Tao nie wiedział.
Naprawdę nie wiedział co się z nim dzieję.
Biegł przed siebie, nie zważając, że podłoga pod nim jest gładka. Jego wzrok
obijał się o ściany, które pojawiały się jakby znikąd. Miał wrażenie, że tlen
kurczy się, ale on nadal biegł i nie mógł upaść. Ściany labiryntu
przytłaczały go swoją szarością i doskonałą gładkością. Nie było ani jednej
skazy, nawet Tao nie miał ani jednego zadrapania. Jego szary garnitur cicho
szeleścił, kiedy biegł. On nie oddychał.
— Błagam,
punkty!
Tao stanął miękko, a w jego oczach zebrały się
łzy. Choć nie oddychał, w jego klatce piersiowej rozległ się ogień. Był słaby.
Słaby i bezsilny. Punkty były nie do znalezienia. Przecież ten labirynt był
jednym wielkim znakiem zapytania i nawet Tao nie wiedział, gdzie się znajduje.
Kiedy ruszył w wyprawę już nie mógł znaleźć startu. Błądził i nawoływał, ale
jego głos niknął w ścianach. Miał wrażenie, że nikogo nie ma oprócz niego w tym
pokręconym miejscu. Wszystko było inne; nie czuł zapachu, bo od razu by wyczuł
inną obecność, ale było zimno i gorąco. Te dwa warunki wykluczały się
wzajemnie, i Tao nie wiedział czy ma się rozebrać, czy opatulić się bardziej
marynarką.
Punkty.
Jak mógł znaleźć punkty, kiedy nie mógł nic
zrobić? Biegał bezsensownie w kółko i na razie nic nie znalazł. Jego oczy były
zmęczone, ale nie mógł ich zamknąć. Nie mógł nic zrobić. Jedynie co potrafił
robić to biegać i szukać.
Tao podparł się o ścianę i cicho skomlał. Miał
wrażenie, że od tej bieganiny minęły wieki. Wieki pełne bólu, zwątpienia i
bezsilności. Nigdy nie czuł się tak źle, podle. Nie wiedział dlaczego tu się
znalazł, ale był pewien, że jeżeli czegoś nie zrobi jego własne uczucia go
zabiją. Sam już nie wierzył, że da radę wyjść z labiryntu; był zbyt kręty, zbyt
wiele ślepych ścieżek i zbyt mało podpowiedzi. Zbyt mało wiary.
Nikt nie powiedział, że śpiączka jest łatwa.
Aby ją wygrać trzeba być silnym. Teraz wszystko zależy jakim człowiekiem
jesteś. Pomyśl, Taozi. Musisz, bo inaczej nigdy nie wrócisz.
┼
Tao wpatrywał się jak jego podarta koszula sama
się zasklepia. Nierówne części złączyły się z drugą połówką i koszula wyglądała
jak nowa. Tu wszystko było tak idealne, że nawet bogaty człowiek by zwariował.
Tao ruszył dalej powolnym krokiem, już nie zwracając uwagi czy to jest kolejna
ślepa ścieżka, czy ta droga prowadzi dalej. Nie miał siły już, nie czuł się na
siłach, aby dalej szukać.
Tao przejechał wzrokiem po ran setny po
ścianach, po czym przymknął oczy. Nie mógł stwierdzić, czy jest gdzieś indziej,
czy jest na końcu labiryntu. Wszystko było takie same, wszystko nic nie
zdradzało. Zitao mógł błądzić, nie mól znaleźć wyjścia z tego całego labiryntu.
Jego życie kończyło się tu; nie miał szansy się wybudzić. Nie kiedy nie mógł
nawet znaleźć innych. Wszystko nie miało większego sensu; nawet jeśli biegał,
to nie natknął się na żaden ślad. Wszystko było tak nieskazitelnie czyste, nie
było mowy, aby ktoś tędy przechodził.
Tao otworzył oczy i ruszył leniwie na przód.
Nawet dźwięk jego butów nikł w tych cholernych ścianach. Zitao poruszał się
powoli, bez pośpiechu oglądając dokładnie ściany. Oblizał spierzchnięte usta.
Zadrżał, kiedy coś zagłuszyło mu słuch. Miał wrażenie, że nic nie słyszy, jakby
ktoś przywalił mu młotem prosto w głowę. Przycisnął dłonie po uszu, ale zamiast
zniwelować te okropne uczucie, w jego głowie rozległ się przeraźliwy pisk.
Upadł na podłogę, a w jego oczach zebrały się łzy.
— Tam!
Rusz się, widzę go! Kolejny punkt!
Tao spuścił głowę, a na marmurową posadzę
skapywały jego słone łzy. Jego ręce opadły bezwładnie po obu jego bokach, a
włosy zakrywały zapłakane oczy. Był beznadziejny. Bezsilny. Bez wiary. Bez
uczuć. Bez zapachu. Bez niczego. Chociaż miał na sobie ubranie, czuł się nagi i
pusty. Nie miał żadnej instrukcji, mapy, niczego! Co miał zrobić, na
miłość boską?
BUM!
Tao bez własnego udziału odskoczył do tyłu, a
jego oczy zostały zaatakowane przez jasne światło. Zmarszczył brwi, do jego
nosa dotarł zapach cynamonu! I delikatnej pomarańczy. Tao
odetchnął głęboko, a jego ciało ogarnęły niekontrolowane dreszcze. Na tle
jasnego światła odznaczały się dwie sylwetki.
Punkty.
Dwa cholerne punkty.
Wypuścił ze świtem powietrze z płuc, które
znowu dały o sobie znać. Czuł się jakby był chory, choć nie było to możliwe.
Tao wiedział, że jest słaby. Wiedział, że nie zostało mu dużo czasu, już sam
poddawał. Nie widział sensu w swojej egzystencji; nikomu nie był potrzebny.
Jednak gdyby błądził cały czas w labiryncie, zwariowałby. Samotność lubi robić
dziwne rzeczy z ludźmi i on już się przekonał o tym. Nie miał siły walczyć z
tym wszystkim.
— Wstawaj! — głęboki głos wgryzł się w jego mózg i nie chciał wyjść.
Wstawaj, wstawaj, wstawaj, wstawaj, wstawaj....
Co mi to da? Jestem zmęczony...
Tak zmęczony...
— Wstawaj, do cholery!
Tao nie miał ochoty się poruszyć. Zignorował
polecenie, zakopując się w swojej niedoli. Chciał, aby to wszystko się
skończyło. Nie miał siły. To wszystko go przerastało, a on zwyczajnie nie miał pieprzonej
siły, aby wstać, biec i szukać dalej. Nie miał siły, aby wyjść z tego piekła, z
więzienia własnego umysłu. Błądził po nim, szukając rozwiązania. Szukając
wyjścia.
Przecież gdzieś powinno być...
Przecież zawsze jest wyjście...
Przecież wszystko ma swoje rozwiązanie...
Tao poczuł jak ktoś łapie jego ramiona i
przyciąga do siebie. Poczuł wyrazisty zapach cynamonu. Wzdrygnął się, kiedy
jakieś delikatne i zimne dłonie złapały jego policzki. Westchnął, jakby to było
jego ostatnie tchnienie.
Tao zanim zamknął powieki, dostrzegł białą
twarz, czarne włosy i zmartwienie w oczach chłopaka.
A jego biały garnitur połyskiwał w tym jasnym
świetle.
┼
Tao jeszcze nigdy nie czuł się tak źle, gdy się
budził. Jeszcze sięgając pamięcią, gdy się budził to były raczej miłe poranki.
Może czasami się nie wysypiał, ale zawsze te ciepłe słowa mamy i zapach
świeżego śniadania skutecznie spychały się go z miękkiego łóżka i pchały w
ramiona matki.
Tymczasem było zimno, a on czuł się jakby nie
spał całe wieki. Mimo, że kołysanie było przyjemne, jego ciało całe zdrętwiało,
a on nie mógł pozbierać się do kupy. Gdyby tak wyglądały jego pobudki co ranek,
wolał by już wcale nie chodzić spać.
Jęknął cicho, informując tym samy swoim
towarzyszy, że budzi się ze swojego snu. Poczuł bardziej zdecydowany uścisk i
kojący głos. Był taki przyjemny...
Tao zamrugał powiekami, przystosowując się do
jasnych ścian labiryntu. Podniósł lekko wzrok, ale padł na kark chłopaka, który
go niósł i jego czerwone włosy.
— Och... — jęknął znów. Usłyszał własny zachrypły głos od którego włos na karku się
jeżył.
— Wreszcie się obudziłeś, Dwunasty Punkcie — przyjemny głos ukoił jego bolącą głową. — Myśleliśmy, że nie wyjdziesz z tego. Słabniesz
— stwierdził. — Jak masz na imię?
— Tao — szepnął. Zaciągnął się zapachem cynamonu, teraz wiedział skąd pochodził
ten zapach. Był bardzo intensywny, tak jak pomarańczy.
— Ja jestem Baekhyun, Dziewiąty Punkt — przedstawił się. — A on to Chanyeol, Piąty Punkt.
— Och...Zostały jeszcze...
— Dziewięć — Baekhyun skinął głową. Tao przeniósł na niego wzrok. Jego czarne włosy
kontrastowały z bladą cerą i białym garniturem. — Cieszę się, że nas jest trzech. Ten labirynt jest naprawdę jedną wielką
zagadką, z krętymi drogami. Punkty...Ich też nie łatwo znaleźć.
— To jest cud, że cię znaleźliśmy — teraz Chanyeol przejął głos. Jego barwa
głęboko zakorzeniła się w mózgu Tao. — Byłeś naprawdę daleko. Chyba najdalej. Punkty, naprawdę nie mam pojęcia
gdzie są. Znalazłem przez przypadek Baekhyuna, ciebie też nam udało się
znaleźć. Ale co zresztą? To wszystko jest pokręcone. Jedynie co pamiętam, to
krzyk. Teraz kręcę się bezsensu.
— Też tak mam — mruknął Tao, bardziej wtulając się w ramiona wysokiego chłopaka. — Jestem zmęczony...
— To śpij. Zajmiemy się tobą. Nie możemy cię
stracić.
┼
Krzyk odbijał się od ścian, a on czuł się jakby
był zamknięty w klatce i te wszystkie wrzaski, lamentowania kierują się w
niego, zamiast zostać w ścianie. Oparł się o jedną z nich i westchnął. Było
przeraźliwie ciemno i zimno, a on stał w tym wszystkim sam.
Znajdź punkty.
Gdyby to było łatwe, to on byłby Bogiem.
Labirynt był tak kręty jak ludzki mózg, to było pewne. Szkoda, że był
zamknięty, gdzieś gdzie nie wiedział zupełnie nic. Ścieżki mogły wydawać się
przyjazne, a jak już prawie widziałeś rozwiązanie, te zamykały dostęp.
Kai już nie wiedział co może jeszcze zrobić.
Biegał w kółko i nie znalazł zupełnie nic. Oprócz tego, że powoli wariował w
tym świecie, to nic dobrego go nie spotkało. Brak jakiejkolwiek obecności,
oprócz niego, dawał się we znaki. Ta cisza, a może krzyki nie dawały
upragnionego spokoju, tylko zniechęcały do dalszej wędrówki. Ściany wydawały
się być takie same, bez żadnej skazy, bez niczego. Jakby były lustrami, z
idealnymi taflami. Odkąd obudził się w tej ciemności wiedział jedno – jeżeli
minie czas i wybije ostanie TIK, on zwariuje.
Otworzył oczy i ruszył dalej. Dopóki nie będzie
pewny, że to koniec, musi szukać. Nawet jeśli nie miał siły, z każdym daremnym
spotkaniem, lub obłudną nadzieją tracił wiarę, musiał iść na przód. Musiał chociaż
spróbować, to wszystko zależało od nich samych. Nie mogli się poddać, każdy z
nich nie trafił tu z własnej woli. Śpiączka nie była taką łatwą sprawą. Pomimo,
że zewnątrz wyglądasz jakbyś spał, w głowie musisz toczyć walkę, aby się
zbudzić.
Tik...Tak...Tak....Tik....Tak....
Czas biegnie, czas biegnie, czas biegnie....
┼
Tao obudził się z długiego snu, nadal trzymany
w ramionach wysokiego chłopaka. Ściany były wciąż takie same – białe i gładkie.
Tao nie miał siły zastanawiać się dlaczego ściany są białe, a nie szare.
Zamrugał kilkakrotnie powiekami, aby uzyskać dobrą widoczność. Pod palcami
wyczuł miękką strukturę materiału marynarki, a do jego nosa docierały tylko
zapach cynamonu i pomarańczy.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał cicho, zabijając resztki snu.
— W kolejnym labiryncie. Albo w kolejnej jej
części — Baekhyun spokojnie
odpowiedział i uśmiechnął się delikatnie.
Tao zawiesił na nim wzrok. Chłopak miał bardzo
delikatne rysy twarzy i bardzo różnił się wzrostem od swojego towarzysza. Blada
cera dodawała mu uroku, takiego, że wyglądał jak trup. Na lekko różanych ustach
widniał uśmiech, ale nie był wesoły. Bardziej wymuszony, aby poprawić Tao
nastrój. Ale nie czuł się ani trochę podniesiony na duchu. Może i znalazł dwa
punkty, albo one raczej jego, ale zostało jeszcze ich dziewięć. Dziewięć to
naprawdę dużo, a oni nie mieli za wiele czasu, a na dodatek ten labirynt był
wielki!
Tao westchnął i poklepał delikatnie Chanyeola
po ramieniu, aby go postawił na ziemię. Kiedy wysoki chłopka to uczynił, w oczach
Tao pojawiła się maleńka iskierka – iskierka, która mogła naprawdę wiele
zdziałać.
Nadzieja zawsze musi tlić się w sercach.
Nadzieja zawsze pomaga, chociaż żeby był maleńki jej promyk. Nadzieja umiera
jako ostatnia, a oni mogli wygrać tą bitwę – wystarczyło, żeby wierzyli.
┼
Z jego gardła wydobył się krzyk frustracji.
Gdyby mógł już dawno straciłby głos, bo za dużo razy wrzeszczał i wyklinał, ale
zawsze skutkowało tym samym – cisza, zewsząd cisza. Ta parszywa cisza, która
kuła uszy i raniła serce. Cisza, która zabijała wszelkie uczucia, zostawiła
tylko uczucie pustki i wyśmiewała takiego słabego człowieka jakim był. Znaleźć
wszystkich było cholernie trudne.
Największą ich słabością była utrata węchu.
Wufan nie czuł nic, żadnego zapachu, który mógł naprowadzić go na jakikolwiek
ślad. Pamiętał, że mógł wyczuć swoją siostrę z parunastu metrów. Może to była
jakaś próba, żeby nie poszło tak łatwo? Bez żadnej podpowiedzi, nie było
możliwe, żeby się nawzajem odnaleźli! To było wręcz niemożliwe! Jak mógł ich
wszystkich odnaleźć?! To było nie do wykonania! Nie było żadnej możliwości, aby
mógł przebić się przez ściany.
Yifan miał wrażenie, że za chwilę się
rozpłacze. Czas leciał niczym piasek przez palce, a on biegał w kółko. W
pieprzone kółko, które zataczało koło, a on biegał niczym chomik na własnym
wybiegu. Nadal dzwoniły mu w uszach tykanie zegara. Te zdradzieckie dźwięki.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak.
To nie była prawda, to nie mogła być prawda.
Wufan czuł się jakby śnił mu się okropny koszmar.
On jednak grał we własnym horrorze główną rolę.
Jak jedenastu innych ludzi, którzy biegali tak samo jak on, mając wszystkiego
dość.
Śpiączka, kto się wybudzi?
Pamiętajcie, czas mija.
Tik.
Tak.
Tik.
┼
Jego oddech był nierówny, a on biegł niczym
oszalały, błagając Boga, żeby to nie była kolejna jego iluzja. Nie mógł kolejny
raz pozwolić, aby ktoś uciekł mu sprzed nosa. Nie mógł kolejny raz stać i
patrzeć, jak kolejny raz ktoś biegnie i zostawia go samym.
— NIE! Nie biegnij, do cholery! Pozwól, żebyś to
usłyszał! Żebyś się odwrócił! Żebyś w końcu zauważył! — wrzeszczał i przyspieszył kroku. Płuca znów
stanęły w ogniu, ale on miał to gdzieś. Dopóki miał siłę, aby biec, nie
przejmował się bólem.
Z jego oczu popłynęły łzy dokładnie w momencie,
gdy chłopak odwrócił się w jego stronę. Jego jasny garnitur od razu rzucił mu
się w oczy.
Łapiąc go za zimną dłoń, z jego oczu popłynęły
łzy jak grochy. Nigdy nie czuł się tak dziwnie, nigdy nie wylewał łez.
Kai w końcu odnalazł kogoś. Kogoś, kto
może pomóc mu i innym.
┼
Tao walnął pięścią w ścianę, aż poszedł głuchy
odgłos. Jego kostki obtarły się, ale nie zwracał na to większej uwagi. Po
korytarzu rozniósł się głuchy odgłos, po czym wniknął w białe ściany. Warknął
pod nosem, mrużąc swoje oczy. Ściany był jak z kamienia, nie oddawały pustego
dźwięku, były mocne i twarde.
Tao warknął, a potem krzyknął głośno. Nic.
Zupełnie nic. Jakby był w próżni i żadne dźwięki nie miała prawa istnieć.
Czując delikatne dłonie swojego towarzysza,
zauważając delikatny uśmiech Chanyeola, jego nagłe zapotrzebowanie, aby
wrzeszczeć poszło w niepamięć.
Pragnął, aby w końcu ktoś go usłyszał.
┼
Patrząc na wysoko postawione sklepienie, miał
wrażenie, że znajduje się w galaktyce, a wszystko nie ma znaczenia. Czując
przeszywający ból i chłód, nie czuł się za dobrze. Słyszał gdzieś za sobą
tykanie ogromnego zegara i wiedział, że czas nie był łaskawy dla nich. Za
szybko biegł, a za wolno zwalniał.
Wufan nie był dobrym słuchaczem. Jednak słysząc
doskonale kolejne tik, miał ochotę zakryć sobie uszy i już nigdy nie słyszeć.
Czy wiecie jakie to frustrujące, wiedząc, że
czas mija i dokładnie ci to przekazuje? Jak wiesz, że od ciebie zależą ludzkie
życia? Kiedy wiesz, że sam nie dasz rady, a masz wrażenie, że ze wszystkimi
problemami zostajesz sam? Jakby nikogo nie było w pobliżu, chociaż
przypadkowego człowieka?
Proszę....Niech ktoś....Niech ktoś krzyknie....
— PROSZĘ,
NIECH KTOŚ W KONCU USŁYSZY! USŁYSZY I DA ZNAĆ, ŻE JEDNAK NIE JESTEŚMY SAMI!
Ściany lekko zadrżały i wydały jęk. Wufan
ruszył pędem, prawie upadając. Jednak biegł. Biegł, bo wiedział, że może w
końcu role się odwrócą.
Czas znaleźć wszystkie punkty.
I czas zostać dobrym słuchaczem.
┼
Chociaż nie było wiatru, to czuł jakby przez
jego czarny garnitur przesiąkał wręcz lodowaty wiatr. Biegnąc na oślep ze swoim
towarzyszem, chciał, aby znaleźć w końcu kogoś jeszcze. Żeby w końcu odnaleźć
się nawzajem. Żeby w końcu wyjść z tego piekła - piekła własnego umysłu.
To mogło trwać wieki, a czas nieubłaganie
mijał.
Tik, tak, tik, tak.
┼
Yifan biegł jak nigdy dotąd.
Mijające ściany migotały mu przed oczami i
wydawały szum. Wu gnał przed siebie, nasłuchując każdego dźwięku.
W prawo.
Skręcił ostro w tym kierunku o mały włos
unikając upadku. Nie wybaczył sobie by, gdyby teraz upadł i stracił szansę. Wyczuwał
kogoś, coraz lepiej słyszał chrapliwy oddech i coraz bardziej był skłonny biec,
aby wyjść na spotkanie z innymi punktami. To nie była głupia zabawa ,,kto
lepszy ten pierwszy”. To była gra na śmierć i życie, gdzie musiało
się zakopać uczucia bezsilności i trzeba było gnać w przód.
Tak jak za marzeniami.
Tak jak za pierwszą miłość.
Tak, aby w końcu się przebudzić i wyjść z
okropnego koszmaru, w którym grali na pierwszych skrzypcach.
Tik...
Yifan pociągnął nosem, biegnąć dalej.
Mimo, że ta obecność wydawała się być blisko,
tak cholernie blisko, za każdą ścianą była kolejna. Kolejna do pokonania i
kolejna, która stawiała wyzwanie. Wyzwanie, które mogło okazać się za duże jak
na jego barki, a on mógł już po prostu się poddać.
Nikt nie jest taki silny.
Nikt nie jest ze stali.
To było tak cholernie ciężkie...
┼
Odgłos kroków, długich i naprawdę pośpiesznych
odbijał mu się w uszach niczym dzwony. Odwracając się do tyłu, zatopił wzrok w
ciemnościach.
— Słyszałeś?
— Tak — drugi głos zadrżał. —
Chodźmy, Jongin.
Kai skinął głową i złapał Sehuna za rękę i
wrócili do czeluści ciemności.
Tak...
Ich oddechy mieszały się ze sobą w chaotycznej
melodii, a od odgłos ich biegu zamiast zatrzymać się w tym ścianach, rozchodził
się w korytarzu. Szare kolory zlewały się ze sobą, a w oczach pojawiła się
mgła. Siatka z łez, które jeszcze trochę, a by popłynęły strumieniem po ich
policzkach, utrzymywała się bardzo długo. Ciemność zalewała ich z każdej
strony, a oni szukali i nasłuchiwali.
Odgłos kolejnego biegu dzwonił im w uszach, jak
jakaś piękna melodia do której mogliby wracać każdego dnia. Bo teraz
najdrobniejsze słowo czy też krzyk wydawał się pieśnią.
— KRZYCZ!
COKOLWIEK!
Kai nagle stanął. Raczej przewrócił, odbijając
się od kogoś.
— Pierwszy Punkt...
Wufan opadł na kolana przed kimś i drżącymi
dłońmi złapał go za rękę. Trzymając jego dłoń w żelaznym uścisku dopiero
utwierdził się w przekonaniu, że nie jest to piękny sen, że jedno mrugnięcie
okiem może zaprzepaścić jego szczęście.
— W końcu...W końcu....
To jest zbyt piękne, aby było prawdziwe. Zbyt
szczęśliwe.
— Szósty Punkcie....
Łzy same wypłynęły, a zimna posadzka wchłonęła
te ciepłe krople.
Tik, tak, tik, tak...
Czas nadal biegnie...
┼
A/N: Oto pierwsza część. Naprawdę jestem dumna
z tego, więc proszę to wiele dla mnie znaczy – przeczytałeś, skomentuj. Drugą
część napiszę, to dosłownie chwilę temu skończyłam. Więc mam nadzieję, ze
jednak pozostawicie po sobie ślad, nie chodzi mi o jakieś ogromnej wielkości
czy długości komentarza, wystarczy parę słów. Dziękuję za przeczytanie. Do
następnego!
P.S. Jednak szybko poszło mi napisanie tego,
nie? :))
Pocisnęłaś! Nie wiem, skąd wytrzasnęłaś ten pomysł, ale jest genialny. Widzę delikatne nawiązanie do teledysku ‘Overdose’. Podoba mi się to! No na serio! Nic dziwnego, że oni tam szaleją. Biegają po takich samych korytarzach. Są osamotnieni, nie mają do kogo się odezwać. Dobrze, że Tao znalazł Baekhyun i Chanyeola, bo byłoby z nim krucho. Jest ktoś, kto się z nim zajmie. Kai przynajmniej mój liczyć na Sehuna. Z Krisem również było krucho. Widać to w końcówce rozdziału skoro upadł na kolana przed kimś i cieszył się z spotkania żywej duszy w labiryncie. Szkoda mi go! Ale najważniejsze, że teraz już nie będzie sam! Czekam z niecierpliwością na kolejną część! Jestem zachwycona!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! :D
Noo, powiem Ci, że naprawdę mi się podobało. Pomysł jest oryginalny, więc to tylko dodaje jeszcze więcej punktów! Zgadzam się z poprzedniczką, również widzę nawiązanie do Overdose. Ahhhh, oby tak dalej! Opowiadanie zapowiada się ciekawie! :D
OdpowiedzUsuńWeny~
czekam już na drugą część *O*
OdpowiedzUsuń