środa, 12 kwietnia 2017

FUCK - 09. Poniedziałki, wtorki, środy... cały plan tygodnia

Y O U N G J A E

Moje życie przypominało teraz karuzelę śmiechu i zwariowaną kolejkę górską.
W sumie to nienawidzę kolejek górskich.
Uniwersytet wydawał się głośny i duszny. Nie mogłem nawet wyłapać w tym tłumie dwójki moich przyjaciół, a mówiąc szczerze potrzebowałem ich, by się wygadać, ewentualnie wypłakać (raczej wolałem płakać niż się ekscytować) na temat co się zadziało w moim życiu.
W połowie drogi spotkałem Jacksona, który jak tylko mnie zobaczył uśmiechnął się do mnie szeroko i pomachał swoją łapą. Ten człowiek to jednak wielka kula pozytywnej energii, pomieszana ze spaczonym gustem to rzucania zboczonych żartów. Jack rzadko kiedy przestawał się uśmiechać i to było przerażające, a jeszcze gorzej było kiedy zostawało się z nim sam na sam, bo nie wiadomo co mu strzeli go głowy.
— Youngjae! — zawołał radośnie i dosłownie uwiesił mi się na szyi, całując moje policzki jak babcia. Fuj.
— Tak, ciebie też dobrze widzieć, Jack — odpowiedziałem, lekko go odpychając od siebie.
Ten jednak niezrażony jeszcze szerzej się uśmiechnął i tylko przystanął blisko mnie, jednak już mnie nie przytulając. Z niego taki misiek; jak się przeczepi to się odczepi. Jedynie wtedy jak mu się znudzi, albo jak znajdzie kolejną ofiarę.
— Widziałeś może Bambama i Yugiego? — zapytałem, wychylając szyję, by spojrzeć w tłum. Zobaczyłem tyle co nic, ehh.
— Idą, są centralnie za tobą — odpowiedział mi, a jak na zawołanie się odwróciłem.
Yugyeom uśmiechnął się szatańsko–niewinnie, kiedy przyłapałem go na tym, że chciał mnie wystraszyć.  Szmaciarz, zapłaci mi za to. Bambam znudzony żarł kolejnego lizaka o smaku wiśni. Szkoda, że nie produkują w smaku cytryny, idealnie by się to do niego nadało, bo potrafił być słodki niczym cytrynka.
— Cześć — powiedział mój przyjaciel. — Zepsułeś mi zabawę — fuknął obrażany, a ja w jednej chwili chciałem zetrzeć mu ten niewinny uśmiech z twarzy. Młodszy a pyskaty.
— Nie odzywaj się do mnie — warknąłem i pomknąłem do Jacksona. Co z tego, że to małpiszon, ale mnie nie otrąci jak ta banda debili.
Yugyeom zaśmiał się i pokręcił głową.
— Po moim trupie, jesteś moim ulubionym hyungiem.
Bambam tylko prychnął ciężko, jakby w życiu mu nie wyszło, chociaż to on był jednym z tych ludzi, co mają łatwo w życiu.
— Nigdy nikogo nie nazywasz hyungiem — zauważył kąśliwie, mrużąc swoje oczy.
Yugy wywrócił oczami, zupełnie ignorując słowa swojego przyjaciela, znów spoglądając na mnie. Ten mały diabeł zbyt dobrze mnie znał, co teraz wydawało się być wadą, bo mógł zauważyć to, czego aktualnie nie chciałem pokazać. W dalszym ciągu się zastanawiałem czy mówić im o moim – hehe – drobnym wypadku.
Teraz jednak nic nie powiedziałem, jedynie ruszyłem przed siebie, nadal obrażony. O nie, nie tak łatwo dam się złamać. Dopóki smarkacz mnie nie przeprosi za swoją głupotę, zamierzałem się do niego nie odzywać. I niby ja jestem dojrzały, haa…
Nikt za mną nie szedł, bo rozpoczynały się zajęcia, więc trudno było teraz mnie gonić – chociaż wątpię, by te leniwe dupy ruszyły się z miejsca. Ich przechadzki ograniczały się do przemieszenia korytarza, ewentualnie do kawiarni na jakieś jedzenie. Inaczej nie ruszą się, póki nie poczują żadnej potrzeby. I znów, jakim cudem oni nie tyją nawet, kiedy się nie ruszają i jedzą za trzech, a ja jak się nie ruszę, to będę chodzącą beczką? Boże, czemuś taki niesprawiedliwy?
Aula była wypełniona po brzegi studentami. Zajęcia tego dnia wyjątkowo mi się dłużyły, nawet udało mi się przysnąć na jednym wykładzie. Na szczęście siedziałem dalej niż profesor widział, więc gucio mógł mi zrobić. Zostałem obudzony przez kolegę, który jedynie się do mnie uśmiechnął i z rozbawieniem pokręcił głową. Taaa, on też nie raz zasnął i to ja właśnie byłem tym, kto go budził.
Powrót do domu był dla mnie katastrofą. Wiedziałem, że w poniedziałki Jaebum kończy wcześniej ode mnie i w dodatku tego dnia nigdzie się nie rusza. Tak, zdążyłem napisać sobie jego homogram, by jakoś funkcjonować. W poniedziałki kończył zajęcia dwie godziny przede mną, we wtorki prawie spotykaliśmy się na klatce – jakby się uprzeć moglibyśmy wracać razem, ale… nope. Dalej, w środy to ja z kolei byłem w domu wcześniej, bo miałem tylko zajęte godziny poranne, a Jaebum wracał dopiero wieczorem – z tego co mi Yugyeom naopowiadał miał wtedy jeszcze zajęcia teatralne, więc trudno było mu się wyrwać. W czwartki oboje kończyliśmy około piętnastej, ale on jeszcze szedł z kumplami do knajp, a ja wracałem do mieszkania. A w piątki… W piątki to co chwilę plan mu się zmieniał, ale najczęściej nawet nie wracał do domu, albo ja tego nie zauważyłem, ale co mnie to.
Westchnąłem ciężko, mrużąc oczy. Moje życie nabrało jakiegoś tandetnego tempa, jakbym naprawdę grał w dramie dla dziewcząt. Teraz tylko brakowało mi szaleńczego zakochania, a wyjdzie z tego słodko-gorzkie anime dla zapalonych yaoistek. Ciekawe czy dałbym radę napisać scenariusz dla takiego przedsiębiorstwa…
Przekląłem pod nosem, kiedy uświadomiłem sobie jak niedorzecznie brzmię w swojej głowie. Pewnie, jeszcze zostanę pisarzem niż lekarzem, cholera. Naprawdę, ostatnie wydarzenia nie wpływały na mnie dobrze, czas by się ogarnąć.
Metro było raczej zapełnione, ale nie aż tak jak późnymi popołudniami, kiedy to nastolatkowie wracali ze szkół, a dorośli z pracy. W poniedziałki jakimś cudem wracałem dość wcześnie, w dodatku bez gderających nad uchem starszych pań, które nie raz mnie zaczepiły o ustąpienie miejsca.
Do domu z metra miałem jakiś dwadzieścia minut piechotą, to zawsze miałem spacer po uczelni, ale jakiś dziwnym trafem odkąd wprowadziłem się do Jaebuma nie miałem nic przeciwko temu. Chyba zaczynałem unikać powrotów do domu. Ale przecież nie uda mi się uniknąć pana Im, który zawsze dawał mi w kość i uświadamiał, że istnieje, chociaż wolałbym mieć świadomość, że ja go wymyśliłem, ale cholera, nie, on był prawdziwy i naprawdę wkurzał.
Na klatce spotkałem jakiegoś sąsiada, który posłał mi jakieś krzywe spojrzenie, ale jako, że byłem ostatnio w nienajlepszej formie miłego chłopaka, odpowiedziałem mu równie morderczym spojrzeniem od którego prawie uciekł z jeszcze bardziej nieprzychylną miną.
Wyciągając klucze z plecaka zza drzwi usłyszałem muzykę i tak, obal mnie zimny pot, bo cholera, nie wiedziałem jak spojrzeć mu teraz w twarz.
Okej, przyznaję się. Wstydziłem pokazać mu się na oczy, a co dopiero zamienić z nim parę zdań. To nie jest takie proste powiedzieć „dzień dobry” po akcjach jakie się tu odwalały, dobra? W dodatku on nie wyglądał na jakiegoś niezadowolonego, co jedynie sprawiło, że jeszcze bardziej miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Czemu ja mam takie cholerne szczęście? Co ja w poprzednim życiu zrobiłem, że teraz Boże mnie tak karzesz?
Z drżącymi dłońmi otworzyłem drzwi do mieszkania, a co mnie w środku zastało sprawiło, że moja szczęka opadła w dół i przysięgam, że odbiła się od podłogi.
— YAAA, IM JAEBUM!  

*


Długo mnie nie było, prawda? Sprawa jest taka, że prędzej znajdziecie mnie teraz na wattpadzie, niżeli tutaj, bo blogger umarł, co mnie osobiście smuci, bo pamiętam czasy, kiedy blogi rządziły, ale właśnie, z jakiś przyczyn wszyscy przenieśli się na watt. Jeżeli chcecie, będę tutaj jeszcze publikować, ale nawet tu ja, Jiminnie umarła. 

2 komentarze:

  1. Co takiego Jaebum odwalił, że Yungjae tak się wkurzył zaraz przy wejściu? xd

    Fajnie, że wróciłaś :D

    OdpowiedzUsuń
  2. AAAAAAAA!
    Wróciłaś! XD
    Znam twój ból, też ostatnio założyłam wattpada, mimo że lepiej pisuje mi się na bloggerze...
    Kolejny rozdział i ubaw po pachy, uwielbiam to opowiadanie, życzę weny ;*

    http://mynewfuckinkpopworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Theme by Ally | Panda Graphics | Credit x