Freedom,
chenmin, au, gorzki fluff
Uwagi: Miasto Seo
zostało wymyślone przeze mnie, więc to jest zupełnie alternatywny wszechświat,
a jeżeli taka nazwa wystąpiła gdziekolwiek indziej to przepraszam, ta nazwa akurat mi wpadła. Pojawiają się nie do
końca opisane sceny gwałtu i brutalności.
A/N: Udało mi się skończyć tego oneshota w trzy
dni. Wow, a myślałam nad nim spory kawałek czasu. Miałam wątpliwości co do tego
shota i dziękuję dziewczynie imieniem
Kaja, za przywrócenie wiary w ten tekst. Dodaję go dziś, bo obiecałam, że
dodam coś jeszcze, bo w ferie nic nie zrobiłam produktywnego. Także mam
nadzieję, że się spodoba i xiuchen :3 Kolejna para, którą kocham <3 Mam
nadzieję, że się spodoba i wyraźcie opinię moim pierwszym chenminowym shotem :3
P.s. Wybaczcie za błędy, mogą się pojawić, nie
chce mi się teraz betować, zajmię się tym później. Shot dopiero skończony.
*
Noc była gwieździsta i chłodna. Spacerując
uliczkami miasta Soe, miał wrażenie, że odpadnie mu głowa i potoczy się po
chodnikach. Głośne jęki rozpaczy, brutalności i rozkoszy – poniekąd wymuszonej
– rozchodziły się po tym mieście. Mógł zobaczyć gdzieniegdzie kobiety oraz
nastolatków, którzy wyglądali jakby na coś czekali. W prawdzie sam wiedział co
to jest. Na co czekali.
W Soe nie było słowa wolność. Kojarzyła się
raczej ze zdradą, a ludzie byli traktowani gorzej niż zwierzęta. Niewolników
nie brakowało, można było sobie kupić kogo się zechciało. Czy to dziewczynę do
przyjemności, kucharkę, czy nawet służącą. Ludzie – bo tak nazywano tych,
którzy mieli pieniądze – nie traktowali niewolników jak istot równych sobie.
Mogli ich sponiewierać, splamić, wykorzystać, a potem wyrzucić jak posutą
zabawkę. Nie było wolności.
Chen zatrzymał się obok jednego zakamarka. W
ciemności niewiele widział, ale po dźwiękach mógł się domyślić co się dzieję.
Przymrużył oczy z rozpaczy i zacisnął dłonie z własnej bezradności.
Odgłos łamanych kości, głośnych sapnięć,
krzyki, błagania, zapach potu oraz gęsta atmosfera przesiąknięta seksem. Ta
kobieta, która leżała pod tym mężczyzną nie mogła nic zrobić. Nie mogła
wykrzyczeć mu prosto w twarz jak go nienawidzi. Nie mogła go uderzyć za
wszystko co jej zrobił. Nie mogła nawet jęknąć z bólu. A jej rodzina, czy
bliższe osoby nie mogły donieść za zabójstwo tej kobiety.
Byli nikim.
Byli tylko zabawkami.
Jongdae poszedł dalej, znów natrafiając na
brutalną scenę.
Młody chłopak był przytrzymywany przed dwóch
mężczyzn, którzy zaczęli już całować go po szyi, a trzeci zabawiał się jego
ciałem. Zero delikatności. Zero szacunku dla drugiego człowieka. Zero szacunku
do ciała. Tylko przyjemność z ludzkiego nieszczęścia.
Soe było dobrym miastem tylko dla Ludzi. Ci, co
znosili to wszystko chcieli je opuścić jak najszybciej. Kiedy byli jeszcze wolnymi
niewolnikami, mogli po prostu uciec do drugiego miasta. Teraz, gdy mieli swych
panów musieli cierpieć do końca życia lub zostać wyrzuconym i uciec stąd jak
najszybciej się da.
Chen nie był jak inni. Mimo bezdusznych
rodziców, którzy byli tacy sami jak inni Ludzie, Jongdae zauważył cierpienia.
Zauważył, że powietrze tego miasta nie jest tak czyste na jakie się wydaje. Noc
nie jest gwieździsta dla ludzi, którzy muszą znosić te wszystkie katusze. Ich
życie było jak pochmurne niebo, które cały czas zrzucało deszcz, a ten z kolei
biczował ich ciała. Ludzie byli potworami. Bez duszy. Dbali tylko o swoją
posadę, swoje przyjemności i patrzyli na siebie, ale nigdy nie zwracali uwagi
na to co może czuć drugi człowiek.
Na tym polegało życie bez wolności. Zwykli
ludzie musieli żyć jak szczury.
Chen nie mógł nic zrobić. On jeden? Z setkami
takich Ludzi? Możliwe, że stałby się jak niewolnik. Jego rodzice byliby do tego
zdolni. Posiadał nieprzeciętne ciało i urodę też miał. Zapewne jego kochani
rodzice zbiliby na nim majątek.
Jongdae zawrócił, by w końcu zawrócić do domu.
Dom był dla niego tylko budynkiem, nie kojarzył mu się z uczuciami. Wprawdzie
nie nauczyli go prawidłowych definicji, ale sam doskonale je rozróżniał.
Przechodząc znów tymi samymi krętymi ścieżkami,
czuł zapach krwi oraz tej specyficznej woni stosunku.
Zdecydowanie czyste powietrze Soe zastąpiła
okrutna woń nieszczęścia, rozpaczy oraz drwiny.
Nie było nieskazitelnej woni wolności.
*
Chłopak, który stał przed nim był bardzo chudy.
Miał zapadnięte policzki oraz bladą niczym kreda cerę. Miał też związane
dłonie, ale był ubrany w białą szatę. Nie spojrzał na niego ani razu, co było
od początku wiadome. Najmniejsze spojrzenie było karane nawet śmiercią.
— Przecież mówiłem, że nie chcę niewolnika — wysyczał, a jego źrenice zwęziły się ze
wściekłości.
— Chen — jego ojciec skarcił go, klepiąc chłopaka w policzek. — To tradycja. Przecież nie jest brzydki, pewnie
też sprawny będzie. Czego chcieć więcej? — zapytał. – Chłopcze, spójrz na swojego pana.
Jongdae już otwierał usta, ale spojrzenie
chłopaka zabrało wszystkie słowa. Jego oczy były puste. Zupełnie. Pomimo
pięknego odcienia brązu, tych okrągłych konturu, nadal patrzyły z pustką.
Skończyło się na tym, że go przyjął. Jego
ojciec zaklaskał radośnie w dłonie i kazał mu iść. Chen za to biorąc delikatnie
chudą i zimną dłoń niewolnika zaprowadził go do swojego pokoju.
Chłopak nie spojrzał się na niego ani razu.
Nawet nic nie powiedział. Oddychał miarowo, że nawet tę zwyczajną czynność
można było u niego pominąć. Dopiero w sypialni zapytał czy chce jego ciała.
— Nie — Jongdae pokręcił głową. —
Usiądź.
Chłopak posłusznie przycupnął na łożu, zupełnie
z pustką w oczach. Jongdae nie miał pojęcia co robić. Miał wrażenie, że co by
nie zrobił, co by nie powiedział, ten chłopak przyjmie to ze skruchą, a nawet
jeśli poprosiłby go, by skoczył z okna, zapewne zrobiłby to. Chen nie miał
pojęcia co to ma wszystko znaczyć, ale ta cała sytuacja mocno mu nie pasowała.
Ten chłopak był uległy, jakby był wypruty z wszelkich, ludzkich uczuć.
— Jak masz na imię? — zapytał w końcu.
— Xiumin, panie.
I na tym ich rozmowa się skończyła. Jongdae
domyślił się, że ten chłopak został wyszkolony, aby mówić jak najmniej, a robić
wszystko z precyzją, aby jego pan był zadowolony. Najczęściej takich chłopców
wykorzystywano do satysfakcji seksualnych, co wiązało się po prostu z mianem
dziwki. Jednak ta etykieta zanikła wraz z czasem, ponieważ niewolnice lub
niewolnicy byli brani tylko do jednego pana. Dlatego ta nazwa zatarła się wraz
z biegiem czasu, co nie oznaczało, że ludzi świadomi nie czuli się lepiej niż
to określenie.
Tacy ludzie nie mogli nawet pisnąć z bólu.
Musieli udawać, że to wszystko sprawia im przyjemność, że to wszystko jest jak
w najlepszym porządku. Jednak w głowach wariowali nie tylko z bólu fizycznego,
ale też psychicznego, który był gorszy niż ten zewnętrzny.
Xiumin faktycznie mówił mało. Kiedy słońce
powoli chowało się za horyzontem, jego skóra wydawała się niemal przezroczysta,
a ciało jakby miało się rozlecieć na kawałki w czerwonych i pomarańczowych
promieniach słońca.
Chen kazał mu spać na łóżku.
Sam zaś zajął miejsce na tarasie w swoim
wiklinowym krześle, owinięty w koc. Rozmyślał.
Ludzie byli jak gwiazdy. Wszyscy mogli świecić
jasno, ale jedno różniło ich od tych wszystkich gwiazd. One były wolne, a
ludzie nie.
Rano Minseok obudził się bardzo wcześnie. Widok
go zaspanego zacierał puste oczy, ponieważ po śnie w jego brązowych, niemal
czarnych oczach grały jeszcze iskierki. Jednak po doprowadzeniu się do
porządku, jego oczy znów stały się otchłanią.
Chen poprosił go, aby usiadł obok niego. Biała
szata zsunęła się z jego ramienia, odsłaniając blade i wychudzone ramię.
— Nie znasz uczuć, prawda? — zapytał.
Odpowiedź nie nadchodziła długo. Jongdae nie
naciskał, ponieważ wiedział, że to do niczego nie doprowadzi. Wolał zaczekać na
odpowiedź, niż ją wymuszać.
— Nie.
Te słowo wyjaśniało wszystko. Wyjaśniało brak
jakichkolwiek reakcji.
— Chcę cię ich nauczyć. Dzisiaj jesteś dla mnie
Minseokiem. Masz imię, jesteś człowiekiem. Tak jak ja.
*
— Poszanowanie do samego siebie.
Xiumin siedział na łóżku Chena, zaś sam pan
siedział na podłodze naprzeciwko swojego niewolnika. Powinno być odwrotnie, ale
takim głupi rzeczami Jongdae najmniej się przejmował.
— To podstawowa rzecz. Nie możesz pozwolić, aby
ktoś nazywał cię niechlubnie. Bo w końcu sam zaczynasz tak o sobie myśleć. Nikt
nie jest śmieciem. Nikt nie jest nikim. Każdy żyje, oddycha. Jesteśmy takimi
samymi istotami.
— To co mówisz nie pasuje do mojego świata.
— Bo tak cię nauczyli — Chen przymknął powieki. Wiatr wpadał przez
otwarte okna i przynosił za sobą smak promieni. — Sam zauważyłem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. To nic.
Xiumin nie odpowiedział jednak przez jego twarz
przebiegł cień wątpliwości.
— Czemu taki jesteś? — zapytał. — Tam gdzie byłem każdy mi mówił, że za wszelkie słowa będę karany, więc
dlaczego ty… Dlaczego?
— Nie jestem nimi. Dołożę wszelkich starań, aby
nikt cię nie skrzywdził. Pamiętaj, jesteś mój.
I Chen dotrzymał obietnicy.
Xiumin niełatwo się zmieniał. W sumie Jongdae
miał wrażenie, że stoją w miejscu. Minseok był milczący, nadal blady,
wychudzony i w pewnym sensie nastraszony. Chen nie chciał tak gwałtownie go
zmieniać. Chciał, aby w końcu poczuł się jak człowiek, nie jak zwierzę. Chciał,
aby zobaczył w nim swoje oparcie. Chciał, aby ten mały chłopak potrafił mu
powiedzieć co go trapi, czym się martwi. Chciał, aby w końcu poczuł się jak
człowiek.
Bo każdy jest człowiekiem.
— Smutek — podjął znów. — To coś, co
każdy czuje. W mniejszym lub większym stopniu. W rzeczywistości mógłbym
powiedzieć, że odczuwasz smutek. Ponieważ jesteś tu ze mną, nie z kimś kogo
kochasz. Masz puste oczy, wiesz? Piękne, ale puste. Jak otchłań, która mogła by
mnie porwać, z której nie mógłbym się wydostać. Smutek to coś podobnego jak
niedola. Niełatwo się z niego wyleczyć. Smutek pozostawia po sobie krwawe
smugi. Bolesne. Ból też poznałeś. Jego smak jest… dziwny. Jakbyś jadł kolczastą
łodygę róży.
Xiumin patrzył na niego. Nie odezwał się, ale patrzył.
— Zgorzkniałość, samolubność, egoistyczność. Z
tym chyba też się już spotkałeś. Każdy, jak to mówią, sobie rzepkę skrobie.
Ludzie są egoistyczni, ponieważ dbają o siebie. Te wszystkie uczucia czynią nas
potworami. Zaś jeśli nie ma żadnych uczuć, stajesz się maszyną. Robisz wszystko
co inni ci każą. Jesteś jak metal, wszystkie ciosy odbijają się od ciebie.
— Jestem jak metal?
— Nie wiem, Minnie — opowiedział Chen. — Nie mogę tego stwierdzić. Nie chcę oceniać za
szybko.
Mimo, że Minseok rzadko się odzywał, Chen lubił
tę ciszę. Wiedział, że mówi do kogoś i choć nie miał wymarzonego rozmówcy,
wiedział, że ma wiernego słuchacza. To mu wystarczało.
Nie chciał na niego naciskać. Nie chciał go
spłoszyć. Po prostu chciał mu pokazać odrobinę człowieczeństwa, która pozostała
w nim.
Możliwe, że jedynie w Chenie.
*
Ciepłe promienie ocieplały jego pokój. Jasna
pościel była rozciągnięta na podłodze, a świeczniki z niezapalonymi świecami
stały koło otwartego okna. Na tarasie siedział Jongdae wraz z Xiuminem. Tym
razem nikt nie mówił.
Wzajemna obecność nie polegała jedynie na
wymianie zdań. Chen wiedział, że słowa czasami nie są potrzebne i on sam
poczuł, że nie chce mówić.
Minseok nie mówił wiele. Chen stwierdził, że
jest małomówny. W jego oczach grały małe iskierki, ale nadal zawierały w sobie
tę przerażającą, zimną pustkę. Jongdae nie chciał, aby ona niszczyła obraz tak
pięknych oczu. Tak, Minseok był piękny. Był jak motyl, tyle, że to Chen go
utrzymywał przy życiu. Jednak Jongdae go nie ograniczał. Nie była jak inni.
Był inszy.
Był wyrozumiały i posiadał ludzie uczucia,
wiedział, że to co robili jego pobratymcy jest okrutne i nie jest warte do
opowiedzenia.
Milczenie był złotem, ale też przekleństwem. Za
to, gdy ktoś powie kilka słów, cieszy to bardziej niż drogie klejnoty, czy
najwspanialsze szaty z jedwabiu.
Xiumin był złotem.
Cieszył bardziej niż wszystkie przyziemne
przyjemności.
Ponieważ był człowiekiem.
*
Noc była zimna niż kiedykolwiek. Chen znów
przechadzał się ulicami Seo, wsłuchując się w rozpacz. Budynki urzędowe,
budowle, domy, ulice czy nawet roślinność była przesiąknięta cierpieniem i
niedolą. Brak wolności wsiąknął się w obraz nieszczęścia.
Seo było pięknym miastem. Cieszyła się
bogactwem i dawniej życzliwością ludzi. Teraz obraz zamazała rozpacz i chciwość
oraz nieludzkość. Niewolnicy nie upiększali tego obrazu, a ludzie którzy robili
takie rzeczy splamili białe płótno. Nie było już czystej tkaniny, tylko
czerwień krwi, błękit łez oraz czerń ran.
Chen znów był świadkiem okrutnej sceny.
Kobieta, która była gwałcona miała taką samą pustkę w oczach jak Minseok. Taką
samą czarną otchłań. Tylko łzy, które szkliły się dawały złudne wrażenie
szczęścia.
Ci ludzie nie mogli nic zrobić. Niewolnicy nie
mieli prawa głosu. Dlatego czerń cały czas się szerzyła, ciesząc się z
zamazania pięknej bieli.
Jongdae odwrócił wzrok. Samo patrzenie
sprawiało mu ból, taki sam jak tej kobiecie. Fizycznie tego nie odczuwał, ale w
myślach konał z tortur jakie fundowało mu te miasto samym swym istnieniem.
Po raz pierwszy od kilku lat poleciały mu łzy.
Po raz pierwszy od kliku lat te krzyki,
sapnięcia zadowolenia rozsadzały mu głowę.
*
Minseok siedział na jego łóżku, owinięty w
miękką pościel. Jego oczy były lekko zamglone, a usta rozchylone.
— Czemu nie śpisz? — zapytał Chen z troską w głosie.
— Nie mogłem zasnąć — odparł. — Opowiesz mi coś?
— A o czym chciałbyś teraz usłyszeć?
— Nie wiem — wymamrotał. — Zaczynam
rozumieć co do mnie mówisz, wcześniej to był tylko niezrozumiały bełkot.
— Miło — Chen, usadowił się na łóżku, po czym przyciągnął do siebie drobne ciało
Mina. — Opowiem ci o miłości.
Jongdae owinął swoje ramiona wokół wątłej talii
jego niewolnika, choć nienawidził tego określenia. Zaczął mu szeptać własną
definicje miłości, jak on to postrzega.
— Miłość to wspaniałe uczucie — zaczął i odgarnął niesforne kosmyki z czoła
Xiumina. — Jest zupełnie inne od
tych pozostałych. Takie… miłe. Nie dające ran, lecz sprawiające radość.
Szczęście. W tym rzecz jednak, że na pierwszy rzut oka wydaje nam się, że jest
wspaniała, to po bliższym zbadaniu ma też swoją gorszą stronę. Jeżeli jest
światło, to zawsze jest jakiś cień, jeżeli jest cień, to zawsze jesteś jakieś
światło. Każde uczucie ma swoją wadę, kochanie. Nie mogę powiedzieć, czy
istnieje na świecie uczucie, które nie daje bólu, a które daje w pełni
szczęście. W pewnym sensie uczucia nas hartują. Stajemy się silniejsi.
Mocniejszy. Ale możemy też bardzo nisko upaść. Jednak miłość to obecność
drugiej osoby. Czujesz się dobrze w jej towarzystwie, bezpiecznie. Mam
nadzieję, że spotkasz na swojej drodze kogoś takiego, Min. Chciałbym, byś
spotkał na drodze swojego Anioła Stróża, który ochroni cię przed złem, otoczy
kokonem bezpieczeństwa i otuchy. Nie chcę byś cierpiał.
Minseok dotknął jego policzka. Był mokry.
Przezroczyste, małe kropelki uciekały z kącików jego oczu, znacząc sobie drogę
ku brodzie. Niewolnik swymi kciukami ocierał je, nie wiedząc dlaczego jego pan
płacze. Nie chciał oglądać jego łez.
Pierwsze pękniecie.
Smutek.
I odpowiedzialność.
*
Pierwszy dotyk.
Chen nie pamiętał jak to się stało. Tak jak
sobie obiecał, Minseok nie miał być skażony jego dotykiem. Nie chciał stać się
jak inni. Nie chciał, by Xiumin cierpiał. Obiecał sobie, że sprawi, iż znów ten
chłopak zacznie się uśmiechać, że znów poczuje się człowiekiem.
Był już wieczór, księżyc zdążył zastąpić
słońce, a gwiazdy rozsypać się po niebie, tak jak włosy Minseoka na poduszce.
Tym razem ciemna pościel odznaczała jasną skórę
chłopaka, a brązowych oczach chłopaka grały iskierki. Cel został osiągnięty.
Oczy chłopaka nie przypominały tej pustki. Ciemnej otchłani.
Chen wpełzał po kołdrę, gdyż zrobiło się
chłodno, a sam nigdy go nie zamykał. Poczuł jak drobne ciało wpasowuje się w
jego ramiona, a zimny nos wciska się w zagłębienie jego szyi.
— Kiedy po raz pierwszy zostałem przyprowadzony
do tego domu, bałem się. Byłem przygotowany na okrucieństwo, wszelkie
upokorzenie. To nie tak, że moja mama chciała się wyzbyć mnie, ale ona chciała
mnie ochronić. Brak jakichkolwiek uczuć wydawał się lepszy. Dlatego byłem
wychowywany na człowieka bez uczuć, żadnego szacunku. Łatwiej było przyjąć
ostre słowa. Później łatwiej byłoby wszystko znieść. Jednak ty… Ty byłeś inny.
Zamiast wziąć mnie od razu, zacząłeś mówić do mnie. Nadałeś mi imię. Nie
traktowałeś mnie jak niewolnika, tylko jak człowieka. Wiesz, że myślałem, że
musi być coś z tobą nie tak? To było dziwne, nie umiałem się w tym odnaleźć.
Czemu to zrobiłeś?
— Ponieważ nikt nie zasługuje na takie
traktowanie, Minseok. Nikt nie ma prawa niszczyć drugiego człowieka. Seo to
miasto, gdzie nie ma wolności. Tu liczą się przyziemne przyjemności i nie
zwraca się uwagi na wartość ludzką. No może na urodę. Widzisz jak inni są
próżni. Ty jesteś człowiekiem, skarbie. Nie ważne czy wolny, czy nie, ale nadal
nim jesteś.
Minseok wtulił się w niego bardziej, a Chen
głaskał go po plecach. Noc była chłodna, a tym razem świergot ptaków zagłuszał
całą rozpacz. Jongdae wiedział, że nic nie da się zrobić, nieważne ile razy i
ile jasnych barw by użyli, to i tak nie zmienia obrazu Seo w piękny, żywy
obraz.
Jest tylko pustka.
— Nie chcę od ciebie odchodzić – wyznał w końcu
niewolnik, kiedy obaj jeszcze nie mogli spać.
— Nie odejdziesz, już ci to obiecałem. A ja
obietnic dotrzymuję.
I wtedy pochylił się, by złożyć delikatny
pocałunek na wargach Minseoka. Były ciepłe, ale też spierzchnięte. Za to
idealnie wpasowały się w te Jongdae.
To był pierwszy, bardziej intymny kontakt
jakiego doświadczyli. Chen nie chciał jego ciała, chciał jego. Dla niego
liczyło się jaką osobą jest Xiumin, a nie jakie ciało posiada.
Chen wiedział jaką wartość niesie kochanie się
ze sobą. W szczególności, kiedy dwójka ludzi się kocha. To co widział na
ulicach miasta było przerażające. Ciała są słabe, niewiele mogą znieść. Za to
uczucie jest silne. Chen nie chciał, aby Minseok cierpiał. Zauważył, że nie
chciał wielu rzeczy związanych z Xiuminem i cierpieniem.
Czuł jak dłonie niewolnika wędrują po jego
plecach, jak jego ciepły oddech odbija mu się od policzka. Powinien przestać,
ale ciche słowa drobnego chłopaka zmyły wszelkie wątpliwości.
Chen pamiętał jak włosy Minseoka były rozsypane
po poduszce, jak jego dłonie zaciskały się kurczowo, drobne kropelki potu
cieknące po jego smukłej szyi. Pamiętał jego gładką skórę pod palcami.
Po tym przytulił go do siebie. Obaj zakopali
się w swoich objęciach i ciemnej pościeli.
*
Kiedy słońce zachodzi, w pokoju Jongdae
pojawiają się cienie. Ciepło towarzyszyło im nawet w nocy, ponieważ chłodny
wiatr zamienił się w ciepły.
Noce spędzali na podłodze lub w łóżku. Nie
zawsze mówili, ale wiedzieli, że słowa w danej chwili nie są potrzebne. Xiumin
był wolny w obecności Chena, nawet jeżeli był wpisany jako niewolnik w
papierach, to nadal był wolny. Chen cenił sobie Minseoka, ponieważ udowodnił,
że jednak umie czuć. Jongdae spędziłby tyle czasu ile byłoby trzeba, by Xiumin
znów poczułby się człowiekiem.
— Boję się co przyniesie jutro — przyznał Xiumin, opatulając się bardziej białą
szatą. — Mam wrażenie, że śnię i w
końcu będę musiał się z tego snu wybudzić.
— Nie myśl o jutrze — poradził Jongdae. — Myśl o tym co dzieję się w tej chwili. Ja
zawszę będę, niezależnie co będzie się dziać. Pamiętaj, że jesteś moją gwiazdą,
która świeci i daje mi światło by iść dalej. Nie chcę cię stracić.
Minseok wtulił się w niego, a Chen zaczął
śpiewać mu pradawną kołysankę, tuląc go do snu jak małe dziecko. Xiumin po
części nim był, ponieważ był zbyt bezbronny by się obronić. Wszystko co miał to
Chen.
Poranki były tak samo magiczne jak wieczory.
Najczęściej to Jongdae się budził pierwszy, ale gdy Xiumin to robił, obserwował
twarz swojego pana.
Ten człowiek spadł mu z nieba i każdy miał
prawo mu zazdrościć, bo nie każdy mógł czuć się bezpiecznie i mówić co go
trapi. Chen sam nalegał, aby mówił mu o wszystkich wątpliwościach, by nie
trzymał tego w sobie. Minseok mógł twierdzić, że trafił na anioła, nie
człowieka.
Chen był jego Aniołem Stróżem, człowiekiem,
który chronił go i wspierał. Był człowiekiem, który dał mu wolność.
Dlatego wątpliwości pojawiały się każdego dnia,
strach przed odebraniem mu osobistej wolności. Ale Jongdae zapewniał go, że
nigdy go nie opuści, że nigdy nie odbierze wolności.
Seo żyło własnym życiem, cierpieniem i
rozpaczą, niedolą, samotnością.
Zaś ta dwójka znalazła swój kawałek i nawet
miasto przesiąknięte brutalnością nie mogło odebrać im swojej własnej wolności.
Aigoo, jakie to piękne ;w;
OdpowiedzUsuńPopłakałam się... :')
Omo, naprawdę uwielbiam Twoje opowiadania ;-;
Czekam na więcej i życzę duuużo weny~♥
Oraz dziękuję za każdy Twój komentarz zostawiony u mnie na blogu. c:
No mówiłam Ci już, ale się powtórzę xD
OdpowiedzUsuńTo jest piękne. Kocham takie klimaty i to wszystko jest opisane tak pięknie. Rozwaliłaś mnie definicją uczuć i podziwiam Chena za to, że nie zachowywał się tak jak inni Ludzie. W końcu tak ciężko jest być innym. Xiumin miał ogromnę szczęście, że trafił akurat do niego.
Przyznam, że uwielniam XiuChena dlatego to wszystko wydawało się być jeszcze piękniejsze <3
Ah no nie mogę. Tak się cieszę, że to napisałaś i postanowiłaś opublikować, bo jest tego naprawdę warte.
Weny i wszystkiego czego potrzebujesz do pisania! Czekam na kolejne tak cudowne shoty.
~Kaja
To było takie piękne *-*
OdpowiedzUsuńUwielbiam wszystkie pomysły siedzące w Twojej głowie! I jeszcze Twój styl! Słowa jakie dobierasz i porównania jakich używasz! To wszystko tworzy jedno CUDO!
Życze Ci dużo weny!!!!!! Czekam na kolejne Twoje opowiadania! Fighting! <3
uwielbiam ! nie dość, że to Xiuchen to jeszcze tak pięknie napisany! podoba mi się postać Chena, który nie traktował okrutnie swojego niewolnika, a pokazał mu, co to znaczy być prawdziwym człowiekiem. Minseok miał prawdzie szczęście. znalazł cudowny dom. cieszę się, że zakończyłaś to gorzkim happy endem. są razem i się kochają, ale pewnie ich życie nigdy nie będzie idealne.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i przepraszam, że dopiero teraz komentuję ! :D
Heloł, po pierwsze kocham. Tak, dokładnie, ten shocik trafił w moje serduszko. Uwielbiam Xiuchena, a tutaj mimo tej całej brudnej (?) atmosfery wypadł naprawdę uroczo. To jak Minseok się otwierał na Jongdae i się w nim zakochiwał... ahhh. po prostu cudo.
OdpowiedzUsuńJak na długość tego opowiadania to czytało mi się go szybko i wydawał się krótki. Jednak ja sama wiem jak trudno czasami jest naskrobać to 1k. Do przeczytania zbierałam się serio długo, w sumie nie wiem czemu, bo zawsze jak znajdę jakiegoś Xiuchena to czytam od razu. Cóż, muszę ci powiedzieć, że żałuję, bo ten tekst zaliczył się do jednego z moich ulubionych.
Dobra, jeśli chodzi o błędy to ich w ogóle nie widziałam, poważnie. Nie wiem albo nie było, albo zaczynam być ślepa, ale wow... Jestem pod wrażeniem, gratki.
Pewnie przeczytam resztę twoich opowiadań z bloga, mimo iż niektóre pairingi (hunhan w szczególności) i ja to się za bardzo nie lubimy. Ale czego się nie robi, żeby przeczytać coś fajnego? No właśnie! Więc mogę się trochę poświęcić, co nie? XD
Jednak serio zmartwiła mnie twoja ostatnia notka, którą dodałaś. Że się żegnasz, ale mam nadzieję, że nie na długo, bo czekam na Xiucheny od ciebie!
Więc hwaiting unnie! (nie wiem czy jesteś starsza czy nie, ale stawiam, że tak)
Pozdrawiam cieplutko
Kookie ❤