jak najbardziej. 
- Po co tu przyszedłeś? – Suho spojrzał na mężczyznę wielkimi zmęczonymi oczyma. – Czego tak właściwie chcesz?
 - Odpowiedzi, Junmyeon. Kochasz Yixinga? Kochasz. Chcesz by go odnaleziono? Odnaleziono go. Musisz tylko odpowiedzieć na jedno pytanie: chcesz, by nasze życie nie tkwiło w tym kole nieszczęść?
Niespodziewanie Kim pochylił się nad Krisem.
- Jak?
- Karta przetargowa. Zielone światło na opuszczonym skrzyżowaniu. Jakkolwiek to nazwiemy, wiesz o co chodzi.
- Chcesz powiedzieć…
- Taaa, będzie wojna.
Kris zaśmiał się roztrzepując włosy przyjaciela. Chyba udało mu się. Przynajmniej miał taką nadzieję - oczy Juna znów zaczęły lśnić starym blaskiem.
- Christina wie?
Wu poczuł uszczypnięcie w ramię. Spojrzał na całkowicie poważną minę młodszego, który siedział wyprostowany wlepiając w niego te przeraźliwie inteligentne oczy.
- Kpisz? Zabiła by mnie. – Kris zaśmiał się zwieszając głowę w dół łóżka. – Kochany anioł, z tym że potrafi zrobić z życia piekło. W ogóle, rada, idź się umyć.
- Poszedł bym, gdybym mógł.
Kris spojrzał na niego posępnie.
- Kajdanki? – Kim przytaknął. – Kurwa.

∞∫∞

- Chanyeol, musze do toalety.
Cichy szept tuż przy jego uchu sprawił, że poczuł się niezręcznie wśród tłumu ludzi. Miał wrażenie, iż każdy patrzy w ich stronę. Dosłownie tak jakby wiedzieli o tym co chce zrobić.
- Ok. Pójdziesz sam?
Baek zaprzeczył, co Park skomentował przeciągłym westchnięciem. Podniósł się z krzesła łapiąc dłoń starszego. Przedarł się  przez zatłoczony korytarz, cicho mamrocząc do ludzi przepraszam.
- Idź – polecił prawie wpychając bruneta do kabiny.
W jego życiu zmieniło się wiele. Mógł powiedzieć, iż na lepsze z wyjątkiem tego, że za chwilę popełni przestępstwo.
Po cichu wyciągnął z kieszeni wytrych, którym jak najdelikatniej się dało wygiął zamek w drzwiach, tak by nikt nie mógł otworzyć kabiny.
- Baek? Nadal źle się czujesz?
- Tak – Byun wymamrotał. – Możesz wejść?
Celową zagrywką Chanyeola było zamknięcie ukochanego w toalecie, i celowym było wychodząc z niej wyciszenie telefonu. Park musiał porozmawiać z detektywem sam na sam, a jedynym sposobem, aby pozbyć się choć na chwile Baeka, było jego zamkniecie. Żałował tylko, że musiał zostawić go z bólem brzucha, zamkniętego w policyjnej toalecie.
- Pan Park? – Śledczy Kim podniósł głowę znad papierów. – Co pan tu robi?
- To co pan – Chanyeol odparł. Usiadł na przeciw mężczyzny. – Chcę zawrzeć układ. Może wydawać się to śmieszne – Chan roześmiał się – ale chcę wejść w układ z policją.

∞∫∞

Chyba sobie żartuje?
Tao usiadł w fotelu wytrzeszczając oczy na kobietę.
- Ale… Cholera! Mój Boże!
Nie mógł uwierzyć. To się nie działo naprawdę. To nie mogło się dziać.
Dokładnie w momencie w którym miał zadać kolejne pytanie, zauważył jak Jongin zręcznie wyciąga telefon z kieszeni.
- Halo? Nie… Znaczy tak… Za czterdzieści minut… Tak… Dobrze, za godzinę. Nie ma sprawy… Ok, powiem jej. Pa.
Spojrzenie Tao wcale nie było łagodne. Przypominało raczej rozpędzony pociąg mający uderzyć w betonową ścianę.
- Dzwonił Sehun. – Kai zacmokał. – Powiedział, że jeśli dobrze pójdzie to od jutra zaczną pracę.
Tao poczuł się drzewnie pusty, gdy dotarło do niego, iż jak do tej pory nie zrobił nic by pomóc Layowi. Każdy się naraża tylko nie on. Jest jak piąte koło u wozu.
- Zitao – łagodny, kobiecy głos wyrwał go z odrętwienia.
Oh tak, Shiroi.
- Dziś pozwolę sobie cię wypożyczyć. – Zaśmiała się. – Mamy mało czasu, a tak wiele do zrobienia! Użyczysz mi swojej pomocy?

∞∫∞

Luhan, Kyungsoo oraz Sehun spojrzeli na mężczyznę niedowierzająco.
- Cała nasza trójka?
- Tak. Zapraszam was od czwartku. Na ósmą.


“one shot”

„...w każdym kryzysie ukryta jest szansa...” - Eckhart Tolle


Tak właściwie zastanawiał się jak tu wylądował. Przed nim rozciągał się wspaniały widok na jedną z najdroższych dzielnic w mieście. Nie, żeby narzekał, ale sama świadomość, że jest w miejscu najmniej pasującym do niego, ostudziła jego zapał.
- Nie mam zielonego pojęcia czemu mnie tu zabrałaś. – Tao odwrócił się do kobiety w czarnym kapeluszu. – Mieliśmy załatwić ważne sprawy, tymczasem… Czekam, aż skończysz przymierzać suknie balowe.
Shiroi uśmiechnęła się uroczo, wygładzając fałdę materiału.
- Spokojnie Zitao.

∞∫∞

Baek wytarł twarz. W odbiciu lustra widział jak Yeol chodzi po pokoju, szukając spodni. Dla Byuna było to w pewien sposób urocze, tak dawno nie miał okazji pobyć sam na sam z ukochanym.
- Baekkie, widziałeś może mój telefon? – Park krzyknął, wpadając do toalety. Nerwowo zaczął przeszukiwać szafki.
- Sprawdzałeś w kuchni?
Dla Baeka widok zaczerwienionego Chana był naprawdę zabawny.
- Czemu mówiąc to miałeś taką rynsztokową minę?!
Byun nadął policzki.
- Nie jestem sprośny, ty masz niecenzuralne myśli. Idź już do tej kuchni. Komórka pewnie leży na stole. – Machnął dłonią. – W miejscu gdzie siedziałeś podczas…
- Baek!!!
Szatyn uśmiechnął się. Wyszedł z toalety, pogwizdując cicho.
Moje życie jest piękne.

Pół godziny.
Chanyeol rozmawiał z Krisem cholerne pół godziny, przez które Baek chodził zły. Czuł się urażony, że Wu nie mógł przywlec swojej dupy do nich, tylko dzwonił. I to w momencie, kiedy Baek miał zacząć poważną dyskusję z Yeolem.
Byum usiadł na kanapie spoglądając na swojego chłopaka oczami pełnymi piorunów.
- Baeki, on chciał powiedzieć, że mamy się spotkać u Minseoka.
- Mówił ci to trzydzieści minut! – Baekhyun uniósł się po to, aby walnąć swojego chłopaka w tył głowy. - Znów chcesz zrobić ze mnie idiotę!
- Niee, Baek. Mówię prawdę! Kris zaczął coś paplać, ale serio, ja nawet nie zrozumiałem połowy! – Chanyeol wbił się głębiej w oparcie kanapy, unosząc ręce w geście obrony. – On i Suho od wczoraj dziwnie się zachowują.
Byun warknął coś przez zęby. Pochylił się nad chłopakiem łapiąc jego podkoszulek w pięść.
- Obyś mówił prawdę, bo inaczej… KURWA! CO ZNOWU?!
Baekhyun krzyknął wściekle spoglądając na drzwi wejściowe. Ruszył w ich stronę hardym, mocnym krokiem. Ze złością złapał za klamkę i otworzył je.

∞∫∞

Sehun uniósł dłoń i ostrożnie obrócił naczynie.
Bał się. Bał się jak cholera, że ktoś zaraz wejdzie i złapie go na gorącym uczynku. Trzęsącymi się dłońmi odłożył wazę na półkę. Przełykając ślinę odwrócił się od ozdobnej komody, by w chwilę po tym wyjść z jadalni. Wolnym krokiem przemierzał jasny korytarz, chcą zapamiętać jak najwięcej szczegółów. W pewnej chwili, nie zauważając postawnego mężczyzny, zahaczył o jego bark i prawie by upadł, gdyby nie duża dłoń, która chwyciła jego nadgarstek.
- Przepraszam – wyszeptał, skłaniając się.
Oh jak najszybciej chciał zejść brunetowi z drogi, by uciec w miarę bezpieczną otchłań kuchni.
- Nic nie szkodzi.
Sehun jeszcze raz skłonił się, chciał już iść, ale duża, gładka dłoń nadal trzymała jego przegub.
- Um, przepraszam, mógłby pan już...?
- Ah, tak. - Mężczyzna z lekkim opóźnieniem rozluźnił uścisk. - Mam wrażenie, że już gdzieś cię widziałem. - Brunet nachalnie wpatrywał się w twarz Sehuna, prawie bezwstydnie.
Sehun, spokojnie. Nikt cię nie rozpozna. Musisz zachować spokój.
- Masz podobne oczy, do tego tancerza... - nieznajomy westchnął. - Nie pamiętam jak się nazywał, ale naprawdę bardzo mi go przypominasz.
Sehunowi zdawało się, że w głosie mężczyzny słyszy dziwne nuty, które za nic nie były czymś normalnym. Zdawało się, iż słowa, które wypowiada mają drugie dno. Sehun pomyślał, że gdyby był idiotą, pewnie by nawet tego nie zauważył. Brunet dobrze maskował swoje dziwne utęsknienie wobec tancerza, którym w rzeczywistości był Oh.
- Przykro mi, ale nie jestem żadnym tancerzem - wyszeptał spuszczając wzrok. - Wiele osób mówi mi, że jestem do niego podobny. Mój wygląd wprowadza ludzi w błąd.
- Nic nie szkodzi. - Sehun poczuł pokrzepiające  klepnięcie w ramię. - Ja już cię nie pomylę! Mam świetną pamięć do twarzy. Bez obaw, ee...
- Sebun. Nazywam się Sebun.
- W takim razie Sebun, opowiesz mi coś o sobie? Oczywiście jeśli masz ochotę i czas.
Sehun wyprostował się przybierając na twarz maskę, której twardości i kłamliwości nikt nie dowiedzie.
- Nie jestem ciekawą osobą... Jestem zwyczajny, więc...
Brunet zareagował natychmiastowo. Uniósł dłoń i poczochrał nią włosy niższego.
- Każdy jest niezwykły.

∞∫∞

Chen usiadł na krześle z filiżanką gorącej kawy w dłoni. Z kąta sali przyglądał się jak ludzie wchodzą i wychodzą z kawiarni. Podczas gdy Minseok pracował, Kim zostawał sam ze swoimi myślami, które nie koniecznie pozytywnie wpływały na jego humor. W czasie osobistej zadumy, przypominał sobie, że nie był najlepszą osobą, tym bardziej, że przez ostatni miesiąc był nikim więcej jak pijawką żerującą na Minie. Chen dochodził do wniosku, że powinien – natychmiastowo! – wyprowadzić się od starszego. Czarne myśli nawiedzały go coraz częściej, ponieważ z każdym dniem czuł jak kamień w żołądku przygniata go do ziemi. Czas skończyć z zabawą w małe dziecko. Tu nie ma miejsca na wygłupy, mają większe zmartwienie na głowie, niż lalusiowaty fotograf po przejściach.
Trzeba zebrać się w sobie Jongdae. I to w miarę szybko.
Kim odstawił letnią już kawę na stolik. Upił zaledwie dwa łyki. Znów zaczął operować tłum ludzi.
Kiedyś, w dalekiej przyszłości, może też spotkamy się wszyscy razem. Kiedyś… pfu, właśnie kiedyś.
- Czemu tu siedzisz? – Kim niespecjalnie miał ochotę rozmawiać z Kyungsoo. Właściwie nie miał ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Nawet samym Xiuminem. – Znów zamierzasz wpadać w depresję, co Chennie?
Chen gwałtownie odwrócił się do młodszego, mając zamiar warknąć coś co miało go odstraszyć.
- To… - zająknął się.- Nieważne.
Machnął dłonią.
- Co jest nieważne, Dae? – Kyungsoo usiadł naprzeciw niego, wpatrując się intensywnie w jego twarz. – Znów chcesz nas spławić?
- Spławić? Nie tym razem. – Chen uśmiechnął się grymasem, który nie wyrażał nic prócz irytacji. – Chcę pobyć sam. To nie jest zabronione, prawda?
- Dla mnie, gdy ty chcesz być sam, oznacza, że cos jest nie tak. Doskonale pamiętam twoje „chcę pobyć sam”. Zwiałeś od nas, wypinając na nas dupę.
- To było dawno temu…
D.O przerwał mu.
- Dawno temu, powiadasz? Zdaje się, iż jakieś półtora roku temu.
- Soo, gadaj po co tu przylazłeś?! – Kim wysyczał nachylając się nad stolikiem. – Zaczynasz wkurwiać jak Yeol.
- Przyszedłem nie do ciebie. – Kyungsoo zagryzł wargi. – Czekam na Lu.
- Sympatyczne, że postanowiłeś umilić sobie czas, niepokojąc mnie. – Chen zakpił. – Jestem ci wdzięczny.
- Jongdae, do cholery! Nie bądź durny! Martwię się o ciebie!
Kyungsoo złapał dłonie starszego i zaczął nimi potrząsać.
Zagubiony? Znów jestem zagubiony, że nie umiem przyjąć wsparcia?
- Świruję, kurwa świruję. Kyungsoo naprawdę mam coś z głową.
- I widzisz, jak chcesz to potrafisz powiedzieć.
Obydwoje siedzieli w ciszy, spoglądając na sale pełną ludzi. Co jakiś czas w tłumie mogli zobaczyć Mina, który roznosi kawę i jakieś ciasta.
- Musze się wyprowadzić.
- Co?
- Mówię – Chen odkrząknął – że muszę się wyprowadzić od Minseoka.
Nagle Kim poczuł jak ktoś uderza go w głowę. Automatycznie podniósł dłoń by osłonić się przed kolejnym ciosem, lecz ten nie padł. Za to poczuł jak ktoś bezwstydnie wpycha mu gruby palec w żebra.
- Co do cholery!
- Nic! – Luhan obiął go. – Miło widzieć cię w towarzystwie Soo. Zaoszczędziliśmy czas, który byśmy poświęcili na ganianie za twoim chuderlawym dupskiem.
Chen zmarszczył się.
- Tak wiem, nie jesteś chudy. Dlatego dopilnuję żeby Min bardziej zadbał o to, abyś nie schudł za bardzo.
- Wyprowadzam się – zaoponował szybko Dae. – Xiumin nie będzie niańczył mnie przez całe życie.
Luhan zaśmiał się, popychając D.O tak by samemu usiąść naprzeciw Kima.
- Oj nie, mój mały szczeniaku! Min nie wypuści cię kiedy wie, że ma cię przy sobie. Taki los, misiu.
Chen nie miał zamiaru się kłócić. Z Luhanem i tak nie wygra, nawet jakby padł na kolana śpiewając odę do świętości stup blondyna.
- Lulu? – Kyungsoo złapał przyjaciela za ramię.
- A tak. Jongdae, masz jeszcze ten zajebisty aparat co miesiąc temu?
- Mam. No chyba, że ta zdzira zajebała go wraz ze swoimi szmatami.
- Milusio. A teraz rusz dupę i wybieramy się na mały spacer. Trzeba zrobić małą rewizję tu i tam, nie sądzisz Kyungsoo?

∞∫∞

Zitao zadławił się śliną, gdy Shiroi obiela go w pasie i z uczuciem cmoknęła w policzek.
- Niech pan nie naciska tak na niego. – Zaśmiał się. – Umiera z zażenowania. Niech pan spojrzy jak się rumieni!
Tao wprawdzie umierał, lecz nie z zażenowania tylko ze wstydu, że pozwolił wcisnąć się w cholernie drogi garnitur.
I tego, że grał bardzo przyzwoitego syna jednej z najbardziej rozpoznawalnych kurtyzan w mieście.
Nigdy nie śniłem o czymś takim. Cholera, nawet nie przyszło mi to do głowy!
Tao przyjrzał się wysokiemu mężczyźnie w średnim wieku. Był brunetem o zadbanej, ostrej z wyglądu twarzy.
- Woohung, kochany, dziś twój wielki dzień. Pomogę ci zorganizować czas na przyjęciu.
- Nie wątpię. Nie wątpię.

∞∫∞

Sehun stał przy furtce z tyłu posiadłości obserwując jak pracownicy krzątają się przy krzewach róż. On sam czekał na kobietę zwaną Sonią, która z samego rana podeszła do niego i drżącym, płaczliwym głosem poprosiła, aby czekał na nią przy tej furtce.
Sehun więc czekał. Miał dziwne przeczucie i trzymał się go mocno. Coś mówiło mu, że jest coraz bliżej Yixinga.
- Jesteś! Na boga, jesteś!
- Jestem.

∞∫∞

Obaj wysiedli z auta z przerażeniem wymalowanym na twarzach.
- To już po nas. Kris na ukatrupi. – Tao wyjąkał, mocując się z ciasno zawiązanym krawatem. – Jesteśmy spóźnieni, to raz. Dwa, olaliśmy jego telefony.
Oh przelotnie spojrzał na chińczyka.
- Nie dramatyzuj. Nie jest potworem.
- Kpisz? Sehun, nie żartuj! Znasz go, to istny demon. Jak wpadnie w furię to lata wszystko co ma pod ręką!
Sehun wzruszył tylko ramionami. Yifan nie będzie taki chętny do mordowania, gdy usłyszy, że wiedzą gdzie jest Yixing. Co innego jeśli się dowie, że Oh i Huang to gnidy, od których lepiej trzymać z daleka.

∞∫∞

Kris zacisnął powieki szykując się na kolejne uderzenie.
- Ty… Nawet nie wiesz, co mam zamiar zrobić, ty…
Wu zdawał sobie sprawię, iż należało mu się. Nigdy nie powinien okłamywać Christin, tym bardziej, że za chwilę mógł trafić do kicia.
- Kochanie, ale…
- Milcz! – Christin zawyła. – Jakim prawem nic mi nie powiedziałeś?!
- Nie mówiłem nic, ponieważ wiem jak byś zareagowała. Znam cię dobrze. Chris, błagam daj spokój. Nic już nie zmienisz.
Kobieta zagryzła wargi.
- Zmienię. – Pokiwała głową przez łzy. – Nie pozwolę, aby coś ci się stało.
Christin rozejrzała się po kawiarni, połykając łzy złości. Poprawiła rozczochrane włosy.
- Po wszystkim, proszę przyjedźcie do domu letniskowego nad morzem. Jest jedynym obiektem, który znajduje się wystarczająco daleko, i nie jest kojarzony z żadnym z was.
Christin przetarła policzki wiechciem dłoni. Usiadła na jednym ze stolików, przypatrując się jedenastce mężczyzn, których oczy były utkwione w niej.
- Nie mamy innych opcji, Yifan, prawda? – Junmyeon podszedł do starszego, kładąc mu dłonie na ramionach.
- Nie.
W sali zapadła cisza.
- Kiedy? – Baekhyun i Chanyeol skierowali swe pytanie do Tao.
- Facet ma dziś bal. To nasza jedyna szansa, innej już nie będzie. Trzeba działać.
Jongin oparł się o ścianę.
- Kiedy? Dokładnie kiedy?
- Bal zaczyna się o dziewiątej, ale faceta nie będzie już po ósmej. Shiroi już się o to postara.
Wszyscy mieli racje. To ich ostatni strzał, aby naprawić to co spieprzyli lata temu.
- Zadzwonię po Amadeusza. Niech zbiera swoich ludzi. – Kris podniósł się ze stolika.
- Układy i układziki – szepnął Luhan, ściskając dłoń Chena. – Trzeba wyciągnąć mapę. Czas pobawić się kredkami.

∞∫∞

Jongdae wciągnął powietrze nosem próbując się uspokoić. Dzieliły go tylko drzwi. Ostatnie, niewiarygodnie malutkie w jego oczach. Serce waliło mu niemiłosiernie, jednak starał się, aby Minseok nie widział jego zdenerwowania.
Chen nacisnął klamkę, nie ustąpiła.
- Pozwól – usłyszał. Chwilę po tym jeden z ludzi Amadeusza przestrzelił zamek. – Po problemie.
- Dziękuję.
Jongdae złapał dłoń Xiumina i delikatnie popchnął drzwi.


“you, others and your life”

Mogę powiedzieć, że przez całe życie uciekałem od odpowiedzialności. Mogę powiedzieć, że umierałem wielokrotnie, po to by znów żyć po staremu.


Życie to gra, prawda? Trzeba je brać na poważnie, nie ma w nim drugiej szansy. Zasady w nim są proste: trzeba żyć mimo tego co zdarzyło się w przeszłości. Umiejętnie patrzeć w przyszłość, by ocenić skutki, które pojawią się w teraźniejszości. Tak jak mówił Yixing, trzeba nauczyć się iść z czasem. Być może jest to trudne, być może wymaga od człowieka większego poświęcenia, uwagi na to co się robi… Dzięki temu nasze życie przestaje być grą pozorów – zaczynamy grać dla siebie, dla naszego życia. Cholerne szablony blakną i znikają, mimo tego, że życie nadal jest zabawką – powiedźmy sobie szczerze, czy nie lepiej nam jest,  gdy sami wyznaczamy kierunek, w którym później podążamy? 
Ta historia zaczęła się pewnego jesiennego dnia. Nie można określić dokładnie którego, nikt już tego nie pamięta. Wiemy jedynie, że jej koniec nie jest jeszcze znany, choć wiele wątków zostało już rozwiązanych.
Chanyeol poświęciłby wiele, aby cofnąć czas. Cena jaką zapłacił była zbyt niska. Wiedział to i płakał każdej nocy.
Jongdae nie umiał odnaleźć swojego miejsca, dlatego wciąż ranił innych. Mimo wszystko był osobą, której zależało na odszukaniu Yixinga.  
Kris starał się być opanowany dopóki wszystko nie runęło niczym domek z kart. Uświadomił sobie, że nic nie odchodzi na zawsze.
Sehun, Kai – nawet w takich chwilach potrafili zachować godność.
Tao był tym, który walczył z samym sobą. Chciał być częścią czegoś wielkiego. I był – zawsze tam, gdzie powinien być.
Kyungsoo i Luhan. Oni starali się by wszystko miało swój sens.
Minseok ponownie zagarnął tych ludzi w swoje ramiona. Jak ojciec, inaczej nie mógł.
Baekhyun stracił przyjaciela, prawie zniknęła jego miłość. Mimo wszystko stanął na równe nogi. Walczył.
Kim Junmyeon niejednokrotnie przekonał się, że życie to gra, a on nie znał jej zasad. Miłość nie jest cierpliwa i jest ulotna.

∞∫∞

Foliowa trepka trzeszczała im w dłoniach, gdy niezdarnie wyciągali z niej karteczki, na których zostały niezdarnie nabazgrane imiona ich przyszłych partnerów. Kris stojąc na uboczu, gniotąc od dłuższego czasu kartkę, przypatrywał się Junmyeonowi, który prowadził zawziętą rozmowę z Michael. Z daleka wyglądał na opanowanego, lecz Wu doskonale go znał i wiedział, że mężczyzną w środku targa wichura wzburzonych myśli, porywczych uczuć.
- Jun! – krzyknął w końcu zwracając uwagę młodszego na siebie. – Musimy porozmawiać  – odkrząknął. – Ważna sprawa!
Suho przeprosił swojego dotychczasowego rozmówcę, aby w następnej sekundzie stać przy Krisie.
- Słucham?
- Wiesz po co ich zwerbowałem? – Kris spojrzał na niego chłodno. Nawet nie ukrywał swojego podłego nastroju.
- Nie wiem, Yifan. – Suho zaplótł ramiona na klatce piersiowej i wysunął dolną wargę tak jak miał to w zwyczaju. – Możesz mnie oświecić.
Długi palec Krisa stuknął w odzianą w czarną koszulą klatkę piersiową Kima, po to aby w następnej sekundzie walnąć go w tył głowy.
- Junmyeon, to nie przygotowania do licealnej bójki w kiblu. – Zbeształ go łagodnym głosem. – To cholernie trudne, wiem, ale postaraj się zachować zdrowy rozsądek. Taka dobra rada. Mamy wokół siebie ludzi o nerwach niczym galareta, więc… Rozumiesz prawda?
Suho zaśmiał się wciskając dłonie w kieszenie spodni.
- Yifan, nie doceniasz ich. Wcale! – Spojrzenie Kima padło na grupę ludzi. – Oni mają waleczne serca.
- Nie uwłaszczam im, mówię, iż to co możemy zastać - tam - może złamać nas. Chcę, aby mieli oparcie. – Kris uśmiechnął się szeroko. – Tak jak kiedyś, masz nas trzymać w ryzach. W końcu jesteś Liderem.

∞∫∞

Czy pamiętał jego uśmiech? Oczywiście. Nawet jeśli wszyscy myśleli, ze już dawno zapomniał, to on nadal nosił w pamięci ten piękny obraz.
Chen wsiadł do samochodu. Spojrzał na mężczyznę obok.
- Czy możemy ruszać? – zapytał, zapinając pas.
- Jeszcze chwila. – Blondyn uruchomił silnik. – Musimy poczekać na mojego kolegę.
Jongdae nie skomentował tego. Doskonale słyszał jak głos lekko zadrżał jego rozmówcy przy słowie „kolega”.
Nie minęło pięciu minut jak do samochodu wsiadł niski szatyn, a zaraz po nim wpełzł do środka Minseok. Chen widział jak na jego twarzy odcisnęła się cała troska jaką darzył swoich przyjaciół.
- Min… - zaczął lecz urwał. Nie wiedział co mógł powiedzieć. Nie w tamtym momencie.
Xiumin uśmiechnął się blado. Wyciągnął dłoń i pogłaskał go po głowie.
- Wszystko będzie dobrze  - wymamrotał. – Na pewno.

∞∫∞

W pewnej chwili przestał wierzyć, że mogą coś zrobić. Cała złość i rozpacz nagle zawładnęły jego ciałem. W pewien sposób zapomniał jak powinien się zachowywać, co powinien zrobić. Wtedy tez zobaczył Junmyeona, który delikatnie się do niego uśmiecha. Zaczerpnął głębokiego wdechu i odwrócił się do Chanyeola. Spojrzał w jego twarz, czując jak wszystko powoli wraca na swoje miejsce. Po raz ostatni rozejrzał się po salonie.
Czas wziąć się w garść.
- Powinniśmy już iść. – Powiedział, łapiąc rękę swojego chłopaka. – Czasu jest mało.
- Tak, masz rację.
- Kocham cię, Yeol.
- Ja ciebie też. Bądź ostrożny, Baek.

∞∫∞

Chen oparł czoło o szybę. W swoim życiu widział już mnóstwo ogromnych domów, ale ten… Nawet jeśli jakiś czas temu był tu wraz z Luhanem, miał wrażenie, że budynek przez te dwa dni nagle rozrósł się. To go przerażało, ale wiedział, iż nie jest to pora na słabości. Musiał wysiąść z samochodu, iść do przodu w tą ciemną noc.
Czuł jak dłonie Mina zaciskają się na jego nadgarstku.
Powoli otworzył drzwi. Poczuł jak jego twarz owiewa chłodne powietrze. Zaczerpnął dwa głębokie oddechy.
- Wiemy jak mamy się dostać do środka? – Chen spojrzał na szatyna. Ten właśnie wsuwał broń do kabury ukrytej pod bluzą.
Nic nie mogło ich powstrzymać.
- Tak. – odparł. Sięgnął dłonią do tylniej kieszeni spodni, poczym wyciągnął z niej ciasno złożoną kartkę. – Luhan narysował plany budynku.
W nikłym świetle latarki Chen swoim długim palcem jeździł po planie domu, pokazując pozostałej trójce, gdzie najlepiej uderzyć, aby dostać się do środka w miarę szybko i bezpiecznie.
- A inni? – zapytał nagle Xiumin spoglądając w jego ciemne oczy.
- Nie martw się. Zrobiliśmy kopie. Poza tym jesteśmy w kontakcie.

∞∫∞

Tao podrapał się po nosie po czym zbił szybę jednym mocnym uderzeniem. Wsunął dłoń w dziurę i delikatnie nacisnął klamkę.
- Wiesz co robisz?
- Oczywiście – Huang wypiął język na Soo, który przytrzymywał latarkę. – Znam się na tych rzeczach.
Z tyłu słychać było delikatny śmiech.
- Kris wspominał, że jesteście wesołą gromadą. – Tao zmarszczył się nieznacznie.
Wytatuowany facet w skórze poklepał Zi po ramieniu.
- Na pewno. Wasz przyjaciel nieźle się postarał. – Mężczyzna dumnie uniósł głowę. – Lepszych nie mógł wam wynająć.
Tao westchnął. Przepuścił dwójkę gangsterów, którzy wtargnęli do budynku z bronią wyciągniętą w gotowości.
- Będzie zabawa. – Tao wyszeptał wchodząc do środka. Wyciągnął broń i wszedł w ciemność jakiej nigdy wolałby nie poznawać.

∞∫∞

Chen spojrzał na wyświetlacz telefonu.
Dwudziesta trzecia siedem.
O siedem minut za długo, myślał gorączkowo rozglądając się po korytarzu. Miał nadzieję, że nic się nie stało. Tak bardzo chciał, aby już wrócili. Chciał mieć pewność, że mogą dalej iść i szukać Yixinga.
Raptownie usłyszał odgłos wystrzału.
- Cholera! – wymamrotał. Wstał z podłogi i wyjrzał za rogu. – Ja pierdole, nic nie widać!
Odwrócił się i pochwycił proszące spojrzenie Xiumina. Jego palec był położony na pełnych wargach.
Chen w mig zrozumiał o co chodzi. Przywarł plecami do ściany i pochwycił w ciasny uścisk dłoń Mina, uśmiechając się do niego pocieszycielsko.
Narażali tak wiele dla dobra jednego człowieka. Nawet nie śniło się im, że kiedyś będą w sytuacji takiej jak ta. Mimo wszystko gdyby musieli, zrobiliby to jeszcze raz.
Bez uprzedzenia, Jongdae rozluźnił uścisk i wypuścił dłoń Minseoka, która zawisła samotnie. Potoczył wzrokiem po pustym i niewiarygodnie cichym korytarzy. Wydawał się taki ogromny, taki zimny. Kim przełknął ślinę modląc się w duchu, aby wszystko się udało tak jak planował. Niepewnie rzucił okiem na prawo, gdzie znajdowało się przejście na kolejne piętro. To było ostatnie – trzecie. Wszystko układało się w pewną całość, której Chen zaczynał się bać. Jeśli nie znajdą tam Yixinga będzie to oznaczało, że stracą go na zawsze.
Zacisnął dłoń na koszuli tuż nad sercem, zaciągając się suchym powietrzem. Nachylił się nad starszym i wyszeptał mu, prawie tylko ruszając wargami, że teraz albo nigdy. Xiumin pokiwał delikatnie głową.
Chen nie wiedział jak to zrobił, właściwie nie pamiętał w jaki sposób udało mu się przepchnąć ich obu niezauważenie. Naprzeciw schodów znajdował się część korytarza, której nie mogli widzieć, z racji tego, że była tylko łącznikiem z półpiętrem. Z ich wcześniejszej lokalizacji Jongdae musiał wychylać się by móc sprawdzić co dzieje się w tym odcinku pietra.

 Jongdae wciągnął powietrze nosem, próbując się uspokoić.
W oddali słychać było stłumione krzyki oraz odgłosy przypominające wystrzały. Tak jak mówił Lulu, trzeba było spodziewać się wszystkiego, nawet śmierci.
Chen stał oparty o ścianę, czekając aż podbiegnie do niego i Minseoka jeden z ich partnerów.
Módlcie się wszyscy, aby wszystko się udało. To jest ostatnia szansa, więc… Raz w życiu niech nam się coś uda uratować!
Dzieliły ich tylko drzwi. Ostatnie, niewiarygodnie malutkie w ich oczach.
Serce waliło mu niemiłosiernie, jednak starał się, aby Minseok nie widział jego zdenerwowania. Nie mógł pozwolić sobie na chwile słabości. Nie teraz, gdy byli tak blisko.
Chen nacisnął klamkę, nie ustąpiła.
Idealny scenariusz na horror. Idealna godzina… Jednak to dzieło się naprawdę.
- Pozwól – usłyszał. Chwilę po tym jeden z ludzi Amadeusza przestrzelił zamek. – Po problemie.
- Dziękuję.
Jongdae złapał dłoń Xiumina i delikatnie popchnął drzwi.
W tamtej chwili potrzebna im była wiara. Tak wiele wiary jak tyko zdołaliby zebrać w sobie. I tak wiele wsparcia i silnej woli, aby przetrwać to.

∞∫∞

Luhan złapał się mocno ramienia Sehuna próbując ukryć się za plecami młodszego. Pod powiekami zbierały mu się łzy, lecz wiedział, że nie jest to czas na płacz. Musiał zrobić jeszcze jedną, ważną rzecz. Nie mógł pozwolić sobie na załamanie.
Delikatnie rozluźnił palce, które wczepiał kurczowo w bluzę towarzysza.
- Xiumin…
- Wiem, Lulu.
Luhan niepewnie podszedł do przyjaciela. Spojrzał na osobę ułożoną na ogromnym łóżku.
- Co oni mu zrobili…
Luhan poczuł jak ktoś obejmuje go.
- Hyung, proszę.
- Już dobrze, Sehun. To koniec.
Luhan wdrapał się na materac. Wiedział, że w ślad za nim podąża Minseok.
Żaden z nich nie spodziewał się takiego widoku. Żaden nie miał śmiałości, aby wyobrażać sobie czegoś takiego.
- Xing… - Minseok wyszeptał, delikatnie dotykając policzka swojego przyjaciela. – Yixing…
Luhan zamrugał kilkakrotnie by pozbyć się napływających łez. Tak, miał przed swoimi oczami kogoś, kogo kochał jak brata. Tyle, że ten ktoś został sponiewierany. Zhańbiony.
Czerwona tkanina oplatała ciało ich przyjaciela, była poszarpana, podarta w kilkunastu miejscach i odkrywała więcej niż powinna. Czarne, jedwabne pasy krępowały nadgarstki Yixinga, które były umocowane do ramy łóżka srebrną obręczą. Szyję Zhanga zdobiła szeroka na trzy centymetry obroża, na jej wierzchu było wygrawerowana inskrypcja: „Moja Piękność”.
Luhan drżąc na całym ciele, niepewnie dotknął zakrwawionego uda i przesunął dłonią wyżej. Poderwał rękę i spojrzał na swoje palce. Z czerwienią zmieszana była gęsta biel.
- O mój Boże – wychrypiał.
- Luhan! Nie teraz! Błagam!
Minseok potrząsnął nim. Luhan miał nadzieję, że to wszystko to tylko jego chora, zbereźna wyobraźnia.
Prawda była tak rzeczywista, iż Luhan musiał na chwilę zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu. Jego sercem targała rozpacz, w głowie wciąż pojawiał się obraz podrapanych ud, zaczerwienionych otarć, siniaków o rożnych odcieniach i rozmiarach. Najgorsza była jednak świadomość, że mogli temu zapobiec.
Do ogromnego - marmurowego - pokoju wbiegł nagle Jongdae. Trzymał w dłoniach sporawej wielkości zwitek materiału. Sehun odwrócił się w jego stronę, mając na twarzy wymalowane przerażenie. Nie powiedział nic, po prostu odsunął się by pozwolić mu przejść. Starszy mocno zaciskając palce na prześcieradle podszedł do łóżka. Wspiął się na nie i odsuwając Luhana i Minseoka zaczął okrywać Yixinga. Robił to powoli, starając się nie zranić nieprzytomnego. Delikatnie rozplątał więzy jakie krępowały Zhanga i powoli podniósł go. Okrył gołe ramiona przyjaciela, po czym bez pośpiechu, ostrożnie uniósł bezwładne ciało, które zawisło w jego ramionach bez życia.
Twarz Jongdae nie wyżarzała nic. Powolnie sunął się z łóżka. Parzył tylko wymownie na Xiumina, który bez żadnego sprzeciwu wziął Yixinga w ramiona i tuląc go do piersi, wybiegł z pomieszczenia. Zaraz za nim poszedł Sehun, który po raz ostatni rozejrzał się po pokoju. Na wychodne wyszeptał tylko, aby pospieszyli się, bo nie ma czasu.
- Mogę wam pomóc. – Jeden z ludzi Amadeusza wyłonił się z cienia. Cały czas obserwował całe zajście.
- Jeśli tylko chcesz. – Chen spojrzał w oczy mężczyźnie.
- Nie przepuszczę takiej okazji – Rudzielec podwinął rękawy. Na jego czole uformowała się głęboka zmarszczka. – Jaki skurwysyn mógł to zrobić?!
- Nie wiem. – Luhan spuścił głowę ukrywając łzy, które nagle zaczęły skapywać z jego podbródka. – Nie mam, pierdolonego, zielonego pojęcia.

∞∫∞

Junmyeon uderzył głową w ścianę.
- Nie możesz się tak zachowywać – Baekhyun siedzący na podłodze, zaczął bawić się skrawkiem koszuli. – To nie pora na takie akcie.
Kim zaśmiał się cicho odwracając do młodszego. Czuł jak w jego klatce piersiowej zaczyna brakować powietrza, by wypowiedzieć cokolwiek. Tak długo czekał, aby znów mieć przy sobie Yixinga. Teraz znów musiał czekać, aż łaskawie ktoś wpuści go do pokoju.
- Nie zorbą mu krzywdy…
- Baek, wiem! Tylko, ja…
Byun niespiesznie wstał z podłogi. Podszedł do starszego zamykając go w mocnym uścisku.
- Daj im czas. Daj sobie, nie możesz być taki spięty, gdy Yixing się obudzi. Możesz go wystraszyć tymi czerwonymi oczami jak u królika!
Suho uśmiechnął się.
- Masz rację.

∞∫∞

Dni mijały powoli. Zimowe powietrze zmieszało się z zaduchem jaki panował w salonie. Minseok pospiesznie postawił na stoliku tace z parującą herbatą, zaraz za nim przywlókł się Jongin, niosąc talerz z kanapkami.
- Yifan ma minę jakby Christina dała mu w twarz. – Lulu usiadł obok Tao. – Coś się święci, tylko nie wiem jeszcze co.
- Dziwisz się? – Minseok wymamrotał. – Jak policja odkryje, co zrobiliśmy… On pierwszy pójdzie siedzieć.
Christina nagle wbiegła do salonu, rzucając wszystkim przelotne spojrzenie. Chwilę po tym wbiegł Kris, mamrocząc coś pod nosem.
- Kłótnia kochanków – Lulu zażartował, zakładając ramię na oparcie kanapy. – Wszystko powoli wraca do normy.
- Tak.
Wszyscy spojrzeli na Chanyeola. Miał potargane włosy i sińce pod oczami.
- Chen znów wyszedł – westchnął. – A Junmyeon nie wychodzi z pokoju Yixinga.
- Daj im czas – Sehun usiadł naprzeciwko niego. – To najlepszy sposób, aby Yixing znów zaczął się uśmiechać. Aby zapomniał.
Chanyeol podrapał się po dłoni, następnie utkwił wzrok w podłodze.
- To moja wina. Wszystko co się mu przytrafiło jest moją winą.
- Więc czas, abyś to naprawił, Yeol. – Bez uprzedzenia Baekyun obiął go w pasie kładąc głowę na jego ramieniu. – Musimy wszyscy się postarać. Yixing nigdy tego nie zapomni. Musimy dać mu możliwość, aby mógł żyć z tym, nie bojąc się iść naprzód. To nasze zadanie jako jego przyjaciół. 

∞∫∞

Yixing rozejrzał się po pokoju i nie zauważył nikogo. W jednej chwili ogarnął go strach, że znów został sam i znów wszystko zacznie się od początku, że wszystko mu się przyśniło.
Niepewnie uniósł się. Wtedy też zauważył ciemne loki rozrzucone na materacu. Drżącą dłonią odrzucił kosmyki z czoła śpiącego i uśmiechnął się mimowolnie. To jednak nie był sen.
Junmyeon.
Nachylając się nad śpiącym, przyglądał się jego rysą twarzy. Pamiętał twarz Juna, która nie nosiła żadnej zmarszczki, teraz pojawił o się ich sporo wokół oczu, ust. Yixin nie chciał, aby przez niego Suho nabawił się jakiejś choroby.
Niespodziewanie z gardła sapiącego wydobyło się głośnie westchnienie, a potem cichy jęk. Yixing położył dłoń na policzku szatyna.
- Junmyeon… - zaczął. – Obudź się.
Parę sekund później spoglądał w senną twarz, którą wyobrażał sobie zawsze, gdy leżał w ciemnym marmurowym pokoju.
- Dziękuję – wyszeptał.
- Za co? – Suho złapał jego dłonie w swoje.
- Za to, że o mnie nie zapomnieliście. – Yixing rozpłakał się. Przylgnął ciałem do Junmyeona. - Ze uratowaliście mnie.

∞∫∞

W dzień, gdy Christina wpełzła do domu nad morzem, z miną człowieka przerażonego, był dniem, który został określony „ostatnim”.
W milczeniu patrzyli jak wyciąga z torebki kopertę.
- Sami zobaczcie – wyszeptała. Usiadła na kolanach Yifana i schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. – Znalazł nas. I nie zamierza zostawić Yixinga w spokoju. Zabierze go!

- Kim Jongdae, oddaj zdjęcia. – Głęboki głos wyrwał go z osłupienia. Spojrzał na pozostałą jedenastkę, stojącą tak, aby osłaniać Yixinga. – Nie będę się powtarzał!
Chen przełknął ślinę i sięgnął po wisiorek na szyi.
- Nie chcemy kłopotów – wychrypiał. Doskonale zdawał sobie sprawię, że nie mają szans w starciu z uzbrojonymi, zaprawionymi w zabijaniu, ludźmi. – Oddam ci je.
Podszedł do samochodu, gdzie stał wysoki mężczyzna w średnim wieku.
- Oddam ci je jak puścisz Yixinga wolno.
- Nikt nie może go mieć – mężczyzna niespodziewanie złapał go za ramię. – Nikt nie może go mieć, prócz mnie.
Jongdae nagle poczuł jak ktoś zwala go z nóg, a potem słyszał tylko bicie swojego serca, płacz Yixinga i odgłos wystrzału.


I can hear your Voice

„Przy­jaźń poz­naję po tym, że nic nie może jej za­wieść, a praw­dziwą miłość po tym, że nic nie może jej zniszczyć.” -  Antoine de Saint-Exupéry


Czy w tm wypadku, mogą liczyć na coś więcej niż zwykłe wytłumaczenie?  Czy mogą prosić o wybaczenie? Kto jest w stanie pomóc?
Zapomniane w wielu wątkach ich życia, ukryte w pamięci, nie jest rozwiązanie lecz ich starania i czyny. W tym wszystkim liczenie na samych siebie jest utratą czegoś cennego – przyjaciół, miłości, nadziei.
Zastanawiając się nad ich życiem, Bóg mógł poddać ich próbie, której sprostali? Tego nie wie żaden śmiertelnik, a Najwyższy nie odpowie. Jedyną szansą jest spojrzenie na przyjaciela siedzącego obok, przytulenia ukochanej osoby. Odpowiedzi można znaleźć, można też żyć dalej.
W świecie jaki ich zastał nie było miejsca na bunt. Nie mogli uciekać w samotności, żyć i nie żyć. Nauczyli się, że ich wieź jest ważniejsza niż samolubne uciekanie. Coś więcej mieli do przekazania razem niż osobno.
Niektórzy proszą o namaszczenie, niektóry idą naprzód, inni oceniają błędy przeszłości.
Jongdae w milczeniu przyglądał się jak biały materiał powiewa. Śledzi każdy ruch, jest nim zafascynowany.
- Nie masz powodu do zadumy…
- Czemu niby? To…
W natłoku krzyków, zagłuszony szept odpływa w niepamięć. W chwili giną wszystkie wspomnienia. Układają się nowe ścieżki, których prostota i czystość przyciągają. Narastający zachwyt, uniesienie powodują łzy. Jongdae śmiejąc się układa swoje dłonie na szyi starszego. Przyciąga go do siebie i wlewając w pocałunek wszystkie swoje uczucia, układa kołysankę – spokojną niczym niebo w ten letni dzień.

Ulubione wafle zniknęły w mgnieniu oka. Sehun z Jonginem uśmiechali się do Luhana, gdy ten nakładał na talerz kolejną porcję.
Za oknem świeciło słońce, sielanka wlewała się do kawiarni z każdej strony.
Nie było wspomnień, nie było przeszłości.

Opowiedzieć historię, której zakończenia nikt jeszcze nie poznał? Zaczyna się ona od zniknięcia Zhang Yixinga, młodego mężczyzny, którego życie zawaliło się jednej nocy. Przebywszy długą drogę, odnalazł spokój w rozdartej przyjaźni. Wiele wątków, wiele uczuć, w końcu powrót do jedynej ważnej więzi, która uratowała nie tylko jedno życie.
Słyszę twój głos.
Słyszę go wyraźnie. Dobiega od was, jesteście blisko. Tak blisko zatrzymani u mojego boku. Dziękuję.
Wasze twarze zalane łzami, uczucia które nagle mnie wypełniają.
W tym szalonym świecie jest ktoś na kogo mogę liczyć. Właśnie Cię przytulam.
- Zdrowie naszej przyjaźni, ludziska!
- Zdrowie!

Zapytaliście się mnie tamtego dnia, czemu stanąłem pomiędzy nim a wami.
Powiem: bo nie chciałem stracić żadnego z przyjaciół.
Chciałem, aby Kris stanął na ślubnym kobiercu, aby Chanyeol znów był uśmiechnięty…
Oraz – abym nie stracił Junmyeona po raz kolejny.
Dziś świętujemy.
Jutro - będziemy żyć pełną piersią jak tego popołudnia.

KONIEC


6 komentarzy:

  1. Bardzo fajny tekst! Tylko trochę za bardzo pogmatwane z tymi paragrafami. Czasami nie mogłam się połapać o co chodzi.. ale mimo to podoba mi się c:

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te paragrafy, to zapewne tytuły. Bo tekst był fikiem wieloczęściowym, a moja siostra zrobiła z niego oneshota. Dlatego były takie skocznie pomiędzy tym wszystkim c:
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Właśnie nie chodzi mi o te tytuły tylko przeskoki w akcji rozdzielone tym ∞∫∞ brakowało mi wprowadzenia do niektórych tych zmian akcji. Chodzi mi o to, że Twoja siostra od razu przechodziła do najważniejszych wydarzeń bez opisu sytuacji i ciężko było z początku ogarnąć czego się tyczy dany fragment.

      Usuń
    3. Aaaa, chyba, że tak. Wybacz, ona ma taki styl, że przeskakuje w akcji. No ja akurat wiedziałam o ci chodzi xDD Ale mam nadzieję, że pomimo tych niedogodności, teskt nie był zły :D

      Usuń
  2. Nie wiem co mam napisać. Mam totalną pustkę w głowie. To było... Tak... Nie wiem, naprawdę nie wiem. Pierwszy raz czytałam coś tak pięknego. Pięknie napisane, piękne cytaty i te niektóre wypowiedzi, np. jak Kris rozmawiał z Tao w aucie. Zakochałam się w tym.
    Przeczytałam już trochę angst'ów i nauczyłam się, że jak coś się układa to później jest bum! i wszystkie się kończy, a ja znów nie wiem co ze sobą zrobić. Dlatego, jak przeczytałam, że płakałaś, to nie chciałam tego czytać, ale kocham angst'y i nie mogłam się powstrzymać. I bardzo się z tego cieszę. Co prawda nie płakałam, ale to zdarza się coraz rzadziej, nie wiem może takie smutne opowiadania wypruwają mnie z emocji, ale to było tak mocne! Przepraszam, że ten kom jest taki bez składu i ładu, ale nie wiem co napisać!
    Strasznie cieszę się, że jednak skończyło się dobrze, bo skończył, prawda?
    Zgadzam się z komem powyżej, że w niektórych momentach nie było wiadomo o co chodzi, ale i tak jest super!
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x