This
isn`t true, Taoris (słabe przebłyski, bo słabe, ale jest) i inne; angst,
AU, tajemnica, nadprzyrodzone, fantasy.
┼
Zimno było namacalne.
Tao szedł wzdłuż korytarza doskonale czując
chłód. Teraz nie miał poczucia, że jest mu gorąco i zarazem zimno. Zimno było
tak przeszywające, że jeszcze trochę, a by trząsłby się niczym osika. Para
Punktów szła za nim i wymieniali się długimi spojrzeniami. Tao nie miał pojęcia
czy to tylko zmartwienie popychało ich do takich kontaktów wzrokowych, czy też
coś zupełnie innego. Wzdrygnął się lekko, kiedy znów poczuł siarczyste zimno.
Wędrówka robiła się coraz trudniejsza; mimo że ściany wyglądały tak samo, ale
warunki robiły się niewygodne. Wilgoć i zimno wiele utrudniały, a przy tym
robiło się coraz ciemniej, pomimo, że ściany były białe. Szelest ich ubrań był
zakłócany przez dźwięki, które pojawiały się znikąd.
Labirynt był coraz straszniejszy, i Tao
wiedział, że nie będzie łatwo znaleźć następnych punkty. Kręte drogi robiły się
nie do pokonania, a ciepło nie było dla nich łaskawe.
Tik,
tik, tik, tik, tik, tik...
Wskazówki
nadal się poruszają...
Tak...
┼
Idąc prosto i wpatrując się tępo przed siebie,
czuł się pusty. Nie miał pojęcia co czuć, a czego nie. Miał taki mętlik w
głowie, że nie umiał pozbierać myśli. Jednak jednego był pewien ponad swoje
życie – był przerażony. Chodząc korytarzami nie miał nadziei na spotkanie
kogokolwiek. Za dużo minut upłynęło, aby wierzył, że spotka kogoś oprócz
siebie. Miał wrażenie, że nie umie mówić, bo nie otwierał ust do kogoś innego
przez długi czas. Nie miał siły mentalnej, aby nogi stawiały kolejne kroki. Był
wykończony psychicznie, aby dalej wierzyć i iść bez żadnego załamania. Miał
dość tej głuchej ciszy, która nie dawała spokoju, tylko kaleczyła uszy, jak i
serca. Cisza wydawała mu się oazą spokoju – tymczasem kręcił się niespokojnie,
jakby ktoś wrzeszczał mu nad uchem. Miał dość wszystkiego, chciał kogoś
spotkać, choć był typem samotnika. Ale na dłuższą metę potrzebował czyjejś
obecności. Czyjegoś głosu i dotyku. Kogoś, kto ukoiłby jego rozszarpane nerwy.
Nie mógł być spokojny, chociaż dookoła była ta przeklęta cisza. Nigdy nie czuł
się tak źle ze swoim spokojem. Ze swoją ciszą.
Lay nie mógł być spokojny. Nie, kiedy wiedział,
że wszystko kręciło się wokół ich samych. Wokół wszystkich, którzy zostali wciągnięci
w grę własnego umysłu.
┼
Jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Gdy jego
umysł rwał się do dalszego biegu, jego kończyny odmawiały współpracy. Stawiając
kroki, małe, ale nadal jakiś ruch, z jego oczu popłynęły pierwsze łzy
bezradności.
Czy
jesteś zbyt delikatny?
Czy
jesteś zbyt skołowany?
Czy
jesteś za słaby?
Czy
dasz radę?
Czy
wszystko będzie w porządku?
Czy
wzbudzisz się ze swojej śpiączki?
Czy
masz zbyt mało wiary w siebie, aby dalej iść?
Szepty nie dawały mu spokoju. Zakłócały jego
równowagę wewnętrzną, zabijały całą wiarę, a on już nie miał nic, aby obronić
swoje serce i duszę.
Hej,
Luhan. Wiesz, że zawsze będę w ciebie wierzył? Nie poddawaj się i żyj.
Dla
mnie, Lulu hyung.
┼
Sehun wstrzymał oddech, a z jego ust nie
wydobywały się białe obłoczki pary. Czując obecność dwóch innych towarzyszyły,
był podniesiony na duchu, ale nadal czegoś mu brakowało. Jakby jakaś inna część
jego została wyrwana i rzucona gdzieś w labiryncie. Kłucie w sercu i samoistne
łzy nie były u niego częstym widokiem. Zresztą w tym labiryncie, nic nie było
częstym widokiem, wszystko było dla nich nowe – uczucia jak i wszyscy
ludzie.
Nie zapomnij czegoś ważnego. Ważnego, bo to
może przeważyć szalę...
Tik,
tak...
┼
Tao tupnął nogą w posadzkę, ale nic się nie
stało. Robił się coraz bardziej zirytowany i zły. Niestety nie mógł nic zrobić,
bo czuł się coraz gorzej. Bolała go głowa, tak jakby ktoś stopniowo odcinał mu
tlen. Nie miał takiej energii jak na początku, choć też nie grzeszył jej nadmiarem.
— Słabniesz — mruknął Chanyeol, przerywając ciszę. — Czas ucieka, i nieubłaganie się kurczy. Jest za mało czasu.
— Wiem — Taozi odpowiedział. — Dam
sobie rękę uciąć, że mam wory pod oczami. Sam czuję się nie najlepiej. Mam
ochotę spać, ale wiem, że muszę iść. Ktoś nadal czeka, ktoś nadal wierzy.
— Zegar nie oszukuje — Baekhyun zmrużył swoje oczy. — Czas odgrywa tu najważniejszą rolę. My tylko
gramy, jesteśmy pionkami. Tak jak w gry planszowej, tylko z tym, że my musimy
walczyć o własne życie i o innych — chłopak złapał go za ramię, a Tao z wdzięcznością westchnął. — Tak jak na początku „to zależy jakim jesteś
człowiekiem”. W tym jest jakieś przesłanie i musimy odkryć jego znaczenie.
Musimy odnaleźć punkty. I to nie dla własnego dobra.
Dwójka mężczyzn spojrzała na drobnego bruneta.
— Nie wiem czy zauważyliście, ale dopóki my nie
odnajdziemy innych, albo oni nas, zostaniemy wiecznie uśpieni. Wiecznie, to
naprawdę długi czas. I tu nie ma jednego zwycięscy. Musi być nas dwunastu.
┼
Kris zastanawiał się czy labirynt nie ma iluś
warstw.
Mogło to być bardzo możliwe, bo nie wyczuł
nikogo, oprócz swoich towarzyszy. Kai i Sehun szli trochę z tyłu, zachowując
się bardzo cicho. Wufan miał wrażenie, że obaj mają dość, chociaż znaleźli się
nawzajem i jeszcze jego. Jednakże zostali pozostali, którzy jakby nie istnieli.
Do uszu nie docierały jakiekolwiek dźwięki, cisza była ogłuszająca. Wszystko
wydawało się takie same, a zarazem inne. Każda mijana ściana miała tą samą
konstrukcję, ale Yifan wiedział, że są zupełnie inne.
Labirynt nie wpuszczał ich po raz drugi do tego
samego korytarza. Szli naprzód, nie mogli wrócić.
Wu stanął na środku, dezorientując swoich
towarzyszy.
— Co robisz? — Jongin zapytał i wcisnął swoją rękę do kieszeni spodni.
— Nasłuchuję.
Zapadła cisza, a starszy zamknął oczy. Dopóki
nie miał węchu, jego słuch musiał być wyostrzony. To działało na zasadzie ,,tracisz
jakiś zmył, drugi ci się wyostrza”. Marszcząc brwi i krzywiąc się bardziej, do
jego uszu dobiegły szmery.
— Czas w końcu wprowadzić własne zasady — oznajmił i odwrócił się do młodszych
dzieciaków. — Biegnijmy.
┼
Junmyun odbił się od czegoś niczym piłka.
Oddychając głęboko podszedł do tego czegoś i delikatnie na to naparł.
Niewidzialna ściana skutecznie odgrodziła go od kolejnego korytarza. Marszcząc
się i pochylając nad murem walną najpierw jedną pięścią, ale nie było
przebicia. Uderzył obiema rękami, ale była ta sama reakcja – jego dłonie
bolały, a ściana stała i nie wpuszczała nieproszonych gości.
Suho odsunął
się od muru, po czym oparł się plecami o zimną ścianę labiryntu. Jego spokój
został nadszarpnięty w krótkim odstępie czasowym. Sam już nie wiedział co ma
robić. Może był nielicznym, który jakkolwiek wierzył, że dadzą radę, ale to już
zaczynało się robić męczące. Nie mając żadnego znaku, a ślepych odpowiedzi
mając mnóstwo to robiło się chore. Suho czuł, że własny umysł chce koniecznie
zamknąć ich w tym całym cyrku.
Ale Junmyun nie chciał zostać tu ani chwili
dłużej. Wszystko było takie szare, nijakie, i smutne. Wszystkie negatywne
czucia. Uczucia, które zabijały wszystkich od środka - uczucia, które zabijały
nadzieję, która była najważniejsza.
Musiała istnieć jakaś podpowiedź. Musiała
istnieć jakaś więź.
Ludzie
są naprawdę głupi.
Pamięć...
Pamiętajcie
o czymś ważnym...
Tik,
tak, tik, tak...
┼
Był za silnym człowiekiem, żeby nie wiedzieć co
tu robi. Za dobrze znał tą osobę, za mocno kochał, aby nie wiedzieć. Za silna
więź łączyła go z nim, za bardzo tęsknił, aby się poddać. Musiał biec na przód,
musiał pamiętać i znaleźć. Musiał, bo inaczej zwariuje, umrze. Miłość mogła
wydawać się nie na miejscu, mogło być na nią za mało czasu, ale nie mógł tak po
prostu olać sprawy i poddać się. Nie teraz, kiedy mógł go stracić. Nie teraz,
kiedy obaj byli w śpiączce, nie teraz kiedy od nich wszystkich zależało ludzkie
życie.
— CHEN, GDZIE JESTEŚ? GDZIE...?
Xiumin
nadal biegł.
Nie
mógł się poddać.
Tik,
tak...
┼
Cała ich trójka biegła za głosem, który odbił
się w ich czaszkach niczym piłeczka pingpongowa. Wufan nie raz się poślizgnął,
nie raz tracił oddech, ale nadal biegł. Bo musieli się znaleźć.
Ściany labiryntu przechodziły z głębokiego
szarego koloru na jaśniejszy i jaśniejszy, aż w końcu stały się całkowicie
białe. Sehun biegł przed nimi i gorączkowo rozglądał się na boki. Biel oślepiła
ich, a sterylna czystość przytłoczyła. Gładkie ściany znów wydawały się wrogie
i bez jakiegokolwiek odzewu. Znów pochłaniały dźwięk. Ale teraz Wufan nie mógł
pozwolić, aby inne dźwięki zagłuszyły te najważniejsze. Te najcenniejsze.
— Skręcicie w lewo! — zawołał na bezdechu i przyspieszył kroku.
Wąski korytarz nie mieścił ich trzech, więc
biegli jeden za drugim. Yifan patrzył na biegnącego przed nim Sehuna i
jednocześnie wsłuchiwał się w ciche łkanie. Odgłos stawał się bardzie wyraźny z
każdym pokonanym metrem. Kris czuł się szczęśliwy, gdy docierały do niego
jakiekolwiek dźwięki. To była nagroda za cierpliwość i wiarę. Nie mógł się
poddać, kiedy był tak blisko. Nie mógł zostawić innych.
Był za dobrym człowiekiem, aby odwrócić się i
iść przed siebie, zupełnie samemu. Ludzie lubią udowadniać innym, że nie
potrzebują pomocy, że wszystko zrobią sami. To nie tak działało.
Każdy potrzebował minimalnej pomocy.
Każdy powinien wiedzieć, że nie jest się
idealnym.
Każdy powinien wiedzieć, że nie wolno odtrącać
innych.
Bo w końcu nadejdzie dzień, że nie będziesz w
stanie poradzić sobie sam, a jak będziesz chciał czyjejś pomocy, nikogo nie
będzie. Bo każdy będzie uważał, że świetnie dajesz sobie radę sam. Że jesteś
zbyt idealny, aby ktoś taki szary jak inni próbował pomóc.
Ten labirynt uświadomił Wufana w jednym
aspekcie – tu nikt nie jest zdany na siebie, nikt nie poradzi sobie sam.
Bo nie ma u boku nawet przechodzącego
człowieka.
Człowieka, który pomimo, że cię nie zna, ale
jest.
I w tym tkwi różnica.
┼
Jasne światło kaleczyło jego oczy, a chropowaty
oddech drażnił uszy. Nigdy przedtem tak nienawidził samego siebie. Był za
słaby, nie miał już siły. I mentalnej, i fizycznej. Miał ochotę zniknąć i nigdy
nie istnieć. Może wiedział, że takie postępowanie zniszczy jego i innych, ale
był za słaby. Za słaby na taką wycieczkę po własnym umyśle. Nie był
przygotowany na samotność. To było dla niego za wiele.
Luhan wyglądał jak lalka, która może się stłuc,
ale i jego wnętrze było tak cholernie łagodne, że nie dawał sobie rady. Chodził
w kółko, szukając. Białe ściany tylko raziły w oczy, wcale nie dawały ukojenia.
To było tak wszystko parszywe, okrutne i nieprawdziwe, ze chciał już wstać,
obudzić się z koszmarnego snu. Wyjście nie było tak łatwe do znalezienia, a on
nie widział sensu w kręceniu się w kółko.
Stawiając coraz to leniwsze kroki, poczuł zimny
wiatr. Do jego nozdrzy dotarł zapach brzoskwini i cytryny. Jego oczy otworzyły
się szerzej, a później zaszyły łzami. Do jego uszu doszedł okropny pisk, a w
następnej minucie leżał na zimnej posadzce. Jego głowa zaczęła ciążyć.
— Kolejny punkt!
Ten
głos...
Ten głos, który potrafił ukoić jego serce w
najgorszych chwilach. Głos, który potrafił szeptać mu całą noc ,,kocham cię”.
Luhan poczuł jak po jego policzkach spływają
łzy, a serce niebezpiecznie przyspiesza, a krew płynie powodując, że jego
zmarznięte ciało w końcu zaznało ciepła.
Sehun.
┼
Tao szedł podparty na swoich towarzyszach. W
głowie mu szumiało i słyszał pojedyncze słowa. Miał wrażenie, że ból za chwilę
rozsadzi mu czaszkę, a wszystkie głosy w końcu umilkną. Miał dość ciągłego
bólu, to tak bardzo bolał, a on nie mógł znaleźć sposobu, aby złagodzić ten
okropny ból. Głos Baekhyuna nie pomagał, choć czasami dawał ukojenie. Ból z
każdą minutą powiększał się, a on nie miał pojęcia jak go zniwelować. To było
takie okropne uczucie.
,,Czy...Czy
ktoś to słyszy?”
Tao zmarszczył brwi, kiedy głęboki głos rozległ
się w jego głowie. Spojrzał na swoich towarzyszy, ale tamci nie wydawali się
usłyszeć ten przyjemny, a zarazem przygnębiony głos.
„Kim
jesteś?”
Tao czuł się jak idiota, uznał, że już powoli
wariuje, bo rozmawia sam ze sobą. Jednak nie, głos znów rozległ się po jego
głowie, co dziwniejsze niwelując ból. Tao pomyślał, że ma bardziej ładniejszy
głos niż Baekhyun.
„Jestem
Pierwszym Punktem, Wufan. Wu Yifan”.
Tao nie wiedział, że w ten sposób mogą zdziałać
wiele. Ale teraz zaczynała się prawdziwa walka z czasem.
Tik,
tak, tik, tak, tik, tak...
┼
Chen biegł niczym oszalały. Skręcając w nowsze
korytarze, czasami się ślizgał na wypolerowanej podłodze. Jednak nawet kiedy
kostka bolała od wykręcenia, biegł. Biegł dalej, chociaż tracił oddech, chociaż
miał już dość, chociaż za każdym razem witała go ciemność.
Głos w jego sercu był głośny i natarczywy. Nie
pozwolił mu się zatrzymać, dlatego biegł niczym szaleniec. Coś kazało mu biec
twardo, żeby jego stopy dotykały powierzchni. To coś nazywało się miłością, i
nie mógł teraz odpuścić. Teraz jego priorytetem było znaleźć choć jeden punkt.
Jeden, to naprawdę dużo.
Tu liczba jeden stanowiła ważną rolę.
O jednego za mało, czy o jedną sekundę za późno
– to wszystko składało się na śpiączkę.
Wygraj
z własnym losem..
Tik,
tak, tik, tak, tik...
┼
„Czyli
co?”
Tao podrapał się po czuprynie, a na jego ustach
zagrał cień uśmiechu. To nie był pełny gest, nawet nie było w nim krzty
wesołości.
„Jak
wyglądają ściany?”
„Teraz
popadają w lekką szarość” -
Tao westchnął, po czym zwolnił kroku. Rzucił okiem na muskające się dłonie
Baekhyuna i Chanyeola, ale nic nie powiedział. Zmarszczył i dokładnie przyjrzał
się ścianie. - „No mówię, że popadają w
lekką szarość. Z daleka tego nie widać i wydają się być zupełnie białe.”
Tao usłyszał westchnienie, i poczuł się tak
jakby jego oddech połaskotał go po twarzy. Głęboki głos odbijał mu się w
czaszce, ale zamiast zostawiać nieprzyjemny ból, to właśnie, kiedy Yifan mówił,
ból gdzieś umykał, dlatego Tao tak pragnął, aby Wu mówił do niego. Podobała mu
się też jego barwa, zakorzeniła mu się głęboko w mózgu.
„Chcę
cię już spotkać.”
„Ja
też”
Zitao prychnął cicho, po czym znów rzucił okiem
na swoich towarzyszy. Ich ręce w końcu spotkały się ze sobą.
„Ile
osób znalazłeś?”
„Trzy” - głos na chwilę zamilkł - „Jeden jest słaby i nieprzytomny. W ogóle
ciężko oddycha”
Tao zamyślił się na chwilę.
„Obecnie
jest was czwórka, tak?” -
usłyszał cichy pomruk, przytaknięcie - „Nas
jest trzech” - i znów - „Siedmioro”.
„Właśnie.
Zostało pięciu. Słuchaj, przeanalizowałem wszystko dokładnie” - Tao stał się bardziej uważny - „Labirynt jest zbudowany z kilku warstw.
Dwanaście, tak dla ścisłości. Zauważ, że teraz gdzie jesteś ściany mają
delikatny szary kolor, ledwo zauważalny. Musisz wejść w inną warstwę, aby
szukać dalej. To jest podpowiedź. Na pewno znajdziemy innych, musimy. Zegar
wciąż tyka, i uwierz, nie zostało wiele czasu. Za dużo go zmarnowaliśmy
biegając dookoła. Teraz musimy się pośpieszyć. Liczę na ciebie, Tao. Na pewno
się spotkamy, obiecuję. Teraz trzeba znaleźć pozostałych. Uważaj na siebie,
będę się odzywał.”
Tao skinął głową, ale Wufan nie miał prawa tego
zobaczyć. Teraz muszą zmierzyć się z największym ich wrogiem – czasem.
Tik,
tak, tik, tak, tik, tak...
┼
Tao zauważył zmianę.
— Słuchajcie — odezwał się w stronę swoich towarzyszy. — Miejcie oczy szeroko otwarte.
Skinęli głowami.
Szare ściany znów wydawały się być znajome, ale
Tao nie dał się nabrać. Zimno było bardziej oczywiste, wyraziste. Kolor szary
niemal zlewał się z nikłą poświatą, która utrzymywał się we mgle. Tao zaczął
pocierać sobie dłonie, bo zaczęły mu drętwieć od przeszywającego chłodu.
Westchnął, a z jego ust wydobyła para.
Gdzieś z oddali rozległ się pisk.
Gdzieś z boku wydobywała się coraz gęstsza mgła.
Biegnijcie.
┼
Upadł.
Z jego oczu popłynęły kolejne niechciane łzy, a
poobijane łokcie i kolana bolały. Złowieszczy syk wypełniał jego głowę i sam
już nie wiedział czy łzy były z bezradności, bólu czy z słabości psychicznej.
Może i uchodził za oazę spokoju, może mało się odzywał, może był silny, ale to
wszystko zabijało te umiejętności. Labirynt zmieniał człowieka;
Albo staniesz się silniejszy, albo będziesz
słaby.
Labirynt był niczym pranie mózgu.
Kyungsoo był pewien, że nie będzie wszystko
takie same, gdy się obudzą. Jeżeli się w ogóle obudzą. To wszystko mogło być
zaplanowane, a oni tylko grali.
Scenariusz już dawno był napisany.
A oni usilnie chcieli go zmienić.
Ale czy na pewno będą w stanie? Minuty mijały,
godziny ulatywały.
Nadzieja wypalała się.
A oni nadal szukali.
Szukali, bo nie mieli innego wyjścia.
Po
prostu wstań i biegnij dalej. Biegnij, bo masz po co. Biegnij, bo od ciebie
zależy. Bo od ciebie zależą ludzkie istnienia.
┼
Kiedy się obudził przywitały go ciemne
tęczówki. Jego serce załomotało w klatce piersiowej, kiedy zorientował się do
kogo one należą. Przecierając oczy, chciał sprawdzić czy przypadkiem nie ma
urojeń.
Jednak nie.
Te same, koloru bardzo ciemnej czekolady oczy,
różowe włosy i ten uśmiech. To na pewno był jego Minseok. To na pewno on, on,
który w ten charakterystyczny sposób na niego patrzył i uśmiechał się.
— Xiumin...
Mężczyzna przygarnął go do siebie, a Chen
poczuł jak łzy skapują z jego policzków. Zaplątując swoje ramiona na szyi
swojego ukochanego, rozpłakał się niczym małe dziecko. Czuł na policzkach, że
biały materiał jego stroju jest mokry od jego łez.
— Cieszymy się z waszego szczęścia, ale nie mamy
dużo czasu — zmęczony głos przebił
ich błogi spokój, zostawiając chłodną smugę, która okazała się kolejnym
zmartwieniem. — Miło was poznać,
jestem Tao.
Chen spojrzał na chłopaka. Jego cienie pod
oczami były naprawdę widoczne i świadczyły, że chłopak jest wykończony.
— Ilu nas jest?
— Pięcioro — Tao odparł. — Wiem gdzie są
kolejne cztery punkty, ale nadal pozostają inne. Jesteśmy coraz bliżej wyjścia.
Im więcej znajdujemy punktów, tym bliżej jesteśmy rozwiązania.
Chen westchnął, ale za pomocą swojego
ukochanego wstał na równe nogi. Rozglądając się dookoła zauważył dwóch innych
mężczyzn. Patrzyli się na nich, a na ustach czaił się uśmiech. W końcu było ich
razem pięcioro.
— Czasu jest coraz mniej — odezwał się znowu Tao, po czym westchnął
głęboko. — Ruszamy dalej. W
kolejną warstwę.
Chen spojrzał z ukosa na młodego chłopaka.
— Warstwę?
Tao zacisnął usta i skinął głową.
— To dzięki znajomości kolorystyki ścian w
labiryncie i zdobyciu informacji o warstwach znaleźliśmy was tak szybko. Gdybym
nie wiedział, nadal bym się błąkał. To nie jest takie proste jak się wydaje.
Trzeba umieć rozpoznać kolory. Białe wydaje się białe, a tak naprawdę jest
szare. To wszystko jest skomplikowane i chyba nie ja jeden doszedłem do
wniosku, że wszystko idzie opornie, tak jakby labirynt chciał nas zatrzymać w
wiecznym śnie. Gdyby tak się stało, byśmy wiecznie błądzili i nigdy się nie
znaleźli. Labirynt skutecznie by odgradzał nas wszystkich od siebie. Myślę, że
teraz to tylko kwestia czasu i zasady gry, że spotkaliśmy się. Musimy się
pośpieszyć. Zostało już nie wiele czasu. Bardzo niewiele.
— Czyli ile jest warstw?
— Trzy.
— A reszta?
— O to się nie martw. Reszta jest bezpieczna i
obiecuję, że dotrzemy na czas. Musimy. To jest nas priorytet. Tego musimy się
trzymać.
Jongdae skinął głową i splótł palce z tymi
Minseoka.
┼
Znowu biegł i rozglądał się za jakimś
dźwiękiem. Niestety nic do jego uszu nie docierało i miał powoli wszystkiego
dość.
Suho tracił cierpliwość. Nie miał już
wewnętrznego spokoju, który na początku miał za wiele. Teraz ciągnął resztkami
paliwa, i naprawdę chciał, aby to wszystko się skończyło. Przeszywające zimno
targało jego ciałem, wchłaniało się do jego ciemnego garnituru. Zwalniając
lekko swój chód, do jego oczu napłynęły łzy. Nie był jeszcze tak zdesperowany,
aby płakać, ale coś sprawiło, aby w jego oczach pojawiły się łzy. Sięgając do
swojej twarzy, aby otrzeć niechciane kropelki poczuł ogromne gorąco. Przenosząc
wzrok na sprawcę jego serce zamarło, aby po chwili puścić się w szaleńczym
biegu.
— Punkty...Lay...
— Witaj. Miło cię widzieć.
— Och...
— Nie musisz nic mówić. Teraz czas, aby iść
dalej. Aby wyjść na spotkanie innym punktom.
┼
Miłość to coś, co pamięta się nawet jeśli twój
umysł widzi ciemną plamę. Serce zawsze będzie pamiętało, choć ty będziesz
upierał się, że nie znasz takiego człowieka. Miłość nigdy nie umrze, chyba, że
są, tego chcesz. Aby zapomnieć.
Ale jeśli nie chcesz tego z własnej woli, to
serce zawsze zabije szybciej na widok ukochanej osoby. Zawsze będzie
podpowiadać ci, że jednak go kochasz.
Tak był w przypadku Luhana i Sehuna. Labirynt
tak mocno powykręcał im umysł, że nie pamiętali siebie nawzajem. Jednak głos
Sehuna sprawiał, że Luhan czuł się na siłach, a za to obecność Lu pomagała
uporać się z przerażeniem Oha. Nie odważyli się jednak powiedzieć tego na głos.
Wiedzieli, że obaj bez siebie umrą, bądź nie poradzą. Obaj łaknęli swojej
bliskości. Wystarczył im dotyk rąk.
Obaj wiedzieli, że się kochają. Jednak tego nie
pamiętali.
┼
„Wiesz,
Yifan?”
„Co?”
,,Zbliżamy
się ku końcowi.” - Tao
specjalnie zwolnił kroku, aby inni, którzy szli przed nim nie zorientowali się,
że nie kontaktuje z rzeczywistością - „Czas
nadal leci. Został jeszcze jeden punkt. Została jeszcze jedna warstwa.”
„Tak.” - Tao wyraźnie usłyszał westchnienie, które
wydał Wu w swoim umyśle - „Ale wiesz?
Został jeden dzień. Dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Został jeden punkt.
Jedna warstwa. I jeden dzień. Nie możemy wypuścić tej szansy. Nie, kiedy nas
jest jedenastu. Nie kiedy nadzieja tli się najbardziej. Nie wybaczyłbym sobie,
gdyby przeze mnie tyle ludzi wiecznie zapadli w śpiączkę. ”
„Nie
tylko ty czujesz tą presję.” -
Tao wydął wargę - „Nie mogę sobie nawet
wyobrazić takiego cierpienia.”
„Ja
też nie.” - chłopak usłyszał
zgrzytnięcie zębami - „Damy radę.
Obiecałem, że się spotkamy. Chcę cię zobaczyć. Teraz musimy się pośpieszyć.
Czas...”
„Tak....Czas
nadal biegnie...Od samego początku jestem uświadamiany.”
„Ja
też. Znajdźmy punkt, Tao. Znajdźmy go i pokażmy, że nie jesteśmy słabi. Że
potrafimy zagrać i wyjść z tego cało. Że jednak z koszmaru można się wzbudzić.”
„Masz
rację. Obiecaj mi coś Daj mi się zobaczyć, choć na sekundę.”
„Dobrze,
Tao. Obiecuję. Obiecuję, że cię rozpoznam.”
Tik,
tak, tik, tak, tik, tak, tik, tak...
┼
Biegli. Oni wszyscy biegli, tracąc oddech.
Teraz nie tylko Yifan słyszał tykania ogromnego zegara – oni wszyscy czuli
presję zarzuconą przez czas. Korytarz był długi, a czas skurczył się do
dziesięciu ostatnich minut. Tao nie miał już siły, ogień zalał jego płuca, ale
nadal biegł.
Dziesięć.
Dwunasty oddech był wyczuwalny. Tao dokładnie
go słyszał, dlatego prawie płakał ze szczęścia. Było ich dwunastu. Dwunastu
ludzi, którzy tworzyli całość z układanki. Tylko teraz trzeba było znaleźć
wyjście i spotkać się z innymi punktami.
Dziewięć.
Zrobiło się zimno niż kiedykolwiek, a ich
garnitury szeleściły. Wszyscy krzyczeli, ich oddechy były ciężkie, nie mówili
nawet, że czują się jakby przebiegli maraton – to była poniekąd prawda.
Osiem.
Przed oczami mignęły mu czarne i białe stroje.
Siedem.
Niespokojne bicie serca.
Sześć.
Kawałki twarzy.
Pięć.
Postury.
Cztery.
Pierwsze łzy szczęścia. Prawdziwe, nie
złudne.
Trzy.
Krzyki.
Dwa.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak.
Jeden.
Jego twarz był inna. Wyraz pasował do barwy
głosu, który zdążył pokochać z całego serca. Która zapadła mu głęboko w pamięci
i która odznaczała się od innych; była wyjątkowa. Tao był pewien, że zapamięta
Wufana na długo.
Zero.
Ciemność.
┼
Otwarł oczy.
Do jego uszu dobiegł niespokojne piknięcie
urządzenia. Kołdra, którą był przykryty dawała przyjemne ciepło, a w ręce czuł
nieprzyjemne kucie. Jego oczy napotkały okno.
Na zewnątrz było zwyczajnie. Zapowiadał się
wieczór, a poprzez chmury, które zostały rozdrobnione zapewne po ulewie,
przebijały pomarańczowe smugi zachodzącego słońca.
Tao wiedział, że jest w szpitalu. Musiał
wiedzieć, kiedy do sali wbiegli lekarze i pielęgniarki. Słyszał jak dzwonią po
jego rodzinę. Czuł sterylny zapach, ale wydawał się mniej wyczuwalny. Jego oczy
nadal piekły, gardło było podrażnione przez rurkę, którą przed chwilą mu
wyciągnęli. Wenflon dawał nieprzyjemne poczucie kłucia.
Po prostu wiedział, że wzbudził się z koszmaru.
Ze śpiączki.
Ze śpiączki, która trwała dwa lata.
┼
A/N: Druga część~ Czy ja wiem… Dobra, jestem
zadowolona z tego xDD I gratuluję spostrzegawczości IswedWolf i Beakhyunoo.
Tak, to było nawiązanie do Overdose. Po czym poznałyście? xDD Nie mam ochoty
ostatnio na pisanie fluffów. Wybaczcie, obiecuję, że niedługo napiszę jakąś
komedię, bo na angstach długo też nie pociągnę *^* Mam fazę na Baekyeola (W
końcu to mój ukochany pairing), więc dużo ich będzie. Teraz sprawy
organizacyjne-informacyjne.
Hate is
not a good way. Nie mam weny na to opowiadanie, niestety. Ostatnio nie mam ochoty
nawet na to patrzeć >.< Obiecuję
jednak, że złapię tą wredną sukę (wenę) na smycz i napiszę do końca. Fabuła
jest, pomysł, tylko weny brak. Szwankuję mi. Za to inne pomysły wlewają mi się
w łeb. Widać mam wenę na inne historię >.< Niech mi wybaczą te osoby,
które czekają na kontynuację. Dodam piąty rozdział chyba w listopadzie(?), bo
mam napisane dwa rozdziały w przód. Więc, no. Wybaczcie, mam teraz i problemy w
szkole, bo półrocze kończy się wyjątkowo wcześnie (w grudniu chyba i oceny będą
już wystawiane). Ja jeszcze muszę ogarnąć szkołę trochę szybciej, bo też
zwaliły mi problemy zdrowotne… Dlatego trochę wena umyka. Ostatnio dostałam
dwie jedynki z tego samego przedmiotu, bo mu się kartkówkę zachciało robić i
zbierać zeszyt ćwiczeń, kurde. >.< A znalazłam dopiero go w ranek, więc
nie miałam tam nic… WOS, zło nieczyste :C Muszę wkuwać daty (trzech klas) na
historię. Matematyka też, nie idzie tego ogarnąć >.< Kurde no… Mam nadzieję, że złapię weny za
nogi do tego opowiadania i je dokończę. Na pewno. To jest mój skarb. Dlatego
uzbroicie się cierpliwość, a ja znajdę siłę, aby otworzyć Worda i napisać
kolejny rozdział. Trzymajcie się, misie pysie, wiedzcie, że Was kocham, i
obserwatorów, których zrobiło się już trzynastu, i tych którzy czytają. Pozdrawiam
Was wszystkich cieplutko, zwłaszcza, ze ostatnio na dworze jest chorobliwie
zimno.
taki kulminacyjny moment <3
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie wiem, jak wpadłam na pomysł z tym teledyskiem! Muszę przyznać, że powalają mnie opisy w tym rozdziale. Są na serio genialne i takie poetyckie. Troszkę za mało Taorisa, ale inny moment mi utkwił w głowie. Xiuchen! To tej parki również mam słabość. Dziwne! Wszyscy się spotkali i nagle okazuje się, że Tao budzi się ze śpiączki. A co z resztą? Oni też spali. Z niecierpliwością czekam na kolejny, bo chce wiedzieć, co stanie się dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! :D