Y O U N G J A E
Moje życie
przypominało teraz karuzelę śmiechu i zwariowaną kolejkę górską.
W sumie to
nienawidzę kolejek górskich.
Uniwersytet
wydawał się głośny i duszny. Nie mogłem nawet wyłapać w tym tłumie dwójki moich
przyjaciół, a mówiąc szczerze potrzebowałem ich, by się wygadać, ewentualnie
wypłakać (raczej wolałem płakać niż się ekscytować) na temat co się zadziało w
moim życiu.
W połowie
drogi spotkałem Jacksona, który jak tylko mnie zobaczył uśmiechnął się do mnie
szeroko i pomachał swoją łapą. Ten człowiek to jednak wielka kula pozytywnej
energii, pomieszana ze spaczonym gustem to rzucania zboczonych żartów. Jack
rzadko kiedy przestawał się uśmiechać i to było przerażające, a jeszcze gorzej
było kiedy zostawało się z nim sam na sam, bo nie wiadomo co mu strzeli go
głowy.
—
Youngjae! — zawołał radośnie i dosłownie uwiesił mi się na szyi, całując moje
policzki jak babcia. Fuj.
— Tak,
ciebie też dobrze widzieć, Jack — odpowiedziałem, lekko go odpychając od
siebie.
Ten jednak
niezrażony jeszcze szerzej się uśmiechnął i tylko przystanął blisko mnie,
jednak już mnie nie przytulając. Z niego taki misiek; jak się przeczepi to się
odczepi. Jedynie wtedy jak mu się znudzi, albo jak znajdzie kolejną ofiarę.
—
Widziałeś może Bambama i Yugiego? — zapytałem, wychylając szyję, by spojrzeć w
tłum. Zobaczyłem tyle co nic, ehh.
— Idą, są
centralnie za tobą — odpowiedział mi, a jak na zawołanie się odwróciłem.
Yugyeom
uśmiechnął się szatańsko–niewinnie, kiedy przyłapałem go na tym, że chciał mnie
wystraszyć. Szmaciarz, zapłaci mi za to.
Bambam znudzony żarł kolejnego lizaka o smaku wiśni. Szkoda, że nie produkują w
smaku cytryny, idealnie by się to do niego nadało, bo potrafił być słodki
niczym cytrynka.
— Cześć —
powiedział mój przyjaciel. — Zepsułeś mi zabawę — fuknął obrażany, a ja w
jednej chwili chciałem zetrzeć mu ten niewinny uśmiech z twarzy. Młodszy a
pyskaty.
— Nie
odzywaj się do mnie — warknąłem i pomknąłem do Jacksona. Co z tego, że to
małpiszon, ale mnie nie otrąci jak ta banda debili.
Yugyeom zaśmiał
się i pokręcił głową.
— Po moim
trupie, jesteś moim ulubionym hyungiem.
Bambam
tylko prychnął ciężko, jakby w życiu mu nie wyszło, chociaż to on był jednym z
tych ludzi, co mają łatwo w życiu.
— Nigdy
nikogo nie nazywasz hyungiem — zauważył kąśliwie, mrużąc swoje oczy.
Yugy
wywrócił oczami, zupełnie ignorując słowa swojego przyjaciela, znów spoglądając
na mnie. Ten mały diabeł zbyt dobrze mnie znał, co teraz wydawało się być wadą,
bo mógł zauważyć to, czego aktualnie nie chciałem pokazać. W dalszym ciągu się
zastanawiałem czy mówić im o moim – hehe
– drobnym wypadku.
Teraz
jednak nic nie powiedziałem, jedynie ruszyłem przed siebie, nadal obrażony. O
nie, nie tak łatwo dam się złamać. Dopóki smarkacz mnie nie przeprosi za swoją
głupotę, zamierzałem się do niego nie odzywać. I niby ja jestem dojrzały, haa…
Nikt za
mną nie szedł, bo rozpoczynały się zajęcia, więc trudno było teraz mnie gonić –
chociaż wątpię, by te leniwe dupy ruszyły się z miejsca. Ich przechadzki
ograniczały się do przemieszenia korytarza, ewentualnie do kawiarni na jakieś
jedzenie. Inaczej nie ruszą się, póki nie poczują żadnej potrzeby. I znów,
jakim cudem oni nie tyją nawet, kiedy się nie ruszają i jedzą za trzech, a ja
jak się nie ruszę, to będę chodzącą beczką? Boże, czemuś taki niesprawiedliwy?
Aula była
wypełniona po brzegi studentami. Zajęcia tego dnia wyjątkowo mi się dłużyły,
nawet udało mi się przysnąć na jednym wykładzie. Na szczęście siedziałem dalej
niż profesor widział, więc gucio mógł mi zrobić. Zostałem obudzony przez kolegę,
który jedynie się do mnie uśmiechnął i z rozbawieniem pokręcił głową. Taaa, on
też nie raz zasnął i to ja właśnie byłem tym, kto go budził.
Powrót do
domu był dla mnie katastrofą. Wiedziałem, że w poniedziałki Jaebum kończy
wcześniej ode mnie i w dodatku tego dnia nigdzie się nie rusza. Tak, zdążyłem
napisać sobie jego homogram, by jakoś funkcjonować. W poniedziałki kończył
zajęcia dwie godziny przede mną, we wtorki prawie spotykaliśmy się na klatce –
jakby się uprzeć moglibyśmy wracać razem, ale… nope. Dalej, w środy to ja z kolei byłem w domu wcześniej, bo miałem
tylko zajęte godziny poranne, a Jaebum wracał dopiero wieczorem – z tego co mi
Yugyeom naopowiadał miał wtedy jeszcze zajęcia teatralne, więc trudno było mu
się wyrwać. W czwartki oboje kończyliśmy około piętnastej, ale on jeszcze szedł
z kumplami do knajp, a ja wracałem do mieszkania. A w piątki… W piątki to co
chwilę plan mu się zmieniał, ale najczęściej nawet nie wracał do domu, albo ja
tego nie zauważyłem, ale co mnie to.
Westchnąłem
ciężko, mrużąc oczy. Moje życie nabrało jakiegoś tandetnego tempa, jakbym
naprawdę grał w dramie dla dziewcząt. Teraz tylko brakowało mi szaleńczego
zakochania, a wyjdzie z tego słodko-gorzkie anime dla zapalonych yaoistek.
Ciekawe czy dałbym radę napisać scenariusz dla takiego przedsiębiorstwa…
Przekląłem
pod nosem, kiedy uświadomiłem sobie jak niedorzecznie brzmię w swojej głowie. Pewnie,
jeszcze zostanę pisarzem niż lekarzem, cholera. Naprawdę, ostatnie wydarzenia
nie wpływały na mnie dobrze, czas by się ogarnąć.
Metro było
raczej zapełnione, ale nie aż tak jak późnymi popołudniami, kiedy to
nastolatkowie wracali ze szkół, a dorośli z pracy. W poniedziałki jakimś cudem
wracałem dość wcześnie, w dodatku bez gderających nad uchem starszych pań,
które nie raz mnie zaczepiły o ustąpienie miejsca.
Do domu z
metra miałem jakiś dwadzieścia minut piechotą, to zawsze miałem spacer po
uczelni, ale jakiś dziwnym trafem odkąd wprowadziłem się do Jaebuma nie miałem
nic przeciwko temu. Chyba zaczynałem unikać powrotów do domu. Ale przecież nie
uda mi się uniknąć pana Im, który zawsze dawał mi w kość i uświadamiał, że
istnieje, chociaż wolałbym mieć świadomość, że ja go wymyśliłem, ale cholera,
nie, on był prawdziwy i naprawdę wkurzał.
Na klatce
spotkałem jakiegoś sąsiada, który posłał mi jakieś krzywe spojrzenie, ale jako,
że byłem ostatnio w nienajlepszej formie miłego chłopaka, odpowiedziałem mu
równie morderczym spojrzeniem od którego prawie uciekł z jeszcze bardziej nieprzychylną
miną.
Wyciągając
klucze z plecaka zza drzwi usłyszałem muzykę i tak, obal mnie zimny pot, bo
cholera, nie wiedziałem jak spojrzeć mu teraz w twarz.
Okej,
przyznaję się. Wstydziłem pokazać mu się na oczy, a co dopiero zamienić z nim
parę zdań. To nie jest takie proste powiedzieć „dzień dobry” po akcjach jakie
się tu odwalały, dobra? W dodatku on nie wyglądał na jakiegoś niezadowolonego,
co jedynie sprawiło, że jeszcze bardziej miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Czemu ja mam takie cholerne szczęście? Co ja
w poprzednim życiu zrobiłem, że teraz Boże mnie tak karzesz?
Z drżącymi
dłońmi otworzyłem drzwi do mieszkania, a co mnie w środku zastało sprawiło, że
moja szczęka opadła w dół i przysięgam, że odbiła się od podłogi.
— YAAA, IM
JAEBUM!
*
Długo mnie nie było, prawda? Sprawa jest taka, że prędzej znajdziecie mnie teraz na wattpadzie, niżeli tutaj, bo blogger umarł, co mnie osobiście smuci, bo pamiętam czasy, kiedy blogi rządziły, ale właśnie, z jakiś przyczyn wszyscy przenieśli się na watt. Jeżeli chcecie, będę tutaj jeszcze publikować, ale nawet tu ja, Jiminnie umarła.
Co takiego Jaebum odwalił, że Yungjae tak się wkurzył zaraz przy wejściu? xd
OdpowiedzUsuńFajnie, że wróciłaś :D
AAAAAAAA!
OdpowiedzUsuńWróciłaś! XD
Znam twój ból, też ostatnio założyłam wattpada, mimo że lepiej pisuje mi się na bloggerze...
Kolejny rozdział i ubaw po pachy, uwielbiam to opowiadanie, życzę weny ;*
http://mynewfuckinkpopworld.blogspot.com/