„Kiedy
człowiek cierpi, ucieka w głąb siebie.” — Jodi Picoult
«»
Nie wiem czemu, ale wszystko co
do tej pory mnie spotkało, kojarzyło mi się z pastelowymi kolorami. I zachodami
słońca.
Pomarańcz była jak jasny odcień
herbaty, a różowe odcienie na pojedynczych chmurach kojarzyły mi się z watą
cukrową.
Dzisiejsza droga na terapię
grupową minęła mi na słuchaniu muzyki i zatapianiu się w rozmyśleniach.
Głębokich i czasem bezsensownych. Bo im dłużej o czymś myślałem, tym bardziej
to wydawało się być głupie, a wcale takie nie musiało być. Dlatego coraz częściej
gubiłem się we własnych myślach i były bardziej irracjonalne niż dotychczas.
Pogoda była wręcz cudowna. Mimo
że były już godziny popołudniowe miasto zalewo dużo uroku ciepłego słońca, co
naprawdę poprawiło mi humor, a ostatnio wcale takowego nie miałem. Dużo rzeczy
się wydarzyło, praktycznie w przeciągu dwóch dni.
Nadal nie mogłem do końca się
otrząsnąć po rozmowie z Chanyeolem. To nie tak, że mu nie wierzyłem — nic z
tych rzeczy — było mi go cholernie szkoda, ale nadal nie mogłem dopuścić do
siebie myśli, że otworzył się przede mną. Nie sądzę, że powiedział to od tak,
bo wydaje mi się, że przygotowywał się do tego dłuższy czas. Albo ja sam już
nie umiałem rozpoznawać tego.
Wysiadłem z autobusu, owijając
się bardziej ciemną bluzą. Mimo że nie było już tak zimno, dało się odczuć
resztki zimy, które znikały naprawdę szybko.
Byłem już tu tyle razy, że nawet
nie bałem się wchodzić do środka. I byłem na tyle silny, że nie czułem zawrotów
głowy przy otwieraniu drzwi. To była przeszłość, którą — mam nadzieję — zamknę
po wyjeździe stąd. Chciałem po prostu zacząć nowe życie. Wiem, że do końca nie
będę normalny ze względu na moją małą fobię, ale choć w małym stopniu wpasuję
się w społeczeństwo.
Przywitałem się uprzejmie z
recepcjonistką, na co ona równie uprzejmie mi odpowiedziała. Naprawdę
zaczynałem myśleć, że Bóg się nade mną zlitował i nie stawiał na mojej drodze
wrednych lub w jakiś sposób podobnych do moich rodziców, ludzi. Nie wiem czy
bym zaszedł tak daleko, jeśli spotkałbym samych gburów.
Kolor morskiej zieleni uspokoił
mnie jeszcze bardziej. Czekałem cierpliwie, aż wszyscy przyjdą i będziemy mogli
zacząć spotkanie. Przez te kilka miesięcy zdobyłem parę cech, z których mogłem
być dumny. Między innymi była to cierpliwość. Na samym początku nie miałem jej
zbyt wiele, ale po pewnym czasie zdobywałem jej coraz więcej, aż naprawdę
mogłem sobie dać miano cierpliwej osobie, której łatwo się tego nie odbierze. Może
to i dobrze.
Nie wiem ile już tu siedziałem,
ale czas jakoś mi uciekł. Wyjątkowo mi się nie dłużył, może dlatego, że
myślałem. Myślenie wbrew pozorom jest bardzo zajmującym zajęciem, a jakby nie
patrzeć, to jedyna czynność, która wychodziła mi bardzo dobrze, choć potrafiłem
myśleć bez żadnego sensu i nie dochodzić do konkretnych konkluzji. Ale
zajmowałem sobie czymś czas. Dlatego tak bardzo się niecierpliwiłem i nie
znajdywałem sobie żadnych innych zajęć.
Po około półgodzinie zaczęli
przychodzić wszyscy z mojej grupy. Oni też nie wyglądali na nieszczęśliwych i
miałem szczerą nadzieję, że dają sobie radę. Co prawda do końca nie wiedziałem
nic o ich przeszłości, ale nigdy nikomu nie życzyłem źle.
Tym razem obaj przyszli. Trochę
mnie to zaskoczyło, bo nigdy się nie zdarzyło, by przyszli obaj pod rząd.
Rzadko kiedy zjawiał się Jongin, ale po ostatniej rozmowie stwierdziłem, że nie
jest tak prostą osobą na jaką się wydaje. Raczej oboje też coś skrywają, ale to
powinno najmniej mnie obchodzić.
Spotkanie jak zawsze przebiegło
w miłej atmosferze. Luźne rozmowy, kilka
żartów i pytania dotyczące nas — osób uzależnionych. Mimo tej świadomości, że
nie jesteśmy tu po to by pić herbatę, wciąż czuło się jakbyśmy byli na
spotkaniu z kumplami. Cieszyłem się jedynie z tego, że nie naciskali na nas jak
niektórzy psychologowie.
Spotkanie skończyło się
stosunkowo długo po szesnastej. Zazwyczaj siedzieliśmy tu do godziny szesnastej,
ale dzisiaj wyjątkowo nam się przedłużyła. Może dlatego, że zaczęliśmy już
mówić o sobie, a czas nie był najważniejszy? Sam nie wiedziałem, ale jak zwykle
minuty uciekały jak oszalałe, gubiąc się w swoim biegu.
Tym razem mnie nie zatrzymali. Skinąłem
im głową, a oni odesłali mnie do domu z ciepłym uśmiechem. Miałem wrażenie, że pan
Park zdarzył ich poinformować o całym zajściu.
Będąc na zewnątrz znowu powitał
mnie pastelowy zachód słońca. Jakby te kolory mnie prześladowały, jakby
próbowały mi coś usilnie powiedzieć. Jakby malowały coś na niebie, pokazując
mi.
Westchnąwszy ruszyłem przed
siebie. Nie chciałem jeszcze wracać do domu, chciałem choć przez chwilę odciąć się
od wszystkiego i przemyśleć raz jeszcze to co się zdarzyło. Jakby mało mi było
analizowania.
Czy
zakochałeś się w Park Chanyeolu?
Przystanąłem na chwilę, kiedy
ponownie wróciła do mnie rozmowa z rana. Czy naprawdę mogłem nazwać to uczucie
miłością? Bo tak naprawdę nie znałem definicji tego słowa, uczucia. Po prostu
chciałem wierzyć, że to chwilowe przywiązanie, ale to nie było to. Fascynacja
jego osobą też nie była tą szczerą odpowiedzią. Wszystkie uczucia, które
znałem, a znałem ich wiele, odpadały. Zostawała tylko miłość. Miłość, która mogła
mnie zniszczyć, ale nie potrafiłem jej zabić. Choć próbowałem wyrzuć to
kiełkujące coś z serca, nie udało. Urosło do olbrzymich rozmiarów i czułem ból
nawet, kiedy widziałem go smutnego. Było mi ciężko nawet wtedy, kiedy próbował się
nie rozsypać przede mną, mówiąc o zmarłej żonie. To nie było tylko ciężkie dla
niego, ale również dla mnie.
Ciężko usiadłem na ławce i
zapatrzyłem się na fontannę rozbryzgującą wodę. Wystrzelała krople, które
wyglądały jak pastelowe kryształy.
Dobra, Byun Baekhyunie. Przyznaj
się przed samym sobą.
Zakochałem
się.
Teraz pozostała ostania
tajemnica. Co dla siebie tak naprawdę znaczyliśmy? Czego od siebie oczekiwaliśmy?
Tego najbardziej nie wiedziałem. Bo o ile rozumiałem sprawę z jego żoną, tego
nie umiałem pojąć w żaden sposób. Bo jak mogłem to sobie wytłumaczyć? Jego
uczucia były dla mnie zamkniętym tematem, raczej sam tego nie odczytam. Park
Chanyeol nie był osobą, z której łatwo dało się coś odczytać. Ile razy bym
analizował jego zachowanie i ile czasu bym nad tym myślał i tak nic nie
odkryję. Pan Park musiał sam to powiedzieć. Nie jestem żadnym wróżbitą i nie
umiem czytać w myślach innych, ale w pewnym momentach chciałbym posiadać tę
umiejętność.
Otrząsnąłem się z rozmyśleń,
kiedy usłyszałem jak ktoś siada koło mnie. Spojrzałem kątek okna na osobę i już
tego pożałowałem.
— Nie sądzisz, że to trochę
dziwnie, kiedy spotykamy się drugi raz na tej samej ławce, Baekhyunnie? —
Chanyeol odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się w taki sposób, że miałem
ochotę zakleić mu usta.
Jego uśmiech był inny od tych,
które do tej pory widziałem. Był pełen wdzięku,
bez tej prawie że sztucznej uprzejmości. Był taki naturalny.
— Co pan tu robi? — zapytałem
zaskoczony, w ogóle ignorując jego poprzednią wypowiedź.
Park Chanyeol wzruszył
ramionami, uciekając spojrzeniem przed siebie. Jakby nasza rozmowa była dla
niego zupełnie naturalna i komfortowa, która w rzeczywistości taka nie musiała się
okazać. Wydawał się być teraz normalnym dla mnie człowiekiem, a nie
psychologiem.
Właśnie w tej chwili
uświadomiłem sobie, że dzisiaj złamaliśmy cienką granicę, która nas dzieliła. I
ją przebiliśmy nawet nieświadomie.
— Odpowiadając na twoje pytanie;
wyszedłem na spacer i właśnie kiedy miałem już wracać zobaczyłem ciebie. Trochę
to tandetne, nie sądzisz? — wokół jego oczu pojawiły się delikatne kurze łapki,
co dodało mu wdzięku. Był urokliwym mężczyzną, tak.
— Zależy jak na to się spojrzy,
proszę pana — mruknąłem.
Milczeliśmy. Bo tak naprawdę cisza
była najlepszym towarzyszem takich par jak my.
— Nie uważasz, że ten zachód
słońca jest wyjątkowo piękny? — zadał kolejne pytanie, a ja zmrużyłem oczy,
jakby chcąc zobaczyć to piękno, które on widział. Ja widziałem pastele.
— Dlaczego pan tak sądzi?
Chanyeol poprawił się,
zakładając nogę na nogę, głowę odwracając tak, by na mnie spojrzeć. Wyglądał
pięknie. Po prostu pięknie. Innego słowa nie mogłem znaleźć.
— Bo tym razem oglądasz ze mną
pastelowy zachód słońca, nie wschód. Bo jesteś tu ze mną fizycznie. To chyba
duże powody, by sądzić, że jest dla nas obojga wyjątkowy, nieprawdaż?
— Uważa pan, że jest tylko
piękny, dlatego, że jestem tu z panem? — zapytałem przez uśmiech na ustach.
— Hym — potwierdził.
Od niepamiętnych czasów na moich
ustach rozciągnął się spokojny uśmiech, którego brakowało mi od kilku lat. Nie był
wymuszony, ani histeryczny, był raczej taki, kiedy odczuwało się naprawdę
szczęście.
— Masz bardzo ładny uśmiech —
usłyszałem.
— Hm? — odwróciłem się w jego
stronę móc go zobaczyć lepiej.
Patrzył się na mnie
przenikliwie, ale nie był to wzrok, którego na samym początku unikałem. Był raczej
z tych, które tak bardzo nie krępowały.
— Ładnie wyglądasz, kiedy się
uśmiechasz — powtórzył jakby to była dla niego najoczywistsza rzecz na świecie.
Moje serce zabiło mocniej, a na policzki wstąpił rumieniec, czułem to. — Nie
widziałem cię jeszcze, kiedy się uśmiechasz. Dlatego jestem trochę zaskoczony,
ale w pozytywnym sensie.
— Przesadza pan — powiedziałem
nerwowo. — Uśmiecham się jak każda inna osoba.
Chanyeol znów uśmiechnął się łagodnie
i zbliżył się do mnie minimalnie. Ja natomiast odchyliłem się lekko, ponieważ
nadal nie lubiłem zbyt wielkiej bliskości. A w szczególności z nim. I znów,
kiedy się poruszył, poczułem zapach dzikiej róży. Nawet perfumy dokładnie
oddawały jego charakter.
— Nieprawda, Baekhyunnie. Nie
uśmiechasz się jak każda inna osoba — i dotknął mojego policzka, a mój oddech
ugrzązł w gardle, a z ust spadł uśmiech.
Jego palce były delikatne, jakby
bały się własnego dotyku. Zamarłem na ten gest, ale wyraz twarzy Chanyeola
wcale się nie zmienił. Nadal się uśmiechał, a tym razem jego cała dłoń
wylądowała na moim policzku.
— Gdzie się podział twój
uśmiech, Baekhyunnie?
Kiedy spojrzałem w jego oczy,
zobaczyłem odcień pasteli.
«»
Witajcie!
Na wstępie Wam
powiem, że będzie trochę więcej rozdziałów niż 30, bo muszę coś napisać, a tak
z dupy to tak nie bardzo będzie pasowało. Ale zbliżamy się do końca. Jak się z
tym czujecie?
Pisałam ten
rozdział, słuchając ost z dram.
Mam nadzieję, że
się spodoba.
Do zobaczenia i
kocham Was.
Klep
OdpowiedzUsuńO MÓJ BOŻE. ADSFGHJHDGF. NIE MOGĘ. NO NIE MOGĘ NOOO. TO JEST ZBYT WIELE DLA MOJEGO BIEDNEGO, UZALEŻNIONEGO OD CHANBAEKÓW, SERDUSZKA! CHYBA PÓJDĘ NA TERAPIĘ DO PANA PARKA...
OdpowiedzUsuń*przez kolejne kilka minut próbuje się ogarnąć*
Awww *-* God, to było takie urocze, kiedy Chan usiadł obok Baeka. I to co mu mówił, i ta dłoń na policzku, i komplementowanie uśmiechu i kurde. KOCHAM TO FF TAK, JAK BAEKKIE KOCHA CHANA <3333
Wybacz, ale dzisiaj raczej nie stać mnie na ogarnięty komentarz ;/ mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci to zbytnio, co?
BOŻESZ TY MÓJ. POWIEDZ, ŻE W NASTĘPNYM ROZDZIALE BĘDZIE JESZCZE WIĘCEJ BAEKYEOLI. CHCEM BARDZO. CHOCIAŻ MOJE SERCE MOŻE TEGO NIE WYTRZYMAĆ ;-;
Czekam na kolejny i pozdrawiam! Kocham mocno <3
Ojej, nie spodziewałam się aż takiej reakcji, wow.
UsuńSpokojnie <3
Nic się nie stało, takie komentarze kocham najbardziej <3
Chyba będzie, mam nadzieję, że tego nie zwalę, bo u mnie wszystko możliwe <3
Też kocham mocno <3