Kiedy nie
potrafiąc zasnąć, rozmyślasz nad życiem, co tylko potęguje wielką lukę w sercu.
Nie potrafiąc przywołać snu, wciąż zastanawiasz się nad tym co było, a co może nastać.
**
Dołączenie
do zespołu wiązało się z wielkim ryzykiem, ciężką pracą, a nawet łzami. Trzeba
było poświęcić się temu, co tak naprawdę się kochało, co później szlifowało się
potem, łzami, a nawet krwią.
Wstąpienie
do wytwórni wiązało się z pewnymi wyrzeczeniami, z wieloma nieprzespanymi
nocami, z pracą, a także z silną wolą. Nikt nie powiedział, że to będzie
proste, nikt nie powiedział. Że od razu staniesz się wielką gwiazdą. Tworzenie
zespołu wiązało się z relacjami wszystkimi, a także umiejętnościami. Każdy na
swój sposób posiadał coś w sobie wyjątkowego. Czy piękny głos, silny rap, czy
namiętny taniec. Każda kropelka potu była warta tego, że z każdym dniem
stawałeś się bardziej umiejętny, nie czułeś tej wolności, ale o dziwo po tak
ciężkich treningach ta wolność przychodziła łatwiej i sprawniej – przede wszystkim
wszystko wydawało się łatwiejsze. Każdy układ, każde naprężenie ramiona, czy
inny krok, który kosztował cię tak wiele.
Usłyszenie
tego, że dostaną się do zespołu wywołało nagłą falę szczęścia – wiedziało się
wtedy, że jesteś doceniany, że w jakiś sposób zdołałeś pokazać to, co w środku
ciebie jest głęboko ukryte i trzeba to obnażyć.
Dla
siódemki chłopców było to wielkim marzeniem. Każdy przybył z różnych stron –
każdy był dla siebie obcy, ale gdy trzeba było stawali się jednością. Utkawszy
silne więzi to liczyło się najbardziej. Łzy i pot nie był dzielony tylko przez
jedną osobę, tylko przez całą grupę. Kiedy ktoś zostawał po treningu,
orientował się, że nie tylko on został na sali, by zdzierać sobie kostki aż do
krwi, by tylko zdołać opanować układ.
Każdy
upadek był bolesny, to fakt, ale każdy wzlot był bardziej radosny – jako zespół
zawsze podnosili się. Nawet jeśli nie mieli oficjalnej nazwy, nawet jeśli nie
stąpali na twardym gruncie, wciąż tworzyli grupę.
Jak każdy,
były kłótnie. Nie mogło się obejść bez tego – w końcu tak naprawdę dopiero
budowali fundament. Budowali więzi zaufania, budowali przyjaźń.
Jednak
chwile śmiechu, kiedy kładli się spać po ciężkim dniu, a mając jeszcze odrobiny
siły, by się droczyć były niezwykle cenne. Uściski, kiedy nie mogło się
wytrzymać napięcia, kiedy gorzkie łzy bardziej ciążyły na sercu.
Długie
godziny w salach treningowych, nawet jeśli nie było trenera ryły się w pamięci.
Ruchy nóg, ramion, dłoni… to ryło się w pamięci, jak ukochana piosenka. Kiedy
ktoś się potknął, dłoń została podana. Kiedy ktoś miał problem w krokach, ktoś
inny pomagał – a potem ćwiczyli ten sam układ po milion razy, by dokonać
perfekcji.
Skoki w
ich zespole były drastyczne. Pracowali ciężko. W śpiewie, w rapie, a najwięcej
w tańcu.
Wiadome
było to, że nie od razu byli idealni, ale każdy dzień dawał im satysfakcję –
nawet jeśli, kiedy kładli się spać, a niebo już świtało, nawet jeśli czasem
nogi tak bolały, że nie mieli sił wstać.
Po długim treningu,
który wycisnął z nich, co najlepsze, dowiedzieli się, że niedługo debiutują. Koleje
szczęście. Dostali oficjalną nazwę, która przyniosła im dumę. Tak ogromną, że
po raz kolejny łzy płynęły.
Bangtan Boys.
BTS.
To, że
tworzyli zespół już niosło za sobą tyle szczęścia, że nie mogli przestać siać szczęścia.
Treningi podniosły im poprzeczkę.
Zostały
wytypowane osoby, które najlepiej radzą sobie w tańcu. W śpiewie. W rapie.
Dali im
nowe nazwy, pseudonimy, które dumnie pielęgnowali w sercach.
Wkładali
we wszystko tak wiele pracy, potu oraz łez, że stali się zgranym zespołem.
Praca do
pierwszego albumu.
Do
pierwszej, debiutanckiej piosenki.
Tym razem
ćwiczyli kroki do własnej choreografii.
Nagrywali
własną piosenkę.
Wkładali w
nią swoją własną interpretację.
Słowa
płynęły wprost z ich serc.
Tworzyli
teraz coś własnego, wychodzili spod skrzydeł Big Hit Entertainment. Zespół miał debiutować w wielkiej tajemnicy.
Nowe
fryzury, nowe twarze, które choć były zmęczone, promieniały.
Kolejne
nieprzespane noce, kolejny stres, kiedy nagrywali MV. Po raz kolejny robili coś
nowego, pokazywali to, na co ich stać.
Nie
zabrakło też śmiechu, co było bardzo ważne w te ciężkie dni. Zmęczeni, ale szczęśliwi
witali nowy dzień, ponieważ dokonywali czegoś, co nadal pozostało dla nich marzeniem, które
mogli spełnić. To właśnie było najważniejsze – dążyli do celu, który był bliżej
niż mogło to się wydawać.
Zapowiedzi,
miliony wyświetleń, ciekawe pytania, zainteresowanie.
W nocy,
przeddzień finalnego występu, który pokazywał ich ciężką pracę, każdy nie mógł
spać. Udawali, że wszystko gra i, że nic nie ma prawa się popsuć, ale dla nich
to było cos wielkiego – występowali przed żywą publicznością, a nie kamerą. W
ten dzień musieli zdobyć serce fanów – musieli pokazać to, co prawdziwy fan
powinien zobaczyć.
Debiut nowego zespołu.
Dzień w występu
– stres. Układanie włosów, malowanie, ubranie stylizacji, a potem zakładanie
mikrofonu. Po raz kolejny coś nowego, coś, co miało stać się dla nich
codziennością.
Potem
doping zespołu.
„Jesteśmy Bangtan!” krzyczał Namjoon, inaczej
Rap Monster.
„Jesteśmy!”
krzyczeli inni.
W końcu mogli
postawić stopy na scenie, tracąc maskę strachu – w końcu przybrali swoje
postawy.
Potem
zatracili się w tym co robili. Zatopili się w słowach, w krokach, które były
wyryte na ich ciałach.
Niezapomniane
jest to, że właśnie wtedy mogli zobaczyć fanki, które jak zaczarowane krzyczały
donośnie „Bangtan, Bangtan”. Uczucie nie zapomniane, które wyryte w sercu było
jak order dumy.
Mówiąc „kocham
nasze fanki” to nie tylko puste słowa. Dzięki właśnie ludziom, którzy polubili
ich muzykę wspięli się na sam szczyt.
Ich fandom
dostał swoją oficjalną nazwę.
ARMY.
Kolejna
duma, która parzyła ich serca.
Fani z
całego świata. Sprzedaż płyt. To było jak sen. To tak, jakby ktoś próbował im
wmówić, że oni naprawdę dokonali tego, co właśnie się działo.
Pierwsze
programy – właśnie wtedy udowodnili, że stworzyli silne więzi. Że naprawdę są
zespołem, który nie tańczy tylko razem, ale także śmieje się, czasem droczy,
ale także stworzyli ich małą rodzinę.
Dla nich
zespół nadal się rozwijał, nadal parł do przodu, nadal tworzyli własną ścieżkę.
Dla nich
Bangdan Boys wciąż się rozwijało, a oni wraz z nim.
Światło w
kuchni było lekko mdłe, może dlatego, że bardziej ostre raziłoby za bardzo ich
zmęczone oczy.
Kolejny
dzień z comebackiem nowej piosenki nadal przynosił radość.
Nikt nie powiedział,
że będzie łatwo, ale oni uparcie wstawali, pokonywali sen, tylko, po to, by
spełniać nadal własne marzenia.
— Idź
lepiej spać — łagodny głos dotarł do jego uszu, a on pokiwał lekko głową, w
geście, że usłyszał. Honseok przywołał na twarz promienny uśmiech, po czym
wskazał na drzwi. Teahyung sam uniósł ledwo kąciki ust.
— Może jutro
zasnę — odpowiedział.
**
a/n: dobra,
skończyłam. Jakoś mnie napadło na BTS, bo powróciła na nich faza, więc
wyprodukowałam takiego oneshota. Mam nadzieję, że przyjmiecie go ciepło, bo w
sumie mi się podoba. I to nie jest żadne yaoi, bo chciałam przekazać ich
przyjaźń — na serio ostatnio naoglądałam się z nimi show, i wydaje mi się, że
naprawdę doceniają się. W każdym razie, dumna jestem. Może jeszcze coś z nimi
napiszę, bo mam fazę na vhope, więc może coś się ukaże jeszcze z tym zespołem.
A więc, do
zobaczenia iiiii „don`t tell me bye bye, run, love is lie lie, run run”.
<3333333333
Bardzo mi się podoba! To jest takie cieplutkie i takie kochane ;3 naprawdę to jak przedstawiłaś ich drogę na szczyt wyszło idealnie <3
OdpowiedzUsuńI jestem na tak jeśli chodzi o pisanie VHopa! *^* uwielbiam ten paring! xD
Fighting!
http://cnbluestory.blogspot.com
VHOPE! ♥
UsuńMam teraz na nich taką fazę, że to poezja i wiem, że jeszcze coś z nimi skombinuję, no bo przecież - nie umiem się powstrzymać :d
W każdym razie, tak, chciałam pokazać w tym shocie ich relacje, ich przyjaźń, że jak ktoś upadnie, ktoś inny pomoże i pomimo tego, że opisywałam ich drogę na szczyt - pokazałam coś jeszcze. Najbardziej mi na tym zależało.
Dziękuję serdecznie, no po prostu jestem wdzięczna, że ktoś komentuje jeszcze tego bloga ;;;
Przesyłam dużo miłości ♥ ♥