piątek, 24 października 2014

This isn`t true - Second

This isn`t true, Taoris (słabe przebłyski, bo słabe, ale jest) i inne; angst, AU, tajemnica, nadprzyrodzone, fantasy.


Zimno było namacalne.
Tao szedł wzdłuż korytarza doskonale czując chłód. Teraz nie miał poczucia, że jest mu gorąco i zarazem zimno. Zimno było tak przeszywające, że jeszcze trochę, a by trząsłby się niczym osika. Para Punktów szła za nim i wymieniali się długimi spojrzeniami. Tao nie miał pojęcia czy to tylko zmartwienie popychało ich do takich kontaktów wzrokowych, czy też coś zupełnie innego. Wzdrygnął się lekko, kiedy znów poczuł siarczyste zimno. Wędrówka robiła się coraz trudniejsza; mimo że ściany wyglądały tak samo, ale warunki robiły się niewygodne. Wilgoć i zimno wiele utrudniały, a przy tym robiło się coraz ciemniej, pomimo, że ściany były białe. Szelest ich ubrań był zakłócany przez dźwięki, które pojawiały się znikąd.
Labirynt był coraz straszniejszy, i Tao wiedział, że nie będzie łatwo znaleźć następnych punkty. Kręte drogi robiły się nie do pokonania, a ciepło nie było dla nich łaskawe. 
Tik, tik, tik, tik, tik, tik...
Wskazówki nadal się poruszają...
Tak...


Idąc prosto i wpatrując się tępo przed siebie, czuł się pusty. Nie miał pojęcia co czuć, a czego nie. Miał taki mętlik w głowie, że nie umiał pozbierać myśli. Jednak jednego był pewien ponad swoje życie – był przerażony. Chodząc korytarzami nie miał nadziei na spotkanie kogokolwiek. Za dużo minut upłynęło, aby wierzył, że spotka kogoś oprócz siebie. Miał wrażenie, że nie umie mówić, bo nie otwierał ust do kogoś innego przez długi czas. Nie miał siły mentalnej, aby nogi stawiały kolejne kroki. Był wykończony psychicznie, aby dalej wierzyć i iść bez żadnego załamania. Miał dość tej głuchej ciszy, która nie dawała spokoju, tylko kaleczyła uszy, jak i serca. Cisza wydawała mu się oazą spokoju – tymczasem kręcił się niespokojnie, jakby ktoś wrzeszczał mu nad uchem. Miał dość wszystkiego, chciał kogoś spotkać, choć był typem samotnika. Ale na dłuższą metę potrzebował czyjejś obecności. Czyjegoś głosu i dotyku. Kogoś, kto ukoiłby jego rozszarpane nerwy. Nie mógł być spokojny, chociaż dookoła była ta przeklęta cisza. Nigdy nie czuł się tak źle ze swoim spokojem. Ze swoją ciszą.   
Lay nie mógł być spokojny. Nie, kiedy wiedział, że wszystko kręciło się wokół ich samych. Wokół wszystkich, którzy zostali wciągnięci w grę własnego umysłu.


Jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Gdy jego umysł rwał się do dalszego biegu, jego kończyny odmawiały współpracy. Stawiając kroki, małe, ale nadal jakiś ruch, z jego oczu popłynęły pierwsze łzy bezradności. 
Czy jesteś zbyt delikatny?
Czy jesteś zbyt skołowany?
Czy jesteś za słaby?
Czy dasz radę?
Czy wszystko będzie w porządku?
Czy wzbudzisz się ze swojej śpiączki?
Czy masz zbyt mało wiary w siebie, aby dalej iść?
Szepty nie dawały mu spokoju. Zakłócały jego równowagę wewnętrzną, zabijały całą wiarę, a on już nie miał nic, aby obronić swoje serce i duszę. 
Hej, Luhan. Wiesz, że zawsze będę w ciebie wierzył? Nie poddawaj się i żyj.
Dla mnie, Lulu hyung.


Sehun wstrzymał oddech, a z jego ust nie wydobywały się białe obłoczki pary. Czując obecność dwóch innych towarzyszyły, był podniesiony na duchu, ale nadal czegoś mu brakowało. Jakby jakaś inna część jego została wyrwana i rzucona gdzieś w labiryncie. Kłucie w sercu i samoistne łzy nie były u niego częstym widokiem. Zresztą w tym labiryncie, nic nie było częstym widokiem, wszystko było dla nich nowe – uczucia jak i wszyscy ludzie. 
Nie zapomnij czegoś ważnego. Ważnego, bo to może przeważyć szalę...
Tik, tak...


Tao tupnął nogą w posadzkę, ale nic się nie stało. Robił się coraz bardziej zirytowany i zły. Niestety nie mógł nic zrobić, bo czuł się coraz gorzej. Bolała go głowa, tak jakby ktoś stopniowo odcinał mu tlen. Nie miał takiej energii jak na początku, choć też nie grzeszył jej nadmiarem.  
Słabniesz mruknął Chanyeol, przerywając ciszę. Czas ucieka, i nieubłaganie się kurczy. Jest za mało czasu. 
Wiem Taozi odpowiedział. Dam sobie rękę uciąć, że mam wory pod oczami. Sam czuję się nie najlepiej. Mam ochotę spać, ale wiem, że muszę iść. Ktoś nadal czeka, ktoś nadal wierzy.
Zegar nie oszukuje Baekhyun zmrużył swoje oczy. Czas odgrywa tu najważniejszą rolę. My tylko gramy, jesteśmy pionkami. Tak jak w gry planszowej, tylko z tym, że my musimy walczyć o własne życie i o innych chłopak złapał go za ramię, a Tao z wdzięcznością westchnął. Tak jak na początku „to zależy jakim jesteś człowiekiem”. W tym jest jakieś przesłanie i musimy odkryć jego znaczenie. Musimy odnaleźć punkty. I to nie dla własnego dobra.   
Dwójka mężczyzn spojrzała na drobnego bruneta.
Nie wiem czy zauważyliście, ale dopóki my nie odnajdziemy innych, albo oni nas, zostaniemy wiecznie uśpieni. Wiecznie, to naprawdę długi czas. I tu nie ma jednego zwycięscy. Musi być nas dwunastu.  


Kris zastanawiał się czy labirynt nie ma iluś warstw.
Mogło to być bardzo możliwe, bo nie wyczuł nikogo, oprócz swoich towarzyszy. Kai i Sehun szli trochę z tyłu, zachowując się bardzo cicho. Wufan miał wrażenie, że obaj mają dość, chociaż znaleźli się nawzajem i jeszcze jego. Jednakże zostali pozostali, którzy jakby nie istnieli. Do uszu nie docierały jakiekolwiek dźwięki, cisza była ogłuszająca. Wszystko wydawało się takie same, a zarazem inne. Każda mijana ściana miała tą samą konstrukcję, ale Yifan wiedział, że są zupełnie inne.
Labirynt nie wpuszczał ich po raz drugi do tego samego korytarza. Szli naprzód, nie mogli wrócić.   
Wu stanął na środku, dezorientując swoich towarzyszy.
Co robisz? Jongin zapytał i wcisnął swoją rękę do kieszeni spodni.
Nasłuchuję.
Zapadła cisza, a starszy zamknął oczy. Dopóki nie miał węchu, jego słuch musiał być wyostrzony. To działało na zasadzie ,,tracisz jakiś zmył, drugi ci się wyostrza”. Marszcząc brwi i krzywiąc się bardziej, do jego uszu dobiegły szmery.  
Czas w końcu wprowadzić własne zasady oznajmił i odwrócił się do młodszych dzieciaków. Biegnijmy. 


Junmyun odbił się od czegoś niczym piłka. Oddychając głęboko podszedł do tego czegoś i delikatnie na to naparł. Niewidzialna ściana skutecznie odgrodziła go od kolejnego korytarza. Marszcząc się i pochylając nad murem walną najpierw jedną pięścią, ale nie było przebicia. Uderzył obiema rękami, ale była ta sama reakcja – jego dłonie bolały, a ściana stała i nie wpuszczała nieproszonych gości.  
  Suho odsunął się od muru, po czym oparł się plecami o zimną ścianę labiryntu. Jego spokój został nadszarpnięty w krótkim odstępie czasowym. Sam już nie wiedział co ma robić. Może był nielicznym, który jakkolwiek wierzył, że dadzą radę, ale to już zaczynało się robić męczące. Nie mając żadnego znaku, a ślepych odpowiedzi mając mnóstwo to robiło się chore. Suho czuł, że własny umysł chce koniecznie zamknąć ich w tym całym cyrku.
Ale Junmyun nie chciał zostać tu ani chwili dłużej. Wszystko było takie szare, nijakie, i smutne. Wszystkie negatywne czucia. Uczucia, które zabijały wszystkich od środka - uczucia, które zabijały nadzieję, która była najważniejsza.
Musiała istnieć jakaś podpowiedź. Musiała istnieć jakaś więź.

Ludzie są naprawdę głupi.
Pamięć...
Pamiętajcie o czymś ważnym...
Tik, tak, tik, tak...


Był za silnym człowiekiem, żeby nie wiedzieć co tu robi. Za dobrze znał tą osobę, za mocno kochał, aby nie wiedzieć. Za silna więź łączyła go z nim, za bardzo tęsknił, aby się poddać. Musiał biec na przód, musiał pamiętać i znaleźć. Musiał, bo inaczej zwariuje, umrze. Miłość mogła wydawać się nie na miejscu, mogło być na nią za mało czasu, ale nie mógł tak po prostu olać sprawy i poddać się. Nie teraz, kiedy mógł go stracić. Nie teraz, kiedy obaj byli w śpiączce, nie teraz kiedy od nich wszystkich zależało ludzkie życie.  
CHEN, GDZIE JESTEŚ? GDZIE...?
Xiumin nadal biegł.
Nie mógł się poddać.
Tik, tak...


Cała ich trójka biegła za głosem, który odbił się w ich czaszkach niczym piłeczka pingpongowa. Wufan nie raz się poślizgnął, nie raz tracił oddech, ale nadal biegł. Bo musieli się znaleźć.
Ściany labiryntu przechodziły z głębokiego szarego koloru na jaśniejszy i jaśniejszy, aż w końcu stały się całkowicie białe. Sehun biegł przed nimi i gorączkowo rozglądał się na boki. Biel oślepiła ich, a sterylna czystość przytłoczyła. Gładkie ściany znów wydawały się wrogie i bez jakiegokolwiek odzewu. Znów pochłaniały dźwięk. Ale teraz Wufan nie mógł pozwolić, aby inne dźwięki zagłuszyły te najważniejsze. Te najcenniejsze.      
  Skręcicie w lewo! zawołał na bezdechu i przyspieszył kroku.
Wąski korytarz nie mieścił ich trzech, więc biegli jeden za drugim. Yifan patrzył na biegnącego przed nim Sehuna i jednocześnie wsłuchiwał się w ciche łkanie. Odgłos stawał się bardzie wyraźny z każdym pokonanym metrem. Kris czuł się szczęśliwy, gdy docierały do niego jakiekolwiek dźwięki. To była nagroda za cierpliwość i wiarę. Nie mógł się poddać, kiedy był tak blisko. Nie mógł zostawić innych.
Był za dobrym człowiekiem, aby odwrócić się i iść przed siebie, zupełnie samemu. Ludzie lubią udowadniać innym, że nie potrzebują pomocy, że wszystko zrobią sami. To nie tak działało.  
Każdy potrzebował minimalnej pomocy.
Każdy powinien wiedzieć, że nie jest się idealnym.
Każdy powinien wiedzieć, że nie wolno odtrącać innych.
Bo w końcu nadejdzie dzień, że nie będziesz w stanie poradzić sobie sam, a jak będziesz chciał czyjejś pomocy, nikogo nie będzie. Bo każdy będzie uważał, że świetnie dajesz sobie radę sam. Że jesteś zbyt idealny, aby ktoś taki szary jak inni próbował pomóc.
Ten labirynt uświadomił Wufana w jednym aspekcie – tu nikt nie jest zdany na siebie, nikt nie poradzi sobie sam.
Bo nie ma u boku nawet przechodzącego człowieka.
Człowieka, który pomimo, że cię nie zna, ale jest.
I w tym tkwi różnica.


Jasne światło kaleczyło jego oczy, a chropowaty oddech drażnił uszy. Nigdy przedtem tak nienawidził samego siebie. Był za słaby, nie miał już siły. I mentalnej, i fizycznej. Miał ochotę zniknąć i nigdy nie istnieć. Może wiedział, że takie postępowanie zniszczy jego i innych, ale był za słaby. Za słaby na taką wycieczkę po własnym umyśle. Nie był przygotowany na samotność. To było dla niego za wiele.   
Luhan wyglądał jak lalka, która może się stłuc, ale i jego wnętrze było tak cholernie łagodne, że nie dawał sobie rady. Chodził w kółko, szukając. Białe ściany tylko raziły w oczy, wcale nie dawały ukojenia. To było tak wszystko parszywe, okrutne i nieprawdziwe, ze chciał już wstać, obudzić się z koszmarnego snu. Wyjście nie było tak łatwe do znalezienia, a on nie widział sensu w kręceniu się w kółko.  
Stawiając coraz to leniwsze kroki, poczuł zimny wiatr. Do jego nozdrzy dotarł zapach brzoskwini i cytryny. Jego oczy otworzyły się szerzej, a później zaszyły łzami. Do jego uszu doszedł okropny pisk, a w następnej minucie leżał na zimnej posadzce. Jego głowa zaczęła ciążyć. 
Kolejny punkt!
Ten głos...
Ten głos, który potrafił ukoić jego serce w najgorszych chwilach. Głos, który potrafił szeptać mu całą noc ,,kocham cię”.
Luhan poczuł jak po jego policzkach spływają łzy, a serce niebezpiecznie przyspiesza, a krew płynie powodując, że jego zmarznięte ciało w końcu zaznało ciepła. 
Sehun.


Tao szedł podparty na swoich towarzyszach. W głowie mu szumiało i słyszał pojedyncze słowa. Miał wrażenie, że ból za chwilę rozsadzi mu czaszkę, a wszystkie głosy w końcu umilkną. Miał dość ciągłego bólu, to tak bardzo bolał, a on nie mógł znaleźć sposobu, aby złagodzić ten okropny ból. Głos Baekhyuna nie pomagał, choć czasami dawał ukojenie. Ból z każdą minutą powiększał się, a on nie miał pojęcia jak go zniwelować. To było takie okropne uczucie. 
,,Czy...Czy ktoś to słyszy?”
Tao zmarszczył brwi, kiedy głęboki głos rozległ się w jego głowie. Spojrzał na swoich towarzyszy, ale tamci nie wydawali się usłyszeć ten przyjemny, a zarazem przygnębiony głos. 
„Kim jesteś?”
Tao czuł się jak idiota, uznał, że już powoli wariuje, bo rozmawia sam ze sobą. Jednak nie, głos znów rozległ się po jego głowie, co dziwniejsze niwelując ból. Tao pomyślał, że ma bardziej ładniejszy głos niż Baekhyun.
„Jestem Pierwszym Punktem, Wufan. Wu Yifan”. 
Tao nie wiedział, że w ten sposób mogą zdziałać wiele. Ale teraz zaczynała się prawdziwa walka z czasem.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak...


Chen biegł niczym oszalały. Skręcając w nowsze korytarze, czasami się ślizgał na wypolerowanej podłodze. Jednak nawet kiedy kostka bolała od wykręcenia, biegł. Biegł dalej, chociaż tracił oddech, chociaż miał już dość, chociaż za każdym razem witała go ciemność. 
Głos w jego sercu był głośny i natarczywy. Nie pozwolił mu się zatrzymać, dlatego biegł niczym szaleniec. Coś kazało mu biec twardo, żeby jego stopy dotykały powierzchni. To coś nazywało się miłością, i nie mógł teraz odpuścić. Teraz jego priorytetem było znaleźć choć jeden punkt. Jeden, to naprawdę dużo.
Tu liczba jeden stanowiła ważną rolę.
O jednego za mało, czy o jedną sekundę za późno – to wszystko składało się na śpiączkę.
Wygraj z własnym losem..
Tik, tak, tik, tak, tik...


„Czyli co?”
Tao podrapał się po czuprynie, a na jego ustach zagrał cień uśmiechu. To nie był pełny gest, nawet nie było w nim krzty wesołości.
„Jak wyglądają ściany?”
„Teraz popadają w lekką szarość” - Tao westchnął, po czym zwolnił kroku. Rzucił okiem na muskające się dłonie Baekhyuna i Chanyeola, ale nic nie powiedział. Zmarszczył i dokładnie przyjrzał się ścianie. - „No mówię, że popadają w lekką szarość. Z daleka tego nie widać i wydają się być zupełnie białe.”
Tao usłyszał westchnienie, i poczuł się tak jakby jego oddech połaskotał go po twarzy. Głęboki głos odbijał mu się w czaszce, ale zamiast zostawiać nieprzyjemny ból, to właśnie, kiedy Yifan mówił, ból gdzieś umykał, dlatego Tao tak pragnął, aby Wu mówił do niego. Podobała mu się też jego barwa, zakorzeniła mu się głęboko w mózgu. 
„Chcę cię już spotkać.”
„Ja też”
Zitao prychnął cicho, po czym znów rzucił okiem na swoich towarzyszy. Ich ręce w końcu spotkały się ze sobą.
„Ile osób znalazłeś?”
„Trzy” - głos na chwilę zamilkł - „Jeden jest słaby i nieprzytomny. W ogóle ciężko oddycha”
Tao zamyślił się na chwilę.
„Obecnie jest was czwórka, tak?” - usłyszał cichy pomruk, przytaknięcie - „Nas jest trzech” - i znów - „Siedmioro”. 
„Właśnie. Zostało pięciu. Słuchaj, przeanalizowałem wszystko dokładnie” - Tao stał się bardziej uważny - „Labirynt jest zbudowany z kilku warstw. Dwanaście, tak dla ścisłości. Zauważ, że teraz gdzie jesteś ściany mają delikatny szary kolor, ledwo zauważalny. Musisz wejść w inną warstwę, aby szukać dalej. To jest podpowiedź. Na pewno znajdziemy innych, musimy. Zegar wciąż tyka, i uwierz, nie zostało wiele czasu. Za dużo go zmarnowaliśmy biegając dookoła. Teraz musimy się pośpieszyć. Liczę na ciebie, Tao. Na pewno się spotkamy, obiecuję. Teraz trzeba znaleźć pozostałych. Uważaj na siebie, będę się odzywał.”   
Tao skinął głową, ale Wufan nie miał prawa tego zobaczyć. Teraz muszą zmierzyć się z największym ich wrogiem – czasem.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak...


Tao zauważył zmianę.
Słuchajcie odezwał się w stronę swoich towarzyszy. Miejcie oczy szeroko otwarte.
Skinęli głowami.
Szare ściany znów wydawały się być znajome, ale Tao nie dał się nabrać. Zimno było bardziej oczywiste, wyraziste. Kolor szary niemal zlewał się z nikłą poświatą, która utrzymywał się we mgle. Tao zaczął pocierać sobie dłonie, bo zaczęły mu drętwieć od przeszywającego chłodu. Westchnął, a z jego ust wydobyła para.  
Gdzieś z oddali rozległ się pisk.
Gdzieś z boku wydobywała się coraz gęstsza mgła.
Biegnijcie.


Upadł.
Z jego oczu popłynęły kolejne niechciane łzy, a poobijane łokcie i kolana bolały. Złowieszczy syk wypełniał jego głowę i sam już nie wiedział czy łzy były z bezradności, bólu czy z słabości psychicznej. Może i uchodził za oazę spokoju, może mało się odzywał, może był silny, ale to wszystko zabijało te umiejętności. Labirynt zmieniał człowieka;
Albo staniesz się silniejszy, albo będziesz słaby.
Labirynt był niczym pranie mózgu.
Kyungsoo był pewien, że nie będzie wszystko takie same, gdy się obudzą. Jeżeli się w ogóle obudzą. To wszystko mogło być zaplanowane, a oni tylko grali.
Scenariusz już dawno był napisany.
A oni usilnie chcieli go zmienić.
Ale czy na pewno będą w stanie? Minuty mijały, godziny ulatywały.
Nadzieja wypalała się.
A oni nadal szukali.
Szukali, bo nie mieli innego wyjścia.
Po prostu wstań i biegnij dalej. Biegnij, bo masz po co. Biegnij, bo od ciebie zależy. Bo od ciebie zależą ludzkie istnienia.   


Kiedy się obudził przywitały go ciemne tęczówki. Jego serce załomotało w klatce piersiowej, kiedy zorientował się do kogo one należą. Przecierając oczy, chciał sprawdzić czy przypadkiem nie ma urojeń. 
Jednak nie.
Te same, koloru bardzo ciemnej czekolady oczy, różowe włosy i ten uśmiech. To na pewno był jego Minseok. To na pewno on, on, który w ten charakterystyczny sposób na niego patrzył i uśmiechał się.
Xiumin...
Mężczyzna przygarnął go do siebie, a Chen poczuł jak łzy skapują z jego policzków. Zaplątując swoje ramiona na szyi swojego ukochanego, rozpłakał się niczym małe dziecko. Czuł na policzkach, że biały materiał jego stroju jest mokry od jego łez.
Cieszymy się z waszego szczęścia, ale nie mamy dużo czasu zmęczony głos przebił ich błogi spokój, zostawiając chłodną smugę, która okazała się kolejnym zmartwieniem. Miło was poznać, jestem Tao.    
Chen spojrzał na chłopaka. Jego cienie pod oczami były naprawdę widoczne i świadczyły, że chłopak jest wykończony.
Ilu nas jest?
Pięcioro Tao odparł. Wiem gdzie są kolejne cztery punkty, ale nadal pozostają inne. Jesteśmy coraz bliżej wyjścia. Im więcej znajdujemy punktów, tym bliżej jesteśmy rozwiązania.
Chen westchnął, ale za pomocą swojego ukochanego wstał na równe nogi. Rozglądając się dookoła zauważył dwóch innych mężczyzn. Patrzyli się na nich, a na ustach czaił się uśmiech. W końcu było ich razem pięcioro.
Czasu jest coraz mniej odezwał się znowu Tao, po czym westchnął głęboko. Ruszamy dalej. W kolejną warstwę.
Chen spojrzał z ukosa na młodego chłopaka.
Warstwę?
Tao zacisnął usta i skinął głową.
To dzięki znajomości kolorystyki ścian w labiryncie i zdobyciu informacji o warstwach znaleźliśmy was tak szybko. Gdybym nie wiedział, nadal bym się błąkał. To nie jest takie proste jak się wydaje. Trzeba umieć rozpoznać kolory. Białe wydaje się białe, a tak naprawdę jest szare. To wszystko jest skomplikowane i chyba nie ja jeden doszedłem do wniosku, że wszystko idzie opornie, tak jakby labirynt chciał nas zatrzymać w wiecznym śnie. Gdyby tak się stało, byśmy wiecznie błądzili i nigdy się nie znaleźli. Labirynt skutecznie by odgradzał nas wszystkich od siebie. Myślę, że teraz to tylko kwestia czasu i zasady gry, że spotkaliśmy się. Musimy się pośpieszyć. Zostało już nie wiele czasu. Bardzo niewiele.     
Czyli ile jest warstw?
Trzy.
A reszta?
O to się nie martw. Reszta jest bezpieczna i obiecuję, że dotrzemy na czas. Musimy. To jest nas priorytet. Tego musimy się trzymać.
Jongdae skinął głową i splótł palce z tymi Minseoka.


Znowu biegł i rozglądał się za jakimś dźwiękiem. Niestety nic do jego uszu nie docierało i miał powoli wszystkiego dość.
Suho tracił cierpliwość. Nie miał już wewnętrznego spokoju, który na początku miał za wiele. Teraz ciągnął resztkami paliwa, i naprawdę chciał, aby to wszystko się skończyło. Przeszywające zimno targało jego ciałem, wchłaniało się do jego ciemnego garnituru. Zwalniając lekko swój chód, do jego oczu napłynęły łzy. Nie był jeszcze tak zdesperowany, aby płakać, ale coś sprawiło, aby w jego oczach pojawiły się łzy. Sięgając do swojej twarzy, aby otrzeć niechciane kropelki poczuł ogromne gorąco. Przenosząc wzrok na sprawcę jego serce zamarło, aby po chwili puścić się w szaleńczym biegu.  
Punkty...Lay...
Witaj. Miło cię widzieć.
Och...
Nie musisz nic mówić. Teraz czas, aby iść dalej. Aby wyjść na spotkanie innym punktom.


Miłość to coś, co pamięta się nawet jeśli twój umysł widzi ciemną plamę. Serce zawsze będzie pamiętało, choć ty będziesz upierał się, że nie znasz takiego człowieka. Miłość nigdy nie umrze, chyba, że są, tego chcesz. Aby zapomnieć.
Ale jeśli nie chcesz tego z własnej woli, to serce zawsze zabije szybciej na widok ukochanej osoby. Zawsze będzie podpowiadać ci, że jednak go kochasz. 
Tak był w przypadku Luhana i Sehuna. Labirynt tak mocno powykręcał im umysł, że nie pamiętali siebie nawzajem. Jednak głos Sehuna sprawiał, że Luhan czuł się na siłach, a za to obecność Lu pomagała uporać się z przerażeniem Oha. Nie odważyli się jednak powiedzieć tego na głos. Wiedzieli, że obaj bez siebie umrą, bądź nie poradzą. Obaj łaknęli swojej bliskości. Wystarczył im dotyk rąk.
Obaj wiedzieli, że się kochają. Jednak tego nie pamiętali.


„Wiesz, Yifan?”
„Co?”
,,Zbliżamy się ku końcowi.” - Tao specjalnie zwolnił kroku, aby inni, którzy szli przed nim nie zorientowali się, że nie kontaktuje z rzeczywistością - „Czas nadal leci. Został jeszcze jeden punkt. Została jeszcze jedna warstwa.”
„Tak.” - Tao wyraźnie usłyszał westchnienie, które wydał Wu w swoim umyśle - „Ale wiesz? Został jeden dzień. Dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Został jeden punkt. Jedna warstwa. I jeden dzień. Nie możemy wypuścić tej szansy. Nie, kiedy nas jest jedenastu. Nie kiedy nadzieja tli się najbardziej. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie tyle ludzi wiecznie zapadli w śpiączkę. ”
„Nie tylko ty czujesz tą presję.” - Tao wydął wargę - „Nie mogę sobie nawet wyobrazić takiego cierpienia.”
„Ja też nie.” - chłopak usłyszał zgrzytnięcie zębami - „Damy radę. Obiecałem, że się spotkamy. Chcę cię zobaczyć. Teraz musimy się pośpieszyć. Czas...”
„Tak....Czas nadal biegnie...Od samego początku jestem uświadamiany.”
„Ja też. Znajdźmy punkt, Tao. Znajdźmy go i pokażmy, że nie jesteśmy słabi. Że potrafimy zagrać i wyjść z tego cało. Że jednak z koszmaru można się wzbudzić.”
„Masz rację. Obiecaj mi coś Daj mi się zobaczyć, choć na sekundę.”
„Dobrze, Tao. Obiecuję. Obiecuję, że cię rozpoznam.”
Tik, tak, tik, tak, tik, tak, tik, tak...


Biegli. Oni wszyscy biegli, tracąc oddech. Teraz nie tylko Yifan słyszał tykania ogromnego zegara – oni wszyscy czuli presję zarzuconą przez czas. Korytarz był długi, a czas skurczył się do dziesięciu ostatnich minut. Tao nie miał już siły, ogień zalał jego płuca, ale nadal biegł. 
Dziesięć.
Dwunasty oddech był wyczuwalny. Tao dokładnie go słyszał, dlatego prawie płakał ze szczęścia. Było ich dwunastu. Dwunastu ludzi, którzy tworzyli całość z układanki. Tylko teraz trzeba było znaleźć wyjście i spotkać się z innymi punktami. 
Dziewięć.
Zrobiło się zimno niż kiedykolwiek, a ich garnitury szeleściły. Wszyscy krzyczeli, ich oddechy były ciężkie, nie mówili nawet, że czują się jakby przebiegli maraton – to była poniekąd prawda. 
Osiem.
Przed oczami mignęły mu czarne i białe stroje.
Siedem.
Niespokojne bicie serca.
Sześć.
Kawałki twarzy.
Pięć.
Postury.
Cztery.
Pierwsze łzy szczęścia. Prawdziwe, nie złudne. 
Trzy.
Krzyki.
Dwa.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak.
Jeden.
Jego twarz był inna. Wyraz pasował do barwy głosu, który zdążył pokochać z całego serca. Która zapadła mu głęboko w pamięci i która odznaczała się od innych; była wyjątkowa. Tao był pewien, że zapamięta Wufana na długo.
Zero.
Ciemność.


Otwarł oczy.
Do jego uszu dobiegł niespokojne piknięcie urządzenia. Kołdra, którą był przykryty dawała przyjemne ciepło, a w ręce czuł nieprzyjemne kucie. Jego oczy napotkały okno. 
Na zewnątrz było zwyczajnie. Zapowiadał się wieczór, a poprzez chmury, które zostały rozdrobnione zapewne po ulewie, przebijały pomarańczowe smugi zachodzącego słońca.
Tao wiedział, że jest w szpitalu. Musiał wiedzieć, kiedy do sali wbiegli lekarze i pielęgniarki. Słyszał jak dzwonią po jego rodzinę. Czuł sterylny zapach, ale wydawał się mniej wyczuwalny. Jego oczy nadal piekły, gardło było podrażnione przez rurkę, którą przed chwilą mu wyciągnęli. Wenflon dawał nieprzyjemne poczucie kłucia.   
Po prostu wiedział, że wzbudził się z koszmaru.
Ze śpiączki.
Ze śpiączki, która trwała dwa lata.


A/N: Druga część~ Czy ja wiem… Dobra, jestem zadowolona z tego xDD I gratuluję spostrzegawczości IswedWolf i Beakhyunoo. Tak, to było nawiązanie do Overdose. Po czym poznałyście? xDD Nie mam ochoty ostatnio na pisanie fluffów. Wybaczcie, obiecuję, że niedługo napiszę jakąś komedię, bo na angstach długo też nie pociągnę *^* Mam fazę na Baekyeola (W końcu to mój ukochany pairing), więc dużo ich będzie. Teraz sprawy organizacyjne-informacyjne.   
 Hate is not a good way. Nie mam weny na to opowiadanie, niestety. Ostatnio nie mam ochoty nawet na to patrzeć >.<  Obiecuję jednak, że złapię tą wredną sukę (wenę) na smycz i napiszę do końca. Fabuła jest, pomysł, tylko weny brak. Szwankuję mi. Za to inne pomysły wlewają mi się w łeb. Widać mam wenę na inne historię >.< Niech mi wybaczą te osoby, które czekają na kontynuację. Dodam piąty rozdział chyba w listopadzie(?), bo mam napisane dwa rozdziały w przód. Więc, no. Wybaczcie, mam teraz i problemy w szkole, bo półrocze kończy się wyjątkowo wcześnie (w grudniu chyba i oceny będą już wystawiane). Ja jeszcze muszę ogarnąć szkołę trochę szybciej, bo też zwaliły mi problemy zdrowotne… Dlatego trochę wena umyka. Ostatnio dostałam dwie jedynki z tego samego przedmiotu, bo mu się kartkówkę zachciało robić i zbierać zeszyt ćwiczeń, kurde. >.< A znalazłam dopiero go w ranek, więc nie miałam tam nic… WOS, zło nieczyste :C Muszę wkuwać daty (trzech klas) na historię. Matematyka też, nie idzie tego ogarnąć >.<  Kurde no… Mam nadzieję, że złapię weny za nogi do tego opowiadania i je dokończę. Na pewno. To jest mój skarb. Dlatego uzbroicie się cierpliwość, a ja znajdę siłę, aby otworzyć Worda i napisać kolejny rozdział. Trzymajcie się, misie pysie, wiedzcie, że Was kocham, i obserwatorów, których zrobiło się już trzynastu, i tych którzy czytają. Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko, zwłaszcza, ze ostatnio na dworze jest chorobliwie zimno.

2 komentarze:

  1. taki kulminacyjny moment <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Do tej pory nie wiem, jak wpadłam na pomysł z tym teledyskiem! Muszę przyznać, że powalają mnie opisy w tym rozdziale. Są na serio genialne i takie poetyckie. Troszkę za mało Taorisa, ale inny moment mi utkwił w głowie. Xiuchen! To tej parki również mam słabość. Dziwne! Wszyscy się spotkali i nagle okazuje się, że Tao budzi się ze śpiączki. A co z resztą? Oni też spali. Z niecierpliwością czekam na kolejny, bo chce wiedzieć, co stanie się dalej.
    Pozdrawiam serdecznie! :D

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x